Syta partia: PiS nie liczy się z prezesem

Jarosław Kaczyński ruszył w Polskę, bo uważa, że jego partia straciła energię i może przegrać wybory. Jednak działacze PiS nie dostrzegają w nim już lidera, za którym poszliby w ogień. Nawet bać się go nie widzą powodu.

08.07.2022

Czyta się kilka minut

Prezes Jarosław Kaczyński po posiedzeniu Sejmu. Warszawa, 6 lipca 2022 r. Fot.  Adam Chełstowski / Forum  /
Prezes Jarosław Kaczyński po posiedzeniu Sejmu. Warszawa, 6 lipca 2022 r. Fot. Adam Chełstowski / Forum /

W Prawie i Sprawiedliwości już wiedzą, że skończyły się czasy, gdy partia regularnie zyskiwała w sondażach ponad 40 proc. poparcia, bijąc rekordy latem 2019 r. i na samym początku pandemii, gdy słupki zatrzymywały się dopiero przy 47 proc. Nawet wówczas zdarzały się wprawdzie nagłe spadki popularności, ale były krótkotrwałe i następowały tylko, kiedy PiS wywoływał niezrozumiałe dla wielu Polaków konflikty z Unią Europejską.

Teraz jest inaczej. Z analizy sondaży najważniejszych polskich instytutów badających opinię publiczną wynika, że przełom nastąpił już jesienią 2020 r. Wtedy właśnie doszło do splotu „niefortunnych zdarzeń”. Nadeszła pierwsza wielka fala pandemii z liczbą zachorowań sięgającą dziennie 28 tys. przypadków, a Polacy zaczęli mieć poważne wątpliwości co do tego, czy władza dobrze radzi sobie z covidem.

Wystarczy przypomnieć jeden fakt: z funkcji chwilę wcześniej ustąpił minister zdrowia Łukasz Szumowski, który na początku pandemii wygrywał rankingi zaufania społecznego, a pół roku później był już skompromitowany nieudanymi zakupami resortu (m.in. słynne respiratory zakontraktowane u byłego handlarza bronią) oraz sprawą podejrzanych milionowych grantów otrzymywanych przez jego krewnych.

Na dokładkę w październiku 2020 r. na skutek orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego zaostrzono prawo aborcyjne, a na ulice wyszły protestujące tłumy. Partia władzy straciła wówczas niemal 10 proc. poparcia w ciągu 2,5 miesiąca. I nigdy już nie wróciła do swych najwyższych notowań.

Dziś ta tendencja stała się jeszcze bardziej wyraźna. Najlepsze wyniki PiS to 34-36 proc., a jeśli sporadycznie pojawiają się korzystniejsze rezultaty, to tylko w badaniach prowadzonych na zlecenie instytucji ideowo bliskich władzy.

I choć PiS po siedmiu latach rządów wciąż jest liderem rankingów, to z naszych informacji wynika, że w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego po raz pierwszy mówi się o widmie porażki, tym bardziej realnej, że czekają nas długie miesiące kryzysu energetycznego i niepewna sytuacja na Wschodzie.

Niepokojące zmiany zaobserwowano zwłaszcza na wsi, której poparcie było w ostatnich latach kluczem do ogólnopolskiego sukcesu PiS. To dzięki ciężkiej pracy w terenie udało się ją wyleczyć z sympatii do Polskiego Stronnictwa Ludowego. Dziś jednak nastroje są tam coraz gorsze, a czar PiS jako partii, która radzi sobie z każdym kryzysem, prysł. Zwłaszcza wśród rolników, gdzie według CBOS poparcie dla ugrupowania Kaczyńskiego spadło rekordowo – z 62 do 27 proc.

Dawnych wspomnień żar

– Wykonaliśmy proste zadanie matematyczne. Na podstawie sondaży i wewnętrznych analiz „napisaliśmy” scenariusz zdarzeń przy wariancie jednego i dwóch bloków opozycji. W obydwu możemy przegrać – mówi anonimowo jeden z posłów PiS, tłumacząc odejście Jarosława Kaczyńskiego z rządu i jego rozpoczęty właśnie objazd Polski. – Oczywiście jest tu wiele niewiadomych, gdyż przy naszym systemie przekładania głosów na mandaty wiele zależy od tego, czy do Sejmu wejdą Konfederacja i PSL. Ale jedno jest pewne: bez jakiegoś przełomowego pomysłu, który przywróci energię, możemy już zacząć wspominać lata spędzone w ławach opozycji.

Co ciekawe, mówiąc o „przełomowym pomyśle”, mój rozmówca nie myśli wcale o kolejnych programach społecznych. W środowisku PiS wiedzą bowiem, że kasa państwa jest pusta i walka toczyć się będzie raczej o utrzymanie tego, co jest. Inflacja wymyka się spod kontroli, co wyklucza kolejne transfery gotówki. Jednocześnie coraz więcej Polaków dostrzega, iż np. pieniądze z programu Rodzina 500 Plus tracą na wartości (świadczenie wprowadzone w 2016 r. jest dziś realnie warte ok. 380 zł).

Jeśli PiS ma się utrzymać przy władzy, kluczem do sukcesu musi być przywrócenie życia w strukturach partyjnych. Dziś – jak twierdzi mój rozmówca z otoczenia prezesa – zamieniły się one w przedsiębiorstwo, które otrzymuje z budżetu państwa ponad 20 mln zł rocznie (PO – niewiele mniej), a do tego obsadza setki instytucji, agend rządowych i spółek. To są często świetnie płatne stanowiska i nawet jeśli ktoś uważa, że obejmujący je działacze partyjni wcale się nie przemęczają, to i tak na pracę dla struktur partyjnych nie starcza im głowy, woli i czasu.

– Nie ma już w nas tego żaru, jaki był przed laty. Szef jedzie więc w Polskę, by zburzyć ten komfort i poustawiać szachownicę na nowo – mówi polityk PiS. – Oczywiście zaoferujemy jakiś ważny program społeczeństwu, ale kluczem do zwycięstwa jest doładowanie partyjnych baterii.

PiS liczył do niedawna, że kłopoty wizerunkowe wynikłe z inflacji, a zwłaszcza rosnących kosztów energii zostaną zrównoważone przez naturalną skłonność do skupiania się narodu wokół władzy w tragicznych momentach historii. Okazało się jednak, że pomimo najazdu Rosji na Ukrainę, tzw. efektu flagi nie daje się zauważyć. Zdaniem prof. Jarosława Flisa, socjologa z UJ i stałego współpracownika „Tygodnika”, nie ma w tym nic dziwnego, bo ten rodzaj zbiorowego uniesienia jest właściwy – wbrew naszym stereotypom – raczej krajom germańskim (oraz Irlandii i Finlandii) niż słowiańskim czy romańskim. Co zresztą nie musi być dla PiS złą wiadomością, bo oznacza, że osłabienie wojennego napięcia w społeczeństwie nie obróci się przeciwko władzy. O ile oczywiście da sobie ona radę z ekonomicznymi wyzwaniami kryzysu związanego z tym konfliktem i wojną handlową z Rosją.

Pełna dekoncentracja

Odchodząc z rządu Jarosław Kaczyński stwierdził: „Muszę się skoncentrować na tym, co jest dla przyszłości Polski najważniejsze. To nie tak, że przeceniam swoją rolę, chodzi po prostu o to, że partia musi odzyskać werwę, bo zbliża się ten czas, który dla każdej partii politycznej na świecie jest najważniejszy. Wybory”. Prezes wyraźnie zasugerował przy tym, że nie ma mowy o rozpisaniu ich we wcześniejszym terminie – odbędą się zgodnie z planem jesienią 2023 r. Przyspieszanie ich w warunkach wojny mogłoby wystawić nas na atak propagandowy Rosji w celu politycznej destabilizacji Polski, a poza tym operacja rozwiązania parlamentu wcale nie jest prosta. Najłatwiej można by to zrobić nie uchwalając budżetu, oznaczałoby to jednak głosowanie dopiero na wiosnę. Poza tym partia, której rządy rozbijają się o budżet, zawsze sondażowo traci, zyskując u części elektoratu opinię nieudacznika. To zaś przy obecnym poziomie poparcia dla PiS może być pomysłem przyśpieszającym porażkę. Kaczyński ma już zresztą złe doświadczenie z taką grą va banque. Zaryzykował przeprowadzenie szybszych wyborów w 2007 r. i stracił władzę na osiem lat.

W maju prezes PiS miał więc zdecydować, że zamiast przyspieszać wybory niedające żadnej gwarancji sukcesu, lepiej zabrać się za mozolną pracę u partyjnych podstaw. Najpierw dojdzie do rewolucji kadrowej w regionach, a potem partia ma wrócić do spotkań z wyborcami, czyli do tego, co było jedną z podstaw jej sukcesu w 2015 r. Działacze mają przypomnieć elektoratowi wszystkie programy społeczne, reformy podatkowe i dodatkowe emerytury, gdyż naród uznaje je już za oczywistość i zapomniał, kto jest ich autorem. Jednym z lejtmotywów ma być powtarzanie, że PiS dał ludziom te miliardy, które w czasach PO były „rabowane”, jak stwierdził Kaczyński miesiąc temu podczas konwencji PiS.


Jarosław Flis: Po władzę trzeba iść osobno. Pluralizm daje większe szanse na to, by pokonać PiS


 

Kłopot w tym, że to już nie jest rok 2015, lecz 2022, prezes nie ma 66 lat, tylko 73. Widać wyraźnie, że jest w gorszej kondycji fizycznej, choć między bajki można włożyć podchwytywane przez media plotki na temat szeregu tajemniczych chorób, na które miałby cierpieć – są one raczej wyrazem bezradności opozycji, która nie mając pomysłu na siebie, liczy, że problem „rozwiąże się sam”. To znaczy Kaczyński zachoruje i nie będzie mógł rządzić partią, a z uwagi na fakt, że nie ma wyznaczonego następcy, całe środowisko zacznie się spierać i rozpadać. Pojawiają się co prawda coraz liczniejsze pogłoski, że Kaczyński przygotowuje na swego następcę ministra obrony Mariusza Błaszczaka, ale to opozycji nie martwi. Panuje w niej bowiem przekonanie, że Błaszczak ma zbyt słaby autorytet, by utrzymać PiS w całości.

Zostawmy jednak myślenie życzeniowe opozycji, gdyż żadna konkretna decyzja o schedzie po Kaczyńskim nie zapadła i szybko nie zapadnie. Prezes nie szykuje się na polityczną emeryturę co najmniej do następnych wyborów w PiS, które są za trzy lata. Choć oczywiście młodszy już nigdy nie będzie, ma wszczepioną endoprotezę stawu kolanowego, a zadanie zaprowadzenia porządku w partyjnych strukturach wydaje się wyjątkowo ambitne. Jeden z ważnych polityków PiS z bólem przyznał mi, iż „po szefie widać, że się starzeje”. I o ile starsi działacze wciąż jeszcze traktują go jak niekwestionowanego lidera, to pośród młodszych pojawiła się moda na wytykanie mu błędów.

Tłuste koty sobie śpią

Marazmowi i zgorzknieniu w partii ma zaradzić przeprowadzana właśnie rewolucja kadrowa. Zamiast 41 okręgów, PiS dzieli się dziś na 94, tylu jest też nowych pełnomocników regionalnych. Początkowo ze stanowisk partyjnych mieli odejść ludzie pełniący funkcje w ministerstwach i w prezydium Sejmu lub Senatu. Kłopot w tym, że zanim ten system zafunkcjonował, już został zmieniony pod wpływem niezadowolenia „baronów”. Kaczyński nie chciał mnożyć frustracji i zgodził się, by ponad okręgami znalazło się jeszcze szesnastu opiekunów wojewódzkich. Kiedy spojrzy się na listę tych „opiekunów”, widać, że prezes umieścił na niej prawie samą wierną od lat gwardię: Beatę Szydło, Elżbietę Witek, Andrzeja Adamczyka, Mariusza Błaszczaka, Joachima Brudzińskiego, Piotra Glińskiego, Henryka Kowalczyka, Marka Kuchcińskiego, Mateusza Morawieckiego, Jacka Sasina, Marka Suskiego czy Ryszarda Terleckiego. Młode kadry PiS reprezentują tylko wiceminister rodziny Anita Czerwińska (52 l.) i minister edukacji Przemysław Czarnek (45 l.) – ten ostatni zawsze stawiany za wzór niezwykle ciężkiej pracy w terenie. Właśnie do tego PiS ma teraz wrócić. Jednak gdy ma się przed oczami cały ten zestaw nazwisk, trudno uwierzyć w przypływ nowej energii.

Zmian jest więcej na niższych szczeblach. Lokalni działacze przejęli zarządzanie partią w Gdańsku (Tomasz Rakowski), Lublinie (radny Piotr Breś), Łodzi (radny Krzysztof Stasiak), Poznaniu (znany wydawca Tadeusz Zysk). Nie zmienia to jednak wiele, gdy się spojrzy na nazwiska wszystkich 94 liderów okręgów. W zdecydowanej większości rządzą nimi wojewodowie, marszałkowie lub parlamentarzyści. Zdarzają się pośród nich ludzie młodsi lub szerzej w Polsce nieznani, ale zazwyczaj to osoby, które o losach PiS decydują od lat, jak Stanisław Karczewski, Antoni Macierewicz czy Krzysztof Tchórzewski.

Siedem lat rządzenia Polską, nieustanne bitwy z UE i opozycją, wewnętrzne konflikty o stanowiska oraz nieuchronne zepsucie władzą i łatwymi pieniędzmi – wypaliły energetycznie, ale też ideowo to środowisko. W regionach potworzyły się koterie i układy, narosło wiele konfliktów, nawet nie tyle frakcyjnych, co osobistych. Kaczyński co prawda liczy, że jest w stanie przeanalizować i poukładać ten kosmos na nowo, ale nawet w partii działacze mają wątpliwości co do skuteczności prezesa. Realia kolejnych spotkań trwającego właśnie objazdu po Polsce też nie są zachęcające. Odwoływanie się do mitu brata, opowieści o niskich zarobkach lekarzy w Niemczech oraz ironiczne uwagi o operacjach zmiany płci i osobach transpłciowych są co najwyżej echem poprzednich kampanii – świadczą tylko o braku nowych ludzi oraz nowych pomysłów na mobilizację i powiększenie elektoratu.

– Krótko i na temat: kiedyś Kaczyński budził uwielbienie, a jego słowa przekładały się na czyny. Prowadziłem wiele rozmów z ludźmi PiS i nawet im zazdrościłem tej wiary, że „prezes zawsze coś wymyśli i wyciągnie nas z kłopotów”. Pamiętam też strach działaczy przed nim i szacunek do tego, co mówi. Dziś to już przeszłość. Dokładnie 3 lipca ubiegłego roku mówił o syndromie tłustych kotów i zapowiadał rozliczenie z nepotyzmem w partii. No i co takiego się przez ten czas stało? Nic. Doły partyjne widzą, że stary samiec alfa już tylko szczeka, ale nie gryzie – to z kolei dosadna opinia proszącego o anonimowość polityka Solidarnej Polski.

Rzeczywiście, rok temu na kongresie PiS Kaczyński sam mówił o zamykaniu się partii, niechęci do pracy, którą zastąpiła walka o stanowiska. Próżno by jednak szukać efektów tej konstatacji, przykładów karania za nepotyzm i afery albo jakiejś spektakularnej rezygnacji wywołanego do tablicy polityka. Najbardziej znana dymisja wiąże się z trwającą miesiąc żałosną procedurą zmuszania do odejścia wiceministra sportu Łukasza Mejzy, który skompromitował się organizowaniem zagranicznych wyjazdów dla osób ciężko chorych, by korzystali z drogich i nieskutecznych terapii. Tyle że Mejza nawet nie należał do PiS.

Dziś w Prawie i Sprawiedliwości panuje więc raczej przekonanie, że prezesa stać już tylko na połajanki, a organizm partii po przejęciu władzy do tego stopnia się rozrósł, że szef już go nie ogarnia. W jego najbliższym otoczeniu nie ma też nikogo młodego i zaufanego, kto dawałby mu rady na miarę błyskawicznie zmieniającego się świata. Dlatego ostatnie pomysły reorganizacji partii są wewnątrz niej oceniane z dużym sceptycyzmem czy wręcz obojętnością.

Łaskawy jak Ziobro

Kaczyński ma jeszcze jeden problem, równie ważny. Nazywa się Zbigniew Ziobro. Tak, to brzmi jak zgrany refren, ale nie sposób pominąć jego kolejnych przejawów. Można obśmiewać pomysły wstrzymania składki do Unii Europejskiej albo dziwić się, że minister rządu dyskutuje publicznie ze swoim szefem oraz chce się z nim zakładać o śliwowicę, niedwuznacznie sugerując, że premier Morawiecki poszedł na ustępstwa wobec Brukseli i oszukał koalicjanta. To jednak bardzo czytelna taktyka. Ziobro rzeczywiście jest politykiem niechętnym Unii w jej obecnym kształcie i szczerze to komunikuje, licząc na wsparcie antyeuropejskiego elektoratu. Wie też, że Kaczyński najchętniej pozbyłby się go z rządu, co publicznie przyznaje wicemarszałek Ryszard Terlecki, prawa ręka prezesa. ­Pozbyłby się, ale nie bardzo może.


Karolina Lewicka: Partie opozycyjne są silniejsze od PiS-u, ale walczą głównie między sobą, a nawet wewnątrz własnych frakcji. 


 

Po rozpadzie środowiska Jarosława Gowina PiS nie ma dziś oprócz Solidarnej Polski żadnego koalicjanta o realnym potencjale. Istnieje co prawda szansa na powyborczy sojusz z Konfederacją, ale ta partia jest ostatnio kompletnie nieaktywna i toczy ją wewnętrzny spór narodowców z tzw. wolnościowcami. Istotę konfliktu streszcza dowcip, że politycy Konfederacji spotykają się tylko w niedzielę rano: jedni idą do kościoła, a drudzy wracają z nocnej imprezy. Dziś Konfederacja może liczyć co najwyżej na wzrost nastrojów antyukraińskich, tyle że pójście tym tropem raczej wykluczy koalicję z PiS, który jednoznacznie postawił na wsparcie dla Kijowa.

Ziobro wie, że Kaczyński nie ma wielkiego pola manewru, ale sam nie ma pewności, jak zostanie potraktowany przy układaniu list wyborczych za rok. Może się okazać, że w ostatniej chwili otrzyma ofertę np. połowy mniej miejsc niż w 2019 r. Na start z własną listą może być wtedy za późno, zwłaszcza że według sondażu IBRiS-u sprzed dwóch miesięcy Solidarna Polska nie jest traktowana przez obywateli jak niezależna siła polityczna i może liczyć na 0,7 proc. głosów (czyli w granicach błędu statystycznego).

Jednakże zarówno Kaczyński, jak też Ziobro mają świadomość, że gdyby doszło do nadmiernych ustępstw Warszawy wobec Brukseli w kwestiach reformy sądownictwa, może dojść do rozpadu koalicji, a wtedy sondaże Ziobry się zmienią, gdyż jest on wciąż popularnym na prawicy politykiem. To dlatego PiS, wbrew radom Morawieckiego (publicznie stwierdził, że nie ma zamiaru umierać za wymiar sprawiedliwości), wciąż spiera się z Unią. Ustawy sądowe, choć nie rozwiązały żadnego z problemów polskich obywateli z wymiarem sprawiedliwości, wciąż są oczkiem w głowie Ziobry, a ludzie przez niego awansowani w sądach i prokuraturze stali się dlań ważnym zapleczem politycznym. I to z dostępem do wrażliwych informacji, możliwych do wykorzystania w czasie kampanii.

Kaczyński wie, że nie może przesadzić. Gdyby bowiem Ziobro zdecydował się na zerwanie z PiS, oznaczałoby to wojnę na całego. A że w elektoracie rządzącej prawicy nastroje antyunijne również są obecne, wizja, w której idąca do wyborów samodzielnie Solidarna Polska odbiera PiS-owi 2 lub 3 proc., co przekłada się na utratę władzy, jest mimo wszystko bardzo prawdopodobnym scenariuszem. Ostatnie, czego chce dziś Kaczyński, to przejść do opozycji z powodu zmarnowanych głosów. Tak stało się w 2015 r., gdy koalicja Zjednoczonej (niezupełnie) Lewicy nie przekroczyła progu, a PiS stał się tego beneficjentem przy przekładaniu głosów na mandaty w Sejmie.

Jeżdżący dziś po Polsce Jarosław Kaczyński ma więc mnóstwo kłopotów, nawet jeśli wciąż nie musi martwić się o opozycję. Jego własny obóz polityczny, który zamienił się w obżarty i leniwy piknik, dostarcza mu ich z nawiązką.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2022