Sypie się ze mnie

Halina Birenbaum, pisarka: Cały świat ginął na moich oczach. Musiałam uznać, że to może spotkać za chwilę i mnie. Są rzeczy, których człowiek nie rozumie, ale musi je przyjąć, bo nie ma niczego innego.

29.06.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Mikołaj Grynberg
/ Fot. Mikołaj Grynberg

JUSTYNA DĄBROWSKA: Wszyscy rozmawiają z Panią o Auschwitz?

HALINA BIRENBAUM: W Izraelu nikt nie rozmawia. Ale tutaj tak. Trzeba to wszystko przypominać, potrząsnąć pamięcią.

Dlaczego?

Niektórzy ludzie zachowują się dziś tak, jakby Auschwitz w ogóle nie było. Mówią, że są ważniejsze rzeczy, że to przeszłość, że teraz mamy inne kłopoty.

I co Pani na to?

Od dawna tak mówią. Od samego początku. Od razu po wojnie słyszałam, że „są inne kłopoty”.
Faktycznie wszystko było zniszczone, trzeba było odbudować życie na nowo. Rozumiem, że nie było czasu na wspomnienia, na te wszystkie rozpacze. Ale później, kiedy już ludzie się trochę ogarnęli, pobrali i stworzyli nowe rodziny, to się zorientowali, że jak był ślub, to na nim nie było nikogo z krewnych.
Nie mogę się pogodzić z tym, że tyle ludzi zostało zgładzonych i nikt o nich nie wie. Nikt nie wie, że się w ogóle urodzili.

Uczucie pustki?

Nie! Nie pustki. Stale mam przed oczami żywych ludzi, ciasno stłoczonych, którzy walczą o trochę powietrza, o kawałek miejsca na podłodze. I cały czas mają nadzieję, że to się zaraz skończy, że oni przeżyją i kiedyś powiedzą o tym światu. Nie mogę się pogodzić z tym, że nawet imię po nich nie zostało, żaden ślad.
Po Polakach są jakieś świadectwa, pamiątki, a po Żydach nic nie zostało, zupełnie nic...
Miałam przyjaciółkę w Auschwitz i ona zachorowała na tyfus. Co dwa tygodnie były selekcje, wybierali tych, co mieli tyfus, i brali do gazu. Ona była już po chorobie, ale jeszcze blada – nie spodobała się i ją zapisali na śmierć. Nie wzięli jej od razu, tylko zapisali. I po dwóch tygodniach, kiedy zupełnie się o tym zapomniało, bo było sto tysięcy innych okropności – nagle nie wzięli nas do pracy. Byłyśmy zadowolone, bo było tak zimno, mokro. Więc weszłyśmy z powrotem do baraków. Usiadłam z nią na pryczy. Przykryłyśmy się kocem i to było dobre. Nareszcie mogłyśmy chwilę odpocząć. A tam nigdy nie wolno było odpoczywać. Siedziałyśmy, i ona zaczęła opowiadać o swojej matce, o tym, jakie przysmaki gotowała w domu... Wtedy zaczęli wywoływać jakieś numery, nie interesowałyśmy się tym, nie słuchałyśmy. I nagle padł jej numer. I tak, w środku zdania o siekanej wątróbce, zeskoczyła z pryczy... Rozebrali ich przy drzwiach, okryli kocami i zagnali do komory gazowej. Po krótkim czasie zobaczyłam tylko dym. Nic więcej. Miała 16 lat.

Już parę lat po wojnie nie pamiętałam, jak miała na imię. A przecież byłyśmy bardzo zaprzyjaźnione. Dopiero niedawno nagle sobie przypomniałam. Nazywała się Fruma. Ile jest tych imion, których nikt nigdy już nie wypowie?
Kiedy moje dzieci były małe, bawiły się piłką, w chowanego, stale myślałam o tych dzieciach, z którymi bawiłam się w getcie. Bo myśmy się też bawili, jeszcze przed wysiedleniem, przed tym wszystkim... I tak sobie myślałam, że te dzieci teraz są takie szczęśliwe, radosne i pojęcia nie mają, iż tamte kiedyś w ogóle istniały. Nie mogę przestać o nich opowiadać.

Póki o nich mówimy, jakby jeszcze troszkę były tutaj?

Napisałam o tym wiersz.

To wszystko było nie do pojęcia, a człowiek musiał pojąć. Ja mam nadal przed oczami pociągi pełne ludzi, a później widzę tylko ten ogień... Wszystko mam przed oczami: tutaj, naprzeciwko była rampa, te pociągi i tłumy, a z tej drugiej strony widać dym i czuć zapach palonego mięsa... A tu widzę stosy bagaży – aż do nieba.

Cały świat ginął na moich oczach. Musiałam uznać, że to może spotkać za chwilę i mnie. Są rzeczy, których człowiek nie rozumie, ale musi je przyjąć, bo nie ma niczego innego.

Skąd Pani miała siły, żeby przez to przejść?

Nie wiem. Może wyobraźnia mnie ratowała? Miałam 11 lat i jeszcze byłam w getcie, ale już zaczęłam pisać. Opisywałam żebraków na ulicy i wołania o kawałek chleba po nocy. Jak słyszałam strzał, wyobrażałam sobie, że zastrzelili szmuglera, że to może ojciec dzieciom i że one czekają, aż im przyniesie chleb z tamtej strony, że pewnie go zabili, że one już go nie zobaczą nigdy... takie rzeczy pisałam. I czytałam literaturę polską, żeby uciec od tego wszystkiego: „Quo vadis”, Trylogię, „Placówkę”, „Jaś nie doczekał”. Bardzo przeżywałam wszystko, co wołało o sprawiedliwość ludzką.

Literatura Panią ratowała?

Tam czytałam, że nie jesteśmy winni. Literatura pokazywała piękno świata i to mnie bardzo wzruszało. Ale później patrzyłam na te pociągi, na te wagony, na tych ludzi, na ten ogień, ten dym i te bagaże – i już nie wierzyłam w nic. Pamiętam, że nie mogłam mówić, słowo straciło dla mnie znaczenie, niczego już nie wyrażało. Miałam momenty, kiedy się załamywałam. Najważniejsze było jednak, że zawsze ktoś mnie ratował. Najpierw była ze mną matka. Ona się nie zmieniała. Choć wszystko wokół się zmieniało, ona była spokojna. Mówiła, że bardzo chce przeżyć, zobaczyć koniec wojny, ale nie boi się umrzeć, bo wie, że każdy musi kiedyś umrzeć. Zrobi wszystko, żeby żyć, ale jak nie, to trudno. Dzięki niej żyję.

Spokój mamy chronił Panią.

Tak, wierzyłam jej. Kiedy wyszliśmy z pociągu na Majdanku, cały czas się bałam, że nas rozdzielą, że zgubię mamę w tłumie. Ludzie się pchali, było tak ciasno, ale mocno ją trzymałam... A mama mnie uspokajała, że wszystko będzie dobrze, że mam mówić, że mam siedemnaście lat, i wtedy będę mogła pracować. I ciągle stawał się cud, jeszcze jeden dzień przeżyłyśmy, jeszcze jeden wieczór byłyśmy razem. Kiedy w pierwszej wielkiej akcji w 1942 r. zabrali ojca, a nas nie wywieźli, i potem, jak było powstanie w getcie, cały czas mama mi mówiła, że to długo nie potrwa, że Niemcy zaraz przegrają. I tak od minuty do minuty, od godziny do godziny, wiedziałam, że ciągle jeszcze jestem i ciągle jest moja mama.

Tego się trzymałyście?

To było pewne! Kiedy przyjechałyśmy na Majdanek, mama mi opowiadała, że wejdziemy do łaźni, zabiorą nasze rzeczy i dadzą inne. Zresztą ja już i tak nic nie miałam, bo w pociągu wszystko z siebie zrzuciłam i tylko jakiś płaszcz męski chwyciłam wychodząc. Kiedy weszłam do łaźni, chciałam mamę pocałować, bo tak się ucieszyłam, że to jest naprawdę łaźnia, i wtedy się okazało, że mama nie weszła tam ze mną.

To był najgorszy moment w moim życiu...

Wszyscy weszli – moja bratowa, kuzynka, jeszcze jakieś kobiety z bunkra, z którymi byłyśmy razem w getcie, a mamy nie było. Nie wierzyłam, ale bałam się zapytać. W końcu pytam Heli, bratowej, gdzie jest mama. A ona mówi: „Ja teraz jestem twoją mamą”.

Jakbym się zapadła w przepaść. Chodziłam po tej łaźni w kółko i mówiłam: „Nie ma mamy... nie ma mamy...”. Załamałam się, nic mi się nie chciało. Nie chciałam walczyć o kawałek chleba, ani o miskę zupy, o miejsce na podłodze. Dziś wiem, że gdyby nie bratowa, to bym zginęła. Ona dla mnie wszystko wywalczyła. Jej przywiązanie i dobroć mnie uratowały. Potem zaczęła słabnąć. Umierałam ze strachu, że teraz ona się wykończy. Wtedy to ja z kolei stanęłam na nogi, zaczęłam się pchać po wszystko i przynosić dla niej. Miałam w sobie siłę.

Uratowałam ją z selekcji. Było tak, że wyznaczyli ją na lewo, a mnie na prawo, ale nie miałam już w sobie żadnego strachu, wiedziałam, że nie wrócę bez niej. Wtedy ten Niemiec mnie zapytał: „Kto to jest, że ty tak o nią walczysz?”, bo ja Helę trzymałam z całej siły, nie dawałam jej od siebie oderwać. Odpowiedziałam: „To jest moja matka i ja nie mogę żyć bez niej”. To on na to: „To też idziesz”. Zapisał jej numer, mój numer i mówi, że mamy iść obie. I ja wtedy stanęłam i trzymałam ją z całej siły. Obie byłyśmy zupełnie nagie, a ona wyglądała jak szkielet. Naprzeciw nas stała grupa esesmanów, nażartych, sytych, i patrzyli na nas, jak się szarpiemy, jak ja – taka mała, goła, ogolona, nie pozwalam od siebie oderwać Heli. I udało mi się.

Jak Pani to zrobiła?

Nie wiem, skąd miałam siły, ale wiedziałam, że bez niej nie potrafię wrócić. Pamiętam dokładnie swoje myśli: „To niemożliwe, nie mogę na to pozwolić”. W końcu jeden z esesmanów, zastępca komendanta obozu, zawołał mnie. Ja już krzyczałam z daleka: „To moja matka, moja siostra!”. I wtedy on krzyknął: „Milcz, bo jak nie, to idziesz tu!”, i pokazał na ten dym z komina. Mówi: „Jak zamilkniesz, to was puszczę”. Zamilkłam, a on zawołał kobietę, która miała listę tych, co mają iść na śmierć, i kazał jej skreślić nasze dwa numery. Chciałam mu skoczyć na szyję, pocałować za to, że mi oddaje moje życie. Wtedy, jak mnie rąbnął w twarz...

Później Hela zachorowała. Nie mogła już więcej znieść. Nie jadłam chleba, tylko dla niej chowałam i przynosiłam do szpitala. A potem umarła. I już nikogo nie miałam więcej. Wtedy naprawdę przestało mi zależeć.

I co się dalej działo?

Zapadłam się w sobie. Dostałam strasznego świerzbu, myślałam, że oszaleję. Usłyszałam, że na 13. bloku, a ja byłam na 27., są Ukrainki, które mają maść do smarowania, i że ona pomaga. Poszłam na ten 13. blok i nagle słyszę, jak ktoś mówi do mnie: „Halinka, a co ty tutaj robisz?”.

To było niezwykłe, bo tam nikt tak do mnie nie mówił. Rzadko kto powiedział spokojnie dobre słowo. A to była koleżanka mojego starszego brata, starsza o 11 lat, Celina. Była pielęgniarką i miała trochę więcej jedzenia. Dziwiła się, że taka czysta jestem, a ja po prostu, kiedy tylko mogłam, wkradałam się do Waschraumu, żeby się umyć. Celina się mną zaopiekowała. Od razu zaprowadziła mnie do swojej pryczy, do koleżanki – Prajsowa się nazywała – i mówi: „Patrz, jak to dziecko się trzyma!”. Im było łatwiej, bo w ich bloku były Polki, które dostawały paczki z domu, i czasami się dzieliły – dały trochę cebuli, parę ząbków czosnku. Trudno opisać, jaka byłam szczęśliwa, kiedy dostawałam kawałek cebuli. Zaczęłam do nich przychodzić i odżyłam.

Poczucie, że obok jest życzliwy człowiek, pomagało się ratować?

Tak. Bez tego się nie da. Dużo zawdzięczam też takiej Polusi. Kiedy szwalnia, w której pracowałam, się rozwiązała, przenieśli nas na 25. blok, najgorszy ponoć. Trzeba było pleść ze szmat warkocze, jakoby do czołgów. Trzeba było zrobić 15 czy 20 metrów. Jeśli ktoś nie zrobił normy, były szalone kary – strach. Kobiety wyrywały sobie ten materiał z rąk, pchały się. Nie byłam w stanie się tam dopchać, nie mogłam też wyrywać innym, bo nie chciałam, żeby deptały po mnie. I tam była jedna dziewczynka, dużo mniejsza ode mnie, właśnie Polusia. Miała szczęście, bo od naszej kapo dostawała tyle materiału, ile trzeba, i na dodatek umiała szybko pleść te warkocze. Usiadłam przy jej stole, a ona zaczęła robić je i dla mnie. Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy, byłyśmy na jednej pryczy razem.

Potem, kiedy zaczęli zwozić Żydów z Węgier, pracowałyśmy przy sortowaniu rzeczy, i to była dobra praca. Wszystkie dziewczyny miały buty drewniaki, za duże, ciężkie, że obrywały nogi. Każdego dnia brałam buty jednej z tych dziewczyn, wyrzucałam je w sortowni i brałam buty prawdziwe. Dobre buty od tych, którzy zostali zabici. Polusia miała ode mnie nogę dużo mniejszą i ja dla Polusi chodziłam trzy kilometry w za małych butach, bo miałam cel, bardzo ważny cel.

Jak się żyje potem? Z takimi historiami w środku?

Człowiek z tego wychodzi.

Co mu pomaga?

Instynkt życia! Jesteś wolna, możesz jeść chleba tyle, ile chcesz. Instynkt życia jest bardzo ważny, ja nigdy nie chciałam umrzeć, i nadal nie chcę!

A ile ma Pani lat?

Osiemdziesiąt pięć.

I skąd Pani ma energię?

Nie wiem. Może przez te rzeczy, które widziałam i których doświadczyłam, chcę jeszcze coś zrobić? Nie mogę tego tak zostawić. Czasami to przeszkadza, bo bywam za szybka, zbyt wyrywna.

Cały czas Pani pisze, opowiada.

Jak już nie będzie świadków, to kto to opowie? A poza tym, nie wszyscy świadkowie umieją opowiadać – a ja potrafię. Mam wyczucie do słów, choć nie znam już bardzo dobrze polskiego.

Wygląda na to, że zna Pani wystarczająco dobrze. Gdyby przyszła do Pani taka młoda i zapytała, co jest warte w życiu starania, co by jej Pani powiedziała?

Życie samo! Choć nie zawsze wychodzi tak, jak byśmy chcieli. Ale trzeba się starać.

To nie jest łatwe.

Jest bardzo trudne. Bo ludzie ciągle chcą ci coś narzucać. A ja zawsze byłam buntowniczką. Pamiętam, jak mi mówili przed wojną, że Boga trzeba kochać więcej niż wszystko, to ja sobie tak pomyślałam, że ja moją mamę kocham bardziej.

A religia jest ważna dla Pani?

Nie. Jak już byłam w obozie, myślałam o moich religijnych dziadkach, czego oni się bali, do kogo się modlili, dlaczego pościli, kiedy mogli jeść? Auschwitz to było tak potężne zło – bicie, choroby, wrzody na całym ciele, kobiety z biegunką, obsmarowane całe, druty elektryczne, budki z wycelowanymi w nas karabinami i tłumy ludzi prowadzonych na śmierć. Tam był smród, ogień i dym.

A Bóg?

Tam nie było żadnego Boga. Ludzie sobie go stworzyli. Więc można powiedzieć, że Bóg jest, póki są ludzie, którzy w niego wierzą. W chwilach, kiedy mnie nie bili, kiedy mi było tak strasznie, strasznie źle, myślałam o tym wszystkim. Na przykład, kiedy stałam na apelu. Stoi się trzy godziny, i to wszystko masz przed oczami: w bloku jest tysiąc osób, są chorzy na dyzenterię. Na zewnątrz prowadzą małe, wąskie drzwi. I dziesiątki kobiet potrzebuje się załatwić. A oni wypuszczają tylko 15, pod eskortą porządkowych. Kiedy ktoś się załatwi do garnuszka, bo już dłużej nie może wytrzymać, dostaje najgorszą karę. Jaka to męka była! A potem już jesteś w tej piętnastce, a tam błoto straszne, nogę stawiasz, nie możesz wyciągnąć, a w tej ubikacji dziury przepełnione, pełno ludzi, wszystko obsmarowane, i już znajduję miejsce, wreszcie siadam, a tu przychodzi jakaś Ruska czy Polka, i za głowę mnie weźmie i zrzuca... I co? Idź w to błoto, w to gówno.

Ale musiała Pani być wściekła.

Byłam wściekła! Kiedyś było odwszenie i ukradli mi całe ubranie. Tylko płaszcz mi został, nie miałam nawet majtek. Była jesień, zimno. Poszłam do tej Prajsowej, która dała mi trochę ubrania, ale i tak byłam wściekła.

A dzisiaj czasami bywa Pani jeszcze wściekła?

Dzisiaj jestem wściekła na tych, którzy piszą bzdury w internecie.

Pani ma konto na Facebooku?

Tak. I jak ktoś mnie zdenerwuje, wtedy się sypie ze mnie, ledwo nadążam z pisaniem. Już nie piszę nowych rzeczy. Tylko na Facebooku, jak są jakieś dyskusje, to mnie porywa, muszę reagować. Nie mogę znieść, jak ktoś umniejsza to, co się stało, Zagładę. I jak pomija prawdziwe, ludzkie wartości.

Czyli które?

Przede wszystkim: nie rób innemu tego, co ciebie by raniło. To jedyne przykazanie. Pytasz mnie, co robić, żeby mieć energię – po prostu samo życie mnie pcha. Nie jestem obojętna. Mówią mi: co ty się tak wszystkim przejmujesz, cały świat byś chciała poprawiać, co tak zwracasz uwagę na każdą rzecz, co ty się tak wzruszasz, co ty się tak obrażasz po tylu strasznych rzeczach. A co? Czy ja nie jestem człowiekiem?

Drażni to Panią.

Wiem, że byli więźniowie odchodzą, i wiem, że jestem w kolejce, ale proszę mnie nie pospieszać.
Naprawdę nie dyplomy ani pieniądze, tylko zwykłe ludzkie słowo, ludzka przyjaźń i ludzka miłość się liczą. Oni mnie ciągle pytają: kiedy już nie miałaś nikogo więcej, wszyscy zginęli, a ty jeszcze tak chciałaś żyć, tak walczyłaś – dlaczego?

Dlaczego?

Urodziłam się, żyłam, widziałam niebo i słońce, i chciałam je widzieć jeszcze, i znów, i znów. Po prostu. Tego nie trzeba tłumaczyć. Jest deszcz, mróz i przychodzi słońce. Jest noc i jest dzień, jest zło i jest dobro. Poza tym... dwóch morderców uratowało mi życie w Auschwitz, jeden przy selekcji wtedy, ten komendant, i jeszcze jeden, pod koniec obozu. Strzelali do mnie i kula utkwiła mi w plecach. Powinni mnie byli zastrzelić – już nie było wtedy krematorium, było zburzone, bo już Rosjanie nadchodzili. Po szpitalu chodzili niemieccy lekarze i zabijali tych, którzy byli bardzo chorzy. I taki jeden przyszedł, ale zamiast mnie zabić, tylko skrzyczał blokową, dlaczego mnie nie umyła. Powiedział, żeby mnie ubrała i żeby mnie zanieśli na męski lagier, i tam wyjęli kulę, bo tam była taka mała sala operacyjna. No to mi ją wyjęli.

Ile Pani miała lat w chwili przyjazdu do Izraela?

Osiemnaście. Nowe życie było trudne. Weszłam w nie bez pieniędzy, bez żadnego zawodu. Byłam służącą, prałam bieliznę u ludzi, sprzątałam, dywany wynosiłam na dach, żeby je trzepać...

Dzieci żyją w innym kraju, w innym klimacie i ja jestem dla nich z moją przeszłością obca zupełnie. Rozmawiam z mężem po polsku, ale oni tego nie rozumieją.

Ktoś chciał słuchać Pani opowieści?

A skąd! Ale ja innych też nie chciałam słuchać, przyjaźniłam się tylko z ludźmi takimi jak ja. Lub dużo starszymi ode mnie. Zawsze szukałam matki i ojca, bo z młodzieżą to ja nie byłam za dobra. Owszem, chciałam tańczyć, bardzo to lubiłam. Nawet w getcie.

Kiedy chodziłam po ulicach getta, wyobrażałam sobie, jak będę chodzić, jak będę ubrana, co będę robić, jak już to wszystko się skończy. Zawsze marzę o takich rzeczach...

Nie mogę uwierzyć, że Pani ma osiemdziesiąt pięć lat. 

Też nie mogę. Ale jak się zrywam, żeby gdzieś prędko dojść, i już nie mogę, to wtedy się szybko orientuję...

Umysł już jest przy drzwiach, ale ciało nie nadąża.

To jest dziwne. Naprawdę. Wie pani, teraz wstaję o piątej rano. Mój mąż jest kaleką, auto go potrąciło pięć lat temu, więc muszę się nim opiekować. Leży i jest prawie bezwładny, więc jest mi strasznie ciężko. Nigdy nie wstawałam tak wcześnie. Widzi pani – człowiek może dużo wydobyć z siebie. Sami nie wiemy, ile. ©

HALINA BIRENBAUM (z domu Grynsztajn) jest pisarką, poetką i tłumaczką. Urodziła się w 1929 r. Przeżyła getto warszawskie, od maja do lipca 1943 r. przebywała w obozie na Majdanku, później była więźniarką Auschwitz-Birkenau, Ravensbrück i Neustadt-Glewe. Podczas wojny straciła najbliższą rodzinę: ojca w Treblince, matkę na Majdanku, brata i bratową w Auschwitz. Przeżyła tylko ona i drugi brat. Od 1947 r. mieszka w Izraelu. Autorka książek, m.in. „Nadzieja umiera ostatnia”, „Powrót do ziemi praojców”, „Wołanie o pamięć”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2015