Skala udziału Amerykanów w rozpropagowaniu carbonary powoli dociera do świadomości Włochów

Dramatyczna historia ze śmiertelnym zatruciem galaretą sprzedawaną z paki samochodu na targu w Nowej Dębie wdepcze jeszcze mocniej w błoto i tak już kiepską reputację placów, bazarów i tego rodzaju nieformalnych zakupów.

20.02.2024

Czyta się kilka minut

Paweł Bravo - Smaki - Felieton w "Tygodniku Powszechnym"
fot. Adobe Stock

Nie jestem „Chińczykiem”, możesz do mnie mówić: Bao Yang. Takiej treści nalepki pojawiły się w sklepikach i barach w Barcelonie, z pustym miejscem na wpisanie potocznego określenia narodowości (może być np. Paki, Bangla, u nas to byłby Wiet albo Arab) oraz na imię lub przydomek człowieka za ladą. Inicjatorzy projektu pod hasztagiem #mamimię chcą osłabić rasowe czy etniczne uprzedzenia, nadal żywe, mimo że w ciągu jednego pokolenia ilość kontaktów, i to takich naprawdę bliskich, osadzonych w kontekście codziennych zakupów i posiłków, pomnożyła się niesłychanie. Przynajmniej w kroczącej zawsze na czele pochodu Katalonii.

Myślę o tej akcji z sympatią, miło byłoby ją powtórzyć u nas, na końcu pochodu, nie tylko z uwagi na rasizm. Na pewno dodałaby dobrej energii nawet na czysto polskim targu czy ulicy handlowej (o ile są jeszcze takie, w co wątpię). Znać kogoś z imienia, brać kapustę u Zośki, a sery od Krzysztofa – to tworzy płytkie, ale ważne więzi, kokon z nitek cienkich, lecz dających w sumie jakieś poczucie bezpieczeństwa.

Ulotnego, przyznajmy. Właśnie myślę o tym, jak dramatyczna historia ze śmiertelnym zatruciem galaretą sprzedawaną z paki samochodu na targu w Nowej Dębie wdepcze jeszcze mocniej w błoto i tak już kiepską reputację placów, bazarów i tego rodzaju nieformalnych zakupów.

Wertuję rzeszowskie „Nowiny”, ale nie znajduję nic o tym, jakie toksyny i w jakim nagromadzeniu znaleziono w skonfiskowanych przetworach tej, jak to się mówiło w doniesieniach milicyjnych, pokątnej masarni. Być może jeszcze na to za wcześnie, rzetelna prasa powinna się zatem powstrzymać od ferowania wyroków. Łatwo przy produkcji w przysłowiowym garażu, bez certyfikowanego sprzętu i zdanego egzaminu z procedur zwalczania zagrożeń w punktach krytycznych, o groźną wpadkę. Tym bardziej, gdy chodzi o wędliny, a nie dżem z mirabelek (jeśli jest zepsuty, nawet dziecko zauważy).

Ale w takich warunkach powstają też rzeczy znakomite. Ulubiona moja kaszanka, prawie nigdy nie jadam innej, to taka „domowa”, którą raz na tydzień sprzedaje mój pan rzeźnik z budki. Całkowicie legalnej i czystej, choć wątpię, by akurat na tę produkcję miał stosowne papiery. Nie pytajcie o imię i adres, ale skoro czytacie mnie już dziesięć lat, to znaczy, że nie najgorzej u niego z punktami krytycznymi, a ja rozsądnie dawkuję ryzyko.

Na razie więc możemy sobie poszydzić – bezpiecznie, bo z zatrutym mózgiem nie ląduje się w szpitalu – z tego, jak to jest z myciem rąk na Podkarpaciu i o kiełbasie z emaliowanej miednicy czarnej od much. Gruczoł z jadem stereotypu nosi w głowie każdy i każda, nawet jeśli zamiast „Nowin” przewija na telefonie „New York Timesa”. Ile było śmiechu, gdym wyczytał niedawno w tamtejszej rubryce kulinarnej, że carbonara bez a) śmietany, b) czosnku, c) cebuli jest, trzymajcie się mocno krzesła, „minimalistyczna”.

Zostawmy na boku śmietanę, kiedy z rok temu dotknąłem tego tematu, słusznie zostałem napomniany, że żołądkowanie się o jej obecność w tym daniu to próba udawania świętszego od papieża. Daremna tym bardziej, że carbonarowy kościół jest wciąż przed soborem nicejskim i nie będziemy się przecież wyrzynać za przecinki i zaimki w wyznaniu wiary.

Niech już będzie śmietana (byle dobra, taka od baby z ław na Kleparzu – wiecie, jak ma na imię?), ale cebula i czosnek?! Z drugiej strony, skala udziału Amerykanów w stworzeniu i rozpropagowaniu carbonary powoli dociera nawet do świadomości Włochów, choć nadal są miejsca, gdzie za mówienie głośno, że to świeży import, można oberwać mocniej niż za rzymski salut (z Rzymem, tym starożytnym, ma on zresztą tyle wspólnego, co carbonara). Niech zatem sobie w Nowym Jorku dodają, co chcą, ale mnie zafrapował rzekomy minimalizm naszej wersji.

Ano tak, każdy wie, że w Ameryce wszystko musi być na maksa: kilo cukru na pączka, litr ostrej srirachy na porcję skrzydełek. Kiedy robimy amerykańskie przepisy, zawsze redukujemy proporcje. Śmiejemy się, że mają manię wielkości. Albo się jej boimy. Słowo great skleja się naturalnie w głowach z America, dając Trumpowi skuteczny wytrych propagandowy. Złości nas to, że tak się dają na to nabrać. Chciałbym przez te miesiące do listopada znaleźć poznawcze tropy, by zrozumieć coś poza stereotypem. Zobaczyć nawet z dużej odległości człowieka z imieniem nad miską cebulowej carbonary.

Oto bliski naszym słowiańskim gustom przepis na „syty” makaron ziemniaczano-kiełbasiany. Gotujemy w mundurach 400 g ziemniaków. Studzimy, obieramy, rozgniatamy dokładnie, solimy, dodajemy dwie łyżki parmezanu i pieprz. Białą surową kiełbasę wyjmujemy z flaka, drobno kruszymy w palcach i podsmażamy na dużej patelni bez tłuszczu, aż się dobrze zezłoci. Gotujemy 400 g krótkiego makaronu, w połowie czasu gotowania podbieramy kubek wody, dodajemy ją do ziemniaków i miksujemy je na gładki krem. Po pełnym czasie gotowania przerzucamy makaron na patelnię, łączymy z kiełbasą, a następnie dodajemy ziemniaczany krem, ewentualnie dolewając jeszcze trochę wody. Dla urody dania możemy ziemniaki zabarwić odrobiną kurkumy albo szafranu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Targi nad carbonarą