Sadzenie króla

Kiedy Zulusi żegnają swoich zmarłych królów, nie nazywają tego pogrzebem, lecz ukutshalwa, siewem, nasadzaniem. Mówią, że oddają ziemi królewskie ciało tak, jak sadzi się w niej młode drzewo, by wyrosło na potężny platan lub dąb.
w cyklu STRONA ŚWIATA

23.03.2021

Czyta się kilka minut

Mężczyźni w tradycyjnych strojach zbierają się w Mongomie przed pogrzebem króla Zulusów  Zwelithiniego, Mongomo 17 marca 2021 r. Fot. AP/Associated Press/East News  /
Mężczyźni w tradycyjnych strojach zbierają się w Mongomie przed pogrzebem króla Zulusów Zwelithiniego, Mongomo 17 marca 2021 r. Fot. AP/Associated Press/East News /

Zulusi oddają swoich królów ziemi pod osłoną nocy, w sekretnym miejscu, a w pożegnalnym obrzędzie uczestniczy tylko garstka najbliższych i najważniejszych krewnych – wyłącznie mężczyzn, wodzów i wojowników, impich – z panującego rodu. Tajemnica otaczająca królewski pochówek ma zmylić złe duchy i służących złym mocom czarowników, którzy mogliby spróbować przejąć ducha monarchy w niecnych celach.

W taki właśnie sposób, tuż przed świtem, w środku ulewy, pożegnany został król Goodwill Zwelithini, który po trwającym pół wieku panowaniu, przeżywszy 72 lata, zmarł 12 marca w szpitalu w Durbanie. Od dawna chorował na cukrzycę, ale śmierć króla przyspieszył zabójczy wirus SARS-CoV-2, który doświadcza Południową Afrykę bardziej niż jakikolwiek inny kraj Czarnego Lądu. Pandemia pokrzyżowała też plany południowoafrykańskich władz, które chciały uczcić króla Zwelithiniego wyprawiając mu – poza tradycyjnym – państwowy, uroczysty pogrzeb ze wszystkimi przysługującymi mu ceremoniami i honorami.

Ostatecznie na uroczystości żałobne do Nongomy, siedziby zuluskich królów, zjechała dozwolona rygorami epidemiologicznymi setka gości z prezydentem Cyrilem Ramaphosą na czele. Przyjechali też ministrowie Zulusi: Bheki Cele (szef policji) i Nksozana Dlamini-Zuma od spraw spółdzielczości i tradycji, a także Sihle Sikalala, premier zuluskiej ojczyzny, prowincji KwaZulu/Natal oraz wódz Mangosuthu Buthelezi, wujek króla i jego polityczny opiekun i nadzorca. Przybył też Jacob Zuma, pierwszy Zulus, który jako poprzednik Ramaphosy rządził całą Południową Afryką jako jej prezydent w latach 2009-18.

Przed królewską zagrodą i pałacem kwaKhethamthondayo rozstawiono dla nich wielki, biały namiot, w którym honory gospodyń pełniły trzy z sześciu owdowiałych, królewskich żon (najmłodsza nie ma jeszcze 30 lat, a król dochował się z nimi wszystkimi trzydzieściorga dzieci) i w którym nabożeństwo żałobne odprawił przybyły z Kapsztadu anglikański arcybiskup Thabo Makgoba.

Od wielu dni do królewskiego pałacu przybywali z całego kraju Zulusi, zarówno mężczyźni, w tradycyjnych lamparcich skórach i pióropuszach (na zdjęciu), jak i kobiety, by oddać ostatni pokłon zmarłemu monarsze i złożyć mu ostatnie dary z umiłowanego przez Zulusów bydła, uchodzącego wśród nich za oznakę zamożności i znaczenia.

„Za jego panowania poddani i wszyscy mieszkańcy tego kraju doczekali się wolności od niesprawiedliwości apartheidu i kolonialnego wyzysku” – powiedział podczas uroczystości żałobnych prezydent Ramaphosa. A wódz Buthelezi dodał, że za panowania Zwelithiniego Zulusi zaznali też pokoju, ponieważ ich król nie musiał posyłać swoich regimentów amabutho na żadną wojnę. Obaj przesadzili, jak to zwykle bywa w takich okolicznościach, a życie i panowanie króla Zwelithiniego przypadło na czasy niespokojne i pełne przemocy.

Takie są zresztą całe niemal dzieje Zulusów.

Trudne sukcesje

Przodek Zwelithiniego, Szaka Zulu, pierwszy król Zulusów i twórca ich imperium, podbił i skąpał we krwi całe południe Afryki, a jego wojenny geniusz przyrównywano do współczesnego mu Napoleona Bonapartego. Dingane, następny król, przyrodni brat Szaki i jego zabójca, bił się z Burami/Afrykanerami i Brytyjczykami. Prapradziadek Zwelithiniego, król Cetshwayo, pobił Brytyjczyków w bitwie pod wzgórzem Isandlwana, a ich imperialna armia boleśniejszą klęskę poniosła tylko w wojnie z afgańskimi Pasztunami.

Lepiej uzbrojeni Brytyjczycy pobili w końcu Zulsuów i aby łatwiej nimi zarządzać, podzielili ich królestwo na kilkanaście udzielnych księstw, które po bratobójczych wojnach dopiero pod koniec XIX wieku znów udało się zjednoczyć królowi Cetshwayo. Królestwo zuluskie nigdy już jednak nie odzyskało swojej potęgi, a zuluscy władcy musieli uznać zwierzchnictwo Brytyjczyków, a potem także Burów/Afrykanerów.


Więcej analiz i reportaży Wojciecha Jagielskiego


 

Goodwill Zwelithini, najstarszy syn króla Cypriana, przyszedł na świat w roku 1948, w którym Burowie wygrali wybory, przejęli władzę w Południowej Afryce i zaprowadzili w niej ustrój segregacji rasowej, apartheidu. Choć to ich uważa się za wynalazców tego porządku prawnego, obowiązywał on w Południowej Afryce od dziesięcioleci, a zaprowadzili go Brytyjczycy.

Kiedy po śmierci ojca w 1968 roku 20-letni Zwelethini został wybrany na nowego, ósmego króla Zulusów, białe władze Południowej Afryki stłumiły właśnie pokojowe powstanie czarnej ludności kraju, a jej politycznych przywódców z Nelsonem Mandelą na czele zamknęły w więzieniach lub zmusiły do ucieczki z kraju. Ale gdy w 1971 roku urządzono w końcu uroczystą koronację młodego monarchy, w Południowej Afryce dojrzewał już nowy bunt czarnych, a pod nieobecność więzionych przywódców pierwsze skrzypce w ruchu oporu przejęli młodzi radykałowie i to oni w 1976 roku wywołali uliczne powstanie w Soweto.

Koronację Zwelithiniego urządzono z trzyletnim opóźnieniem. Zuluskim sukcesjom nierzadko towarzyszyły dworskie intrygi i bratobójcze, a nawet ojcobójcze mordy lub próby mordów. Zwelithini też dostawał pogróżki i obawiał się o życie. Namaszczony na króla wyjechał na trzy lata do Johannesburga, a nawet, na jakiś czas, na prawie bezludną (dziś mieszka na niej ok. 5 tys. ludzi) wyspę św. Heleny na Atlantyku, na której umarł Bonaparte. Pod jego nieobecność Zulusami rządził w zastępstwie książę-regent Mcwayizeni Israel.

W latach 70. białe władze Południowej Afryki, odmawiające praw obywatelskich czarnoskórym tubylcom, zaczęły tworzyć na skrawkach wydzielonej, jałowej ziemi rezerwaty-bantustany, osobno – zgodnie z dewizą apartheidu – dla każdego z większych afrykańskich ludów, Zulusów, Khosów, Tswanów, Sotho czy Ndebele. W przyszłości biali zamierzali przyznać bantustanom niepodległość, a resztę Południowej Afryki, najlepsze ziemie i wszystkie kopalnie, zachować dla siebie. Bantustan dla Zulusów, składający się z tuzina oderwanych od siebie enklaw, nazwano kwaZulu, Kraina Zulusów, a na jego premiera wyznaczono Mangosuthu Butheleziego, wuja Zwelithiniego i wodza potężnego, zuluskiego klanu Buthelezich. Między ambitnym wodzem-premierem i regentem natychmiast wybuchła wojna o to, kto przejmie kontrolę i owinie sobie wokół palca młodego i niedoświadczonego króla.

Wojna między miastem i wsią

Buthelezi, któremu białe władze powierzyły bantustan wraz z miejscową policją i skarbcem, potrzebował zuluskiego króla, żeby uprawomocnić swoją władzę w oczach rodaków. Odwołując się do historii i tradycji wskrzesił zuluską partię Inkatha, którą założył jeszcze na początku XX stulecia król Solomon, dziadek Zwelithiniego (matka Butheleziego była siostrą króla Solomona). Buthelezi zawsze zapewniał, że reaktywował partię za zgodą, a nawet namową uwięzionych lub wygnanych z kraju przywódców zdelegalizowanego Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC) Nelsona Mandeli. Inkatha przybrała te same, złoto-czarno-zielone barwy co ANC, a Buthelezi, choć stanął na czele bantustanu, odmawiał nawet rozmów o jego niepodległej przyszłości, dopóki Mandela z towarzyszami siedzieli w więzieniu.

W przeciwieństwie jednak do lewicowego ANC, który po fiasku pokojowego ruchu oporu w latach 60. opowiadał się za wyzwoleńczą walką zbrojną i domagał od świata bojkotu i sankcji wobec rasistowskich władz Południowej Afryki, Inkatha wrogo odnosiła się do wszystkiego, co trącało komunizmem i rewolucją, sprzeciwiała walce zbrojnej i sankcjom, jako uderzającym przede wszystkim w czarną biedotę.

Mandeli, który sam wywodził się z królewskiego rodu ludu Khosa (wydał jedną z córek za szwagra Zwelithiniego) bliski był szacunek dla tradycji, a nawet – mimo głoszonych rewolucyjnych haseł – swego rodzaju konserwatyzm. Ale młodzi z Soweto, którzy pod jego nieobecność przejęli pierwszeństwo w ruchu oporu, mieli Butheleziego za pospolitego kolaboranta i zdrajcę, a także za plemiennego kacyka, relikt przeszłości.


Na stulecie urodzin Nelsona Mandeli przypominamy sylwetkę bohatera i symbolu walki z apartheidem, napisaną przez Wojciecha Jagielskiego.


 

Inkatha była partią zuluską, ANC, choć w jego kierownictwie dominowali Khosowie, opowiadał się za wyzwoleniem wszystkich czarnych ludów Południowej Afryki i chętnie przyjmował do swoich szeregów także białych, Hindusów i koloredów-mieszańców. Inkatha odwoływała się do tradycji i religii, ANC – do socjalizmu. Bazą polityczną Inkathy byli wioskowi wodzowie i znajdujące się całkowicie w ich rękach zuluskie wioski (wodzowie w imieniu króla rozdzielali zuluską ziemię i tylko za ich rekomendacją bezrolni chłopi mogli jechać do Johannesburga podejmować pracę w tamtejszych kopalniach złota). Do ANC wstępowali Zulusi, którzy uciekali do wielkich miast nie tylko w nadziei na lepsze życie, lecz także, by zrzucić krępujące ich więzy tradycji, której musieli się poddawać w rodzinnych wioskach. W latach 80. ANC i Inkatha odnosiły się już do siebie wrogo, a w latach 90. toczyły w KwaZulu i czarnych przedmieściach Johannesburga regularną, choć niewypowiedzianą wojnę.

Buthelezi potrzebował króla Zulusów, by móc uchodzić w oczach rodaków za ucieleśnienie zuluskości, obrońcę ich tradycji i najświętszych świętości. ANC natomiast, żeby pomniejszyć Butheleziego i przekonać Zulusów, że nie jest ich wrogiem, namówił księcia-regenta, by wstąpił do partii Mandeli. Przekonał go do tego późniejszy prezydent Jacob Zuma, pełniący w tamtych czasach obowiązki szefa kongresowego wywiadu.

Młody król Zwelithini był w tej rozgrywce tylko pionkiem. Białe władze, które chciały upchnąć czarnych w bantustanach, pozbawiły zuluskiego króla wszelkiej realnej władzy, pozostawiając jedynie ceremonialną. Rzeczywiste rządy w bantustanie Zulusów miał w zamyśle białych sprawować Zulus, wyznaczony przez nich na premiera. Kiedy Zwelithini próbował szarpać więzy i buntować się przeciwko ubezwłasnowolniającej kurateli Butheleziego, ten zagroził mu odcięciem od skarbca. Zrezygnowany król machnął ręką i posłusznie robił dalej to, co mu kazał Buthelezi – sprzeciwiał się sankcjom nakładanym na białe władze i walce zbrojnej o wyzwolenie czarnych, krytykował ANC jako nieodpowiedzialnych rewolucjonistów, burzycieli i złodziei, którzy przejąwszy władzę, zniszczą i rozkradną wspaniały, bogaty kraj, jaki wyrósł pod białymi rządami.

Koniec białych rządów

Na przełomie lat 80. i 90., pod presją międzynarodowych sankcji, ulicznej rebelii czarnych i wzniecanych przez nich niekończących się strajków, a także ośmielone upadkiem komunizmu we wschodniej Europie białe władze zgodziły się wypuścić z więzienia Mandelę i czarnych przywódców i podjąć z nimi rokowania o wolnych wyborach i przyszłości Południowej Afryki. Buthelezi i jego Inkatha, a także powolny mu król Zwelithini zażądali przekształcenia kraju w luźną konfederację i szerokiej autonomii dla ojczyzny Zulusów. Rozochocony Zwelithini domagał się nawet przywrócenia granic zuluskiego królestwa do czasów króla Szaki. Zulusi sprzymierzyli się z Burami/Afrykanerami, marzącymi o wskrzeszeniu dawnych burskich republik i podziału Południowej Afryki na narodowościowe państwa, według jugosłowiańskiego scenariusza, tylko bez wojny. Wojna jednak już trwała. W ulicznych starciach między bojówkami ANC i wspieranymi przez białe władze Inkathy – biały rząd liczył, że bratobójcza wojna osłabi ANC i zmusi Mandelę do ustępstw – zginęło kilkanaście tysięcy ludzi.

Kiedy Zulusi Butheleziego i Zwelithiniego zagrozili, że zbojkotują wyznaczone na koniec kwietnia 1994 r. pierwsze wolne wybory, które miały zakończyć epokę białych rządów w Afryce, Mandela wybrał się w gości do zuluskiego króla i złożył mu propozycję nie do odrzucenia. Obiecał mu należny monarsze szacunek i prawo głosu w sprawach tradycji, oddanie pod zarząd wszystkich zuluskich ziemi (jedna trzecia prowincji KwaZulu/Natal), a przede wszystkim, że jeśli zostanie prezydentem kraju, to on, a nie premier KwaZulu/Natalu będzie łożył na utrzymanie królewskiego dworu i królewskich pałaców. Król dobił targu, a Buthelezi, zrozumiawszy, że przegrał, odwołał bojkot wolnych wyborów, po których Mandela został pierwszym czarnym prezydentem kraju, a Buthelezi – zgodnie z przyjętą przy „okrągłym stole” formułą przymusowej koalicji – został w jego rządzie ministrem policji.

Ostatnie lata

Mandela (1994-99), a także jego następcy Thabo Mbeki (1999-2008), Zuma i obecnie panujący Ramaphosa dotrzymali słowa. Król zachował władzę nad ziemiami Zulusów (są własnością wspólnoty, a nie prywatną), a rządzący z Pretorii i Kapsztadu (Południowa Afryka ma aż trzy oficjalne stolice – rządową w Pretorii, parlamentarną w Kapsztadzie i sądową w Bloemfontein) co roku wypłacali z krajowego skarbca miliony randów na utrzymanie króla i jego licznej rodziny, a także spełnianie wszystkich monarszych zachcianek. Król zyskał sobie uznanie za starania na rzecz wskrzeszenia zuluskich tradycji, walki z AIDS i przemocą wobec kobiet, a także za uwolnienie monarchii od partyjnych kacyków. Wywoływał kontrowersje słowami potępienia dla homoseksualizmu i wezwaniami o przywrócenie kar cielesnych w szkołach i kary śmierci w sądach, a także apelami, by cudzoziemscy imigranci wynosili się z Południowej Afryki i nie odbierali tubylcom miejsca pod słońcem ani chleba.

Król Goodwill Zwelithini panował pół wieku – przed nim żaden zuluski monarcha nie rządził tak długo. Dziesięć lat temu jedna w afrykańskich gazet uznała go za szóstego, najważniejszego króla Czarnego Lądu po jego kuzynie i sąsiedzie, ostatnim na kontynencie monarsze absolutnym Mswatim III, królach Maroka i Lesotho, sułtanie Sokoto i emirze Kano, przywódcach nigeryjskiej muzułmanów. Szóste miejsce Zulus dzielił z królem Aszantów z Ghany.


Czytaj także: Był dla Południowej Afryki tym, czym Woody Guthrie, Johnny Cash czy Robert Johnson dla Ameryki: pieśniarzem, kronikarzem, kustoszem tożsamości i pamięci.


 

Wybór nowego króla odbywa się u Zulusów w jeszcze większej tajemnicy niż pogrzeby. Za murowanego dziedzica tronu uważano najstarszego królewskiego syna, 50-letniego księcia Lethukuthulę Zulu, ale pod koniec zeszłego roku został on zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach we własnym domu w Johannesburgu. Dziś za najpoważniejszego kandydata na króla uchodzi drugi według starszeństwa, 46-letni książę Misuzulu Zulu, wykształcony na Florydzie w naukach politycznych.

Choć Zulusi są najliczniejszym z południowoafrykańskich ludów i w 60-milionowych kraju stanowią jedną piątą jego ludności, dziewiąty król Zulusów nie będzie miał już takiego znaczenia co ósmy. Wódz Buthelezi liczy już 92 lata i przekazał stery partii młodszym, którzy jednak nie dorównują mu doświadczeniem, politycznym instynktem i szlachetnym pochodzeniem. Inkatha w ogóle traci znaczenie i lewicowy ANC przejął od niej rządy w KwaZulu/Natalu, a kongresowi przywódcy z krajowego rządu coraz częściej napomykają o odłożonej przez Mandelę reformie rolnej, która ma objąć nie tylko farmy białych, ale także grunty królewskie.

Mandela obiecał królowi Zulusów, że będzie w Południowej Afryce niczym królowa Elżbieta w Wielkiej Brytanii. I rzeczywiście. W Południowej Afryce, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, coraz częściej pojawiają się głosy, że monarchia, sentymentalny symbol czasów minionych, jest zbyt kosztowna, i wątpliwości, czy warto ją utrzymywać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej