Pustelnik z Ochoty

Michał Cichy, pisarz: Staram się pokazać potęgę tutejszości i teraźniejszości. Opisuję praktyki wewnętrzne, dzięki którym można je odkryć. Chodzi o przestawienie umysłu na tryb wyciszenia. Wtedy rzeczywistość staje się czymś niezwykłym.

13.02.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Wojciech Affek
/ Fot. Wojciech Affek

MICHAŁ SOWIŃSKI: Siedzimy w samym sercu Ochoty, na placu Narutowicza – to jest Pański pępek świata?

MICHAŁ CICHY: Dookoła tego placu wybudowano moją dzielnicę, więc w pewnym sensie tak. Ale uważam, że każdy jest środkiem swojego świata. Ja opisuję świat, który widzę wkoło swojego domu.

To gdzie leży granica Pana terytorium? Jest wyraźnie odczuwalna?

Tak, wyraźnie czuję różnicę. Po mojej stronie ulicy Narutowicza jest sklep spożywczy, w którym robię zakupy, a po drugiej stronie jest Biedronka. To tani i wygodny sklep, ale prawie tam nie chodzę, bo czuję, że to zagranica.

Zapuszczanie korzeni – to świadomy proces czy po prostu tak się dzieje po pewnym czasie?

Zakorzenianie się jest przede wszystkim procesem wewnętrznym. Trzeba przestawić umysł na tryb osiadły – przestać fantazjować, że gdzie indziej jest coś ciekawszego, lepszego. Wtedy patrzy się na swoje pobliże z rosnącą serdecznością i czułością.

Pisze Pan też, że ciągła konieczność podejmowania decyzji nas unieszczęśliwia, że należy częściej przyjmować z wdzięcznością to, na co nie mamy wpływu.

Los odegrał u mnie duże znaczenie i był dla mnie łaskawy. Odziedziczyłem mieszkanie po ciotecznej babci. Tak trafiłem na Ochotę – wspaniała dzielnica: kamienice z lat 30., handlowe partery, zakłady rzemieślnicze – bardzo dużo ciekawego się dzieje na tych parterach. Z samej ciekawości wchodzi się tam i rozmawia z ludźmi.

Czy każde miejsce da się w ten sposób „zamieszkać”?

Przedwojenna dzielnica ze swoim układem ulic i handlowymi parterami sprzyja temu, żeby się tu zakorzenić. To też ułatwia życie – praktycznie nie muszę się ruszać poza swoją okolicę, żeby załatwiać codzienne sprawy. W nowych osiedlach deweloperskich albo dużych blokowiskach jest pewnie nieco trudniej. No ale skoro Mironowi Białoszewskiemu udało się oswoić mrówkowiec w złej części Saskiej Kępy zwanej Chamowem, to myślę, że nie ma rzeczy niemożliwych.

A jednak Polacy dość rzadko czują się w swojej przestrzeni dobrze.

Staram się pisać o czuciu się dobrze. To trudne, bo rzeczy brzydkich czy irytujących jest pełno – choćby słynna pasteloza czy wszechobecność billboardów. Staram się pisać o tym, jak dojść do ładu przede wszystkim samemu ze sobą. Wtedy można poczuć się dobrze niezależnie od okoliczności. To człowiek jest zawsze źródłem wszelkich uczuć – od niego, a nie od okoliczności, zależy zadowolenie.

Sprzeciw wobec świata, w którym się żyje, to szerszy problem. Dotyczy nie tylko architektury czy urbanistyki, ale samego umocowania w istnieniu. Sztuka dawnych epok częściej wyrażała afirmację świata. Dopiero kultura modernizmu i postmodernizmu przechyliła się w stronę sprzeciwu, a nawet przygnębienia i depresji. Kultura została przejęta przez negatywne uczucia. Trudno się z tego wyzwolić, nie popadając w łatwiznę i kicz. Swoją zgodę na postać istnienia starałem się zawsze formułować tak, żeby tego unikać. To wymaga lat pracy.

W Pana książce nie ma nostalgii. A wiele wątków aż się prosi o taką sepiową estetykę – znikające miejsca, zawody czy też portrety postaci z innej epoki.

Podstawą nostalgii jest przekonanie, że istotna jest tylko przeszłość. Ja występuję zarówno przeciwko przeświadczeniu, że życie jest gdzie indziej, jak i że było kiedy indziej. Staram się pokazać potęgę tutejszości i teraźniejszości. Opisuję praktyki wewnętrzne, dzięki którym można je odkryć. Droga wiedzie poprzez doświadczenia zmysłowe – przestawienie umysłu na tryb odbioru i wyciszenia. Wtedy rzeczywistość staje się czymś niezwykłym.

Przygody, które Pan opisuje w swojej prozie, przychodzą same czy raczej trzeba ich szukać?

Andrzej Stasiuk powiedział kiedyś, że jego zawodem jest jego życie. I to prawda – od kiedy zacząłem pisać książki, jestem cały czas w pracy. Staram się nasłuchiwać rzeczywistości, ale bez nacisku. Prawdziwe widzenie przychodzi bez wypatrywania, a uwaga nie bierze się z czujności, tylko z odprężenia. Widzenie zdarza się właśnie wtedy, gdy w umyśle jest wolna przestrzeń, pustka, którą można zapełnić doświadczeniem.

Jest Pan aktywny na Facebooku, gdzie wiele osób prowadzi swoje prywatne kroniki.

Piszę na Facebooku o najróżniejszych rzeczach. Bardzo popularny był wpis o pochodzeniu słowa „kurwa” od słowa „korwa” z greki czasów mykeńskich, co oznaczało wtedy „dziewczynę”, „niezamężną kobietę”. Dzielę się na Facebooku różnymi rzeczami, ale nie robię tego codziennie. Podobnie jak z pisaniem książek – nie lubię się spieszyć.

Aktywność na Facebooku jest dla Pana działalnością literacką?

Wszystko jest dla mnie działalnością literacką – nawet wysyłanie esemesów. Od kiedy zdecydowałem się pisać książki, każdy tekst jest dla mnie potencjalną materią pisarską. Teraz nie tylko doświadczam, ale każdemu doświadczeniu staram się nadać formę tekstu, dzięki której mogę przekazać je innym.

Pisze Pan: „jak najmniej polityki”. Jak to jest być apolitycznym pisarzem w Polsce roku 2017?

Staram się przekonać innych, że świat pokazywany przez telewizję nie jest światem, tylko jego symulakrum. I to do tego stworzonym po to, by nas rozjątrzać, by wzbudzać w nas odrazę albo chęć kibicowania. To rodzaj narkotyzowania umysłu i uczuć, od którego staram się abstrahować. Oczywiście jestem świadom, co się dzieje w polityce. Miewam też poglądy na ten temat, ale nie zamieszczałem ich w książce, bo ona jest o doświadczeniu bezpośrednim, zmysłowym. Starałem się pokazać czytelnikom, że można się wyłączyć z polityki, co dla wielu ludzi jest nie do pomyślenia. Higieniczna przerwa od politycznego jazgotu jest niezbędna. Gdy żyje się cały czas tym, co dzieje się na żółtym pasku w telewizorze, nie można osiągnąć wewnętrznego spokoju, który jest najważniejszą rzeczą w życiu – jedyną, o którą naprawdę warto się starać.

Poprzednią książkę pisał Pan jednak w innych czasach…

Ten konflikt polityczny w Polsce – między modernizatorami a konserwatystami – trwa co najmniej od czasów konfederacji barskiej. Czasów apolitycznych w naszym kraju nie było nigdy. Ale ja nie jestem pisarzem apolitycznym, tylko antypolitycznym, bo zwracam uwagę na szkody, jakie w umyśle czyni polityka. Staram się pokazać, że można bez tego żyć.

„Świat nie ma natury tekstu” – to jeszcze bardziej kontrowersyjna teza, szczególnie jeśli wychodzi spod pióra pisarza.

Przy okazji jeszcze dodaję, że świat donikąd nie odsyła i niczemu nie służy!

Wydaje mi się, że jest możliwa droga bezjęzykowa, poznanie bezjęzykowe. Istnieją inne tradycje niż ta, która streszcza się w słynnym Janowym „Na początku było Słowo”. Kiedyś z moim kolegą Stanisławem Tekielim, sinologiem, przez kilka tygodni tłumaczyliśmy pierwsze wersy „Daodejing”. To jest najgęstsza książka, jaką miałem kiedykolwiek w rękach. Jakby Księgę Rodzaju napisał Heraklit z Efezu. Pierwsze wersy przetłumaczyliśmy tak: „Droga, która da się przejść, nie jest właściwą drogą. Słowo, które da się wypowiedzieć, nie jest właściwym słowem. Na początku nieba i ziemi nie było słowa. Słowo jest matką mnogości rzeczy”. Istnieje kongenialne tłumaczenie „Daodejing” autorstwa Ursuli K. Le Guin i ona trzeci wers przetłumaczyła: „Niebo i ziemia zaczynają się w nienazwanym”. Ale chcieliśmy wyraźnie pokazać opozycję ontologiczną między „Daodejing” a tym, co jest kamieniem węgielnym zachodniej cywilizacji.

Jednak ta i poprzednia książka zbudowana jest z opowieści. Chodzi o inscenizację paradoksu?

Tak, w pewnym momencie piszę o tym, że moim pisaniem staram się nakłonić czytelnika, żeby przestał czytać i wyjrzał za okno. W „Daodejing” pada fraza: „Kto wie, nie mówi. Kto mówi, nie wie”. No ale Laozi przecież to powiedział. Za każdym razem, gdy schodzimy na poziom metafizyki, natykamy się na paradoksy. Ale nie przejmuję się tym za bardzo. Przecież musiałem skorzystać ze słowa, by napisać, że słowo nie jest najważniejsze w życiu. Paradoksy mają wyzwalającą moc.

Czyli bez ortodoksji?

Jestem przeciwnikiem wszelkiej ortodoksji. Owszem, emocjonalnie działa na mnie rzymski katolicyzm. Kiedy jestem na procesji Bożego Ciała, to czuję głębokie wzruszenie. Ale na pewno nie jestem człowiekiem, który wierzy w to, co mu każą. Czerpię z wielu opowieści, ale nie jestem wierny żadnej tradycji. Dużo zaczerpnąłem z „Daodejing”, z ukształtowanego pod wpływem taoizmu chińskiego buddyzmu chan czy japońskiego zen. Na pewno nie mam też potrzeby przynależności do grupy, która afiliuje się przy jakimś wyznaniu. Uważam się w gruncie rzeczy za pustelnika.

Z Ochoty?

Owszem. Jestem żonatym i prowadzącym życie rodzinne pustelnikiem z Ochoty. ©

MICHAŁ CICHY (ur. 1967) jako prozaik zadebiutował książką „Zawsze jest dzisiaj” (2014), która zdobyła Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii „proza”. Pracował w „Gazecie Wyborczej” (jako kierownik działu Kultura), był sekretarzem Nagrody Literackiej Nike. Waśnie ukazała się druga jego książka „Pozwól rzece płynąć”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2017