Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ten kiepski dowcip dobrze streszcza problem zamykanych w całej Polsce szpitalnych oddziałów deficytowych bądź takich, w których dyrekcje nie są w stanie zapewnić obsady lekarskiej. W zeszłym tygodniu wypowiedzenia złożyli psychiatrzy dziecięcy z wojewódzkiego szpitalu w Gdańsku. 35-łóżkowy oddział od dawna musiał wielu potrzebujących odsyłać z kwitkiem – także tych w stanach zagrożenia życia. Ten eufemizm oznacza na ogół nastolatków po próbie samobójczej.
Samorząd województwa alarmował ministerstwo: uzyskał tylko zapewnienia, że trwają prace nad lepszą wyceną świadczeń. Jeśli oddział padnie, pozostanie jeździć do najbliższego o podobnej randze – do Warszawy (też zagrożonego, od kilku miesięcy nieprzyjmującego przypadków nagłych). Bo o miejscu w 16-osobowym oddziale w Starogardzie nie ma co marzyć. NFZ, szukając rozwiązań tymczasowych, zgodził się wiosną na umieszczanie młodych pacjentów psychiatrycznych na oddziałach dla dorosłych. Skutki były straszne: w czerwcu w gdańskim szpitalu 25-letni pacjent zgwałcił przywiezioną tam 15-latkę. Do prokuratury trafiły zgłoszenia jeszcze o dwóch podobnych zdarzeniach.
Rządzący dobrze wiedzą, że psychiatria dziecięca znalazła się pod ścianą. W styczniu konsultant krajowy prof. Barbara Remberk punktowała w Sejmie: „Brak miejsc w szpitalach, brak zaplecza ambulatoryjnego, kilka ośrodków zagrożonych zamknięciem. Mamy problem z kadrą, a warunki pracy są nie do zniesienia”. Niestety, problemy pacjentów psychiatrycznych nie trafiają w Polsce do wyobraźni posłów, także tych przywiązanych do haseł o obronie godności ludzkiego życia. ©℗