Przypadki Jacoba Zumy

Usunięty właśnie z urzędu prezydent RPA miał być najlepszym przywódcą w dziejach kraju. Lepszym niż Nelson Mandela, którego rodacy wielbili, ale trochę się go bali. Zuma miał być taki jak oni.

26.02.2018

Czyta się kilka minut

Rządy Zumy nazwano zmarnowaną  dekadą, bo zajmował się on głównie tym,  aby utrzymać się u władzy i wyciągnąć z niej największe korzyści. Na zdjęciu: antyprezydencki protest w Pretorii, kwiecień 2017 r. / ALET PRETORIUS / GALLO IMAGES / GETTY IMAGES
Rządy Zumy nazwano zmarnowaną dekadą, bo zajmował się on głównie tym, aby utrzymać się u władzy i wyciągnąć z niej największe korzyści. Na zdjęciu: antyprezydencki protest w Pretorii, kwiecień 2017 r. / ALET PRETORIUS / GALLO IMAGES / GETTY IMAGES

Może właśnie z tego powodu budził aż tak wielkie emocje? Nie dlatego, że zamiast być przywódcą najlepszym, okazał się najgorszym, że wprawiał ojczyznę Mandeli w zakłopotanie, i że niewiele brakowało, aby doprowadził ją do bankructwa.

Zanim zawiódł, Jacob Zuma rozbudził tak wielkie nadzieje w Republice Południowej Afryki, gdyż wielu odnajdywało w nim oraz w jego losach zarówno swoje własne słabości, jak też zalety – oraz własne marzenia o wielkości. Dlatego wszystkich zabolało, gdy okazał się tak wielkim rozczarowaniem.

Odczarowany „Lud Tęczy”

Wybrali go na prezydenta niemal dekadę temu, bo wierzyli, że jak nikt inny zrozumie i przejmie się ich troskami, będzie przywódcą sprawiedliwym i wrażliwym. A przecież już Mandela, który nie krył swojej słabości do Zumy, kręcił z niezadowoleniem głową, gdy ten zostawał wiceprezydentem. Arcybiskup Desmond Tutu, okrzyknięty drugim po Mandeli sumieniem narodu, mówił wprost, że Zuma na przywódcę się po prostu nie nadaje.

Rodacy Zumy mają powody, żeby mu złorzeczyć, ale winni mu są też wdzięczność za to, że uwolnił RPA od narzuconej jej przez przywódców Zachodu niemożliwej do spełnienia roli prymuski, wzoru do naśladowania. Południowa Afryka miała już na zawsze nosić oblicze Mandeli – ikony walki z apartheidem (segregacją rasową i dominacją białej mniejszości), rycerza bez skazy. Nawet na następcę Mandeli, Thabo Mbekiego – zapatrzonego w zachodnie mody – kręcono w Waszyngtonie, Londynie czy Paryżu nosem i narzekano, że Mbeki nie jest Mandelą, że za słabo się stara, by mu dorównać. „Mam się dać wsadzić na 30 lat do więzienia, a potem urosnąć pół metra i nosić te dziwaczne koszule?” – odpowiadał poirytowany Mbeki.

„Staniemy się teraz zwyczajnym afrykańskim krajem jak Nigeria, Kenia czy Mozambik” – powiedział mi 10 lat temu Pallo Jordan, jeden z przywódców Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC), partii Mandeli, Mbekiego i Zumy. Ten ostatni obejmował wtedy właśnie stanowisko wiceprezydenta. „Może przestanie się od nas oczekiwać cudów. Paru dokonaliśmy, ale wy żądacie ich od nas codziennie. Nikt temu nie sprosta” – mówił wówczas Jordan.

Faktycznie – teraz, po dziewięcioletnich rządach Zumy, nikt już nie będzie wymagał od Południowej Afryki, aby mierzyła się z narzuconym jej ideałem „Ludu Tęczy”.

Baśń o brzydkim kaczątku

„Mandela był kimś nie z tej ziemi, supermanem. Mbeki pół życia spędził w Anglii i mawiano o nim, że owszem, ma czarną skórę, ale duszę ma białą – stwierdził Jeremy Gordin, biograf Zumy, gdy ten obejmował prezydenturę. – W pewnym sensie to Zuma będzie naszym pierwszym prawdziwie rdzennym prezydentem. Patrząc na niego ludzie pomyślą, że skoro ktoś taki tyle w życiu osiągnął, to i oni nie są tacy do niczego. I że każdy może dokonać czegoś wielkiego”.

W istocie – przez trzy czwarte swego 75-letniego dziś życia Jacob Zuma mógł uchodzić za południowoafrykańską wersję baśni o brzydkim kaczątku. Albo o biedaku, który został królem.

Urodził się w 1942 r. w wiosce Nkandla, w kraju Zulusów – tych samych, którzy pod rządami królów Szaki i Dingaana stworzyli w XIX stuleciu potężne imperium, pokonane dopiero przez Brytyjczyków. Wyrósł w biedzie, wychowywany wraz z braćmi przez samotną matkę, która zarabiała na życie sprzątając u białych państwa. Musiał pasać kozy i krowy, żeby pomóc w wyżywieniu rodziny. Nie poszedł do szkoły, sam nauczył się pisać.

W Południowej Afryce obowiązywał wtedy ustrój apartheidu, przeciw któremu zaczęła buntować się czarnoskóra większość ludności. Jako nastoletni chłopak Zuma przystał do Afrykańskiego Kongresu Narodowego – największego ugrupowania sprzeciwiającego się rządom białej mniejszości. Aby stłumić zamieszki i strajki, władze kraju wprowadziły stan wyjątkowy, zakazały działalności Kongresu, a jego przywódców – wraz z Mandelą – wtrąciły do więzienia na wyspie Robben.

Dwudziestoletni Zuma zgłosił się wówczas do formującej się za granicą kongresowej partyzantki. Ale gdy w 1963 r. przekradał się do Mozambiku, wpadł w ręce policji. Skazany na 10 lat, został zesłany do kolonii karnej – tej na wyspie Robben. I to właśnie więzienie stało się dla niego polityczną akademią: poznał przywódców ANC, a jednym z jego nauczycieli stał się sam Mandela.

Droga na szczyty

Uwolniony po 10 latach, wrócił w rodzinne strony w KwaZulu, gdzie próbował założyć konspiracyjną siatkę. Kiedy jednak w Soweto wybuchło powstanie przeciw białemu rządowi, a ten odpowiedział nowymi represjami, Zuma uciekł z kraju. Śmiały, energiczny i lubiany, szybko awansował do kongresowych władz na uchodźstwie. Został szefem wywiadu i służb bezpieczeństwa w partyzanckiej armii.

Pod koniec lat 80. XX w. biały rząd – osłabiony strajkami i rozruchami, a przede wszystkim międzynarodową izolacją – uznał, że nie da rady utrzymać aparthei­­du i musi ułożyć się z czarnoskórą większością, wypuścić Mandelę z więzienia i podzielić się władzą. Nie odbyło się to rzecz jasna z dnia na dzień.

W 1990 r. Zuma, szef kongresowego wywiadu i bezpieki, jako pierwszy wrócił z wygnania do Południowej Afryki, żeby rozeznać się w sytuacji i przygotować bezpieczne lądowanie reszcie kierownictwa ruchu wyzwoleńczego. Kiedy Mandela wyszedł na wolność, powierzył Zumie zadanie przerwania wojny między jego rodakami Zulusami i zwolennikami Kongresu. Tę wojnę pomiędzy czarnymi wywołał biały rząd, aby w bratobójczych walkach wykrwawić przeciwników i przeprowadzić demontaż apartheidu na własnych warunkach.

Zuma sprawił się znakomicie. W 1994 r., na tydzień przed pierwszymi wolnymi wyborami, w których głos czarnych miał się liczyć tak samo jak białych, Zulusi złożyli broń i zgodzili się wziąć udział w elekcji. Mandela został pierwszym czarnoskórym prezydentem kraju, a Zuma ministrem od gospodarki i turystyki w prowincji KwaZulu-Natal. Otrzymał też partyjny awans: został jednym z sześciu najważniejszych przywódców Kongresu, a potem wiceprzewodniczącym partii.

Pięć lat później powierzono mu godność wiceprezydenta. Jako zastępca szefa państwa w stosownym czasie sam miał zostać wyniesiony na najwyższy urząd.

W ten sposób on, Jacob Zuma, dawny pastuch i wojownik, który do wszystkiego doszedł sam, jako pierwszy Zulus od czasów królów Szaki i Dingaana miał objąć we władanie Południową Afrykę.

Rewolucyjna pożyczka

Zdaniem jego biografa Jeremy’ego Gordina w życiu Zumy bywało tak, że po niezwykłych wzlotach następowały jeszcze niezwyklejsze i fatalne upadki, do których Zulus zawsze się w jakiś sposób sam przyczyniał.

I tak, nie zdążył się rozsiąść na wiceprezydenckim fotelu, gdy opozycyjni posłowie, a za nimi gazety podniosły lament, że ministrowie biorą łapówki. Poszło o największe w historii kraju zakupy broni dla południowoafrykańskiego wojska. Władze przeznaczyły na to astronomiczną sumę pięciu miliardów dolarów, które zwiodły na pokuszenie zagraniczne koncerny zbrojeniowe oraz miejscowych polityków i urzędników.

Rządowe kontrakty podpisano za prezydentury Mbekiego, ale targi prowadzono jeszcze wtedy, gdy rządził Mandela. Wśród łapówkowiczów znaleźli się pierwszy czarnoskóry dowódca południowoafrykańskiej armii (został ­zdymisjonowany), przewodniczący parlamentarnej komisji obrony (skazano go na cztery lata więzienia) i dwa tuziny kongresowych dygnitarzy.

Wśród podejrzanych padło też nazwisko Zumy. W zamian za 100 tys. dolarów, wpłacane co roku na jego konto, miał jako wiceprezydent dbać o interesy jednego z koncernów zbrojeniowych. Za 300 tys. dolarów miał zaś załatwiać rządowe kontrakty swojemu zaufanemu księgowemu Schabirowi Shaikowi. Shaik został skazany na 15 lat więzienia, ale Zuma wszystkiego się wyparł. Pieniądze od Shaika – tłumaczył – były „rewolucyjną pożyczką”, a nie łapówką. W końcu korupcyjne zarzuty przedstawiono jednak i Zumie.

Sprawa – to my

Nie był już wiceprezydentem, Mbeki zwolnił go z posady. Działo się to na samym początku drugiej i ostatniej kadencji Mbekiego, po której miał ustąpić prezydenturę Zumie. Ale Mbeki nie zamierzał na to pozwolić. Uważał Zumę za prostaka, parweniusza i głupka, niegodnego tego, aby stanąć na czele państwa. Wcześniej wziął go na zastępcę tylko po to, żeby zjednać sobie Zulusów.

Rubaszny Zuma wprawiał go w zakłopotanie. Mbeki pogardzał jego przywiązaniem do wioskowych tradycji, upodobaniem do śpiewów, tańców i strojów z lamparcich skór oraz wielożeństwa. Zamiast Zumy, na następczynię upatrzył sobie... jedną z jego żon – Nkosazanę, lekarkę.

Zuma zaprzeczał twardo oskarżeniom. „Nie zrobiłem nic złego” – przysięgał. I chyba sam w to święcie wierzył. Nie tylko on, ale wielu jego towarzyszy z partyzantki oraz z ruchu wyzwoleńczego nie przywiązywało znaczenia do buchalterii. W czas walki bez wahania przyjmowali pieniądze ofiarowane na walkę i sprawę, przez duże „S” – i nierzadko, nie widząc w tym niczego zdrożnego, przeznaczali je także na prywatne potrzeby. Poświęcili się dla tej sprawy, więc i swoich prywatnych potrzeb nie umieli od niej oddzielić. Stały się w ich przekonaniu tożsame z tym, o co walczyli.


Czytaj także: Strona świata - specjalny, bezpłatny serwis "TP" z tekstami, reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


Księgowymi, zausznikami i adiutantami Zumy byli w czasach walki czterej bracia Shaikowie, potomkowie imigrantów z brytyjskich Indii. Schabir dbał o finanse. Spełniał wszystkie życzenia szefa (a ten zawsze lubił sobie dogadzać, dobrze się ubierać, wygodnie mieszkać), płacił jego rachunki, zarządzał kontami bankowymi. Zuma o pieniądze nie dbał, choć zawsze mu ich brakowało. Ale to było już zmartwienie Shaika. Zuma nie zastanawiał się, skąd fundusze pochodzą, ani że w zamian winien będzie jakąś przysługę.

Kiedy Kongres przejął władzę, a Zuma awansował na wiceprezydenta, Schabir został jego doradcą od finansów. Z kolei drugi z braci otrzymał dyrektorską posadę w ministerstwie obrony, trzeci w wywiadzie, a czwarty założył firmę, która żyła z rządowych kontraktów.

Gdy potem Zuma został prezydentem, braci Shaików zastąpili inni Hindusi, bracia Guptowie: Atul, Ajay i Rajesh. Teraz to oni spełniali wszystkie zachcianki Zumy i jego licznej rodziny, a korzystając z zażyłości z prezydentem, zbijali fortunę, wygrywając rządowe kontrakty i przetargi. Pod koniec panowania Zumy zdobyli tak wielkie wpływy, że dyktowali prezydentowi, kogo ma uczynić ministrem finansów. Gazety w Johannesburgu i Kapsztadzie pisały, że Guptowie przejmują na własność południowoafrykańskie państwo.

Następca tronu

Niewykluczone, że gdyby nie został prezydentem, trafiłby za kratki jako aferzysta i złodziej. Niewykluczone, że wyląduje tam teraz, gdy prezydentem być przestał i znów grożą mu zarzuty – stare, a także nowe, których dorobił się już jako szef państwa. Chcą go więc sądzić za dawną korupcję, ale także za to, że braciom Guptom oddał państwo pod zastaw, że łamał konstytucję, nadużywał władzy, że za państwowe miliony rozbudował wiejską rezydencję w rodzinnej Nkandli. Nic dziwnego, że do końca walczył o prezydenturę jak o życie, że tak bardzo nie chciał się z nią rozstać.

Wtedy, ponad dekadę temu, Mbeki odebrał mu posadę wiceprezydenta, ale nie przekonał Afrykańskiego Kongresu Narodowego, aby wyrzucić go z partii. Jacoba Zumę powszechnie lubiano. Pogodą i bezpośredniością ujmował partyjnych towarzyszy, rodaków, dziennikarzy, zagranicznych gości. „Swój chłop” – tak wszyscy o nim mówili. Inaczej było z Mbekim: wyniosły i przemądrzały, choć szanowany za kompetencję, miał zawsze więcej wrogów niż przyjaciół.

Choć więc to Zuma oskarżany był wtedy o korupcję, a na dodatek o gwałt na córce przyjaciela (sic!), przekabacił wszystkich na swoją stronę. Przekonywał, że wysuwane przeciw niemu zarzuty są wynikiem intryg Mbekiego, który nie chce dopuścić go do urzędu prezydenta. Skarżył się, że pozbawiony wiceprezydenckiej pensji nie ma za co żyć.

Zuma przejął więc rolę ofiary, a Mbekiego obsadził w roli swojego prześladowcy. I choć wrogowie Mbekiego podzielali jego negatywną opinię o Zumie, to stanęli jednak po stronie Zulusa, żeby utrzeć nosa prezydentowi-zarozumialcowi. Nie tylko nie usunęli Zumy z partii, lecz wybrali go na szefa ANC i oficjalnego następcę tronu.

Aby ukręcić łeb wciąż grożącym mu sądowym procesom, które mogły udaremnić mu intronizację, Zuma – jako szef rządzącej partii – zmusił Mbekiego do dymisji. A gdy sam przejął już rządy, mianowany przez niego prokurator natychmiast wycofał z sądu stare oskarżenia. Jacobowi Zumie już nic nie zagrażało. Przynajmniej do czasu.

Kochliwy prezydent

Podobno obiecywał, że będzie rządzić tylko jedną kadencję – tak jak Mandela, który sam zrezygnował z drugiej „pięciolatki” (z powodu wieku). Ale nawet jeśli tak było, szybko o tej obietnicy zapomniał. A ci, którzy mu o niej nie przypominali, są dziś współwinni jego fatalnym rządom.

Inna sprawa, że takie przypominanie nie byłoby proste. Jako prezydent Zuma błyskawicznie pozbył się przeciwników oraz dobrodziejów-wierzycieli, a obsadziwszy najważniejsze stanowiska w partii i państwie swoimi ludźmi zapewnił sobie spokojne panowanie. I dotrwałby pewnie do końca dwóch kadencji, gdyby nie upadki, jakie w jego życiu następowały zaraz po zadziwiających wzlotach.

Zaczął wspaniale. Ruszył w podróż po kraju, spotykał się z ludźmi, rozmawiał, słuchał. Nawet ci, którzy witali jego prezydenturę z najgorszymi przeczuciami, kiwali z uznaniem głowami. Ale już w drugim roku prezydentury, gdy kraj gościł piłkarskie mistrzostwa świata, Zuma zaliczył pierwszy upadek. Przed otwarciem mundialu gazety podały, że prezydent uwiódł córkę przyjaciela Irvina Khozy, przewodniczącego komitetu organizacyjnego mundialu i spłodził z nią potomstwo.

Było to już dwudzieste dziecko Zumy, którego kochliwość wprawiała rodaków w zakłopotanie. Wstydzili się, że ich prezydent, wierny zuluskiej tradycji wielożeństwa, poślubił cztery żony (piąta popełniła samobójstwo, a szósta, Nkosazana, rozwiodła się z nim), a i tak wciąż wdaje się w niezliczone romanse.

Zmarnowana dekada

Potem, z każdym kolejnym rokiem, sprawy w Południowej Afryce miały się gorzej i gorzej. Nie za wszystko winę ponosił Zuma. Jego prezydentura zbiegła się ze światowym kryzysem gospodarczym, który w RPA spowodował pierwszą od lat recesję.

Zamiast lepiej, ludziom żyło się gorzej, rosło bezrobocie, korupcja, kumoterstwo, pogłębiła się jeszcze bardziej przepaść dzieląca biedotę i bogaczy – tych starych, z czasów apartheidu, i tych nowych, których znaczną część stanowili uwłaszczający się dawni rewolucjoniści. Rządy Zumy nazwano zmarnowaną dekadą, bo podczas swojej prezydentury zajmował się głównie tym, aby utrzymać się u władzy i wyciągnąć z niej największe korzyści.

W 2013 r., podczas pogrzebu Mandeli, Zuma został wygwizdany na oczach milionów ludzi z całego świata, oglądających w telewizji żałobne uroczystości. Opozycyjni posłowie przerywali jego przemówienia w parlamencie i wszczynali awantury, gdy próbował wygłaszać doroczne orędzia o stanie państwa. Rodacy coraz głośniej narzekali na prywatę, korupcję, niekompetencję, bałagan. W 2016 r. zagłosowali w wyborach samorządowych na opozycję, a ta odebrała Kongresowi władzę nie tylko w Kapsztadzie (gdzie rządzi od dawna), ale także w Johannesburgu i Pretorii. Kongresowi przywódcy zaczęli się niepokoić, że Zuma stał się dla nich obciążeniem, i że o wygraną w kolejnych wyborach w 2019 r. może być trudniej niż kiedykolwiek.

Upadek ostateczny

Dopiero wtedy Kongres postanowił pozbyć się Zumy. W grudniu 2017 r. na partyjnym zjeździe na nowego przywódcę i następcę Zumy wybrano Cyrila Ramaphosę, chociaż Zulus robił, co mógł, aby – jak kiedyś Mbeki – na swoją dziedziczkę namaścić byłą żonę Nkosazanę i w ten sposób zapewnić sobie święty spokój na emeryturze. Przegrał tak jak Mbeki – i tak jak kiedyś odsunął od władzy Mbekiego, tak teraz, w lutym 2018 r., sam został zmuszony do dymisji przez swojego niecierpliwego następcę Ramaphosę.

Rozstanie Jacoba Zumy z polityką jego rodacy przyjęli z ulgą. Stracili jednak poczucie bezpieczeństwa biorące się z wiary, że przywódca jest jednak kimś wyjątkowym, mądrzejszym i mającym pojęcie, dokąd i po co zmierza.

Spadek, jaki otrzymali po Zumie, uświadamia im, że przywódcą może zostać także ktoś zupełnie przypadkowy, w wyniku zbiegu okoliczności. A ktoś, kto przywódcą zostaje nominalnie, wcale nie musi się nim stać faktycznie. ©℗

ĆWIERĆWIECZE POŁUDNIOWEJ AFRYKI

1994: po pierwszych wolnych wyborach, w których głos czarnoskórych liczył się tak samo jak głos białych obywateli, Zuma zostaje ministrem gospodarki w rodzinnej prowincji KwaZulu-Natal.

1999: Thabo Mbeki, który przejmuje prezydenturę od Nelsona Mandeli, wybiera Zumę na swojego zastępcę.

2005: Mbeki zwalnia Zumę ze stanowiska wiceprezydenta.

2007: Zuma pokonuje Mbekiego w wyborach na szefa rządzącej partii, Afrykańskiego Kongresu ­Narodowego (ANC).

2008: Zuma zmusza Mbekiego do ustąpienia ze stanowiska prezydenta przed upływem drugiej i ostatniej kadencji, kończącej się dopiero w 2009 r.

2009: Zuma zostaje prezydentem.

GRUDZIEŃ 2017: w wyborach nowego szefa ANC wiceprezydent Cyril Ramaphosa pokonuje faworytkę Zumy (i zarazem jego eksmałżonkę) Nkosazanę.

LUTY 2018: Ramaphosa wymusza na Zumie rezygnację ze stanowiska prezydenta, które ten formalnie mógł sprawować do 2019 r. ©(P) WJ

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2018