Pomoc, czyli szkoła życia

O tym, że wojna wybuchnie akurat wtedy, gdy wyjedzie do Gazy na ślub brata, Omar Albhaisi wiedzieć nie mógł. Nie mógł też przewidzieć, że powrót do Krakowa będzie graniczył z cudem. I że znajdą się ludzie, którzy dla jego ratowania zrobią tak wiele.

26.03.2024

Czyta się kilka minut

Śniadanie w przedszkolu Frajda przy JCC Kraków, które od czasu ataku Hamasu na Izrael działa na pełnych obrotach. Kraków, 26 stycznia 2024 r. / Materiały prasowe JCC Kraków
Szabat w przedszkolu Frajda przy JCC Kraków, które od czasu ataku Hamasu na Izrael działa na pełnych obrotach. Kraków, 26 stycznia 2024 r. / Materiały prasowe JCC Kraków

Ponad 5 lat temu Omar, Palestyńczyk z Gazy, przyjechał do Polski na studia. Po nich zaczął pracę w krakowskim oddziale IBM jako księgowy władający językiem arabskim. – Od razu skradł nasze serca: to spokojny, kulturalny i empatyczny chłopak. Raz na jakiś czas odwiedzał rodzinę – wyjeżdżał wtedy na dłuższy urlop. Tym razem wyjechał na ślub brata – opowiada Małgorzata Szupieńko, jego była szefowa.

Pomoc dla Omara

– Gdy zadzwonił kilka tygodni po wybuchu wojny, byłam pewna, że wrócił już do Krakowa. Okazało się, że wojna dopadła go dwa dni po rodzinnej uroczystości. Bardziej martwił się o to, że nie wróci na czas do pracy niż o swoje zdrowie. Cały Omar – opowiada Szupieńko.

Jej zespół jest wielonarodowy, pracownicy pochodzą również z krajów dotkniętych konfliktami. – Omar zakładał, że wojna będzie krótka – bo takie wojny poznał do tej pory. Regularnie byliśmy z nim w kontakcie, przesyłał zdjęcia z bombardowań budynków publicznych znajdujących się nieopodal. Uważał, że w rodzinnym domu jest bezpieczny. Postanowiliśmy jednak zadziałać – mówi krakowianka. Zaczęli się kontaktować ze wszystkimi, którzy mogli pomóc, m.in. z ambasadami RP w Kairze i Tel Awiwie. W sprawę włączył się dział prawny, HR i dyrektor oddziału IBM. Zwrócili się do oddziałów firmy na Bliskim Wschodzie z prośbą o wsparcie.

– Do dziś nie wiemy, co ostatecznie pomogło Omarowi. Mam przeczucie, że to właśnie zaangażowanie pracowników firmy i nagłośnienie sprawy na poziomie korporacyjnym nadało sprawom bieg. Byliśmy w ciągłym kontakcie z ambasadami. W połowie października z ambasady w Tel Awiwie nadeszła dobra wiadomość: Omar znalazł się na liście osób, które zostaną przepuszczone na przejściu granicznym z Egiptem w Rafah. Czekaliśmy dwa dni na oficjalne opublikowanie tej listy. W dniu, w którym Omar miał udać się na przejście graniczne, Strefa Gazy została odcięta m.in. od prądu. Straciliśmy z nim kontakt – mówi Szupieńko.

Gdy Omar złapał zasięg po kilku godzinach, krakowski zespół odetchnął z ulgą: chłopak przedostał się do Rafah na czas. Na granicy czekała już na niego przedstawicielka ambasady RP w Kairze. Za zebrane wcześniej pieniądze zespół kupił chłopakowi bilet na samolot. Dwa dni później był już z powrotem w Krakowie.

W Polsce na Omara czekali nie tylko przyjaciele, ale też pełna lodówka i zorganizowana przez firmę pomoc ­finansowa dla jego rodziny, która pozostała w Gazie. – Przyjaźnimy się, zależy nam na nim. Pomoc Omarowi była naturalnym odruchem, i każdy w takiej sytuacji postąpiłby tak samo – puentuje Małgorzata Szupieńko. Dodaje, że choć wiele osób – w tym ona sama – rozstało się już z firmą, sprawa Omara połączyła ich tak bardzo, że wciąż są w stałym kontakcie.

Wspólnie starają się teraz pomóc rodzinie chłopaka. Chcieliby na czas wojny sprowadzić do Polski jego 17-letniego brata Asaada. Internetowa zbiórka środków na ten cel, którą założyła Małgorzata, już ruszyła. Mają nadzieję, że i tym razem – wbrew przeciwnościom – uda się uratować czyjeś życie.

Asaad, 17-letni brat Omara, którego rodzina próbuje sprowadzić do Polski / Fot. Archiwum prywatne

Zbiórki i zrzutki

Z badań o dobroczynności wynika, że najczęściej wybieraną przez nas formą pomocy jest właśnie przekazywanie funduszy. Szybkie i niewymagające większego wysiłku: dwoma kliknięciami w telefonie jesteśmy w stanie wesprzeć ofiary wojen czy kataklizmów albo zbiórki na leczenie bliskich i znajomych, a nasza pomoc dociera dokładnie tam, gdzie jest potrzebna, nawet w szybko zmieniających się okolicznościach. Zyskujemy nie tylko satysfakcję z pomagania, ale realną sprawczość i poczucie wpływu na ­sytuację.

– Kultura pomagania, którą promujemy – zakładająca korzyści zarówno z otrzymywania pomocy, jak i jej udzielania – jest fundamentem społeczności. Zbliża nas do siebie, uczy wzajemnego zaufania, sprawia, że możemy na siebie liczyć, wpływa na nasze pozytywne relacje. Pomaganie jest też przyjemne. Lubimy to robić – przekonuje Natalia Zdrojewska z portalu Pomagam.pl.

– Ludzie, którzy znaleźli się w trudnej życiowej sytuacji, często zgłaszają się do nas z pytaniem, czy ich sprawa jest wystarczająco poważna, a cel odpowiednio szczytny, by prosić innych o pomoc. Okazuje się, że w takiej sytuacji, obok lęku i poczucia osamotnienia, towarzyszy nam także obawa przed ocenianiem przez innych. Mówimy im wtedy, że każdy człowiek może znaleźć się w sytuacji, gdy będzie potrzebował wsparcia, a ono może przyjmować różne formy. Czasem jest to rozmowa z przyjacielem, przytulenie, słowa otuchy, ale bywa to również wsparcie finansowe – mówi „Tygodnikowi” Zdrojewska.

Co ludzie powiedzą

Okazuje się, że prosić jest nam trudniej, niż dawać. – Wiele zbiórek ujawnia pokłady wstydu. „Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę prosić o pomoc, ale choroba zmusiła mnie do tego”, „uwierzcie: łatwiej jest pomagać niż prosić o pomoc” – piszą potrzebujący. Powraca pytanie: „co ludzie powiedzą?”. Proszenie o pomoc wciąż jest u nas postrzegane jako przejaw braku zaradności życiowej. Ludzie nie chcą się też dzielić informacjami o swoich chorobach, bo dla nich to  zbyt intyma sprawa. Tymczasem każdy z nas może się znaleźć się w trudnej sytuacji, często nie mamy na to wpływu. – podsumowuje Zdrojewska.

Ze zbiórkami wiąże się też silne tabu dotyczące pieniędzy. Nie chcemy o nich mówić, boimy się oceniania. Głośne w tym kontekście stają się zbiórki organizowane przez celebrytów, uznawanych powszechnie za osoby majętne. Gdy w 2022 r. modelka Magdalena Stępień ogłosiła zbiórkę na leczenie swojego syna chorego na rzadki nowotwór, nie było końca pytaniom o status finansowy jej i ojca dziecka.

Po dwóch latach szeroko zakrojonej pomocy udzielanej ukraińskim uchodźcom głosy wzywające do rozliczeń, napędzane animozjami historycznymi i politycznymi, słychać coraz częściej.

Natalia Zdrojewska // Archiwum prywatne

– Gdy w Ukrainie w 2022 r. rozpętała się wojna, chyba każdy z nas poczuł, że sąsiad potrzebuje wsparcia. Ruszyła pomoc na wielką skalę. W Pomagam.pl również pierwszego dnia konfliktu uruchomiliśmy zbiórkę i w ciągu doby zebraliśmy milion złotych. Równolegle ruszyły tysiące innych zbiórek zakładanych na rzecz Ukrainy. Na konkretne sprawy: czyjeś leczenie, transport osób z niepełnosprawnościami, dzieci z sierocińca. Były też zbiórki na zwierzęta, ich ewakuację i przewóz. Z ­podsumowania, które zrobiliśmy na okoliczność dwóch lat od wybuchu wojny, jasno wynika, że w trudnych momentach mobilizujemy się i pokazujemy jedność – dodaje Zdrojewska.

Sklep, szkoła, przedszkole

– Mamo, a co będzie, gdy Ukraina przegra wojnę, a Putin najedzie na Polskę? Dokąd wtedy pojedziemy? – pyta ­niespełna ­pięcioletni Michaś. Dzień wcześniej rozmawiał o wojnie w przedszkolu – nie z wychowawcami czy z ­rodzicami, lecz kolegami z grupy starszaków. Większość z nich to uchodźcy z Ukrainy, a także dzieci z rodzin izraelskich. Mimo swoich pięciu lat wiedzą, co oznacza słowo „wojna”, jak brzmi alarm przeciwrakietowy i jak to jest opuścić swój dom. W przypadku niektórych ucieczka przed wojnami to niemal stały element ich krótkiego życia.

Rozmowy przedszkolaków toczą się na krakowskim Kazimierzu. To tu, w przedszkolu Frajda przy Jewish Community Centre (Centrum Społeczności Żydowskiej), na dzienną opiekę mogą liczyć dzieci z rodzin o żydowskich korzeniach. Do 2022 r. przedszkole liczyło kilkanaścioro dzieci. Po ataku Rosji na Ukrainę zaczęło się rozrastać o napływających do Krakowa uchodźców. Po ataku Hamasu na Izrael i kolejnym napływie – tym razem izraelskich rodzin – przedszkole pęka w szwach. Zresztą nie tylko ono.

– Wojna w Ukrainie wybuchła wcześnie rano. Gdy dotarliśmy do pracy, od razu ustaliliśmy: nie wiemy, co się dalej wydarzy, ale jest pewne, że do Polski dotrą uchodźcy, którym musimy pomóc – wszystkim, bez wyjątku, nie tylko ze społeczności żydowskiej. Tego samego dnia wywiesiliśmy nad naszą bramą niebiesko-żółty baner z ukraińskim powitaniem – by wiedzieli, że mogą się u nas poczuć mile widziani – opowiada Jonathan Ornstein, dyrektor JCC Kraków. – Z dnia na dzień pojawiło się wielu uchodźców, a my zaczęliśmy organizować im pomoc – począwszy od ubrań, jedzenia i leków, po szukanie dla nich dachu nad głową. Codziennie z naszego darmowego sklepiku spożywczego, który działa na parterze, korzysta nawet 500 osób. Otworzyliśmy go 25 lutego 2022 r. i nigdy nie zamknęliśmy – mówi Ornstein.

Jonathan Ornstein, dyrektor JCC Kraków // Archiwum prywatne

 

Jak wynika z danych organizacji, od czasu wybuchu wojny przez JCC przewinęło się ponad 350 tys. ukraińskich uchodźców.

Doświadczenie zorganizowanej pomocy okazało się przydatne, gdy wybuchła wojna Izraela z Hamasem. – Po zamachu Hamasu z 7 października było dla nas jasne, że musimy okazać wsparcie naszym braciom w Izraelu. Na bramach – obok polskiej i ukraińskiej – zawisła flaga izraelska, w kolejnych tygodniach wywiesiliśmy też zdjęcia i informacje o osobach porwanych do Gazy. Dowiedzieliśmy się też, że w Krakowie utknęło wielu Izraelczyków, którzy przyjechali w odwiedziny na czas przypadających wtedy świąt, i mieli problem z powrotem do domu. Potrzebowali naszej pomocy – np. organizacji lekarstw czy dłuższego pobytu – mówi Ornstein.

– Na jednym z pięter urządziliśmy dla nich centrum pomocy. Czekali tam nasi pracownicy, wolontariusze, w tym osoby mówiące po hebrajsku i gotowe coś przetłumaczyć. Przygotowaliśmy poczęstunek i kącik dla dzieci. Rodziny mogły przyjść po pomoc, ale mogły też po prostu posiedzieć, by nie być samemu w trudnych chwilach – opowiada. – Ta grupa nie potrzebowała jednak dużego wsparcia – Izraelczycy są samodzielni, nie potrzebowali też pomocy materialnej. Ale zauważyliśmy inną grupę – ukraińskich Żydów, którzy po wybuchu wojny wyemigrowali do Izraela, a potem zdecydowali się na wyjazd do Polski. Dla nich zdecydowaliśmy się powiększyć limit przyjęć do przedszkola. Opiekę dzienną nad dziećmi otrzymali od nas bezpłatnie.

Poczucie bezpieczeństwa

Ornstein przywołuje w pamięci jedną z izraelskich kobiet, która pojawiła się w JCC w pierwszych dniach po wybuchu wojny. Opowiedziała mu, że w Krakowie przed II wojną światową mieszkał jej dziadek. Wyjechał do Palestyny, zanim wybuchła. Kobiecie wydało się znamienne, że dwa pokolenia później ona sama poszukuje w Krakowie schronienia dla siebie i swoich dzieci.

Jonathana wcale nie dziwi to, że kobieta wybrała Kraków. – Nie ma w tej chwili zbyt wielu miejsc w Europie, w których można czuć się bezpiecznie, będąc Żydem. A Polska zdecydowanie jest takim miejscem – mówi.

Od wybuchu obu wojen JCC działa na pełnych obrotach. To już nie tylko otwarte imprezy kulturalne i praca z polskimi członkami grupy, ale też opieka nad nowo przybyłymi rodzinami ukraińskimi i izraelskimi. Każda z tych grup ma swoją dynamikę, praca z nimi wymaga nie tylko czasu i zaangażowania, ale też dobrej organizacji.

Dlatego oprócz stałych pracowników JCC korzysta z pomocy wolontariuszy. W organizacyjnej hierarchii mają osobny dział i koordynatorkę, której praca jest w JCC uważana za jedną z trudniejszych. Nie bez powodu.

Wolontariat na co dzień

– Proszę mi uwierzyć: to naprawdę wymagające zajęcie – komentuje Katarzyna Osior-Szot ze Stowarzyszenia Centrum Wolontariatu. Jej organizacja uczy firmy oraz instytucje publiczne i organizacje pozarządowe, jak profesjonalizować wolontariat. – Promujemy zawód koordynatora wolontariatu, którego można się nauczyć wyłącznie w praktyce. Idealnie byłoby, gdyby taka osoba zajmowała się w firmie tą jedną kwestią: organizowała wolontariat. Trzeba połączyć dużo kompetencji, łącznie z zarządzaniem ludźmi, z systemami motywacji, z logistyką – bo przecież wolontariusze dysponują wolnym czasem wieczorami czy w ­weekendy. Do tego dochodzą kwestie formalne: trzeba podpisać z wolontariuszem umowę, zadbać o jego bezpieczeństwo. Coraz więcej organizacji rozumie, że wolontariat, by działał, musi być profesjonalny – mówi ­Osior-Szot.

O tym, że to dziś ważny temat, świadczą statystyki: już ok. 30 proc. Polaków deklaruje swoje zaangażowanie w pracę wolontaryjną. Niewątpliwie w ­naszym podejściu do wolontariatu sporo się w ostatnich latach zmieniło. Przede wszystkim status wolontariatu: niegdyś rozumiany w kategoriach bezpłatnej pracy społecznej „dla tych, którym się nie udało”, dziś jest wręcz prestiżowy.

Katarzyna Osior-Szot // Archiwum prywatne

– Świadczy o obrotności, samodzielności, przedsiębiorczości, ciekawości świata i znajomości języków. Istnieją programy stypendialne, które przyznają punkty za działalność społeczną. Pracodawcy z coraz większą ciekawością odnoszą się do wolontariatów w CV. Mamy wolontariaty międzynarodowe, np. te organizowane przez Europejski Korpus Solidarności. W niektórych krajach – choć jeszcze nie w Polsce – wolontariat dodaje punktów przy rekrutacji na studia. U nas gwarantuje w tej chwili dodatkowe punkty podczas rekrutacji do szkoły średniej, co uważa się w naszym środowisku za kontrowersyjną praktykę: niektórzy twierdzą, że to wypaczanie idei. Z drugiej strony – dzieci poznają temat i jest szansa, że może choć część z nich zostanie z nami na dłużej – mówi „Tygodnikowi” ­Osior-Szot.

Stowarzyszenie Centrum Wolontariatu współpracuje z firmami, które rozwijają u siebie tzw. wolontariat pracowniczy. Ten zwyczaj, przeniesiony do nas przez korporacje, polega na angażowaniu pracowników we wspólne działania. Niektóre firmy dają pracownikom wolną rękę, zachęcając ich, by sami zgłaszali pomysły. Pracownicy zwracają wówczas większą uwagę na potrzeby z najbliższego otoczenia, takie jak pomoc sąsiadowi czy odnowienie zaniedbanego skwerku. To dobrze o nas świadczy: widać, że coraz częściej zajmuje nas nie tylko własne życie, lecz także życie lokalnej społeczności.

Obustronne korzyści

O popularności wolontariatu zadecydowało w ostatnich latach nasze rosnące zaangażowanie w społeczeństwo obywatelskie, ale też zdarzenia, których byliśmy świadkiem w skali światowej. – To chyba tkwi w naszym narodowym DNA, że bardzo się mobilizujemy tragediami – pokazały to zarówno pandemia, jak i wojna w Ukrainie. W tych momentach byliśmy w stanie dawać z siebie wszystko, by pomóc innym, ale i o tę pomoc prosić. To też jednak pokazuje, że mamy problem z zaangażowaniem długoterminowym. Jesteśmy bardzo dobrzy w wolontariacie „reakcyjnym”, uzależnionym od nagłej sytuacji, trudno nam utrzymać stabilność pewnej postawy przez dłuższy czas – przyznaje Osior-Szot.

Tym bardziej że wolontariat może czasem wypalać. Wolontariusz kieruje się poczuciem misji, nie wynagrodzeniem. Gdy zaczyna brakować mu satysfakcji, odchodzi. Pomoc czasem też rozczarowuje i sprzyja rozliczeniom.

Osior-Szot: – To widać było po ludziach, którzy zaraz po wybuchu wojny pojechali na granicę. Chcieli koniecznie zabrać Ukraińców do domu, i nagle się okazywało, że nie są potrzebni. Potem pisali w internecie, że to była ściema,  po co ja tam jechałem? Pomocy długoterminowej, skutecznej, nie da się udzielać spontanicznie. Trzeba przy niej łączyć poryw serca z racjonalną strategią. Sytuacje kryzysowe pokazują też w soczewce nasze własne problemy.

Specjalistka podkreśla, że z tematem wolontariatu idziemy w dobrą stronę. Mamy też nowo powołaną minister do spraw rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Największe miasta w Polsce inwestują w rozwój wolontariatu. Systemowo w Polsce jest coraz lepiej.

Osior-Szot: – W naszej pracy pokazujemy, że w relacji organizacja-wolontariusz i wolontariusz-beneficjent obie strony się czegoś uczą. Nie ma w tym nic złego, że wolontariusz ma ze swojej pracy satysfakcję, że się realizuje i że to jest jego motywacja, alternatywna forma zapłaty. Z wolontariatu wszyscy mają korzyść.


Mecenasem tekstu jest Pomagam.pl, serwis do zakładania zbiórek pieniędzy dla siebie, swoich bliskich i na inicjatywy bliskie Twojemu sercu.

Nasz egoizm ma różne odmiany. Jest taki, który polega na tym, że wyłącznie biorę, a nic z siebie nie daję. Ale jest i taki, który sprawia, że czynię dobrze – i dobrze się z tym czuję.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2024