Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przez amerykańskie media przetacza się od pewnego czasu debata na temat pomnika Roberta E. Lee, generała w wojnie secesyjnej oraz – tak się składa – przeciwnika równości rasowej i prawa głosu dla czarnoskórych Amerykanów. Ścierają się dwa standardowe stanowiska: „usuwajmy pomniki” (aby przywrócić dziejową sprawiedliwość) oraz „nie usuwajmy pomników” (aby nie przekłamywać historii). Ponieważ dyskusja otarła się ostatnio również o przypadki nieetycznych zachowań naukowców, włączyło się do niej czasopismo „Nature”.
4 września w niepodpisanym z nazwiska edytorialu przytoczony został przykład „ojca współczesnej ginekologii”, amerykańskiego chirurga Jamesa Mariona Simsa. W latach 40. i 50. XIX w., a więc w czasach, gdy nowoczesna chirurgia dopiero raczkowała, Sims badał i leczył kobiety, przełamując przy tym potężne wówczas bariery niewiedzy i wstydu. Do dziś stosowane są niektóre opracowane przez niego procedury chirurgiczne (zwłaszcza metody zaszywania pękniętych ścianek pochwy przy tzw. przetokach pochwowych), a także wziernik ginekologiczny Simsa (wówczas będący po prostu dwiema cynowymi łyżkami z przymocowanymi w strategicznych miejscach lusterkami) czy pozycja Simsa (leżąca, na boku, z jedną nogą podciągniętą pod klatkę piersiową).
Problem w tym, że te pionierskie próby przeprowadzane były głównie na czarno- skórych niewolnicach, a sam Sims publicznie głosił ewidentnie rasistowskie poglądy. Uważał np., że czarni nie odczuwają bólu jak biali, a zaszywanie ścianek pochwy u czarnych pacjentek uważał za procedurę na tyle bezbolesną, że nie domaga się podania znieczulenia. Choć anestezjologia stawiała wówczas pierwsze kroki, w świecie medycznym znany był już eter, a Sims podawał go swoim białym pacjentkom. Dzisiejsi historycy nauki stoją więc w obliczu trudnego problemu interpretacyjnego. Przekonanie o głębokiej biologicznej różnicy pomiędzy rasami, np. o nieodczuwaniu bólu przez czarnoskórych, było powszechne w połowie XIX w. Czysto formalnie niewolnicy byli też własnością swojego pana; jeśli więc ten wyraził zgodę na przeprowadzenie procedury medycznej na niewolniku, to lekarzowi w zgodzie z ówczesnym prawem mogło to wystarczyć.
Redaktorzy „Nature” weszli w sam środek tej debaty, stając po stronie nieusuwania pomników. Już tytuł edytorialu brzmiał „Usuwanie pomników postaci historycznych niesie ryzyko wybielania historii”. Niezręczne słowo „wybielanie” tylko pogorszyło i tak kontrowersyjną wypowiedź. Do redakcji spłynęło morze listów, wysłanych z wszystkich chyba najważniejszych instytucji akademickich świata. Już kilka dni później redakcja zmieniła tytuł edytorialu (o 180 stopni, na: „Nauka musi przyznać się do swoich błędów i przestępstw”) i fragmenty jego treści, zamieszczając też długie, pełne skruchy przeprosiny (m.in. „Tym razem nie dochowaliśmy naszych standardów argumentacji i redakcji. Przepraszamy za to zaniedbanie”) oraz obfite wyjątki z otrzymanej korespondencji. Przez cały wrzesień na pierwszych stronach kolejnych numerów „Nature” publikowane były następne listy i artykuły.
Oto dwa reprezentatywne przykłady: „Jako naukowiec, który niedawno publikował w »Nature« i często pełni rolę recenzenta dla tego czasopisma, chciałabym wyrazić swój protest (...). Dopóki »Nature« nie ogłosi retrakcji [wycofania] tego edytorialu i nie podejmie kroków, aby zwiększyć udział osób o różnorodnej przynależności rasowej [people of colour] w gremium redakcyjnym, nie będę składać nowych artykułów ani ich recenzować dla żadnego czasopisma grupy »Nature«”.
„W ciągu 20 lat, od kiedy czytam »Nature«, nigdy nie byłem tak zawiedziony przez decyzję jego redaktorów. Edytorial broni tezy, że pomniki są ważnym zapisem historycznym. Błąd. Historię przechowuje się w archiwach, muzeach, książkach i periodykach. (...) Podstawową funkcją pomnika nie jest rejestrowanie historii, lecz upamiętnienie i uhonorowanie danej postaci. Decyzja o postawieniu pomnika w miejscu publicznym jest decyzją polityczną”.
Problem ten występuje do pewnego stopnia i na naszym podwórku. Ot, pierwszy z brzegu przykład: jeden z pionierów polskiej chirurgii, Ludwik Rydygier, który w 1897 r. głosował przeciwko przyjmowaniu kobiet na studia medyczne i na własny koszt zamieścił w „Przeglądzie Lekarskim” ogłoszenie „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety lekarza!”. Pomnik Rydygiera stoi choćby przed Szpitalem Wojewódzkim w Toruniu. Strącamy? A może – jak zalecają teraz redaktorzy „Nature” – naprzeciwko Rydygiera postawmy „kontrpomnik”, np. ku czci pierwszej Polki z dyplomem lekarza, Anny Tomaszewicz-Dobrskiej? ©