Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dla kilkunastu krajów Afryki zachodniej to nie była zwykła awaria, a prawdziwy kataklizm. W jednej chwili ruch internetowy w Burkina Faso, Beninie, Ghanie, Sierra Leone i Liberii w zasadzie się zatrzymał. W innych państwach regionu dramatycznie zwolnił. A to oznacza paraliż gospodarczy i społeczny. „To jedna z najpoważniejszych awarii, jakie kiedykolwiek widzieliśmy” – mówił Reutersowi Isik Mater, dyrektor ds. badań NetBlocks, organizacji monitorującej bezpieczeństwo sieci na świecie.
Ta sieć w zeszłym tygodniu w Afryce zachodniej została po prostu fizycznie odcięta. „Część komunikacji można przekierować na satelity, ale ta droga odpowiada za zaledwie około 1 proc. transmisji cyfrowych na świecie” – wyjaśniał portalowi The Conversation prof. Jess Auerbach Jahaheesh z Uniwersytetu Kapsztadzkiego, dodając, że satelitarne przesyłanie danych jest nie tylko znacznie droższe, ale i wolniejsze.
Najnowszy internetowy blackout to jeden z wielu incydentów, które pokazują, o jak delikatnym systemie mowa. W sierpniu zeszłego roku u wybrzeży Konga przerwane zostały cztery kable. We wrześniu awarii uległy światłowody łączące Wietnam z resztą świata, miesiąc później uszkodzony został kabel łączący Estonię ze Szwecją. 70 proc. takich awarii powodują statki ciągnące za sobą kotwice po dnie morskim. Coraz częściej pojawiają się jednak podejrzenia sabotażu.
W 2022 r. uszkodzony został kabel łączący Szetlandy z Wyspami Owczymi i niemal jednocześnie zerwane zostało połączenie obu archipelagów ze Szkocją. W okolicy znajdował się „Borys Pietrow”, rosyjski „statek badawczy”. W zeszłym miesiącu przerwanych zostało 4 z 15 światłowodów na dnie Morza Czerwonego (przesyłają jedną czwartą danych między Europą a Azją). Podejrzenie padło na jemeński ruch Huti, bo do awarii doszło na wodach, które kontrolują (okazało się, że kable zerwała kotwica tonącego brytyjskiego masowca).
574 podwodne kable światłowodowe, które oplatają Ziemię, mają łączną długość 1,4 mln km. Od ich sprawnego działania zależą światowe rynki finansowe i sieci korporacyjne (szacuje się, że codziennie przez tę podmorską sieć przepływają transakcje warte 10 bln dol.). Problem w tym, że na świecie jest zaledwie 56 statków, które mogą układać i serwisować taką infrastrukturę. A jest ona, wbrew pozorom, wyjątkowo delikatna. Biegnący po dnie morskim światłowód zwykle ma średnicę podobną do węża ogrodowego. Otoczka z plastiku, kevlaru, a na płyciznach ze stali, chroni znajdujące się w rdzeniu światłowody o grubości ludzkiego włosa.
Ryby, statki i sabotażyści
Do awarii dochodzi nawet sto razy w roku. Zdecydowana większość to oczywiście wypadki z udziałem statków. Zdarza się też, że kable przegryzają ryby. Sęk w tym, że podejrzenia o celowe uszkodzenia światłowodów pojawiają się coraz częściej. Państwem, które doświadcza awarii wyjątkowo często, jest Tajwan. W ciągu ostatnich pięciu lat podmorskie kable były przerwane 27 razy – oficjalnie przez kotwice chińskich statków rybackich. Nieoficjalnie – testy tajwańskiej odporności i element długoterminowej strategii nękania wyspy przez Chiny.
Przez dziesięciolecia nikt w zasadzie nie zastanawiał się, jak chronić taką infrastrukturę. Nie tylko dlatego, że potencjalne ataki wymagałyby potężnych nakładów finansowych i wyspecjalizowanych urządzeń (np. głębokomorskich dronów), ale przede wszystkim dlatego, że potencjalni napastnicy są podpięci do tej samej sieci, więc z powodu ataku sami ponieśliby straty.
Tyle że w ostatnich latach podmorska sieć światłowodowa zaczęła się dzielić na dwie – kontrolowaną przez Chiny i Zachód. I bynajmniej nie chodzi wyłącznie o zagrożenie wzajemnym podcinaniem sobie kabli. Terabajty płynących przez światłowody danych mogą stać się kopalnią informacji dla rywalizujących mocarstw. I świadomość tego zagrożenia jest coraz większa. Kiedy trzy lata temu chiński koncern wygrał przetarg na budowę połączenia Se-Me-We 6, liczącego 20 tys. km kabla między Singapurem a Francją, Amerykanie szybko „przekonali” sojuszników do wykluczenia go z projektu. W odpowiedzi Chińczycy postanowili położyć własny, równoległy kabel za 500 mln dol.
Kable stają się bronią
Jak by tego było mało, wkrótce ta sama sieć podmorskich światłowodów może zacząć pełnić rolę wojskową. Amerykanie prowadzą już prace nad wykorzystującymi tę infrastrukturę tzw. rozproszonymi czujnikami akustycznymi, dzięki którym chcą zbudować globalną sieć monitorowania ruchu wrogich flot.
„To bitwa o hydraulikę leżącą u podstaw globalnej gospodarki” – mówił niedawno telewizji ABC dziennikarz Reutersa Joe Brock podkreślając, że geopolityczna rywalizacja między USA a Chinami jest już bardzo wyraźna. „Morze Południowochińskie jest dziś w zasadzie niedostępne dla firm z USA, więc te muszą układać kable dookoła. Z kolei chińskie firmy nie mogą prowadzić kabli do USA, które są największym internetowym rynkiem świata”.
USA: atak chińskich hakerów udaremniony
Z jednej strony – im więcej kabli, tym lepiej dla wszystkich, bo w razie uszkodzenia jednego z nich, ruch internetowy można przekierować. Z drugiej, w razie konfliktu tworzy się jasny podział na kable „nasze” i „wrogie” – i znika dylemat związany z tym, że odcinając wspólne połączenie napastnik wyrządza ekonomiczną krzywdę sam sobie. „Musimy zainwestować w środki do prowadzenia wojny na dnie morza” – przekonywał w portalu Bloomberg Opinion adm. James Stavridis, były naczelny dowódca sił NATO w Europie.
Świadomość zagrożenia jest coraz większa. W grudniu 2023 r. marynarki Wielkiej Brytanii, Finlandii i Estonii ćwiczyły na Bałtyku ochronę infrastruktury podmorskiej. NATO powołało biuro odpowiedzialne za ochronę takiej infrastruktury, a Unia Europejska planuje stworzenie listy Projektów Kabli Znaczenia Europejskiego (CPEI), które mogą otrzymać wsparcie z budżetu Brukseli. Tymczasem już w czerwcu 2023 r. były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew zagroził wprost możliwością przeprowadzenia ataków na taką infrastrukturę: „Jeśli uznamy winę krajów zachodnich za wysadzenie w powietrze gazociągów Nord Stream, nie powinniśmy nakładać na siebie żadnych ograniczeń – w tym moralnych – które powstrzymałyby nas przed zniszczeniem znajdujących się na dnie oceanu kabli komunikacyjnych naszych wrogów”.