PJ Harvey wraca do domu

Najnowsza płyta PJ Harvey, wydana po ośmiu latach milczenia, czerpie z folkloru Zachodniej Krainy – wierzeń, przesądów, pieśni, dziecięcych rymowanek. Ile w tym jest jej samej?

12.08.2023

Czyta się kilka minut

Między słowami
PJ Harvey w filmie „A Dog Called Money”, reż. Seamus Murphy, 2019 r. / IMAGE CAPITAL PICTURES / FILM STILLS / FORUM

Pierwsza scena: warszawski Torwar, październik 2016 r., koncert promujący płytę „The Hope Six Demolition Project”. Dokładnie o wyznaczonej godzinie gasną światła, muzycy wchodzą na scenę przy dźwiękach bębnów – identyczny początek jak we wszystkich innych miastach na tej trasie. Potem utwór za utworem, sto procent skupienia, sto procent precyzji. Gdy przed „Is This Desire?” dojdzie do pomyłki i dialogu wokalistki z kolegami, można pomyśleć, że to też było zawczasu wyreżyserowane.

Potężny głos w drobnym ciele, starannie przemyślana choreografia, perfekcyjny spektakl, nic z atmosfery szamańskiego rytuału, jakim często stają się koncerty rockowe. Żadnego rzucania się w tłum, ściskania dłoni, żadnych pogaduszek z publicznością. Na pożegnanie bisy, ukłony, dobranoc.

Sto procent kontroli, zgodnie z zasadą PJ Harvey, że to muzyka wyraża wszystko, co jest do przekazania. Ona sama jest osobą prywatną, dlatego woli tworzyć, niż rozmawiać z dziennikarzami.

Jagnięce oko

„West Country Girl” to tytuł utworu Nicka Cave’a z płyty „The Boatman’s Call”. Dziewczyną z Zachodniego Kraju jest tu właśnie PJ Harvey. Ich krótki romans zaczął się podczas nagrywania teledysku do ballady „Henry Lee”. Jak oceni Cave po latach: „byli zbyt pochłonięci każde samym sobą, żeby móc długo dzielić wspólną przestrzeń”. Nagranie do dziś robi wrażenie intensywnością, czuje się w nim siłę rodzącej się bezpośrednio przed kamerami erotycznej fascynacji.

West Country, Zachodni Kraj, to rejon Wielkiej Brytanii, którego administracyjnie wyznaczonych granic próżno szukać. Z pewnością można powiedzieć tyle, że leży w zachodnio-południowej części wyspy, po sąsiedzku z Walią, a jego najbardziej rozpoznawalnym miejscem jest Stonehenge. Hasła dodatkowe: Bath, Somerset, Devon, Dorset. Farmy, rybołówstwo, rolnictwo.

Rejon Dorset to matecznik PJ Harvey. Dzieciństwo spędzone na wsi, w niewielkiej osadzie Corscombe, na farmie, wśród zwierząt – krów, owiec, kur i psów. Zwierzęta są ważne, najwcześniejsze wspomnienia artystki dotyczą nadawania imion owcom, rozmawiania z nimi, pierwszych przejażdżek na owczym grzbiecie. Rzeka, siano, ogród – w towarzystwie brata. Mają dużo swobody, żyją w świecie wyobraźni.

Pięcioletnia Polly, siedząc w głębi ogrodu nad rzeką, napisze pierwszy wiersz. „Pisany z perspektywy lisa. Byłam lisem” – wspomni w jednym z nielicznych wywiadów, dodając, że utwór ocalał, bo zachowała go babcia, Polly znalazła go po jej śmierci, wśród innych papierów. Ale życie na wsi nie przypomina idylli i jak przyznaje, miała tego świadomość od początku: rytm natury, jej cykliczność – życie i śmierć, a także okrucieństwo. „Dorset to ciemność i światło, ekstaza i melancholia” – mówi. Przemieszczając się między górami a dolinami można doświadczyć tych stanów na przemian.

Nie mniej ciekawy jest język Zachodniego Kraju, wywodzący się z dialektów zachodniosaskich, które w średniowieczu przekształciły się w staroangielski, ale można odnaleźć w nich też wcześniejsze, celtyckie naleciałości. Ze względu na oddalenie od centrum kraju zachował się do dziś – wciąż używają go starsi mieszkańcy w niektórych wioskach.

Wątek rodzimego języka jest istotny – w 2022 r. PJ Harvey wydała drugą w życiu książkę poetycką, „Orlam”, napisaną w praktycznie już nieużywanym dialekcie z jej rodzinnego Dorset, od wieku niepojawiającym się w druku. „I Inside the Old Year Dying”, najnowsza płyta PJ Har­vey, wydana właśnie po ośmiu latach milczenia, to muzyczna kontynuacja wątków z tych wierszy.

Bohaterką poematu jest dziewięciolatka, Ira-Abel Rawles, mieszkająca na farmie w wiosce Underwhelem. Czuwa nad nią Orlam, wszechwidzące oko jagnięcia. PJ Harvey przyznaje, że tworząc tę wyimaginowaną krainę czerpała pełnymi garściami z folkloru Zachodniej Krainy – wierzeń, przesądów, pieśni, dziecięcych rymowanek. Od razu nasuwa się też oczywiste pytanie: ile w tym jej samej?

„Prawie każdy artysta tworzy na bazie tego, co zna; żeby wejść w siebie głęboko, niezbędne są elementy osobistego doświadczenia – odpowiada oględnie. – Ale jednocześnie mam wyobraźnię skłonną do zabawy. Utrzymanie jej w stanie dziecięcej żywotności jest niezbędne każdemu artyście. Dzieci tworzą coś z niczego każdego dnia; staram się sięgać do tego samego źródła”.

Rozbić bryłę

Hasło „farma w Dorset”, czyli otoczenie, w jakim dorastała nasza bohaterka, też może zwieść na manowce. Główne miasteczko rejonu, od którego wzięło nazwę całe hrabstwo, leży nad samym kanałem La Manche, wśród kamiennych klifów, rodzina PJ Harvey zaś nie zajmuje się rolnictwem, ale prowadzi od wielu dekad biznes kamieniarski.

Somerset, w sąsiedztwie Dorset, słynie z jedynej w swoim rodzaju odmiany kamienia budowlanego, nazywanej Ham Hill – o różowawym odcieniu, rzeczywiście przypominającym kolor szynki. Zbudowane są zeń niemal wszystkie domy w okolicy, także dom rodziców artystki, której ojciec zarządzał kamieniołomem. Żona pomagała mu – ale też rzeźbiła. Poza tym oboje byli hipisami, fanami bluesa, jazzu i rocka. Sami nie grali, ale zabierali ze sobą dzieci na jam sessions i puszczali im ulubione płyty: Neila Younga, Boba Dylana, Pink Floyd, Captaina Beefharta. Częstym gościem w domu Polly był jeden z założycieli Rolling Stones, Ian Stewart – przyjaciel rodziny.

W takim otoczeniu ścieżka artystyczna wydaje się dla małej Polly naturalnym wyborem. Córka rzeźbiarki sama uczy się rzeźbić. Pierwsze wprawki w szkole Yeovil College, próby rozbicia bryły, uformowania z niej pożądanego kształtu mogą służyć za metaforę dla jej późniejszej metody pracy na różnych twórczych polach. Z tamtego okresu zostanie jej coś jeszcze: dążenie do perfekcjonizmu i oryginalności. Większość jej szkolnych prac eksponowana jest w niespodziewanych miejscach: podwiesza je pod sufitem, ukrywa w szafkach.

Nastolatkę ciągnie z jednej strony do sztuk plastycznych, z drugiej – do muzyki. Zaczyna się jej uczyć w szkole, testując różne instrumenty. Najpierw będzie saksofon, przez osiem lat, nauka i teoria. Kiedy skończy osiemnaście lat, kupi od znajomego gitarę akustyczną. Grać nauczy się na podstawie książek z akordami, podśpiewując do rytmu. W szkole założy też pierwszy zespół. Jest ich trójka, nazywają się Stoned Weaklings.

W wieku 21 lat ma szansę zrobić dyplom ze sztuk pięknych w prestiżowym Saint Martins College of Art & Design. Jedzie więc do Londynu, ale akurat nadarza się okazja, by nagrać pierwszą płytę dla wytwórni Too Pure, znika na rok, żeby dopracować materiał. Saint Martins już nie ukończy, ale na jej artystycznej drodze równie ważne jak muzyka pozostaną kwestie wizualne.

Sceniczny wizerunek, zmieniający się z każdą płytą, oprawa graficzna nagrań i koncertów, oświetlenie – to u PJ Har­vey elementy dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. A że nadal lubi bawić się materią, formować z niej nowe kształty, od czasu do czasu tworzy na własny użytek różne instalacje, choć ich tak nie nazywa. Mówi o nich: bawidełka.

Wewnętrzny krytyk

Druga scena: kwiecień 1991 r., dom kultury w Charmouth, pierwszy występ z własną grupą PJ Harvey Trio. Kiedy zaczynają grać, na widowni jest około 50 osób. Po pierwszym utworze sala niemal całkiem pustoszeje. Do muzyków podchodzi jakaś kobieta i krzyczy: „Nie widzicie, że nikt was nie lubi? Zapłacimy wam, jeśli przestaniecie grać, ale przestańcie!”.

Na Polly nie robi to wielkiego wrażenia: „Jestem najprawdopodobniej najsurowszym krytykiem własnych dokonań. Sukces jest wtedy, kiedy czuję, że osiągnęłam cel, który postawiłam sobie, siadając do pracy”. Jako dziewczynka, słuchając „Money” Pink Floyd, zastanawiała się, dlaczego te kolorowe papierki są czymś tak ważnym dla dorosłych.

Introwertyczka, która przyznała kiedyś w rozmowie z „Los Angeles Times”, że od zawsze czuła głód występów i już w dzieciństwie miała własny kukiełkowy teatrzyk, dla którego pisała sztuki, a rodzina była zmuszona oglądać jej popisy. Pozorna sprzeczność, wcale nie rzadka wśród artystów, na co dzień nieśmiałych, ale dopuszczających do głosu swoją ekspansywną część w światłach sceny.

Cena sławy

Nastolatka z Zachodniego Kraju ma już za sobą występy z początkującymi zespołami w lokalnych klubach i barach, gdy spotyka muzyka, którego przez kolejnych trzydzieści lat będzie określać jako „artystyczną bratnią duszę”: Johna ­Parisha. Po przesłuchaniu pierwszych amatorskich nagrań Parish wie już, że dziewczyna ma świetny głos. Zaprasza ją do swojej grupy Automatic Dlamini, niech tylko skończy szkołę.

Zespół powiększony o Polly Jean w roli wokalistki i saksofonistki zdąży nagrać dwie płyty i objechać Europę Środkowo-Wschodnią tuż przed upadkiem żelaznej kurtyny. To pierwsza trasa koncertowa Polly, podczas której ma zagrać też w Polsce. Choć koncert zostaje odwołany, muzycy spędzają w Warszawie dziesięć dni, odkrywszy, że wynajem studia nagraniowego kosztuje grosze. Zapamięta stąd szarość, martwotę i puste ulice, a także ser, który jadła na okrągło, bo jako wegetarianka nie miała wówczas wielkiego wyboru.

To właśnie z dwójką muzyków z Automatic Dlamini – basistą Stephenem Vaughanem i bębniarzem Robem Ellisem – nagra pierwszą płytę, tę, dla której zrezygnowała ze studiów w Saint Martins. Album „Dry”, pełen postpunkowej energii i śmiałych odniesień do kobiecej seksualności, wywoła istne trzęsienie ziemi na rynku zdominowanym przez grupy z nurtu indie rocka.

Między słowami

Krytycy piszą, że PJ Harvey jest objawieniem, niezależna wytwórnia Indigo należąca do Island Records podpisuje z grupą kontrakt i wydaje album w Stanach. Metoda, która artystce wówczas przyświeca: „samej się poniżyć i sprawić, że słuchacz poczuje się niekomfortowo”, okaże się obosieczna: oryginalny wygląd i bezkompromisowy przekaz dziewczyny z Zachodniego Kraju budzą ciekawość fanów i mediów, które depczą jej po piętach, analizując każdy szczegół wyglądu i doszukując się osobistych odniesień w tekstach. Przejdzie załamanie nerwowe. Ucieknie z Londynu do Dorset, gdzie będzie dochodzić do siebie z dala od ciekawskich. Odtąd rodzinne strony staną się jej azylem po zamieszaniu związanym z każdą kolejną płytą.

Bo dziennikarze nie ustępują. Kiedy straciła dziewictwo? Czy to prawda, że utopiła własne dziecko? Czemu jest taka chuda?

Eksperymentuj albo zgiń

Wyciąga lekcję z tamtych doświadczeń: mówić o sobie niewiele, bardzo rzadko godzić się na wywiady, podczas których zgrabnie omija zbyt osobiste pytania. Chcecie prawdziwej PJ Harvey? Przyjdźcie na koncert.

Jej dewizą staje się eksperyment. „Chcę być jak David Bowie – może nie wszystkie próby będą udane, ale to podtrzymuje moje zainteresowanie muzyką, ratuje przed stagnacją” – powtarza.

Zmienia sceniczny wizerunek z każdą płytą. Na dwóch pierwszych, z zespołem, była to mieszanka gotyku i punka, czerń, antyestetyka. Na pierwszej solowej, „To Bring You My Love” z 1995 r., wciela się w ekstrawagancką divę z lokami i doklejonymi rzęsami. Na okładkowym zdjęciu leży niczym martwa w czerwonej sukience. Sukienka jest satynowa, obcisła. Dziennikarze określają to wcielenie „Joan Crawford na kwasie”.

Inna okładka, na niej tym razem dziewczyna pośrodku nowojorskiej ulicy, nonszalancko ubrana, z torebką, jakby zdjęta przez fotografa mody ulicznej. „Stories From The City, Stories From The Sea”, płyta nagrana w Nowym Jorku i opowiadająca o Nowym Jorku. Konsternacja: dziewczyna z Zachodniego Kraju i miejskie życie w wydaniu nowojorskim, zwielokrotnione do n-tej potęgi? Cóż, zamieszkała tam na kilka miesięcy i miasto bardzo przypadło jej do gustu. Wkrótce wyjdzie na jaw, że mieszka na przemian w Zachodnim Kraju i w Los Angeles, bo nie znosi angielskiej zimy.

Tematyka kolejnych muzycznych przedsięwzięć PJ Harvey waha się też w rytmie: publiczne-prywatne. Pierwsze płyty skupiały się na relacjach międzyludzkich, głównie miłosnych, później zaczęła sięgać po wątki rodem z literatury faktu. Na „Let England Shake” (za którą dostała po raz drugi nagrodę Mercury jako jedyna artystka w historii) opowiadała o brytyjskich doświadczeniach z I wojny światowej.

„The Hope Six Demolition Project” okazał się przedsięwzięciem zgoła reporterskim – wspólnie z fotografem i filmowcem Seamusem Murphym pojechała do Kosowa, Afganistanu i ubogich dzielnic Waszyngtonu, żeby zobaczyć na własne oczy miejsca, którym poświęciła płytę mówiącą o konsekwencjach wojen. Nie uniknęła wówczas krytyki, że uprawia turystykę biedy. Choć trudno wyobrazić sobie introwertyczkę PJ Harvey maszerującą w tłumie z transparentami, wspomina, że w szkole brała udział w protestach, choć nie pamięta już, przeciw czemu.

W środku historycznych wydarzeń kilkakrotnie stawiało ją zresztą samo życie. Jak w Berlinie, gdy pojechała odwiedzić przyjaciół i zobaczyła na własne oczy rozbijany mur, lub 11 września 2001 r., gdy z hotelowego okna, czekając na występ w Waszyngtonie, widziała atak na Pentagon. Ale po każdej takiej ekspozycji potrzebuje odpocząć, schować się, wrócić do świata wewnętrznego, czego przykładem były wyciszone albumy: „Is This Desire?” i „White Chalk”, gdzie wizualnie zaprezentowała się niczym dama z epoki wiktoriańskiej.

Po czterdziestce, na długo przed „I Inside the Old Year Dying” dopada ją kryzys. Zastanawiała się, czy chce jeszcze wyrażać się za pośrednictwem muzyki. W 2014 r. zaczyna chodzić na lekcje poezji, bo nie czuje się pewnie w pisaniu – za wysokie progi dla rockowej pieśniarki: „Co mogłam innego zrobić, zapisać się na uniwersytet?”.

Jednym z wykładowców jest szkocka sława, zdobywca nagrody T.S. Eliota, poeta Don Paterson. Kiedy prosi ją, by wysłała mu próbki swoich dokonań, jest przekonana, że to z grzeczności, bo nawet nie ma pojęcia, kim ona jest i że już coś wydała. Paterson zostaje jej mentorem. Odblokuje ją sugestią, żeby pisała poezję tak samo odważnie, jak pisze teksty na płytę.

W ten sposób powstaje poemat „Orlam”, napisany dialektem z Dorset, którego Polly uczy się jak obcego języka. Idzie jej nieźle. Zauważa, że przyswajanie słów odbywa się też na poziomie czysto zmysłowym, część ich sensu zawarta jest w samym brzmieniu. To jak dopisek do jej wypowiedzi jeszcze z lat 90.: „Nie rozumiem, czemu ludzie mają potrzebę precyzowania wszystkiego. Czemu nie pozwolić, żeby twórczość mówiła sama za siebie, zamiast każdorazowo próbować jej interpretacji z pomocą słów?”.

Viva España

Zagadka, enigma – pisze się o niej, choć przecież skrót „PJ” dołączony do nazwiska sugerował od początku, że więcej chce ukrywać, niż odsłaniać. Oprócz sensu własnych utworów nie komentuje również: stanu zdrowia, bieżącej polityki, tego, z kim się spotyka, czemu nie ma dzieci.

„Nie chcę mówić ludziom, co mają myśleć lub robić. Chcę pozostać narratorem” – odżegnuje się, pytana, co sądzi o polityce, do której przecież odwoływała się na płytach. Czy jest feministką? – to pytanie pojawia się, odkąd zaczęła śpiewać. ­Odpowiada, że w ogóle się nad tym nie zastanawia, bo gdy komponuje i pisze teksty, nie myśli zupełnie kategoriami płci.

Za to chętnie odnosi się do wątku sztucznej inteligencji: wierzy, jak Lem, że nasza siła tkwi w naszej słabości, człowiek przez wadliwość swojej natury jest nieprzewidywalny i tym samym bardziej twórczy niż najlepsza maszyna. PJ Harvey zdradza, że w przeciwieństwie do wielu innych artystów konsekwentnie trzyma się z dala od internetu i mediów społecznościowych. Nie umie na przykład porzucić książki nie doczytawszy jej, utonęłaby więc w odmętach sieci. Narzuca sobie samodyscyplinę; współpracownicy twierdzą, że nie znają osoby bardziej skupionej na pracy.

Nie zaszłaby tak daleko, gdyby nie etos szkoły muzycznej: trzeba codziennie wstawać rano i ćwiczyć do upadłego. Opowiada, że uwielbia chodzić na występy komików i lubi Hiszpanię, do tego stopnia, że zastanawiała się nawet, czy przypadkiem nie ma jakichś hiszpańskich przodków, bo ilekroć tam jest, czuje się jak w drugim domu.

Akwarium

Scena trzecia: rok 2015, studio w londyńskim Somerset House. Za jedyne piętnaście funtów można popatrzeć sobie przez specjalnie zaprojektowane weneckie lustro, jak PJ Harvey wraz z zespołem przez miesiąc pracują nad kolejną płytą. Ten swoisty peep-show nazywa się „The Recording Project”.

Chętnych nie brakuje, ale obserwatorzy są zawiedzeni. Za szybą: nieustanne przepinanie kabli, urywane dźwięki, którym jeszcze daleko do doskonałości, krótkie polecenia wydawane sobie nawzajem przez muzyków, długie minuty bezruchu. Niektórzy piszą, że czują się jak w zoo, gdy zajęte własnymi sprawami zwierzęta nie chcą się popisywać, snują się albo leżą, nie zważając na ludzi. Aż chciałoby się wrzucić do środka patyk, wywołać zamieszanie, niech wreszcie coś się wydarzy.

Widzicie? – mruga do nich PJ Har­vey. – Nuda, to wszystko nuda. A tacy byliście ciekawscy. ©

 

Przy pisaniu tekstu korzystałam z nielicznych wywiadów z PJ Harvey, publikowanych m.in. na łamach „The Rolling Stone”, „The Guardian”, „Crack Magazine”, ­„Sunday Post” oraz wypowiedzi artystki dostępnych w serwisie YouTube.

 

Z PŁYTY NA PŁYTĘ

Między słowami

TO BRING YOU MY LOVE (1995)
Trzeci, przełomowy album, na którym PJ ­Harvey sięga do bluesa i religijnych motywów. Odrzuca też towarzyszącą jej dotąd sekcję rytmiczną, by wyeksponować głos zdolny obudzić umarłego.

Między słowami

STORIES FROM THE CITY, STORIES FROM THE SEA (2000)
Najbardziej rytmiczne i „popowe” wcielenie wokalistki, któremu patronuje Nowy Jork – miasto, w którym żyła przez siedem miesięcy przed nagraniem płyty. Każdy utwór ma potencjał ­przeboju. Gościnnie towarzyszy jej Thom Yorke z Radiohead.

Między słowami

WHITE CHALK (2007)
Wiktoriańska ­asceza, którą sugeruje już okładka ze zdjęciem PJ w białej sukni z ­epoki. Miejsce gitary, która towarzyszyła jej od debiutu, zajął fortepian. Jest mocno introwertycznie i eksperymentalnie, jakby artystka chciała wypłoszyć doraźnych słuchaczy. W mroku i ciszy każdy dźwięk nabiera podwójnej mocy.

Między słowami

LET ENGLAND SHAKE (2011)
Muzyczna publicystyka, komentarz do brytyjskiej historii z czasów I wojny światowej, zwłaszcza kampanii pod Gallipoli. W tekstach żarliwość i pasja, w warstwie dźwiękowej – melodyjność. Triumfalny powrót gitary.

Między słowami

I INSIDE THE OLD YEAR DYING (2023)
Muzyczna adaptacja poematu „Orlam”, która początkowo miała być sztuką teatralną. Wyprawa w oniryczny świat wyobraźni artystki, skonstruowany przy pomocy ludowych instrumentów, elektroniki i przede wszystkim głosu, miejscami przeskalowanego tak, że drażni i niepokoi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Między słowami