To ostatnie wybory, w których ktokolwiek pyta o stanowisko Kościoła

Czy Kościół naprawdę ma potężny wpływ na politykę? W tej diagnozie jest więcej mitu niż prawdy. W dodatku życie tego mitu na naszych oczach dobiega właśnie końca.

07.10.2023

Czyta się kilka minut

Wyczerpało się
Kampania wyborcza na Podlasiu. Białystok, 1 października 2023 r. / ANATOL CHOMICZ / FORUM

Zwykle przy okazji wyborów prędzej czy później pada pytanie o rolę Kościoła w polityce. Czasem wywołuje je episkopat, czasem politycy. W tym roku pojawiły się dwa sygnały ze świata polityki. Z jednej strony mamy list do proboszczów podpisany przez polityków Suwerennej Polski, z drugiej strony antyklerykalne przemówienie Włodzimierza Czarzastego podczas Marszu Miliona Serc. Paradoksalnie Suwerenna i Czarzasty są zgodni. W ich opinii Kościół ma potężny wpływ na politykę. Problem w tym, że w tej diagnozie jest więcej mitu niż prawdy. W dodatku życie tego mitu na naszych oczach dobiega właśnie końca.

Źródła

W okresie zaborów Kościół, obok kultury i języka, stał się instytucjonalną ostoją polskości. Wcześniej, choćby w poprzedzającym rozbiory XVIII wieku, Kościół katolicki nie odgrywał aż tak istotnej politycznej roli. Tyle że nawet w XIX wieku, naznaczonym symbolicznie pieśnią „Boże, coś Polskę” napisaną w 1816 r., ten wpływ nie był wcale aż tak bardzo jednoznaczny. Wystarczy przypomnieć potępienie powstania listopadowego przez papieża Grzegorza XVI.

Także po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. trudno mówić o przemożnym wpływie Kościoła na rzeczywistość polityczną, nawet jeśli mieliśmy do czynienia z mariażem ruchu narodowego z katolicyzmem. Społeczeństwo w swej masie było bowiem raczej antyklerykalne, co wynikało jeszcze z feudalnych zaszłości.

Ów rys ludowego antyklerykalizmu pozostał obecny do dziś, i w jakimś sensie wyjaśnia relatywnie większe poparcie dla PZPR na polskiej wsi, która przyjmowała raczej bierną postawę wobec ówczesnej władzy. Ba, czasem cicho ją wspierała, co bardzo celnie w filmie „Zawrócony” pokazał Kazimierz Kutz. Nie jest przypadkiem, że na konserwatywnym Podkarpaciu po 1989 r. wybory na prezydenta Rzeszowa wielokrotnie wygrywał Tadeusz Ferenc, człowiek z solidnym ­pezetpeerowskim rodowodem.

Dopiero II wojna światowa, a zwłaszcza czasy PRL, wypełniły treścią mit Kościoła jako ważnego gracza politycznego. Było to szczególnie widoczne w czasie obchodów milenijnych w 1966 r., a później karnawału Solidarności i obrad Okrągłego Stołu, gdzie hierarchowie pełnili funkcję zaufanych pośredników pomiędzy stroną rządową a opozycyjną. Sam kardynał Wyszyński przez wiele lat odgrywał rolę alternatywnej głowy państwa.

Na to wszystko nakłada się oczywiście wpływ Jana Pawła II i jego pielgrzymki do ojczyzny, z najsłynniejszym orędziem z placu Zwycięstwa z czerwca 1979 r. Mało kto kwestionuje znaczenie papieskich pielgrzymek dla powstania Solidarności. Choć – znów niuansując – nie można zapominać stanowiska polskich hierarchów w latach 80., którzy niekoniecznie przychylnie patrzyli na solidarnościowe zaangażowanie duchowieństwa – najlepszym przykładem była ich bardzo chłodna reakcja na działalność bł. ks. Jerzego Popiełuszki.

Kościół po PRL

W okresie transformacji ustrojowej polski Kościół skorzystał z okazji i w najlepsze odcinał kupony od politycznego statusu zdobytego w czasach PRL. Najlepszym przykładem była Komisja Majątkowa. Nawet jeśli można było traktować jej działalność jako zadośćuczynienie za nacjonalizację dóbr Kościoła przez komunistów, Komisja umożliwiła przejęcie wielu nieruchomości, na których zwrot zwykli obywatele nie mogli liczyć. W pierwszych latach III RP Kościołowi udało się dodatkowo wywalczyć dla siebie szereg innych, przyjaznych regulacji, z których korzysta do teraz – część z nich znalazła zresztą swoje odzwierciedlenie w konkordacie.

Nieprawdziwe byłoby jednak twierdzenie, że Kościół na początku lat 90. XX w. dzierżył w Polsce rząd dusz. Wystarczy przypomnieć „zimną wojnę religijną” i gorzką pielgrzymkę papieża z 1991 r. Nigdy wcześniej, ale i nigdy później, orędzie Jana Pawła II do rodaków nie zostało przyjęte w tak chłodny, obojętny wręcz sposób. Co prawda Kościołowi udało się przeforsować w 1993 r. konkordat i ustawę antyaborcyjną, która dopiero po czasie zyskała miano „kompromisu”, ale już wsparcie Wyborczej Akcji Katolickiej w kampanii jesienią 1991 r. zakończyło się kompletnym fiaskiem.

Odnoszę wrażenie, że zarówno dla strony kościelnej, jak i polityków z różnych stron sceny partyjnej w pewnym momencie wygodne było schowanie się za plecami Jana Pawła II. Pod koniec lat 90. papież nie był już kontestowany, ale traktowany raczej jak przydatna maskotka. Biskupi mogli w każdym liście powołać się na jego myśl, unikając jakiejkolwiek samodzielności myślenia. Politycy z kolei wykorzystywali go do legitymizacji swojej agendy. Tak było podczas pielgrzymki z 1999 r., kiedy Aleksander Kwaśniewski przejechał się papamobile i ostatecznie przyklepał „grubą kreskę”, tak było też w kampanii przed referendum akcesyjnym, w którym nawet SLD chętnie sięgał po głos papieski w sprawie Unii Europejskiej.

Symbolicznie tę erę zakończyła śmierć Jana Pawła II. Pierwszy rząd Prawa i Sprawiedliwości, a zwłaszcza porozumienie zawarte między Jarosławem Kaczyńskim a liderami Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony, które dokonało się pod patronatem o. Tadeusza Rydzyka, były już przejawem nowych czasów. Odejście papieża Polaka nie sprawiło, że episkopat odnalazł się w nowej rzeczywistości. Wszak dyrektor Radia Maryja był postacią całkowicie poza kontrolą kościelnej hierarchii. Wobec takiej słabości politycy mogli już zupełnie bezkarnie wykorzystywać Kościół do swoich rozgrywek. Takie praktyki były jednak udziałem nie tylko PiS, ale także Platformy Obywatelskiej, która w tamtych czasach korzystała jeszcze z Kościoła, kiedy było to jej potrzebne. Świetnie było to widać choćby w Krakowie, gdzie czołowi politycy PO mieli dobrze umocowanych w kościelnym światku braci-księży. Stąd zresztą wzięło się dziennikarskie bajanie o „Kościele łagiewnickim”, jako przeciwstawieniu „Kościoła rydzykowego”, czyli „pisowskiego”.

Megaprocesy

Jednocześnie śmierć Jana Pawła II przyśpieszyła trzy megaprocesy. Pierwszym z nich jest sekularyzacja – najpierw cicha, a w ostatnich latach już w pełni jawna. Widać to w wynikach Narodowego Spisu Powszechnego z 2021 r., w którym „zniknęło” 6,6 mln katolików. Przynależność do Kościoła zadeklarowało nieznacznie ponad 70 proc. Polaków, podczas gdy dekadę wcześniej było to ponad 87 proc. Widać to także w badaniach instytutu badawczego Pew Research Center, który wskazał, że Polska cechuje się największą (spośród kilkudziesięciu badanych krajów) różnicą uczestnictwa w praktykach religijnych pomiędzy osobami przed i po 40. roku życia. Potwierdzają to również wyniki corocznego badania Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego – w 2021 r. wskaźnik tzw. dominicantes spadł do 28,3 proc. Jeszcze na początku transformacji na niedzielną mszę uczęszczała połowa katolików. Nie trzeba jednak wielkich badań, aby zobaczyć, że kościelne ławki na mszach pustoszeją.

Niewątpliwie ważną rolę w tym procesie odegrała pandemia COVID-19. Katolicy mogli wybierać transmisję mszy z całego kraju. Część z nich po czasie przyzwyczaiła się, że wcale nie musi chodzić do kościoła, inni zobaczyli, że nie są skazani na beznadzieję własnej parafii. W większych i średnich miastach istnieje alternatywa, ale gdzie indziej często jest ona niedostępna. Wskaźnik uczestnictwa w praktykach religijnych będzie nadal spadać, już dziś w większych miastach nie przekracza 10 proc., co też dobrze obrazuje miejsce Kościoła w przestrzeni społecznej.

Towarzyszy temu proces sekularyzacji polityki i jej ewolucja w kierunku tożsamościowym. Teraz to polityka wchodzi w rolę religii, co świetnie widać w USA, gdzie można już w zasadzie mówić o „kościele Trumpa”. Nie byłoby też wielką przesadą stwierdzenie, że także w Polsce mamy do czynienia z „kościołem Kaczyńskiego” i „kościołem Tuska”. Obaj politycy mają swoich wyznawców, gotowych do pójścia na krucjatę w imię obrony politycznego guru.

Trzeba sobie jednak wyraźnie powiedzieć, że polityczne religie tożsamościowe nie gromadzą się wyłącznie wokół polityków czy medialnych celebrytów. Zjawisko to dotyka też samego Kościoła. Jego „protestantyzacja” to trzeci z megaprocesów. Pierwszym polityczno-religijnym guru był oczywiście o. Tadeusz Rydzyk, ale po nim zaczęli pojawiać się kolejni. Niewątpliwie czynnikiem sprzyjającym wyłanianiu się takich postaci był internet. W tym medium szlaki przecierał ks. Piotr Natanek, a po nim pojawili się inni, w tym choćby ks. Dominik Chmielewski i jego Wojownicy Maryi. Zresztą ruchy tożsamościowe w samym Kościele nie zawsze mają na swoim czele kapłanów – tu wystarczy przywołać Fundację Solo Dios Basta, która stała za takimi akcjami jak „Różaniec do Granic” czy „Wielka Pokuta”.

Wszystkie te inicjatywy łączą dwie cechy – polityczne (choć niekoniecznie partyjne) zaangażowanie i brak realnej kontroli ze strony episkopatu, który miał i nadal ma spore problemy, jak się do nich ustosunkować. Z jednej strony pojawia się bowiem wiele wątpliwości co do ich ortodoksji, ale z drugiej strony w dobie pustoszejących kościołów inicjatywy te potrafią gromadzić tłumy, którym trudno się wprost sprzeciwić. Ta ambiwalencja stoi prawdopodobnie za dość umiarkowaną i często spóźnioną reakcją kościelnej hierarchii, która na dodatek także wśród wierzących nie ma najlepszej prasy.

Co jednak równie istotne, te okołokościelne ruchy są w jakimś sensie poza radarem nie tylko episkopatu, ale i politycznego mainstreamu. Ruch Wojowników Maryi nie gra bowiem na PiS, ale udziela cichego wsparcia partii Polska Jest Jedna, której lider Rafał Piech nie tylko zawierzył Maryi Siemianowice Śląskie (sprawuje tam urząd prezydenta miasta), ale także zabierał głos w katolickich sporach wokół dopuszczalności udzielania komunii na rękę.

Koniec epoki politycznego Kościoła

Wpływ instytucjonalnego Kościoła na politykę jest więc współcześnie marginalny. Episkopat jest słabszy niż kiedykolwiek wcześniej w historii III RP, do czego wydatnie przyczyniły się także ujawniane w ostatnich latach skandale seksualne, na które Kościół nie potrafił odpowiednio zareagować. Dlatego możliwe było wykorzystanie Kościoła przez Jarosława Kaczyńskiego, co świetnie widać było w jego przemówieniu po wybuchu protestów Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, gdy wzywał do obrony kościołów.

Tak samo było rok wcześniej, kiedy w kampanii parlamentarnej PiS wykorzystał film braci Sekielskich do mobilizacji własnego elektoratu. Po raz kolejny tą samą kartą zagrano wiosną tego roku po emisji filmu Marcina Gutowskiego „Bielmo”. Wydaje się, że sam fakt wyznaczenia daty wyborów na Dzień Papieski znajdzie jeszcze swoje miejsce w propagandzie PiS na samym finiszu kampanii wyborczej.

Jednocześnie zdanie Kościoła było ignorowane wtedy, kiedy nie było to na rękę Zjednoczonej Prawicy. Kościół zainwestował sporo środków w rozbudowę katolickiego szkolnictwa, w tym gimnazjów. Reforma systemu szkolnego stanowiła ogromny problem dla wielu takich placówek, które nie były w stanie bezkosztowo przekształcić się czy to w szkoły podstawowe, czy też szkoły średnie. Jeszcze bardziej dobitnym przykładem jest kryzys migracyjny. Znów, choć głos Kościoła w tym temacie w debacie publicznej nie był dość słyszalny (dodajmy, nie tylko z winy Kościoła), to jednak episkopat wysyłał wyraźne sygnały do rządu, aby zmienić nie tylko działania, ale i retorykę. Rząd jednak zignorował zarówno postulat utworzenie korytarzy humanitarnych, jak i apele, by nie wykorzystywać tragedii migrantów do politycznych rozgrywek. Gwoli sprawiedliwości należy jednak dodać, że głos biskupów w tematach politycznych nie był jednorodny. Mieliśmy bowiem do czynienia z wypowiedziami części hierarchów – abp. Marka Jędraszewskiego, abp. Wacława Depy czy bp. Wiesława Meringa – którzy de facto żyrowali poszczególne działania PiS.

Swoją drogą czasem można było odnieść wrażenie, że część ludzi Kościoła angażowała się (lub była wykorzystywana) nawet do walk frakcyjnych wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. Tu szczególnie ciekawym przykładem jest o. Rydzyk. Wydaje się, że politycy obozu rządowego, występujący na antenie Telewizji Trwam, walczyli bardziej o wewnętrzną pozycję w partii niż poparcie wyborców. W tym sensie przekaz płynący z imperium medialnego o. Tadeusza Rydzyka adresowany był bardziej do Jarosława Kaczyńskiego niż elektoratu.

Obserwacja ta pozwala także stwierdzić, że wpływ toruńskiej rozgłośni na politykę jest zupełnie inny, niż się powszechnie sądzi. O. Rydzyk nie ma już kluczowego wpływu na wynik wyborów, jeśli kiedykolwiek go w ogóle miał. W dobie kryzysu parlamentaryzmu fakt, kto konkretnie zdobędzie mandat poselski, nie ma bowiem większego znaczenia. Ważna jest liczba szabel do dyspozycji partyjnych bonzów.

Wielka zmiana

Skąd zatem bierze się dość powszechne przekonanie, że Kościół mebluje polską politykę? Związane to jest z trzema tematami, wokół których toczą się światopoglądowe spory, a w których Kościół z dość oczywistych powodów zajmuje zdecydowane stanowisko. Chodzi o aborcję, związki partnerskie (w tym osób tej samej płci) i obecność religii w przestrzeni publicznej. Prawda jest jednak taka, że ze sprawą wspomnianych megaprocesów te wszystkie tematy prędzej czy później zostaną poddane liberalnym zmianom. Kiedy tak się stanie, Kościół zniknie z polityki już nie tylko jako podmiot, ale i przedmiot zainteresowania. Dominującą emocją stanie się indyferentyzm.

Zresztą już dziś stanowisku zajmowanemu przez biskupów towarzyszy głównie obojętność. „Vademecum wyborcze katolika”, przygotowane przez Radę ds. Społecznych Konferencji Episkopatu Polski, przeszło niemal bez echa. Nie tylko nie było publicznie dyskutowane czy komentowane, ale nie stało się nawet obiektem internetowych żartów.

Możliwe, że wybory w 2023 r. będą ostatnimi, kiedy w ogóle ktokolwiek zadaje sobie pytanie o stanowisko Kościoła. Sam Kościół instytucjonalny niespecjalnie się pcha na afisz, zdając sobie sprawę, że rozgłos medialny jest ostatnią rzeczą, jakiej dziś mu potrzeba. Ten zapewniają takie historie jak choćby orgia zorganizowana w Dąbrowie Górniczej. Mało kto jednak zwrócił uwagę, że w ostatnich miesiącach nie słychać politycznych deklaracji nawet ze strony tych hierarchów, którzy wcześniej wspierali kierunek polityki prowadzonej przez władzę.

Jest w tym jakaś, także polityczna, mądrość. Hierarchowie zdają sobie bowiem sprawę, że po wyborach może dojść do zmiany władzy i z nową władzą też trzeba się będzie umieć dogadać. Może dlatego w ostatnich dniach nieco więcej słychać kard. Kazimierz Nycza, który za sprawą swoich doświadczeń współpracy z warszawskim magistratem ma lepsze kontakty z politykami PO.

Te wszystkie polityczne układanki bledną jednak w obliczu zmian, które czekają polski Kościół w najbliższym czasie. Na emeryturę odejdą metropolici trzech ważnych biskupich stolic – Krakowa (lipiec 2024), Poznania (październik 2024) i Warszawy (luty 2025). Jednocześnie wiosną przyszłego roku skończy się kadencja abp. Stanisława Gądeckiego jako przewodniczącego KEP. To wszystko dzieje się w momencie, w którym kapelusz kardynalski odebrał abp Grzegorz Ryś, który ma wyraźnie odmienną wizję społecznego zaangażowania Kościoła. W ostatnich latach na forum episkopatu był on raczej marginalizowany, ale trudno nie odnieść wrażenia, że właśnie nadchodzi jego czas. Zapowiedział już, że choć sam nie będzie startować w wyborach na przewodniczącego KEP, to ma swojego kandydata.

Dojdzie zatem do starcia dominującej dotychczas frakcji zachowawczej z grupą bardziej progresywnych hierarchów, do których zaliczyć można choćby prymasa abp. Wojciecha Polaka czy nowego metropolitę katowickiego abp. Adriana Galbasa. Choć wynik tego starcia wcale nie jest przesądzony, to wiele wskazuje na to, że w polskim Kościele idzie nowe – i to zarówno ze względu na procesy zewnętrzne, jak i wewnętrzne (w tym także trwający w Watykanie synod o synodalności). To zaś będzie miało bardzo duży wpływ na charakter relacji między Kościołem instytucjonalnym a władzą, niezależnie od tego, kto wygra wybory. Nie mam jednak wątpliwości, że na naszych oczach kończy się pewna era.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Wyczerpało się