Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z artykułu bije zadowolenie z wygranej i szczypta złośliwości pod naszym adresem w reakcji na militarno-patriotyczną konwencję, w jakiej PiS toczył ten spór. Czuje się też wyraźne niezrozumienie dla motywów, które pchały polską stronę w tę awanturkę. Złożenie przez Pragę wniosku do Trybunału Sprawiedliwości UE było przecież zwieńczeniem wieloletniego sporu. Czasu na negocjacje i poszukiwanie kompromisu, na którym tak zależało ostatnio polskiemu rządowi, było pod dostatkiem.
„Już wczoraj przekazaliśmy odpowiednie środki. To było 35 mln [euro] plus 10 [mln] ze strony PGE. Przypomnę, że pierwotnie wchodziła w grę nawet kwota 55 mln, a więc ograniczyliśmy ją znacznie” – mówił premier Mateusz Morawiecki po zakończeniu rozmów i podkreślał, że Czesi wycofali już skargę z Trybunału. Jednak w bilansie sporu – co Morawiecki przemilczał – trzeba uwzględnić także 70 mln euro kar nałożonych za niewykonanie decyzji TSUE o zamknięciu turoszowskiego zakładu. Co prawda Polska podejmie, jak mówi wiceszef MSZ Paweł Jabłoński, „środki prawne i polityczne”, żeby tych pieniędzy nie zapłacić, ale nawet jeśli się to uda, bilans trudno uznać za korzystny. Odwrót spod Turowa, który PiS próbuje przekuć w wiktorię, w pierwszej kolejności wystawia fatalną notę naszej polityce zagranicznej, którą rząd Morawieckiego de facto traktuje jak dodatek do bieżących spraw krajowych.
Niewykluczone, że temat turoszowskich zakładów powróci wkrótce na agendę. Czescy aktywiści klimatyczni już podnoszą, że Praga poszła Warszawie zbyt łatwo na rękę, bo nie udało się przede wszystkim uzyskać od polskiej strony daty zamknięcia tutejszej elektrociepłowni.