Iskrzenie

Awaria w Bełchatowie i zamieszanie wokół kopalni Turów to tylko zwiastuny poważniejszych problemów. Archaiczna wizja suwerenności energetycznej te zagrożenia jedynie podsyca.

31.05.2021

Czyta się kilka minut

Wspólny protest polskich, czeskich i niemieckich ekologów przeciwko planom rozbudowy kopalni węgla brunatnego Turów  w miejscu styku trzech granic nad Nysą Łużycką, sierpień 2020 r. / VIT CERNY / CTK PHOTO / PAP
Wspólny protest polskich, czeskich i niemieckich ekologów przeciwko planom rozbudowy kopalni węgla brunatnego Turów w miejscu styku trzech granic nad Nysą Łużycką, sierpień 2020 r. / VIT CERNY / CTK PHOTO / PAP

Istnieje sfera polskiej gospodarki, której nawet zagorzały zwolennik prezentacji, jakim jest premier Mateusz Morawiecki, woli nie pokazywać w formie slajdów z wykresami. W rządowej propagandzie sukcesu liczą się wszak wyłącznie trendy wzrostowe, a w przypadku polskiego rynku energii elektrycznej rośnie tu akurat to, czym partia rządząca woli się nie chwalić – czyli ceny samego prądu oraz jego import.

W ubiegłym roku krajowy system zasiliło 13,3 terawatogodzin (TWh) energii wyprodukowanej za granicą. W ten sposób udział importu w tym rynku sięgnął 7,8 proc. – czyli blisko pułapu 10 proc. uważanego dość zgodnie przez ekspertów za próg bezpieczeństwa. Tej informacji próżno jednak szukać w rządowych komunikatach, a tym bardziej w materiałach „Wiadomości” TVP, gdzie o krajowym rynku energii mówi się najczęściej w kontekście jego suwerenności. Nawet w trakcie ostatniej awarii w Bełchatowie, która doprowadziła do tymczasowego wyłączenia bloków dających niemal 8 proc. mocy produkcyjnych krajowego sektora energetycznego, rządzący woleli nie podkreślać faktu, że sytuację uratował import prądu głównie z elektrowni niemieckich i czeskich.

Tygrys na głodzie

Jak w rzeczywistości wygląda polska suwerenność energetyczna, pokazują tymczasem dane Eurostatu, z których wynika, że Polska plasuje się w czołówce państw o największym zapotrzebowaniu na importowany prąd. W latach ­2008-18 wzrosło ono aż o 60 proc. i nic dziś nie wskazuje na to, by udało się ten trend odwrócić lub przynajmniej wyhamować.

Po chwilowym pandemicznym przestoju polska gospodarka powinna jeszcze w tym roku nabrać ponownie rozpędu. Eksport sektora przemysłowego już dziś bije rekordy: tylko w marcu polskie firmy sprzedały za granicę towary za 110 mld zł. W mocno energochłonnym budownictwie również hossa, a wysoka inflacja zachęca do konsumpcji, która z pewnością przełoży się na dalsze wzrosty zużycia energii przez gospodarstwa domowe. A tym samym na coraz słabszych fundamentach będzie posadowiona także rządowa opowieść o polskiej suwerenności energetycznej.

W zeszłym roku polskie elektrownie wyprodukowały niespełna 158 TWh energii – o 6 TWh mniej niż rok wcześniej. Winą można by oczywiście obarczyć lockdown i hamowanie polskiej gospodarki, ale spadek zużycia prądu był w rzeczywistości o wiele płytszy – z niecałych 175 do 172 TWh. Pandemia dała więc polskiej energetyce tylko odrobinę wytchnienia w chorobie, która toczy ją od lat. Krajowa produkcja prądu od 2015 r. nie nadąża za zapotrzebowaniem. Nadwyżkami produkcyjnymi branża po raz ostatni mogła pochwalić się siedem lat temu.

Kolejnym problemem jest oczywiście paliwo. Polski prąd powstaje nadal głównie w elektrowniach węglowych. Wprawdzie w ubiegłym roku jego udział w krajowym miksie energetycznym po raz pierwszy spadł poniżej 70 proc., ale wciąż utrzymuje się na poziomie, który pozbawia polską energetykę konkurencyjności. Koszty zakupu uprawnień do emisji CO2 są dziś tak duże, że ceny polskiej energii biją rekordy. W ubiegłym roku średnia cena megawatogodziny (MWh) na rynku SPOT sięgnęła nad Wisłą 55 euro i była zdecydowanie najwyższa wśród wszystkich państw naszego regionu. Szwedzi w tym samym czasie płacili za 1 MWh 32 euro. Niemcy – 39 euro. Słowacy – około 42 euro.

Wspólnym mianownikiem tamtejszych rynków jest szybko rosnący udział zielonej energii, wspierany przez prąd z atomu (przy czym Niemcy swoje elektrownie atomowe wyłączą do końca przyszłego roku). Tymczasem w oficjalnej polskiej wizji rozwoju źródła odnawialne – choć z roku na rok odgrywają coraz większą rolę w systemie, dostarczając już blisko 18 proc. energii – nadal nie mogą doczekać się statusu priorytetu. Dopiero w zeszłym roku PiS odważył się wydusić z siebie, że do 2049 r. polska gospodarka całkowicie zrezygnuje z eksploatacji „czarnego złota”.

Węgla mamy rzeczywiście dużo, ale Państwowy Instytut Geologiczny szacuje, że najwyżej 15 proc. rozpoznanych polskich złóż ma obecnie potencjał eksploatacyjny. Próg tej opłacalności ustalano jednak wyłącznie na podstawie kryteriów technologicznych i ekonomicznych, które muszą trafić natychmiast do kosza, kiedy o węglu zaczynamy mówić jak o rodowych srebrach albo wręcz widzieć w nim – oczywiście na potrzeby politycznego teatrzyku – budulec narodowej tożsamości. Emanacją tej postawy jest dziś krajowy rynek mocy, czyli narzędzie rynkowe, za pomocą którego – w dużym uproszczeniu – państwo może dotować produkcję energii z węgla i w ten sposób utrzymywać przy życiu martwą branżę górniczą. Jak szacuje organizacja HEAL, energetyka węglowa w Polsce otrzymuje łączne dopłaty w wysokości od 17,5 do 39,4 mld złotych rocznie (subwencje i dopłaty oraz zewnętrzne koszty zdrowotne).

Zabawa w udawanie, że wbrew całemu światu Polska może dalej produkować prąd głównie z paliw kopalnych, przestanie być jednak możliwa w 2025 r., kiedy wejdą w życie międzynarodowe umowy zakazujące dotowania energetyki węglowej. Na dodatek zbiegnie się to w czasie z koniecznością wycofania z użytku przestarzałych bloków węglowych, które odpowiadają dziś za ok. 15-20 z 55 gigawatów (GW) zainstalowanych mocy – a najpóźniej do 2030 r. przestaną nadawać się do użytku. Co wtedy?

Rząd nadal mami opinię publiczną wizją polskiej elektrowni atomowej, ale w niespełna dziewięć lat nie zdoła oddać jej do użytku. Elektrownie atomowe buduje się ok. 15 lat. System uda się zapewne lekko zbilansować dzięki przestawieniu istniejących bloków węglowych na produkcję energii z gazu (dziś już ponad 10 proc. wytwarzanych mocy pochodzi z tego źródła), ale dla szybko rozwijającej się gospodarki, wspartej 770 mld zł z funduszy unijnych, może to być za mało. Zdaniem dr Joanny Maćkowiak-Pandery, szefowej Forum Energii, think-tanku zajmującego się polityką energetyczną, w tym newralgicznym okresie przejściowym kluczowe będą dla Polski relacje z sąsiadami, z którymi wiąże nas wspólny system energetyczny. – Jeśli nie jesteśmy w stanie wyprodukować tyle prądu, ile potrzebujemy, powinniśmy umieć dogadać się z sąsiadami, ile i na jakich warunkach możemy go pozyskać z zagranicy – podkreśla. – Budowa połączeń to nie wszystko. Powinniśmy mieć również dobry wgląd w plany energetyczne ościennych krajów.

Problem w tym, że zamiast rozwijać taką współpracę, Polska w ostatnich miesiącach robi wiele, by ją de facto zmarginalizować.

Zielony ład, ponury żart

Pod koniec kwietnia brukselskie media zainteresowały się billboardami, które zawisły w okolicach siedziby Parlamentu Europejskiego. Na przechodniów spoglądała z nich zasmucona dziewczynka przedstawiona na żałobnym czarnym tle, a biały napis poniżej pytał w jej imieniu: „Dlaczego chcecie odebrać mojej rodzinie źródło utrzymania?”.

Adresatem zarzutu nie byli oczywiście brukselczycy, lecz pracujący w pobliżu eurokraci. Po szczegóły billboardy odsyłały zaś na stronę turow2044.pl, gdzie można było wyczytać m.in., że „gwałtowne zamknięcie kopalni w Turowie – o co zabiega czeski rząd – zamiast przyczynić się do poprawy stanu środowiska, doprowadzi do zapaści w wielu wymiarach: społecznym, ekologicznym, finansowym i energetycznym”. Po polsku, niemiecku, czesku, angielsku i francusku. Całość firmuje hasło przewodnie kampanii: „Green deal, not a grim deal”. W wolnym tłumaczeniu, podanym przez samych autorów strony, ma to znaczyć „Zielony ład, a nie dzika transformacja”.


Czytaj także: Długi marsz przez elektrownie - rozmowa z Jakubem Wiechem


Właścicielem witryny jest PGE Systemy SA, czyli spółka córka właściciela turoszowskiej siłowni. Adres zarejestrowano 1 grudnia 2020 r. – czyli niemal dwa miesiące przed złożeniem przez Czechy skargi do TSUE. Jak zapewnia Małgorzata Babska, rzeczniczka Grupy PGE, witryna miała pierwotnie być miejscem, z którego dziennikarze – także zagraniczni – mogliby czerpać wiarygodne informacje na temat kompleksu i jego znaczenia w polskim systemie energetycznym. Dopiero w kwietniu, na wieść o spodziewanej decyzji Trybunału, treść witryny zmodyfikowano – jak tłumaczy rzeczniczka – na potrzeby brukselskiej kampanii.

– Jeśli nawet tak było, to i tak strzeliliśmy sobie w kolano, bo kampanię przyjęto tu z niesmakiem – mówi jedna z polskich urzędniczek pracujących w Komisji Europejskiej. – Słabo to wygląda: strona czeska zgłasza konkretne problemy związane z funkcjonowaniem odkrywki i samym procesem przedłużenia koncesji dla kopalni, a Polska, zamiast rzeczowej odpowiedzi, próbuje szantażu emocjonalnego.

Piłeczka faktycznie okazała się dla południowych sąsiadów banalna do odbicia. Czescy eurodeputowani przypomnieli, że Unia Europejska ma za zadanie dbać o dobrostan nie tylko polskich dzieci, ale także ich czeskich rówieśników. Ostatnie zdanie należało jednak do działaczy tamtejszego Greenpeace’u, którzy odkryli, że autorzy polskiej kampanii w pośpiechu uczynili jej twarzą anonimową dziewczynkę sportretowaną na zdjęciu dostępnym w jednym z serwisów fotograficznych. „Droga Adobe Stock – ironizowali Czesi w mediach społecznościowych – nikt nie zamierza odbierać twojej rodzinie źródeł utrzymania. Możesz kontynuować karierę modelki nawet już po zakończeniu transformacji regionu Zgorzelca”.

Polska urzędniczka: – Najsmutniejsze jest to, że Praga nigdy nie postawiła żądania natychmiastowego zamknięcia Turowa, choćby dlatego, że zaprzestanie wydobycia węgla nie rozwiązałoby problemów z dalszym obniżaniem się lustra wód gruntowych. Ich oczekiwania sprowadzały się do tego, żeby Warszawa w pierwszym akceptowalnym dla obu stron terminie wyłączyła elektrownię i zamknęła kopalnię. Problem w tym, że tempo odchodzenia od węgla, które w większości krajów Unii uważane jest dziś za nazbyt wolne, w Polsce nadal uchodzi za ekspresowe.

Piraci nie żartują

Położona u styku granic Polski, Czech i Niemiec elektrownia Turów to czwarta pod względem wielkości siłownia węglowa w Polsce, dostarczająca do 5 proc. całej wytwarzanej w Polsce energii. Paliwo do jej bloków pochodzi z pobliskiej odkrywki o powierzchni sięgającej już 2,4 tys. hektarów, która niemal styka się z granicą niemiecką. Czechy są nieco dalej, ale od najbliższych zabudowań mieszkalnych po południowej stronie granicy kopalnię dzieli niespełna pięć kilometrów. Ten wykop ziejący w miejscu byłej wsi Turów działa niczym gigantyczny dren odsączający okolicę z wód gruntowych. Północne wiatry niosą na czeskie pola i ulice chmury pyłów. Poziom hałasu zdaniem czeskich urzędników przekracza dopuszczalne unijne normy – zwłaszcza od czasu, kiedy Polacy wycięli część przygranicznych lasów przygotowując się do rozbudowy kopalni.

Kiedy więc wiosną ubiegłego roku turoszowski kompleks otrzymał od rządu przedłużenie koncesji aż do 2044 r., w dodatku powiązane z zielonym światłem na rozbudowę, Praga poczuła się zlekceważona. Próby porozumienia się z polską stroną spaliły na panewce i w lutym 2021 r. Czesi złożyli w TSUE pozew o zbadanie legalności tej koncesji w kontekście prawa unijnego. Ich wątpliwości wzbudziła zwłaszcza szybka nowelizacja polskich przepisów, umożliwiająca wydłużenie koncesji o sześć lat bez przeprowadzenia kompleksowej oceny wpływu oddziaływania na środowisko.

Właściciel kopalni Turów starania o nową koncesję rozpoczął już w 2015 r., ale natrafił na silny opór południowych sąsiadów na etapie procedury transgranicznej oceny na środowisko. Czesi w trakcie wysłuchania stron domagali się budowy ekranu przeciwfiltracyjnego, który zatrzymałby dalsze obniżanie się wód gruntowych. Chcieli także takich samych odszkodowań dla swoich obywateli za szkody środowiskowe wywołane przez kopalnię, jakie przysługiwały mieszkańcom Bogatyni i okolic. Zamiast szukać porozumienia, Warszawa zmieniła więc reguły koncesjonowania. Jak twierdzą pracownicy PGE, dopiero z tymczasową koncesją w kieszeni spółka rozpoczęła starania o koncesję nadaną w trybie przewidzianym przez prawo UE. Za czeską zgodę na jej przyznanie podczas procedury transgranicznej oceny na środowisko uznano – jak wynika z naszych ustaleń – protokoły ze spotkań, w których czescy wysłannicy jedynie wzięli udział.

– Nasz pozew do TSUE to oczywiście również cios poniżej pasa – podkreśla Jan Škvrňák, publicysta czeskiego „Deníka Referendum”. – Ale wasza dyplomacja polega ostatnio głównie na nieodbieraniu telefonów. Konkretów Praga doczekała się dopiero wtedy, kiedy wystrzeliła z grubej rury. No i oczywiście rząd gra w ten sposób pod publiczkę, bo zbliżają się wybory, w których o głosy walczyć będzie z m.in. Czeską Partią Piratów, która w kwestiach ekologicznych jest od Babiša o wiele bardziej radykalna.

W efekcie, jak mówi Škvrňák, polska strona na własne życzenie pozbawiła się w sporze z Czechami amunicji. Nie dość, że bilateralny konflikt o odszkodowania i kwestie technologiczne przeniósł się na płaszczyznę wspólnotową, to jeszcze nabrał charakteru prawnego, bo TSUE na wniosek Pragi sprawdza teraz, czy Polska faktycznie przedłużyła koncesję kopalni niezgodnie z przepisami. Czeskim politykom w przededniu kampanii wyborczej Warszawa dostarczyła z kolei świetnego tematu zastępczego, którym można przykrywać grubsze krajowe bolączki.

– Na miejscu waszego premiera dogadywałbym się z Pragą jak najszybciej, bo po wyborach Piraci mogą wejść w koalicję z ugrupowaniem samorządowców, któremu przewodzi hetman [wojewoda – red.] kraju libereckiego, w skład którego wchodzą przecież gminy sąsiadujące z kopalnią Turów – śmieje się Škvrňák.

W Niemczech również odbędą się w tym roku wybory. Duże szanse na urząd kanclerza ma Annalena Baerbock. Szefowa tamtejszych Zielonych. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2021