Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli w ostatnich latach dyskutowało się o tym, jak materialnie uobecniać przeszłość w przestrzeni publicznej, to tylko przy okazji połajanek o pomniki (w większości smoleńskie), w których estetyka i urbanistyka są zakładnikiem wojny politycznych plemion. Jest poważne ryzyko, że w podobny sposób zostanie spłaszczony spór o sens i zakres odbudowy Pałacu Saskiego w Warszawie. Prezydent Duda złożył 11 listopada deklarację, że obejmie ją patronatem, choć nie podał szczegółów. Dokument – jak wszystko, co wychodzi spod jego pióra – jest bombastyczny. Ale sam pomysł, by państwo sfinansowało odbudowę Pałacu, ma pewne racje. Co prawda po 1945 r. podjęto decyzję, by wokół arkad Grobu Nieznanego Żołnierza zostawić martyrologiczną pustkę, ale w miarę zacierania się wojennej traumy na plan pierwszy wychodzi inny problem: Warszawa nie obfituje w ładne place, a brak Pałacu Saskiego, domykającego pierzeję, czyni z placu Piłsudskiego kolejne granitowe klepisko. Jednak znając nieudolność obecnych rządców w realizowaniu dużych projektów i zacietrzewienie opozycji – która wyrzuci w przyszłości do kosza, cokolwiek PiS dziś zaproponuje – można mieć prawie pewność, że plac klepiskiem pozostanie. ©℗
Czytaj także: Marsz z dziegciem - Paweł Bravo o 11 listopada