Marsz z dziegciem

Taki był ten 11 listopada, jak i cały poprzedzający go rok.

12.11.2018

Czyta się kilka minut

Warszawa, 11 listopada 2018 r. / Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta /
Warszawa, 11 listopada 2018 r. / Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta /

11 listopada 2018 r. obnażył słabości i śmieszności polskiego państwa, którego stulecie nowoczesnego żywota mieliśmy obchodzić, małość jego elit, a jednocześnie jakże często sprawdzającą się tu zasadę, że improwizacja, prowizorka i nagłe łatanie okazują się per saldo prowadzić do pożytecznych skutków.

Po miesiącach pełnych lokalnych inicjatyw (o czym w kolejnym numerze „TP” w tekście Marcin Napiórkowski) powinniśmy raz a dobrze, na skalę całego kraju i centralnie, zdmuchnąć świeczkę na biało-czerwonym torcie. A jednak kiedy przyszło do projektowania czegoś najbardziej oczywistego – uroczystej parady przez stolicę – dał o sobie znać jeszcze mocniej niż poprzednio (bo pomnożony przez symboliczne „sto”) problem, jaki rządząca Polską prawica ma ze skrajną prawicą.

W sensie politycznym znaczy ona tyle co nic, ale od paru lat potrafiła, na ten jeden dzień w roku, 11 listopada, skutecznie zagospodarować ulicę, prowadząc marsze, którym od kilku lat nie sposób odmówić masowości, mimo że zachowują swój radykalno-pogromowy posmak. Klasa polityczna, nawet rozumiejąc szkodliwość wizerunkową falangistowskiego festynu, niespecjalnie miała dotąd pomysł, co z tym fantem uczynić – wszak formalnie były to zgodne z ustawą imprezy, zgłoszone przez legalne organizacje. Wystarczyło zamknąć oczy i odczekać do następnego listopada.

Aż do teraz, do 11 listopada 2018 r., kiedy nagle się okazało, że organizacje te są nie tylko całkiem legalne, lecz także na tyle bezczelne, aby traktować jedyną imprezę naprawdę potrafiącą ściągnąć tłumy jak swoją własność – i twardo negocjowały ewentualny patronat oraz udział dostojników państwowych. Właśnie to chyba mogło najbardziej boleć w poprzednim tygodniu: nie samo istnienie wiecowo-pogromowej łobuzerii odtwarzającej mroczne nurty polskiej polityki sprzed prawie stu lat – przy serdecznym wsparciu kolegów z zagranicy, dla których, w odróżnieniu od naszych dziarskich chłopców, epitet „faszyści” nie jest wcale przesadą – ile miękkość prezydenta Polski.

Andrzejowi Dudzie najwyraźniej nie przeszło przez myśl, że skoro tak lubi mówić o łączeniu ponad podziałami, to ma obowiązek użyć wszystkich środków państwa – podobno już sprawnego – aby rodacy nie musieli, chcąc pójść w marszu patriotów, ulegać szantażowi skrajnych organizacji, niezgodnych z polską kulturą polityczną.

Trudno policzyć, ile z ćwierć miliona ludzi, którzy przyszli na marsz w ubiegłą niedzielę, uczyniło to, bo wskutek nagłej improwizacji władz – sprowokowanej (na szczęście?) przez stołeczny ratusz – cały marsz zyskał status neutralny, „państwowy”, biało-czerwony. Na pewno znaczna ich część – gdyby zapytać ją wprost o poparcie dla rasizmu, przemocy i całkowite odrzucenie integracji europejskiej – odpowiedziałaby negatywnie. Obecność w dalszej części marszu emblematów ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej (wraz z przedziwną galerią portretów, gdzie obok Dmowskiego i Kasznicy widnieli Sienkiewicz i prymas Wyszyński...) była tym, czym w istocie jest: przykrym zgrzytem i zarazem memento, że wszelkie emocje zbiorowe potrafią się degenerować.

Owszem, tym razem wszystko przebiegło spokojnie i skrajności zostały tam, gdzie ich miejsce – na marginesach. Ale to nie wynik świadomego działania władzy. W dniach poprzedzających 11 listopada 2018 r. jej przedstawiciele odmieniali słowa „jedność” i „wspólnota” przez wszystkie przypadki. Być może ośmielone tym przypadkowym sukcesem pokażą za rok, że państwo polskie istotnie wstaje z kolan – przed swoimi wewnętrznymi wrogami, którym ojczyzna co prawda z ust nie schodzi, ale którzy chcieliby ją urządzić tak, że dla większości z nas nie byłoby w niej miejsca.


CZYTAJ TAKŻE:

Po co nam takie państwo i dlaczego mielibyśmy świętować rocznicę jego istnienia? Jaki jest kłopot z 11 listopada?

Dariusz Kosiński: Dokąd maszeruje niepodległość >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2018