Obserwowanie ptaków to darmowy trening cierpliwości i spokoju. Jak zostać ptasiarzem

I wcale nie chodzi o pogoń za rzadkim gatunkiem ani najlepszym zdjęciem. Pierwsza rada: „Zacznij się rozglądać. To nie jest umiejętność, to świadomy wybór”. Ten zachwyt jest dla każdego.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Żurawie w Biebrzańskim Parku Narodowym, październik 2017 r. // Fot. Agencja Wschód / Forum
Żurawie w Biebrzańskim Parku Narodowym, październik 2017 r. // Fot. Agencja Wschód / Forum

Godzinę przed świtem niechętnie wystawiam nos ze śpiwora. W zasadzie obudziła mnie ironia, bo jak inaczej nazwać fakt, że jednego z najgłośniejszych ptaków w Polsce nazwaliśmy łabędziem niemym? Z pozoru wszystko się zgadza: biała, pierzasta husaria za grosz nie potrafi śpiewać, a jedyny dźwięk, jaki im naprawdę dobrze wychodzi, to złowrogi syk oznaczający: „wynocha z mojego podwórka”.

Warto posłuchać tej rady, bo to jedne z największych latających stworzeń na świecie, dorosły samiec jest niewiele niższy niż człowiek i waży do 15 kilogramów. Łabędzie nieme jeszcze jedną rzecz robią głośno: latają. Świst powietrza ciętego masywnymi skrzydłami niesie się na wiele kilometrów, tak samo operacje na „pasie startowym” – ptaki zaczynają lot, biegnąc po wodzie i tłukąc skrzydłami, podobne narciarstwo wodne uprawiają przy lądowaniu. Bycie wielkim ma swoje zalety: nie muszą dbać o żaden kamuflaż, dyskrecję i fakt, że mogą kogoś zbudzić o 5 rano.

Ciemność powoli ustępuje miejsca różom i fioletom, zaspany wychylam się przez balustradę wieży widokowej. Wody Starego Stawu nieopodal wsi Niezgoda w Dolinie Baryczy są jednocześnie spokojne i pełne życia. Łabędzie widać od razu, ale są też łyski (małe, sylwetką podobne do kaczek kuzynki żurawi), gęgawy, kaczki krzyżówki, jedna czapla i w trzcinach krząta się zapracowana od rana bogatka – największa z europejskich sikorek – oraz wiele innych ptaków, których nie umiem rozpoznać i w ogóle mi to nie przeszkadza. Na łąkach za moimi plecami pojawia się za to gatunek znany mi bardzo dobrze: dwa samce Homo sapiens, dorosły i podrostek.

Ojciec i syn ubrani są w kurtki moro, na szyjach wiszą aparaty fotograficzne. To idą przez łąkę, to przypadają do zmarzniętej ziemi i czołgają się po nisko wykoszonych trawach. Ich celu nie widać, ale bardzo dobrze go słychać. Dzwoń, dzwoneczku...

– Wiesz, jak z nimi jest. Jeśli z dziesięciu wyjazdów przywieziesz jedno dobre zdjęcie, możesz się cieszyć – mówi ojciec. – My głównie cieszymy się z tego, że spędzimy poranek w takim miejscu i w takim towarzystwie.

Łabędzie Krzykliwe, wody Starego Stawu w dolinie Baryczy. 9 marca 2024 r. // Fot. Krzysztof Story

Z podniesioną głową

W kilku zdaniach wypowiedzianych na łące pełnej skowronków przypadkowo chyba zmieścił się cały sens ptasiarstwa: kontakt z naturą, poświęcenie uwagi latającym sąsiadom (nawet tym „zwykłym” i opatrzonym – zdziwilibyście się, ile tajemnic kryją miejskie sroki czy wróble) oraz darmowa szkoła cierpliwości i spokoju. I chyba zorientowaliśmy się, że tego właśnie potrzebujemy. – 20 lat temu wycieczka „normalnych” ludzi nad Biebrzę była nie do pomyślenia. To było zarezerwowane dla naukowców albo wąskiej grupy „wtajemniczonych kapłanów” – mówi Jacek Karczewski, przyrodnik, autor kilku książek o ptakach, współzałożyciel stowarzyszenia Jestem na pTAK! – Z drugiej strony sam doświadczyłem tego, jak dorośli, wykształceni ludzie potrafili reagować niemal z obrzydzeniem na to, że ja wstaję o 3 rano, żeby zobaczyć świt na biebrzańskich bagnach. Marzenie o dobrej furze czy wakacjach na Rodos było czymś normalnym. Marzenie o zobaczeniu puchacza dawało ci łatkę dziwaka.

Zmiana zachodzi od dawna, ale punktem zwrotnym, nie tylko w Polsce, była pandemia. Do bazy danych eBird stworzonej przez Cornell University w kwietniu 2020 r. użytkownicy dodali o 40 procent więcej obserwacji niż rok wcześniej. Podobnie w aplikacji Merlin (służy do rozpoznawania ptaków na podstawie zdjęć i nagrań audio), która w ciągu 2020 r. podwoiła liczbę aktywnych użytkowników. – Gdy zaczynałem pracę w ochronie przyrody dwie dekady temu, ptasiarski spacer po Sopocie mógł być co najwyżej moją prywatną fanaberią – mówi Karczewski. – Dzisiaj takie spacery organizuje największa miejska instytucja kultury, a na miejscu zjawia się tłumek ludzi i trzeba wprowadzać limity miejsc. I nikt się nie wstydzi, przychodzą z podniesionymi głowami.

Skalę jeszcze lepiej widać za oceanem. Według danych amerykańskiego Fish & Wildlife Service w Stanach Zjednoczonych jest nawet 45 milionów ptasiarzy, a turystyka ornitologiczna to branża warta 41 mld dolarów rocznie. Największą tradycję ten ruch ma w Wielkiej Brytanii, gdzie pierwsze stowarzyszenie zachęcające młodych ludzi do dokarmiania ptaków powstało w 1864 r. i niedługo później przekroczyło milion członków. To był czas rewolucji przemysłowej, dorośli zaczęli spędzać coraz więcej czasu w pracy, dzieci włóczyły się samopas. Zakładanie karmników i opieka nad ptakami były nie tyle ochroną przyrody, ile działaniem wychowawczym. Jeśli w amerykańskich filmach typowym zbawcą „trudnej młodzieży” był stary mistrz boksu, prowadzący własny klub, to w górniczym Newcastle tę rolę grali ornitolodzy i ptasiarze. Do dziś organizacje ornitologiczne w Wielkiej Brytanii zrzeszają ponad milion ludzi.

Chóry anielskie

Czytając ptasiarskie fora, gdzie doświadczeni znawcy przechwalają się wiedzą i obserwacjami (skojarzenie z tokującymi cietrzewiami nie pojawia się bez powodu), oglądając zdjęcia wykonane obiektywami za dziesiątki tysięcy złotych, a nawet przeglądając atlas ptaków polskich (łącznie z migrującymi ponad 400 gatunków), można się poczuć lekko onieśmielonym. Dlatego tak ważne są skowronki, z którymi spędziliśmy tamten poranek na łące w Dolinie Baryczy. One najlepiej tłumaczą, że ptasiarstwo nie musi (a nawet nie powinno) polegać na pogoni za kolejnym, najlepiej rzadkim gatunkiem, ani za najlepszym zdjęciem.

Ze skowronka przecież żaden unikat. Wprost przeciwnie – to najliczniejszy ptak w Polsce (ponad 10 milionów par według danych z 2018 r.). Jeśli teraz próbujecie przypomnieć sobie, jak właściwie wygląda – nie martwcie się, mogliście nigdy nie widzieć go z bliska. Skowronek, cały ubrany w brązy i szarości, pół sekundy po wylądowaniu na ziemi znika, jakby założył pelerynę-niewidkę.

Gdy startuje, ledwo zdążymy się obejrzeć, a on już wisi wysoko nad ziemią i śpiewa, tak jak nie śpiewa nikt inny na świecie. Na wdechu i wydechu, bez przerwy, w zawisie, który wymaga ciągłej pracy skrzydłami (i oddychania przez specjalne worki powietrzne, gdy dziób jest zajęty arią). Potok treli, dzwonków i świergotów potrafi trwać nawet pół godziny. Neurofizycy wyliczyli kiedyś bilans energetyczny, z którego wynika, że skowronki... nie mogą tak robić (albo przynajmniej powinny padać martwe po kilku minutach). Dobrze, że one o tym nie wiedzą, śpiewają prawie cały rok, a ich trele od zawsze są głównym motywem soundtracku polskiej wsi.

Chodzi więc o gapienie się w mały punkt na niebie, słuchanie piosenek i opowiadanie sobie historii, czyli sprawy absolutnie fundamentalne. Nic dziwnego, że w badaniach naukowych prowadzonych w Dolinie Biebrzy większość z 357 przebadanych ptasiarzy opisywało swoją pasję jako styl życia, a nie zwykłe hobby.

Zacznij widzieć

– Jemiołuszki, zobacz, siedzą na dębie po lewej – pokazał mi Jacek Karczewski, a ja musiałem chwilę negocjować z własnymi oczami, zanim znalazły odpowiedni kierunek. – Zaraz ich tu nie będzie.

Miał rację, bo one przylatują do nas tylko na zimę, chyba w roli pocieszycielek (a przynajmniej tak uważał Jeremi Przybora, gdy pisał: „na najcięższe roku chwile, te bez jaj i gruszek, przylatuje do nas tyle, tyle jemiołuszek”), zostają najdalej do kwietnia i zupełnie bezzasadnie w internetowych memach mają reputację alkoholiczek. One zostały na dębie, my zaś przez następne godziny spacerowaliśmy groblami stawów milickich w Dolinie Baryczy i wypatrzyliśmy kilkadziesiąt gatunków ptaków – od zimorodków, dzięciołów i kowalików przez bieliki, myszołowy, rzadkie w Polsce łabędzie krzykliwe (turyści z Arktyki) aż po całą wyspę zamienioną w czapliniec – kolonię czapli, w której przyszli rodzice już wysiadywali jaja.

ZOBACZ INFOGRAFIKĘ W PEŁNYM ROZMIARZE >>>

Infografika: Lech Mazurczyk

Miejsce, w którym się znaleźliśmy, choć jest ptasim rajem, nie ma nic wspólnego z naturalnym krajobrazem. Niebieskie plamy na mapie wokół Milicza to największy w Polsce kompleks stawów rybnych. Płyną z tego dwie lekcje. Pierwsze: ptaki lubią wodę. Jeśli w waszej okolicy są jeziora, sztuczne zbiorniki albo właśnie stawy rybne, warto wybrać się tam z lornetką. Po drugie: warto mieć przewodnika, bo słowa „wypatrzyliśmy” użyłem na wyrost. Jacek wypatrzył.

– Często nie widzę tego, co ty. A jak widzę, to nie rozróżniam. Przecież to jest kilkaset gatunków. Jak się tego wszystkiego nauczyć?

– Na początku sobie odpuść i po prostu nie rozróżniaj. Jemiołuszki też nie mają pojęcia, jak się nazywają. Jeśli nie wiesz, co to za ptak, nazwij go Janek. Tylko pamiętaj, żeby następnego takiego też nazwać Janek. Zobaczysz, jak szybko zacznie rosnąć liczba gatunków, które identyfikujesz bez problemu.

– Ale od czego zacząć?

– Zacznij się rozglądać. To nie jest umiejętność, to świadomy wybór.

To najważniejsza rada dla początkującego ptasiarza. Nie wymaga wiedzy, talentu ani pieniędzy, tylko kręcenia szyją i wytężania wzroku. – Często prowadzę miejskie spacery na ptaki – mówi Jacek. – Wielu z uczestników nie ma żadnej wiedzy, ba, niektórzy nazywają bielika orłem [po badaniach DNA okazało się, że nasz herbowy ptak to kuzyn kani rudej, a do orłów mu bardzo daleko, więc systematycy stworzyli mu specjalny rodzaj i bielik został orłanem. Pomyłki w tej kwestii to częsty temat do niepotrzebnych kpin – red.]. Wyróżnia ich to, że w drodze do pracy zaczęli dostrzegać gawrony, kawki i wróble, słyszeć śpiew kosa. Znaleźli klucz do tej rzeczywistości obok nas. Dla mnie to właśnie jest najważniejsze, bo można całe życie spędzić wśród skowronkowych chórów i nigdy ich porządnie nie usłyszeć. Nawet jeśli się wie, jak jest skowronek po łacinie.

Jak zacząć?

Angielska nazwa birdwatching, czyli oglądanie ptaków, nie wzięła się znikąd – podstawowym atrybutem ptasiarza jest lornetka. Ilu ludzi, tyle opinii, mnie osobiście najwygodniej korzysta się z lornetek 10x50 lub 10x42 (pierwsza liczba oznacza powiększenie, druga średnicę obiektywów). Wielu zaawansowanych ptasiarzy wybiera lżejsze lornetki z mniejszym powiększeniem, ale oprócz tego noszą lunetę na statywie – taki zestaw wydaje się zbyt ciężki, nieporęczny i drogi dla początkujących. Na pierwsze wypady warto pożyczyć sprzęt, oswoić się z nim i wybrać taki, który najbardziej nam odpowiada. Może w okolicy mamy jakichś ptasiarzy bez zadartego nosa, którzy wprowadzą nas w ten świat?

Oglądając przepiękne zdjęcia ptaków, można mieć ochotę samemu złapać za aparat. Dla początkujących może być to jednak źródło frustracji, a nie przyjemności (za doskonałym kadrem żurawi o wschodzie słońca najczęściej stoją godziny przeleżane w zimnym błocie). Ileż to razy zamiast w spokoju obserwować skrzydlatego sąsiada, podchodziłem w poszukiwaniu najlepszego kadru, aż w końcu spłoszyłem tego, kogo tak bardzo chciałem uwiecznić. I po ptakach. Jeśli naprawdę interesuje nas fotografia, idealnym miejscem na pierwsze próby będą miejskie parki, gdzie ptaki nie boją się ludzi.

Poza lornetką nie potrzebujemy wiele więcej. Ubierzmy się w stonowane kolory (absolutnie nie trzeba zakładać stroju łabędzia ani przebierać się za krzak, wystarczy nie świecić się jak żarówka) i można wyruszać… tylko dokąd?

Najpiękniejszym aspektem ptasiarstwa jest fakt, że odpowiedź na to pytanie brzmi „gdziekolwiek”. Oczywiście na ptasiej mapie Polski są miejsca szczególne (doliny Biebrzy, Baryczy i Dolnej Odry, ujście Warty, Poleski Park Narodowy i Puszcza Białowieska), ale skrzydlaci sąsiedzi towarzyszą nam wszędzie i zawsze. Żyją nie tylko w lasach, na łąkach i nad wodami, ale też w naszych miastach, wsiach i domach (jaskółki pod dachami, płomykówki w starych stodołach, sokoły wędrowne na Pałacu Kultury w Warszawie). Gdybyśmy przez jeden dzień nie chcieli oglądać żadnych ptaków, pod żadnym pozorem nie wolno wychodzić z domu. A i to nie daje gwarancji, bo gdy piszę ten tekst, za oknem co chwilę przelatuje sójka. Wygląda, jakby miała młode do wykarmienia i bardzo dużo pracy. Jeśli ktoś polubi obserwowanie ptaków, to do końca życia nie będzie się nudził, bo ich świat zawsze jest tuż obok naszego.

Wybierając miejsce na pierwszą ptasią wyprawę, można sięgnąć do mapy obok, dobrym źródłem informacji jest też strona birdingplaces.eu. Znajdźmy miejsce blisko nas (gwarantuję, że takie jest), najlepiej nad wodą, na początku obserwowanie ptaków wodnych będzie łatwiejsze niż gatunków leśnych. Warto zaplanować wycieczkę tak, by być na miejscu o wschodzie lub zachodzie słońca, kiedy ptaki są najbardziej aktywne. Bądźmy cicho i miejmy oczy szeroko otwarte.

Kiedy jechać? Wiosna to niezwykle intensywny okres w życiu ptaków. Powietrze przepełnione jest ich śpiewem, a one same uwijają się jak w ukropie. Trzeba przecież zająć rewir, zbudować gniazdo, znaleźć miłość, spłodzić i wychować następne pokolenie. Drugim ważnym momentem jest jesień. W październiku i listopadzie trwają migracje, możemy więc zobaczyć turystów na co dzień niespotykanych w Polsce (tylko nieco ponad połowa obserwowanych u nas ptaków wychowuje tutaj pisklęta).

Obiad do kąpieli

Postępując dokładnie według tego przepisu, znalazłem się pewnego dnia o wschodzie na brzegu jeziora Pilzno, sztucznego zbiornika na Wisłoce. Gdy szedłem wzdłuż brzegu małego cypla, nad głową przeleciała mi czapla biała – ptak nie do pomylenia z żadnym innym (w locie poznacie ją po komicznie wciągniętej szyi). Chwilę później z pobliskiego zagajnika poderwał się bielik – największego ptaka drapieżnego w Polsce też ciężko nie zauważyć. Co jednak z drobnicą, która pogwizdywała, nuciła i świstała wśród trzcin? Trudno dostrzec, jeszcze trudniej rozpoznać. Można próbować na słuch, ale do tego absolutnie nie mam talentu. Na szczęście ma go urządzenie w mojej kieszeni. Po chwili dowiaduję się, że ciąg ostrych gwizdów to dzieło piecuszka.

Ptasie aplikacje na smartfony biją rekordy popularności – i BirdNET, i wspomniany już Merlin zostały już w sklepie Google’a ściągnięte ponad milion razy. Podobnie popularne są mobilne atlasy ptaków (polecam darmowy Audubon i płatny przewodnik Collinsa), a także portale społecznościowe do dzielenia się obserwacjami (eBird, Birda oraz iNaturalist). Te ostatnie stają się też coraz ważniejszym źródłem wiedzy dla naukowców. Wiarygodność danych zapewniają sami ptasiarze, potwierdzając nawzajem swoje obserwacje. Kilka minut po tym, jak wrzuciłem zdjęcie kaczki, inny użytkownik zidentyfikował ją jako cyraneczkę. Kolejnemu udało się sfotografować kuropatwę (kiedyś symbol polskiej wsi, dziś praktycznie wytępiona) niedaleko mojego domu. Nic dziwnego, że mało kto chodzi już dzisiaj z papierowym atlasem.

Są jednak takie ptaki, przy których żadna aplikacja nie jest potrzebna. Idąc wzdłuż cypla, trafiam na mały zagajnik. Po pniu jednego ze zdziczałych owocowych drzew wspina się dzięcioł zielony. Oliwkowy płaszcz i czerwona czapeczka sprawiają, że wygląda jak skrzat, któremu wyrósł dziób i skrzydła. Uśmiechnąłem się, bo od razu przypomniała mi się historia tego zwierzaka. W tamtym momencie za nic nie powtórzyłbym dokładnego opisu wyglądu i wymiarów z atlasu. Z anatomii zapamiętałem tylko jego niezwykle długi język, bo zielony, zupełnie inaczej niż „normalne dzięcioły”, zamiast stukać w pień, większość życia spędza, ryjąc w ziemi w poszukiwaniu mrówek – swojego ulubionego przysmaku. Kwasu mrówkowego używa też do higieny. Potrafi nawet położyć się plecami na mrowisku – ot, kąpiel i obiad w jednym.

Historia plemienna

– Każdy ptak niesie ze sobą kilka historii – śmieje się Jacek, gdy opowiadam mu przez telefon o spotkaniu z zielonym. – Osobistą: pierwsza jaskółka, którą zobaczysz w tym roku, może nie uczyni wiosny, ale za to jeszcze trzy tygodnie wcześniej latała między nogami słoni. Moim marzeniem jest porozmawiać z jaskółką. I drugą historię: plemienną. Jak się zachowuje jego stado. Te historie są najczęściej bardzo mocno związane z nami.

Mnie od razu przypomina się rodzina kruków żyjąca nieopodal Zamarłej Turni w polskich Tatrach, która wyspecjalizowała się w okradaniu wspinaczy (potrafią otwierać zamki i klamry od plecaków). Ale Jackowi Karczewskiemu chodzi o coś więcej. – Przez tysiąclecia szukaliśmy odpowiedzi i rozwiązań w przyrodzie – mówi. – Ewolucyjnie bliżej nam do ssaków, ale to ptaki ze względu na śpiew i lot były nosicielami symboli. Widać to w naszej kulturze, języku, nawet w nazwiskach.

Tylko w tym numerze „Tygodnika” piszą dla Was: Sikora, Kosiński i Napiórkowski (nie wspominając nawet o Wilczyńskim, Okońskim i Rysiu). Nie bez powodu wybieramy się jak sójka za morze, kraczemy, gdy wejdziemy między wrony, puszymy się jak pawie i mamy sokoli wzrok. Bociany przynosiły nam dzieci, szczygły towarzyszyły Jezusowi na Golgocie, bóg Ra miał głowę sokoła, a Thor posłał rudzika, by zaniósł ludziom ogień. Nie przez przypadek anioły mają skrzydła i wyglądają jak skrzyżowanie człowieka z łabędziem. – Zawsze nas zachwycały. Swoimi obyczajami, skomplikowanymi zalotami, gadatliwością, społecznym usposobieniem. Są trochę jak my, tylko że umieją latać. I mają jeszcze jedną tajną moc – śmieje się Jacek. – Ptaki wchodzą w reakcję ze światłem.

Najłatwiej to wytłumaczyć na przykładzie zimorodka, jednego z cudów naszej przyrody (najłatwiej spotkać go nad małymi, niezabudowanymi rzekami, m.in. Hańczą, Baryczą czy Nidą). Zimorodek w pochmurny dzień będzie po prostu niebieski. Ale wystarczy, że padnie na niego promień słońca, a będzie kipiał niebieskością. Podobnie szpaki (wiosną często spacerują przed redakcją „Tygodnika”) ze swoim brokatowym kołnierzem, a pamiętajmy, że one dodatkowo widzą siebie w ultrafiolecie. To dopiero musi być widowisko!

Taniec żurawi

Żaden z wymienionych w tym tekście gatunków nie jest jakąś niesamowitą rzadkością. Niektóre są na wskroś pospolite (co nie znaczy nieważne, bo np. sójki zakopujące na zimę nasiona, o których potem zapominają, są największymi leśnikami w kraju), a mimo to kryją niesamowite opowieści. Bardzo często ludzie odgrywają w nich rolę czarnego charakteru – wystarczy spytać czapli białej, kiedyś prawie wytępionej dla ozdobnych piór – w innych to ptaki nas czegoś uczą. To chyba dla tych historii ludzie tak chętnie spędzają z nimi czas. Co więcej, badania prowadzone w Niemczech pokazują, że im bardziej doświadczony ptasiarz, tym bardziej interesują go ptaki „małe, nudne i trudne do obserwowania”.

Co więcej: są gotowi je chronić. A jest przed czym, bo w ciągu ostatnich 40 lat Europie ubyło ponad pół miliarda ptaków. Główną przyczyną jest oparte na ciężkiej chemii rolnictwo i zanieczyszczenie powietrza. Tymczasem kolejne badania pokazują, że turystyka ornitologiczna wspiera ochronę przyrody (zwłaszcza ta, która nie opiera się o „zaliczanie” kolejnych, coraz rzadszych gatunków), a sama obecność ptaków pozwala często powoływać nowe rezerwaty czy parki narodowe na terenach mocno przekształconych przez człowieka. W Polsce idealnymi przykładami są właśnie Stawy Milickie, zbiornik Jeziorsko, czy powołany ponad 20 lat temu PN „Ujście Warty”, gdzie jesienią można podziwiać spektakl wyjątkowy na skalę Europy – bo gdzie indziej na opanowanym przez ludzi kontynencie dzikie zwierzęta, tak jak gęsi na warciańskich rozlewiskach, liczy się jeszcze w setkach tysięcy?

Nie mamy już raczej szansy na zbudowanie takiego społecznego ruchu jak 150 lat temu w Wielkiej Brytanii, ale nie przypadkiem jedynym miejscem w Polsce, które ma szansę w ciągu roku stać się parkiem narodowym, jest Dolina Dolnej Odry. O jego powstanie walczą głównie miłośnicy ptaków.

Pamiętam jeszcze jeden moment: wschód słońca w czatowni nad Stawem Polnym nieopodal Milicza. Przede mną, na tle ozłoconych słońcem trzcin tańczyły dwa żurawie. Synchronicznie przestępowały z nogi na nogę, zadzierały głowy, trąbiły i pomału zbliżały się do siebie. Oglądałem je tak, jak ogląda się spektakl (wstęp wolny, ale trzeba przyjść z własną lornetką). I pomyślałem, że już rozumiem, czemu tak chętnie oglądamy ptaki. Nikt inny nie wymyśliłby takiego tańca.

Korzystałem z książki „Zobacz ptaka. Opowieści po drodze” Jacka Karczewskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Szkoła latania