Cóż takiego robią z nami ruchome obrazy, zwłaszcza te generowane cyfrowo, które bombardują nas każdego dnia? Musnął już ten temat polecany niedawno w tym miejscu dokument „Naświetlając Muybridge’a”. Teraz dostajemy rozwinięcie poruszanych tam wątków, ze szczególnym uwzględnieniem perswazyjnych funkcji mediów obrazkowych.
- „I KRÓL RZEKŁ: CO ZA FANTASTYCZNA MASZYNA!” – reż. Axel Danielson, Maximilien Van Aertryck. Prod. Szwecja/Dania 2023. vod.mdag
„I król rzekł: Co za fantastyczna maszyna!” to eseistyczne, acz lekkostrawnie podane przedstawienie rozmaitych obietnic i zagrożeń związanych z rozwojem (albo i regresem) szeroko pojętej kultury wizualnej. Wielu odnajdzie w tym wiedzę po prostu elementarną, jednakże takiego elementarza nigdy dosyć. Zwłaszcza dla tych, którzy bezrefleksyjnie pochłaniają obrazkową sieczkę, bo stała się ich naturalnym środowiskiem. Tymczasem już nie tylko propaganda czy reklama, lecz niemal każdy przekaz, szczególnie ten wykreowany z pikseli, może być narzędziem manipulacji czy wręcz oszustwa.
Od wynalazku zwanego camera obscura do współczesnej obsesji filmowania siebie i wszystkiego wokół minęło raptem sto pięćdziesiąt lat, ale zmieniło się wszystko. Bardzo wcześnie z ruchomych obrazów zrobiono model biznesowy, a dyktatorzy XX wieku i potem różnej maści terroryzm uczynili z tego skuteczną broń w walce o rząd dusz czy w zarządzaniu strachem.

Co ciekawe, niemal równie szybko pojawiła się świadomość niebezpieczeństwa – wprowadzenie telewizji porównywano w swoim czasie do rozbicia atomu, zdając sobie sprawę z jej potencjalnej siły rażenia. I podczas gdy byli filmowcy alianccy opowiadają o swoich dylematach związanych z kręceniem materiałów w wyzwalanym Auschwitz, to sędziwa Leni Riefenstahl z błyskiem w oku ogląda po latach nazistowską paradę, zachwycając się technicznymi możliwościami kamery. Bowiem dydaktyczny w dużej mierze dokument Axela Danielsona i Maximiliena Van Aertrycka traktuje przede wszystkim o odpowiedzialności, jaką niosą ze sobą różnej maści „obrazy na sprzedaż”. Albowiem tak naprawdę przedmiotem handlu są sami oglądacze – ich czas, uwaga i dane.
David Lynch kontra Czarnoksiężnik z Oz. Co obejrzeć w weekend
„Nie ma już żadnej ideologii. Nie ma polityki, brak głębszych treści” – mówi szef jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych w nagraniu sprzed prawie czterech dekad. Telewizja ze swym fetyszem oglądalności i zamienianiem wszystkiego, z informacją włącznie, na rozrywkę, zdaje się niewinną igraszką wobec dzisiejszej dyktatury algorytmów czy groźby fake newsów, nie mówiąc o zalewie patostreamingiem.

I trudno dopatrywać się w tej diagnozie jakichś rewelacji – skandynawski dokument, współprodukowany przez samego Rubena Östlunda, raczej ślizga się w tym względzie po powierzchni i wrzuca zbyt wiele różnych problemów do jednego worka. Chwilami zresztą bardzo efektownie, w czym znać lekcję odrobioną w dokumentalnym kinie Wernera Herzoga.
Słuchanie tych oczywistości uświadamia jednak, jak bardzo przywykliśmy to narzuconych reguł gry i jak łatwo daliśmy się zaprogramować. To właśnie z udziałem kamer, publicznych czy prywatnych, i miliardów produkowanych codziennie obrazków zabija się dzisiaj demokrację, jej własną bronią. I chociaż słyszymy w „I król rzekł...” prawdopodobnie grubo spóźnione wołanie na puszczy, to dokument ów nazywa i porządkuje wiele zjawisk, na przykład związanych z bezpośrednim transferem emocji czy ekonomią uwagi. A robi to w sposób bardzo przystępny, odwołując się do naszych potocznych doświadczeń.
