Obejrzałem właśnie remake filmu „Road House”. To, czym różni się od pierwowzoru, wiele mówi o naszym świecie

Naturalnie, to nie jest żaden Bergman, tylko solidne kino klasy B, ale kreacja Swayzego i świetnie napisane postacie dodają mu nieoczekiwanej głębi: rozchodzi się tu o konsekwentnie stosowaną strategię neutralizowania przemocy.

02.04.2024

Czyta się kilka minut

Karol Paciorek dla TP
Tomasz Stawiszyński // Fot. Karol Paciorek dla „TP”

Kultowy „Road House” – z nieodżałowanym Patrickiem Swayze w roli głównej – widziałem po raz pierwszy na początku lat 90. Na domowym seansie wideo u kolegi, z dziesiątej kopii odtwarzanej na wysłużonym magnetowidzie jakiejś nieistniejącej już marki, w rodzaju Orion albo Otake. Jak to najczęściej z seansami wideo bywało – wskutek wielokrotnego powielania sylwetki na ekranie tworzyły kompozycję plam o niepodrabialnej fakturze, a dykcja amatorskiego lektora znacznie utrudniała rozumienie dialogów.

Pamiętam towarzyszące mi wówczas emocje. Oraz poczucie, że praca wykidajły (taki osobliwy tytuł, nawiasem mówiąc, nosił ów film w polskim obiegu) to jakaś doniosła sprawa, w której liczą się tyleż pięściarska wirtuozeria, ile głębinowa filozofia. Charyzmatyczny bohater bowiem, czyli po prostu Dalton – legendarny knajpiany ochroniarz, mistrz sztuk walki oraz, last but not least, dyplomowany filozof – kieruje się w swojej pracy mnóstwem ważkich reguł, z których na plan pierwszy wyłaniają się dwie zasadnicze. Pierwsza brzmi: bądź miły, ale tylko do momentu, w którym trzeba przestać. Druga: kiedy ten moment już nadejdzie, załatwiaj sprawę na zewnątrz, nigdy w lokalu.

Powiecie – banał. A jednak niezupełnie. Rozchodzi się tu przecież o konsekwentnie stosowaną strategię neutralizowania przemocy. Trzeba jej za wszelką cenę unikać – uczy nas Dalton – jeśli zaś uniknąć się jej nie da, należy stosować ją w sposób stanowczy, celowany i maksymalnie efektywny. I do tego być zawsze przygotowanym na najgorsze. Słowem: mamy tu do czynienia z kompletnym wykładem autorskiego tao ochroniarstwa.

Przy czym jest to doktryna na tyle skuteczna, że na Daltona nie ma mocnych, a każdy szanujący się restaurator pragnie go mieć u siebie. I tak na początku filmu pewien biznesmen z małego miasteczka w stanie Missouri proponuje mu posadę w klubie Double Deuce. Dalton ofertę przyjmuje, przyjeżdża na miejsce i od razu zaczyna wdrażać tam swoje tao. Nie podoba się to oczywiście lokalnemu gangsterowi, bo w takich filmach zazwyczaj się coś lokalnemu gangsterowi nie podoba. W związku z tym rozpętuje się w miasteczku piekło na ziemi, a do głosu dochodzą także demony z przeszłości naszego bohatera. Bo wiemy od początku, że w historii Daltona tkwi jakiś mrok. Że kiedyś, w ułamku sekundy, sprzeniewierzył się tym swoim regułom, przekroczył granicę, stracił kontenans. Cóż, w Double Deuce sytuacja poniekąd się powtórzy…

Więcej nie zamierzam opowiadać, są być może wśród czytelników i tacy, którzy „Road House” z 1989 r. nie widzieli. Choć w sumie najważniejsza jest tu nie fabuła, lecz właśnie tao Daltona. W wersji po brutalnej lekcji z Double Deuce brzmi ono mniej więcej tak: stawaj po stronie dobra i unikaj przemocy, zarazem bądź czujny na własną ciemną stronę, bo i ty sam możesz się łatwo stać swoim wrogiem, niewykluczone, że największym.

Naturalnie, to nie jest żaden Bergman, tylko solidne kino klasy B, ale kreacja Swayzego i świetnie napisane postacie (choćby Wade Garrett – co za gość!) dodają mu nieoczekiwanej głębi. I sprawiają, że to się wybornie ogląda, nawet po prawie 40 latach. Że zaś nie tylko ja w dziele Rowdy’ego Herringtona widzę coś więcej – o tym niech zaświadczy fakt, że się „Road House” doczekał właśnie remake’u. Nie tyle wiernego, ile raczej opartego na motywach oryginału – pod tym samym wszakże tytułem. Od połowy marca rzecz jest dostępna na jednej z platform streamingowych, a porównanie tych dwóch filmów mówi coś, mam wrażenie, nie tylko o ewolucji popkultury, ale i rzeczywistości, w której żyjemy.

Powiedzmy najpierw, że nową wersję, w reżyserii Douga Limana, z Jakiem Gyllenhaalem w roli Daltona, też się wybornie ogląda. Pod względem warsztatowym niewiele da się twórcom zarzucić. Jest tempo, sceny walk, intryga, a do tego jeszcze ekscentryczny zawodnik MMA Conor McGregor w roli monstrualnego, szalonego antagonisty. Tyle że Dalton z 2024 r. nie posiada tej głębi i komplikacji, które cechowały jego pierwowzór (no i brak mu niepodrabialnego czaru Patricka Swayzego, choć Gyllenhaal gra znakomicie). Owszem, też jest w nim jakiś mrok i też ściga go przeszłość. O ile jednak pierwszy Dalton zabił człowieka w samoobronie, nie mając innego wyjścia, o tyle drugi zmasakrował przeciwnika na ringu MMA po prostu dlatego, że – jak w pewnym momencie przyznaje – kiedy ktoś bardzo go zdenerwuje, kompletnie traci nad sobą panowanie i zamienia się w maszynę do zabijania.

Niestety, nie czuć w tym żadnego moralnego dramatu, tylko dziwactwo, osobliwość, zaburzenie. Pierwszy Dalton rozumiał, do czego przemoc może człowieka doprowadzić, każdego człowieka, nawet tego, który występuje w imię dobra. Drugi Dalton wydaje się unikać przemocy wyłącznie dlatego, że masakra, której dokonuje w opętańczym ferworze, sprawia mu potem mnóstwo praktycznych problemów. Istotnie, czasami nawiedzają go koszmary i dręczą własne czyny, niemniej są to momenty rzadkie i jakoś nieprzekonujące. Pierwszy Dalton nieustannie nad sobą pracował, drugi zdaje się samego siebie w ogóle nie rozumieć. Wreszcie – pierwszy miał swoje tao, drugi natomiast żyje z dnia na dzień, od jednej bójki do drugiej.

Jest w tej zmianie – powtórzę – coś symptomatycznego, jakieś niepokojące przesunięcie nie tylko w psychologii filmowych bohaterów, ale i świata dookoła nas. I w nas, oczywiście, też. A może nawet przede wszystkim. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Eseista i filozof, znany m.in. z anteny Radia TOK FM, gdzie prowadzi w soboty Sobotni Magazyn Radia TOK FM, Godzinę filozofów i Kwadrans Filozofa, autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii”, „Co robić przed końcem świata” oraz „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2024