Nikt nie chciałby wracać

W Wielkiej Brytanii jest około miliona Polaków. Od 23 czerwca nie wiedzą, jak będzie wyglądać ich przyszłość.

27.06.2016

Czyta się kilka minut

Londyn, kwiecień 2016 r.  / Fot. Matt Dunham / AP / EAST NEWS
Londyn, kwiecień 2016 r. / Fot. Matt Dunham / AP / EAST NEWS

Tomasz Piotrowski mieszka w Wielkiej Brytanii od 10 lat, obecnie w Worcester. Przed referendum jedna z amerykańskich gazet pisała, że to niespełna 100-tysięczne miasto w Anglii, blisko granicy z Walią, jest dobrym barometrem nastrojów. Niemal utrafiła: w Worcester za Brexitem głosowało 53,7 proc. z tych, którzy poszli głosować (ale w hrabstwie Worcestershire już więcej: 57 proc.).

– Niedawno kupiłem tu dom, tu są moi przyjaciele i bliscy – mówi Piotrowski. – Ale dzień po referendum obudziłem się w innym kraju. I w pierwszej chwili pomyślałem, żeby rzucić to wszystko i szukać swojego miejsca gdzie indziej. Chyba nie tylko ja tak pomyślałem, bo tego samego dnia do spółdzielni mieszkaniowej, w której pracuję, jedni z polskich lokatorów przynieśli klucze i wypowiedzenie najmu mieszkania…

To nie tylko emocje, ale też uzasadniony lęk o przyszłość. I nie chodzi jedynie o regulacje prawne dotyczące prawa pobytu czy pozwoleń na pracę, bo wprowadzenie nowych – jeśli do tego dojdzie – zajmie pewnie lata. Większym problemem mogą okazać się nastroje społeczne. Historia z ulotkami, w niewybrednych słowach nawołujących Polaków do opuszczenia Brytanii, które po referendum rozrzucano przy szkole i pod drzwiami w Huntington w hrabstwie Cambridge, to incydent. Ale pokazuje atmosferę.

Ilu Polaków na Wyspach przeżywa Brexit tak jak Tomasz, nie wiadomo – nikt tego nie bada. Według oficjalnych statystyk w 2014 r. było ich tu ponad 850 tys. Dziś szacuje się, że może być ich około miliona – to największa mniejszość narodowa.


CZYTAJ TAKŻE:

MARCIN ŻYŁA Z LONDYNU: Trochę śmiechu, ale więcej strachu: emocje dominowały na Wyspach przed i po referendum. A najbardziej zaskoczeni decyzją, którą podjęli Brytyjczycy, byli… oni sami.

NORMAN DAVIES, historyk: Brexit to katastrofalny błąd, jego koszt będzie ogromny.

Z punktu widzenia Polski najważniejsze jest dziś pytanie: jak być uczestnikiem, a nie tylko obserwatorem wydarzeń, które mogą przebudować zarówno Unię, jak też sojusze polityczne w Europie. Tekst Olafa Osicy.


Sklepiki z Peterborough 

„To mieszanka niepokoju, strachu i szoku po tym, jak zagłosowali Brytyjczycy. I po tym, jak ksenofobia i populizm wygrały ze wspólnotą. Nikt nie wie, co się teraz zdarzy. Musimy poczekać, ale wszyscy chyba czujemy, że nagle powiedziano nam, że nie jesteśmy tu mile widziani” – tak dziennik „Guardian” cytował Alicję Kaczmarek, szefową organizacji Polish Expats Association, wspierającej polskich imigrantów. Równocześnie jednak wybrany niedawno burmistrz Londynu Sadiq Khan zapewnił szybko, że żadni europejscy mieszkańcy Londynu nie mają powodów do obaw. „Jako miasto jesteśmy wdzięczni za wasz olbrzymi wkład i wynik referendum tego nie zmieni” – mówił.

Ale Londyn to specyficzne miejsce – i Londyn głosował zdecydowanie za pozostaniem w Unii. Inaczej rzecz wygląda w Peterborough – w tym samym hrabstwie, gdzie rozrzucono ulotki o „polskich szumowinach”. Peterborough było stanowczo za Brexitem – taką decyzję podjęło 60,9 proc. głosujących.

Z jednej strony nie powinno to dziwić. To jedno z najbardziej eurosceptycznych miast w Wielkiej Brytanii, od lat zmagające się z olbrzymim napływem imigrantów – nie tylko z Europy Wschodniej, ale też z Pakistanu. Z drugiej strony – dzięki imigrantom jedna z głównych ulic w centrum miasta, Lincoln Road, tętni teraz na nowo życiem. Pełna jest polskich i litewskich sklepów czy zakładów fryzjerskich. Sukces odniosła też miejscowa szkoła, w której żadne dziecko nie mówiło angielskim jako ojczystym językiem. Przy wielkim wysiłku nauczycieli i uporze dyrektorki szkoła zaczęła osiągać dobre wyniki. To pokazuje, że nawet z potężną imigracją można sobie poradzić – choć nikt nie zaprzecza, że może to być bardzo trudne. Dla wielu mieszkańców Peterborough okazało się zbyt trudne – i może trudno ich za to winić.

Ale teraz pojawia się pytanie, co stanie się z tymi dziesiątkami sklepików i lokalnych firm prowadzonych przez Polaków i innych imigrantów z Unii. Ich zniknięcie dotknie wszystkich – i to może bardziej, niż sądzą zwolennicy Brexitu. Zwłaszcza że wielu imigrantów mieszka tu od lat. Osiągnęli stabilizację, pracują, płacą podatki, nieraz prowadzą własne firmy i zatrudniają Brytyjczyków.

– Jest tu dużo historii sukcesu. Na warsztatach, które kiedyś organizowaliśmy dla imigrantów pragnących otworzyć własny biznes, Polaków była co najmniej połowa – mówi Piotrowski, który prowadził projekt MIRA, pomagający imigrantom na obszarach wiejskich.

Trzy procent

Tymczasem wielu z tego miliona Polaków za głęboko wrosło już w Brytanię, aby ot tak oddać klucze i wyjechać. Tu urodziły się ich dzieci, tu chodzą do szkoły. Oni sami wzięli kredyty, pokupowali mieszkania czy nawet domy, sprowadzili rodziny.

Brytyjskie prawo stanowi, że ci z nich, którzy mieszkają w Zjednoczonym Królestwie od ponad pięciu lat, mogą ubiegać się o stałe pozwolenie na pobyt, a następnie o brytyjskie obywatelstwo. Zresztą wielu podjęło już wcześniej taką decyzję, nie czekając na wynik referendum. Powód jest prosty: zdecydowana większość Polaków chce zostać w Wielkiej Brytanii. Z badań wynika, że jedynie 10 proc. myśli o przeniesieniu się do innego kraju europejskiego, a zaledwie 3 proc. o powrocie do Polski (według sondażu prowadzonego przez ośrodek IBRiS – i to jeszcze przed referendum).

Specyficzną grupą są Polacy w Szkocji: stanowią tam największą i najszybciej się zwiększającą grupę imigrantów. W 2001 r. było ich zaledwie 2,5 tys., a w 2011 r. już ponad 55 tys., więcej niż Hindusów i Irlandczyków razem wziętych. Szacuje się, że dziś ich liczba może dochodzić nawet do 100 tys. Jednocześnie są grupą najbardziej aktywną ekonomicznie.

Wzrost liczby imigrantów w Szkocji jest w ogóle bardzo dynamiczny – w czasie wspomnianej dekady 2001-11 ich liczba zwiększyła się dwukrotnie. A jednak hasła walki z imigracją, wykorzystywane w czasie przedreferendalnej kampanii, nie przeważyły szali na korzyść zwolenników Brexitu. W Szkocji wszystkie okręgi wyborcze opowiedziały się za pozostaniem w Unii Europejskiej. Zaś premier szkockiego rządu autonomicznego Nicola Sturgeon zapowiedziała już, że prawdopodobne jest teraz kolejne referendum (po tym z 2014 r.) w sprawie niepodległości – co być może umożliwiłoby Szkotom pozostanie w Unii.
Sturgeon powiedziała też coś jeszcze, mocno to zresztą podkreślając: że wszyscy mieszkańcy innych krajów unijnych, którzy wybrali Szkocję jako swój drugi dom, uczynili Szkotom zaszczyt i powinni czuć się tu mile widziani.

Druga strona problemu

Tutejszych Polaków może więc czekać za jakiś czas kolejny dylemat: czy zostać, jeśli Szkocja opuści Zjednoczone Królestwo, ale zostanie w Unii – co także będzie przecież skokiem w nieznane... Ale na razie to spekulacje – rzeczywistość chwilowo przekracza wszystkie scenariusze.

Polacy w Wielkiej Brytanii muszą zatem czekać. Jest prawdopodobne, że przynajmniej ci, którzy pracują tu od pewnego czasu, dostaną po prostu pozwolenia na pobyt. O takich krokach jak deportacja nikt nie mówi – zwłaszcza że niektóre sfery gospodarki, jak budownictwo, opierają się w znacznej mierze na pracownikach z zagranicy. Jeśli zaś zostaną wprowadzone nowe przepisy imigracyjne, powinny obowiązywać tych imigrantów, którzy dopiero tu przybędą. Niemniej to tylko przypuszczenia, konkretów nie ma – nieznany jest ani plan A, ani B w tej kwestii...

Warto za to odnotować, że w podobnym napięciu mogą pozostawać Brytyjczycy mieszkający na stałe w Unii. Jak brytyjscy emeryci w Hiszpanii: jest ich tam może nawet milion. Oni też nie wiedzą, czy będzie im wolno zostać i na jakich warunkach, gdy Brytania opuści Unię. A wracać często nie mają do czego.

Podobnie jak przed 23 czerwca, panuje niepewność. I może w tym kontekście ważne są słowa biskupa St Albans, wielebnego Alana Smitha. Wezwał on do jedności po tym, jak głosowanie podzieliło społeczeństwo, do odbudowy sąsiedzkiego zaufania. A zwłaszcza – do okazania przyjaźni tym, którzy mogą się obawiać, iż wynik referendum będzie wykorzystany do szerzenia niechęci i podziałów. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2016