Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nikki Haley po serii porażek w superwtorek zawiesiła swoją kampanię w prawyborach republikańskich. Podczas środowego wystąpienia nie poparła kandydatury Donalda Trumpa, tylko zachęciła go do zdobycia zaufania wśród Republikanów i niezależnych wyborców, którzy na nią głosowali. „Chciałam, żeby usłyszano głos Amerykanów, i zrobiłam to. Nie żałuję" – powiedziała polityczka, która przez długie tygodnie nie ustępowała pod naciskiem Trumpa i jego republikańskich sojuszników, by zrezygnować z wyścigu i pozwolić mu się skupić na rywalizacji z Demokratą Joe Bidenem.
Sam superwtorek, kulminacyjny punkt amerykańskich prawyborów, w tym roku odbył się bez fajerwerków. Jeszcze zanim mieszkańcy 15 stanów oraz Samoa Amerykańskiego poszli do urn, wiadomo było, że to Joe Biden i Donald Trump zgarną miażdżącą większość delegatów, którzy oddadzą na nich głos podczas konwencji partyjnych. Na straconej pozycji od początku była Nikki Haley, jedyna rywalka Trumpa w prawyborach republikańskich, która przed superwtorkiem wygrała z nim tylko w stołecznym Dystrykcie Kolumbii, głównie dlatego, że to obszar z dużą koncentracją wyborców z wyższym wykształceniem. A ci mniej chętnie głosują na kandydata, na którym ciąży 91 zarzutów karnych i który pamiętnego 6 stycznia 2021 roku zagrzewał tłum swoich zwolenników do szturmu na Kapitol.
Wtorkowej nocy Haley pokonała Trumpa jedynie w Vermoncie: po zliczeniu 95 proc. głosów może tam liczyć na 49,9 proc. poparcia, jej rywal zaś na 45,8 proc. Były prezydent USA dosłownie zmiótł republikańską Amerykę: od Wirginii, Massachusetts i Maine, gdzie dość silny jest umiarkowany elektorat, po Karolinę Północną oraz Teksas i Kalifornię – te dwa ostatnie stany zagwarantują mu aż 330 delegatów. Trump jest bardzo blisko magicznej granicy: prognozuje się, że przekroczy wymagany do zdobycia nominacji próg 1215 delegatów już 19 marca, gdy do run pójdą m.in. mieszkańcy Florydy i Illinois.
Pewnym krokiem po nominację idzie również Joe Biden, który nie mając realnie zagrażających mu rywali, zdobył w wielu stanach co najmniej 80 proc. głosów. Przegrał tylko w Samoa Amerykańskim, gdzie zwyciężył polityczny nowicjusz i przedsiębiorca Jason Palmer, grzmiący, że Stanom Zjednoczonym należy się młodszy lider, a nie ubiegający się o reelekcję 81-latek.
Przestroga dla kandydatów
Po wtorkowej nocy jeszcze bardziej niż dotąd jest jasne, że Amerykę i świat czeka powtórka pojedynku między Trumpem a Bidenem, choć według sondażu Amherst ponad połowa respondentów deklaruje, że tego nie chce. Obaj politycy wyraźnie szykują się już do starcia: Donald Trump nie zdążył wygłosić mowy po serii prawyborczych zwycięstw, a już zaatakował go Joe Biden. W pisemnym oświadczeniu zarzucił rywalowi, że w swojej kampanii kieruje się żalem i finansową kalkulacją, a nie troską o los kraju. „Wyniki tej nocy pozostawią Amerykanom jasny wybór. Czy decydujemy się pójść naprzód, czy też pozwolimy Donaldowi Trumpowi wciągnąć nas w chaos, podziały i mrok, które stały się symbolem jego rządów?” – napisał Biden w oświadczeniu.
Trump nie pozostał dłużny, roztaczając wizję, że Ameryka za kadencji Demokraty pogrąża się w chaosie. Przekonywał również, że nie doszłoby do wojny w Ukrainie i ataku Hamasu na Izrael, gdyby to on był teraz prezydentem. Trump sięgnął również po niebezpieczną retorykę, po raz kolejny powątpiewając w integralność wyborów w USA. „W tej kwestii jesteśmy krajem Trzeciego Świata” – przekonywał tuż po tym, jak zwyciężył z Nikki Haley. Podczas przemówienia były prezydent ani razu nie wspomniał o rywalce.
Choć polityczka zalicza porażkę za porażką, jej udział w wyścigu jest przestrogą dla Donalda Trumpa: w niektórych stanach, jak Karolina Południowa czy New Hampshire, poparło ją ok. 40 proc. republikańskich wyborców. Wtorkowej nocy Haley dobrze poradziła sobie m.in. w Massachusetts, gdzie dostała głosy ok. 37 proc. elektoratu. Trump zazwyczaj gorzej niż ona radzi sobie wśród wykształconych Amerykanów, a także mieszkańców przedmieść – rejonów kluczowych dla jesiennej walki o Biały Dom. Według badań exit poll telewizji NBC News około jedna trzecia wyborców w Wirginii, Karolinie Północnej i Kalifornii nie chce zadeklarować, że poprze w ciemno jakiegokolwiek nominata Partii Republikańskiej (czytaj: Trumpa). Podobny odsetek respondentów w Wirginii i Karolinie Północnej twierdzi, że Trump nie powinien ubiegać się o urząd prezydencki, jeśli zostanie skazany w jednym z postępowań karnych.
Lekcję z superwtorku powinien wyciągnąć także Joe Biden: podobnie jak podczas niedawnych prawyborów w Michigan niektórzy wyborcy zaznaczyli na kartach do głosowania opcję „niezdecydowany”. To gest protestu przeciwko poparciu prezydenta dla polityki Izraela wobec Strefy Gazy. „Niezdecydowanych” było 19 proc. wyborców w Minnesocie, co najmniej 12 proc. w Karolinie Północnej i co najmniej 9 proc. w Massachusetts. Podobna antybidenowska kampania rozkręciła się także m.in. w Kolorado, Tennessee i Alabamie. To sygnał ostrzegawczy dla Bidena: do zwycięstwa w listopadzie potrzebuje m.in. progresywnych i młodych Amerykanów, którzy dołączają do muzułmańskich wyborców sfrustrowanych bliskowschodnią polityką Białego Domu. Jak pokazują od miesięcy sondaże, prezydent USA gorzej niż w 2020 roku radzi sobie także wśród Afroamerykanów i Latynosów.
Trump może startować
Bój o głosy wyborców w superwtorek poprzedził długo oczekiwany werdykt Sądu Najwyższego USA. W poniedziałek, na niecałą dobę przed otwarciem lokali wyborczych, sędziowie jednogłośnie orzekli, że Trump nie może być wykluczony ze startu w prawyborach w Kolorado. Werdykt odnosił się do orzeczenia tamtejszego sądu, który w grudniu nakazał wykreślenie nazwiska Trumpa z listy wyborczej na podstawie 14. poprawki do konstytucji. Zabrania ona sprawowania urzędu osobom publicznym, które zaangażowały się w bunt przeciwko USA. W przypadku byłego prezydenta sędziowie z Kolorado uznali, że chodzi o rolę, jaką odegrał on w pamiętnym ataku na amerykański Kapitol: tłum zagrzewany jego kłamstwami o rzekomym zwycięstwie w wyborach prezydenckich wtargnął do budynku 6 stycznia 2021 roku.
Różowa dekada: Taylor Swift reprezentuje odrodzenie dziewczęcego modelu kobiecości
Sąd Najwyższy USA nie rozstrzygnął, czy działania Trumpa można uznać za udział w powstaniu, orzekł jednak, że decyzja o ewentualnej dyskwalifikacji kandydata ubiegającego się o urząd federalny lub prezydenturę nie należy do stanów, ale do Kongresu USA. Historyczny werdykt – pierwszy od ponad 20 lat wydany w sprawie dotyczącej wyborów prezydenckich – udaremnił próby w innych stanach – m.in. w Illinois i Maine, by wykluczyć Trumpa z wyścigu.
Sąd Najwyższy czeka jeszcze rozstrzygnięcie innej kluczowej sprawy: sędziowie w ubiegłym tygodniu zgodzili się orzekać, czy prezydencki immunitet chronił Donalda Trumpa przed zarzutami karnymi dotyczącymi próby odkręcenia wyniku wyborów prezydenckich w 2020 roku. Zgoda sędziów na rozstrzygnięcie tej kwestii oddali start procesu, który pierwotnie miał ruszyć 4 marca. Oznacza to, że Trump stanie przed sądem federalnym nie wcześniej niż we wrześniu, co zmniejsza prawdopodobieństwo wydania wyroku przed wyborami w listopadzie. To dobry znak dla byłego prezydenta, którego strategią od lat jest przeciąganie procedur sądowych i próba uniknięcia odpowiedzialności.
Pierwsza sądowa próba czeka go jednak już 25 marca, gdy ruszy pierwszy proces karny: to w związku z płatnością za milczenie dla aktorki porno Stormy Daniels na finiszu kampanii prezydenckiej w 2016 roku. Jest duża szansa, że prowadzący w sondażach z Bidenem Trump w ciągu dwóch najbliższych tygodni zbierze wymaganą liczbę delegatów. Pytanie, czy przed listopadowymi wyborami zgarnie także jakiś wyrok.
Autorka jest dziennikarką „Press”.