Nigdzie indziej przywódcy nie umierają podczas sprawowania urzędu tak często jak w Afryce

W wielu krajach na tym kontynencie panują starcy, którzy zdobyli władzę tak dawno, że uważają ją za swoją własność. Na to nakłada się przekonanie, że stan ich zdrowia jest pilnie strzeżoną tajemnicą państwową. Zmarły w lutym prezydent Namibii Hage Geingob był wśród nich wyjątkiem.

23.02.2024

Czyta się kilka minut

Prezydent Namibii Hage Geingob na szczycie klimatycznym COP26 w Glasgow, listopad 2021 r. // FOT. HANNAH MCKAY / AFP / EAST NEWS
Prezydent Namibii Hage Geingob na szczycie klimatycznym COP26 w Glasgow, listopad 2021 r. // Fot. Hannah McKay / AFP / East News

W przeciwieństwie do kolegów po fachu, afrykańskich prezydentów i premierów, Hage Geingob (jego nazwisko wymawia się „Hache Geingob”) nigdy nie czynił ze swojego zdrowia tajemnicy. Podczas gdy inni ukrywali choroby, Geingob, jowialny olbrzym o tubalnym głosie, czy kto chciał słuchać czy nie, opowiadał o wszystkich swoich niedyspozycjach, a nawet badaniach, którym się poddawał, koronarografiach, biopsjach i kolonoskopiach.

W 2013 roku, wtedy jako premier, przyznał, że przeszedł operację mózgu, a rok później, gdy ubiegał się już o prezydenturę, że pokonał raka prostaty. W 2020 roku, jako prezydent, przyznał, że zapadł na chorobę wywołaną covidem, a w zeszłym roku, że w południowoafrykańskim szpitalu przeszedł operację aorty. Na początku roku liczący już 82 lata namibijski prezydent powiadomił rodaków, że poddał się kolejnej kolonoskopii i gastroskopii, a po nich, dodatkowo, zaleconej przez lekarzy biopsji: okazało się, że znów choruje na raka i że musi wyjechać na parę dni do Kalifornii, dokąd tamtejsi lekarze zaprosili go na leczenie.

Wojny i susza sprawiły, że nad Sudanem, Etiopią i całym Rogiem Afryki znów zawisła groźba klęski głodu

Na terenach objętych walkami przestało działać trzy czwarte szpitali i przychodni, a ludzie umierają na choroby, które w czas pokoju nie zagrażałyby ich życiu. Drogi są nieprzejezdne, żołnierze ograbiają karawany z żywnością: czy w tych warunkach można udzielić skutecznej pomocy humanitarnej?

Badacze afrykańskich obyczajów politycznych uznali postawę Geingoba za przykład szczerości i jawności oraz wzór dla innych przywódców. Przypomnieli przy okazji, że choć miejscowe prawo wcale go do tego nie zmuszało, Geingob zaraz na początku swojego panowania w 2015 roku ujawnił cały swój majątek (kolejna tajemnica afrykańskich przywódców), ale także majątek małżonki. Zgodnie z danym słowem po dwóch dniach nieobecności, pod koniec stycznia wrócił do kraju. Kilka dni później ogłoszono, że 4 lutego, w niedzielę tuż po północy Hage Geingob umarł.

Póki śmierć nas nie rozłączy

Choć nie robił sekretu ze swoich kłopotów zdrowotnych, dołączył do grona prezydentów i premierów, którzy zmarli, sprawując urzędy. W Zambii umarło w ostatnich latach dwóch urzędujących prezydentów – Levy Mwanawasa (2002-2008) doznał wylewu, a Michael Sata (2011-2014) umarł po długiej chorobie. Dwóch prezydentów straciła też Gwinea-Bissau: Malam Bacai Sanhá (2009-2012) ciężko chorował, m.in. na cukrzycę, a jego poprzednik, wojskowy dyktator João Bernardo Vieira (1980-1994 i 2005-2009), został zabity w zamachu stanu.

Czarnym rokiem dla afrykańskich przywódców okazał się 2012, kiedy poza Sanhą umarli także prezydent Ghany John Atta-Mills, premier Etiopii Meles Zenawi (obaj najprawdopodobniej na raka) i prezydent Malawi Bingu wa Mutharika (zawał serca). W 2011 roku zabity na wojnie został libijski przywódca Muammar Kadafi, a w roku 2021 w potyczce z rebeliantami zginął prezydent Czadu Idriss Déby. W poprzednich latach po długich chorobach poumierali prezydenci Umaru Yar’Adua z Nigerii (2010), Omar Bongo z Gabonu (2009) i Lansana Contè z Gwinei (2008).

Ciężką chorobę i śmierć nigeryjskiego prezydenta Umaru Yar’Adua ukrywano tak skrzętnie, że stało się to klątwą dla jego następcy Muhammadu Buhariego (2015-2023). Wystarczyło, by dobiegający osiemdziesiątki prezydent wyjechał za granicę na badania lekarskie, a w Nigerii pojawiły się plotki, że umarł. Buhari musiał przysięgać, że „żyje i się rusza”, a przede wszystkim, że on to on, a nie przywieziony z Sudanu sobowtór.

Plotki o śmierci prezydentów wybuchały, ilekroć na zagraniczne kuracje wyjeżdżali Robert Mugabe z Zimbabwe (kiedy jesienią 2017 roku po prawie 40 latach rządów został pozbawiony władzy w wojskowym zamachu stanu, liczył 93 lata i wcale nie wybierał się na emeryturę; zmarł w 2019 roku) czy José Eduardo Dos Santos z Angoli (dobiegał osiemdziesiątki, gdy w 2017 roku ustąpił z urzędu po prawie czterech dekadach rządów; zmarł w 2022 roku).

Ostatnim przed Geingobem afrykańskim przywódcą, który umarł przed dwoma laty na urzędzie, był prezydent Burundi, 55-letni Pierre Nkurunziza. Oficjalnie podano, że przyczyną śmierci był rozległy zawał serca, a nieoficjalnie – że wirus SARS-CoV-2, którego istnieniu zaprzeczał.

Powodem chorowitości i niespodziewanych zgonów afrykańskich przywódców nie jest ich wyjątkowo niezdrowy tryb życia ani kiepska opieka medyczna (wszyscy bez wyjątku leczą się za granicą: na Zachodzie albo w Chinach, Indiach, Singapurze czy Malezji), lecz podeszły wiek i towarzyszące mu nieuniknione dolegliwości. Na to nakłada się graniczące z obsesją przekonanie, że stan ich zdrowia i bankowych kont jest najpilniej strzeżoną tajemnicą państwową, a jej ujawnienie – zdradą państwa. Wierzą święcie, że zdobytej władzy się nie oddaje i że nie wolno im okazać najmniejszej słabości, bo rywale wezmą to za znak do rozpoczęcia wojskowego przewrotu czy pałacowego spisku. Dopiero gdy przywódcy umierają na urzędach, okazuje się, że ciężko chorowali i tak naprawdę w ich zastępstwie rządzili ich dworzanie, dowódcy straży przybocznej, kuzyni lub żony.

Zmierzch wyzwolicieli

Demokracja, zaszczepiana w Afryce przynajmniej dwukrotnie – u zarania niepodległości, w latach 60. i pod koniec XX wieku, gdy upadł komunizm i skończyła się zimna wojna – nie wszędzie zapuściła korzenie. W Zambii, Kenii, Ghanie, Nigerii czy Beninie, dawnych satrapiach i wojskowych dyktaturach, rządzący bez protestu zmieniają się wskutek wyborczych wyroków. Ale w Ugandzie, Kamerunie, Kongu czy Gwinei Równikowej panują starcy, którzy zdobyli władzę tak dawno, że uważają ją dziś za swoją własność – podobnie jak państwa, którymi rządzą.

Namibia i całe południe Afryki, od Tanzanii i Mozambiku na wschodzie po Angolę na zachodzie, jest przypadkiem jeszcze innym. Wybory urządzane są tu regularnie, z udziałem wielu partii, ale wygrywają zawsze te same, dawne ruchy wyzwoleńcze. W Tanzanii od zawsze rządzi Partia Rewolucyjna Chama Cha Mapinduzi, matka niepodległości. Podobnie rzecz się ma w Mozambiku, Angoli, Zimbabwe, Namibii i Południowej Afryce, gdzie panują dawne partyzanckie partie, lewicowe i wspierane niegdyś przez Związek Sowiecki, przypominające przy kolejnych wyborach rodakom, że władza należy im się za dawne zasługi, poświęcenie i wywalczoną wolność. Dominacja partii wyzwoleńczych sprawia, że choć formalnie na południu Afryki od końca zimnej wojny obowiązuje demokracja wielopartyjna, w rzeczywistości sprowadza się ona do jednopartyjnych monopoli.

Ale i to powoli się zmienia. Młodzi, którzy w Afryce stanowią dwie trzecie ludności, przyszli na świat w wolnym już świecie, nie czują się nikomu nic winni i władza zaczyna się dawnym wyzwolicielom wymykać z rąk. W Zimbabwe, żeby ją utrzymać, zaprowadzili brutalną dyktaturę. W Angoli i Mozambiku, kiedyś wzorowanych na komunizmie tyraniach, odwilż dopiero się zaczyna. W Południowej Afryce i Namibii, najdojrzalszych demokracjach w tej części kontynentu, dzień, w którym „wyzwoliciele” stracą władzę i rząd dusz, jest bliski.

Wygląda na to, że po tegorocznych wyborach w Południowej Afryce rządzący Afrykański Kongres Narodowy, partia Nelsona Mandeli, straci władzę albo będzie musiał znaleźć sobie koalicjanta, żeby ją utrzymać. W Namibii młodzi mają też już dość kombatanckich wspominek weteranów, ich nieudolności i tego, jak łatwo ulegają pokusom władzy.

Właśnie po to, by uprzedzić bunt młodych, rządząca w Namibii Organizacja Ludu Afryki Południowozachodniej (SWAPO) w 2014 roku na trzeciego prezydenta kraju (po ojcu niepodległości Samuelu Nujomie i Hifikepunye Pohambie) wybrała Hagego Geingoba.

Pora na zmiany

Młodszy od poprzedników, choć też nie młodzieniaszek (miał 74 lata, gdy obejmował władzę), nie odwoływał się do kombatanckiej przeszłości, ale od początków ruchu wyzwoleńczego należał do jego przywódców. Nie był jednak partyzantem, lecz intelektualistą i dyplomatą, który ledwie rok po wstąpieniu do SWAPO wyjechał z kraju i prawie 30 lat spędził na politycznym wygnaniu w Botswanie, Wielkiej Brytanii i USA, gdzie zdobył wykształcenie akademickie.

Wrócił do kraju dopiero w 1989 roku, gdy w Europie upadały komunizm i Związek Sowiecki, a uwolniona od śmiertelnego wroga Południowa Afryka odważyła się odwołać u siebie apartheid i przyznać okupowanej Namibii niepodległość (ta była niemiecka kolonia po I wojnie światowej została przyznana Południowej Afryce jako terytorium mandatowe, które w 1949 roku RPA anektowała). Geingob został głównym autorem nowej konstytucji niepodległego od 1990 roku kraju i pierwszym jego premierem. Stracił posadę w 2002 roku, gdy sprzeciwił się, by Sama Nujomę, ojca niepodległości, ogłosić dożywotnim prezydentem. Wrócił na stanowisko szefa rządu w 2008 roku i sprawował je przez cztery lata, a w 2014 roku SWAPO wystawiła go do wyborów prezydenckich.

Po dwóch starych kombatantach Geingob miał być wielką odmianą, początkiem nowych czasów. Nie snuł partyzanckich wspomnień, bo nie był partyzantem, lecz znakomicie wykształconym, znającym świat, nowoczesnym intelektualistą. Wywodził się też z ludu Nama (wraz z ludem Herero padli ofiarą niemieckiego ludobójstwa na początku XX wieku), a nie jak poprzednicy z Ovambów, którzy grali pierwsze skrzypce w ruchu wyzwoleńczym, a po zwycięstwie, jako najliczniejsi w kraju, zawłaszczyli niepodległą Namibię.

Znużeni kombatantami rodacy zmianę przywódcy powitali z radością i nadzieją. W wyborach w 2014 roku Geingob zdobył aż 87 proc. głosów (w wyborach parlamentarnych SWAPO zdobyło 80 proc.). Nikt wcześniej w Namibii nie osiągnął takiego wyniku.

Jako prezydent Geingob uderzał w patriotyczne tony i opowiadał o „nowym, wspólnym namibijskim domu”. Bo choć Namibia, ponaddwukrotnie większa od Polski, ale zamieszkana ledwie przez 2,5 mln ludzi, statystycznie zalicza się do krajów „wyższej klasy średniej” (zarabia na łowiskach ryb, a także na wydobyciu diamentów, srebra, uranu, wolframu czy litu, niezbędnego do budowy akumulatorów), to jedynie w sąsiedniej RPA przepaść między bogatymi i biednymi jest większa niż tutaj. W 2021 roku Bank Światowy uznał dwie trzecie Namibijczyków za nędzarzy. Co gorsza, po latach kolonializmu i apartheidu, podobnie jak w RPA, różnice majątkowe pokrywają się z podziałami rasowymi – biali mają wszystko, czarni klepią biedę.

„Kiedy obejmowaliśmy władzę, nie mieliśmy żadnych podręczników z przepisami, jak po niesprawiedliwych czasach zaprowadzić sprawiedliwość i dostatek dla wszystkich. Wciąż zmagamy się z nierównością i podziałami rasowymi – powiedział prezydent Geingob na jednej z zagranicznych konferencji. – Powiadacie, że powinniśmy teraz zabrać białym i dać czarnym. Nie, to tak nie działa, nic dobrego z tego nie przyjdzie”.

Szczęście mu nie sprzyjało. Ledwie objął władzę, a Namibię nawiedziła klęska suszy, zaraz potem doszło zaś do załamania cen surowców i kryzysów gospodarczych w RPA i Angoli, z którymi ściśle powiązana jest namibijska gospodarka. Na koniec nadeszła epidemia covidu, która unieruchomiła gospodarkę całego świata. Zaczęła się recesja, z każdym rokiem rosło zadłużenie, a dochody spadały. Na domiar złego na koniec pierwszej kadencji Geingoba wyszło na jaw, że jego ministrowie brali łapówki za pozwolenia na połów ryb na namibijskich wodach.

Jesienią 2019 roku, kiedy przyszedł czas nowych wyborów, ponad trzy czwarte Namibijczyków uważało, że sprawy w ich kraju idą źle, a ponad połowa, że będzie jeszcze gorzej. Geingob wygrał wybory, ale z najgorszym w dziejach Namibii wynikiem – zdobył tylko nieco ponad połowę głosów i ledwo uniknął dogrywki. SWAPO straciła większość dwóch trzecich głosów w parlamencie. Rok później w wyborach lokalnych poszło jej jeszcze gorzej i do ratuszu w stołecznym Windhuku wprowadziła się opozycja.

Geingob mówił pięknie, potrafił dobrze dobierać słowa, ale nigdy ich nie dotrzymywał. Okazał się prezydentem złamanych obietnic. Jego drugą kadencję dokończy 82-letni wiceprezydent Nangolo Mbumba, natomiast za rok, pod koniec marca, zastąpi go zwycięzca listopadowej elekcji. A raczej ich zwyciężczyni, bo tym razem SWAPO wystawiło do wyborów wicepremier Netumbo Nandi-Ndaitwah. Będzie faworytką w prezydenckim wyścigu, a jeśli go wygra, zostanie pierwszą kobietą na czele państwa na południu Afryki.

Punkty zapalne i przemilczane części świata. Reporter, pisarz i były korespondent wojenny zaprasza do autorskiego cyklu. Czytaj w każdy piątek! 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej