On poszedł na wojnę, ona została z dziećmi, pod okupacją. Spotkali się dopiero osiem lat później

Monika, najstarsza z dzieci, zapamiętała, jak pewnego dnia zjawił się w ich mieszkaniu Niemiec. Nakazał wyprowadzkę. Przesiedleni zostali z centrum na peryferie. Tamtej zimy mrozy sięgały poniżej minus 20 stopni, brakowało opału.

06.04.2020

Czyta się kilka minut

Janina z dziećmi, od lewej: Moniką, Tomaszem i małą Ewą. Zamość, okres niemieckiej okupacji /  / ARCHIWUM RODZINNE PIOTRA SAUTERA-ZAWADZKIEGO
Janina z dziećmi, od lewej: Moniką, Tomaszem i małą Ewą. Zamość, okres niemieckiej okupacji / / ARCHIWUM RODZINNE PIOTRA SAUTERA-ZAWADZKIEGO

Pawła owiewała heroiczna aura. Powtarzano, że podczas I wojny światowej służył w Legionach, potem walczył na froncie polsko-ukraińskim i zaraz potem z bolszewikami w roku 1920. Pod koniec sierpnia 1939 r. znów został zmobilizowany i niewiele brakowało, by trafił do Katynia. Ale przedostał się do Rumunii, stamtąd do Francji, do polskiej armii na Zachodzie, a po francuskiej klęsce – do Anglii. Zdjęcia zrobione w czasie, gdy jego jednostkę wizytowali generał Sikorski i książę Kentu, przechowywano w rodzinie jak relikwie.

Gdy w 1939 r. Paweł wyruszał na wojenną odyseję, zostawił w Zamościu żonę Janinę z trójką dzieci: niepełnosprawną Moniką, Tomaszem i dopiero co urodzoną Ewą. Janina ukończyła studia, ale ponieważ była żoną wziętego lekarza (i oficera rezerwy), wcześniej nie pracowała. Teraz, by zdobyć środki na utrzymanie, zajęła się handlem.

Między Francją i Zamościem

Listowny kontakt udaje się małżonkom nawiązać w grudniu 1939 r. (mimo wojny listy docierają, np. przez Czerwony Krzyż). Paweł pisze, że wieść o ucieczce Janiny z dziećmi przed nacierającymi Niemcami była dla niego przyczyną wielkiego niepokoju. Czy pojmował, jak dramatyczne mogły być jej przeżycia? Luftwaffe bombardowała Zamość, panował chaos. Polskie oddziały próbowały miasto odbić, walczono na ulicach. Wkrótce zajęli je Sowieci. Potem, po ustaleniu granicy niemiecko-sowieckiej, wrócili Niemcy. Najeźdźcy z obu armii, a wraz z nimi lokalne szumowiny, grabili ludność. Brakowało wszelkich artykułów, rosły ceny.

W dalszej części listu Paweł zaznacza, że o niego nie należy się martwić, czuje się dobrze, jest w obozie w Rumunii. Być może pisał tak, by nie narażać żony (listy szły przez niemiecką cenzurę), bo z dokumentów – zachowanych w londyńskim Instytucie Polskim – wynika, że był już wtedy w stacji zbornej na terenie Francji.

Wśród dokumentów jest notatka, w której Paweł zdaje sprawę z załatwionych w Rumunii formalności wyjazdowych. Kończy ją informacją: „Na wyjazd otrzymałem od płk. Mniszka 3500 lei. Jechałem samochodem państwowym, powierzonym mi przez Ambasadę Polską w Bukareszcie dla przeprowadzenia do Paryża”. Córki zapamiętały, jak wspominając po latach tamtą podróż wtrącał żartobliwie, że chętnie odbyłby raz jeszcze tę atrakcyjną eskapadę. Jechał przez południe Europy luksusowym autem marki Buick.

W kolejnych listach z Francji Paweł nadal zapewnia: „Jestem zdrów, nic mi nie grozi” (na froncie zachodnim trwa zastój, niemiecka ofensywa ruszy w maju 1940 r.). Dodaje: „Mam wyrzuty, że Wam może być gorzej i Ty musisz się martwić o dzieci. (...) Wolny czas, którego mamy bardzo dużo, spędzamy na nauce języków i robimy ładne wycieczki”.

Pisząc do rodziców mieszkających w Lublinie Paweł wspomina, że ucieszyła go wieść o założonym przez żonę sklepie. „Może łatwiej będzie Wam się utrzymać” – pokrzepia bliskich i może siebie. Pokrzepień takich jest w jego listach więcej, np. gdy wspomina przyjazd matki Janiny z Warszawy do Zamościa (można się domyślać, że dla opieki nad dziećmi). „Będzie Wam razem raźniej” – komentuje.

W tym czasie niemieckie represje w Generalnym Gubernatorstwie są coraz brutalniejsze. Lekarz Zygmunt Klukowski ze Szczebrzeszyna na Zamojszczyźnie, który prowadzi dziennik, notuje w grudniu 1939 r.: „Żyjemy – bez przesady – nie z dnia na dzień, lecz z godziny na godzinę”. I dalej: „Często zdarza się, że [Niemcy] każą opuścić mieszkanie w ciągu paru godzin i pozwalają zabrać tylko rzeczy osobiste, a całe urządzenie i meble trzeba zostawić”.

Monika, najstarsza z dzieci, zapamiętała, jak pewnego dnia zjawił się w ich mieszkaniu Niemiec. Nakazał wyprowadzkę. Przesiedleni zostali z centrum na peryferie. Tamtej zimy mrozy sięgały poniżej minus 20 stopni, brakowało opału.

Twój czar nade mną trwa

Po listach z początku 1940 r. następuje dłuższa przerwa. Zapewne spowodowana wojną, która wybucha na nowo: zaatakowana w maju Francja szybko się załamuje, w czerwcu podpisuje akt kapitulacji. Wojska brytyjskie i polskie ewakuują się za kanał la Manche, za chwilę zacznie się powietrzna bitwa o Anglię.

Przeżycia z tego czasu Paweł opisał w dzienniku: „Wszystkie oddziały kierowały się do najbliższych portów i ładowały się na statki angielskie. My winniśmy się załadować w La Rochelle. Odległość przeszło 100 km. (...) Na pierwszym większym postoju zameldowałem, że około 30% [żołnierzy] ma zatarte nogi i dalszy marsz będzie bardzo trudny, a następnego dnia zupełnie niemożliwy. Ja osobiście miałem duży pęcherz na lewej stopie oraz dwie rany”.

I dalej: „Maszerowaliśmy do wieczora – kiedy przyszły po nas auta. Była to już ostatnia chwila. Szedłem ostatnim tchem. W głowie mi się kołowało (...). Przyleciało kilka bombowców i atakowali w straszny sposób. (...) Na przestrzeni około 500 m przed załadowaniem się, co najmniej 10 razy musieliśmy się kłaść na ziemi, aby ukryć się przed lotnikami. Całe szczęście, że Niemcy omylili się i zaatakowali inny okręt, który spłonął. Gdyby nie ta omyłka, niewiele zostałoby z nas. Warunki na okręcie były ciężkie. (...) Schodziłem w dół po drabince jak do grobu. Zdawałem sobie sprawę, że przy storpedowaniu lub zbombardowaniu – nie wyjdę już stamtąd. Byłem tak zmęczony, że położyłem się na płaszczu na podłodze zobojętniały na wszystko. Całą noc tak przebyłem. Spać nie można było, bo działka na okręcie, karabiny maszynowe i działka przeciwlotnicze seriami stale strzelały. (...) Początkowo mieliśmy jechać do Liverpoolu (...), ale po otrzymaniu radiogramu, że pokazały się łodzie podwodne niemieckie, skierowano nas do portu Plymouth”.

Stamtąd Paweł trafił do Szkocji, gdzie armia polska formowała się na nowo. Dostał przydział do 1. Brygady Strzelców. Listy do rodziny słał na różne sposoby: przez angielski Czerwony Krzyż, przez znajomego z Ameryki, przez firmę Cook.

W tym czasie, pod zbliżoną do notatki Pawła datą, Klukowski pisał: „Wyczerpuje nas (...) niepewność, co z nami będzie już nie za miesiąc, czy za tydzień, lecz nawet za godzinę. Żyjemy pod nieustannym strachem rewizji, aresztowania, bicia, uwięzienia, (...) ograbienia, no i rozstrzelania”. Klukowski opisuje pogarszające się warunki życia i ciągłe łapanki na ludzi, wywożonych do III Rzeszy na przymusowe roboty.

W takich okolicznościach Janinie zapewne niełatwo czyta się zdania z listu męża: „Mieszkam w pięknym mieszkaniu u miłych ludzi. (...) Nie odczuwam zupełnie, że gdzieś daleko jest straszna wojna”.

Choć Janina jest wielbicielką poezji, kolejne wyznanie może brzmieć dla niej chyba abstrakcyjnie: „Janka, jak wrócisz zmęczona do domu, przeczytaj sobie – Twój czar nade mną trwa. Nic od tych wierszy ująć nie mogę, a nawet można byłoby niecoś dopisać, gdybym umiał tak pięknie pisać jak Słowacki”.

Jest mi wstyd

Paweł nie trafił do oddziałów bojowych (być może ze względu na wiek lub profesję lekarza, potrzebnego także na zapleczu). Spędził w Szkocji całą wojnę. W jego listach powtarzają się zapewnienia, że nic mu nie grozi i na niczym nie zbywa, że jedyną dokuczliwością jest rozłąka z rodziną. Pocieszeniem są ustawione na widoku zdjęcia i rozpamiętywanie spędzonych przed wojną wspólnych chwil. O innego rodzaju pocieszeniu wspomina w liście do córki Moniki: „Dumny jestem z Jani, że tak dobrze sobie radzi. Inni koledzy moi są w gorszym położeniu, bo żony ich są bardzo niezaradne i często przysyłają listy ze skargami. Ja jestem o Was zupełnie spokojny”.

Ostatni zachowany wojenny list Pawła pochodzi z marca 1942 r. (kolejne zapewne nie dotarły już do adresata; realia okupacji były coraz straszniejsze). Pisze w nim: „Jestem na tym samym miejscu, zajmuję się swoją lekarską robotą i wstyd mi, że Ty martwisz się i zabiegasz koło dzieci, a ja tu prowadzę sobie spokojny, wygodny żywot”.

W tym samym miesiącu Klukowski notuje: „Życie nasze przebiega teraz w atmosferze śmierci, gwałtu i bezprawia. Ludność jest sterroryzowana, gnębiona coraz mocniej. Bez końca mnożą się ofiary”. Niemcy w tzw. Generalplan Ost dokonują już wysiedleń Polaków we wsiach wokół Zamościa (ma to być niemiecki obszar osadniczy), rusza też operacja wymordowania polskich Żydów. Dorosła Monika będzie potem wspominać sceny, które widzi podczas likwidacji zamojskiego getta.

Matka zabrała ją, by odzyskać jej płaszcz, oddany żydowskiemu krawcowi do naprawy. Gdy przemykały się przez getto, rozgrywał się tam horror bestialstwa, którego one również mogły paść ofiarą. Jednak płaszcz był w ówczesnych warunkach na wagę złota, dziecko nie mogło bez niego zostać. Monice, która potrafiła barwnie opowiadać, gdy wspominała tamto przeżycie, brakowało słów. Utrwaloną w pamięci grozę wyrażały na koniec już tylko jej wpatrzone bezradnie w przestrzeń oczy.

W dzienniku Klukowskiego można przeczytać, że Polacy wiedzieli, co dzieje się z Żydami (tych z Zamojszczyzny wywożono do obozu zagłady w pobliskim Bełżcu), i że powszechny był lęk, iż z Polakami stanie się to samo. Wzmagała go kontynuowana na wielką już skalę niemiecka akcja wysiedlania polskiej ludności, połączona z badaniami rasowymi. Szczególnie dzieci: te uznane za rasowo wartościowe porywano, zmieniano ich tożsamość i wywożono do Rzeszy.

Polski lekarz, który uzyskał dostęp do spisu dzieci, które Niemcy zamierzali przebadać, skontaktował się z Janiną i przekazał informację, że jej syn jest na liście. Wedle rodzinnego przekazu Janina uciekła z Zamościa jeszcze tego samego dnia – do Warszawy, gdzie Monika ulokowana została u rodziny męża. Ona z Tomaszem i Ewą zagościła u swej matki, a potem wystarała się o własne mieszkanie.

Płaszcz zgubiłam, misia doniosłam

Gdy w Warszawie wybucha powstanie, oba mieszkania zostają zniszczone podczas bombardowań. Ewa zapamiętała tułaczkę po piwnicach, przebieganie pod ostrzałem przez ulicę, krzyki rozpaczy, gdy wejście do piwnicy zostało zasypane. Zapamiętała gorączkowe przebijanie ścian i ludzi obsypanych pierzem z rozprutej pierzyny.

Przeżyć Janiny z tamtych dni, podobnie jak większości jej przeżyć z okresu okupacji niemieckiej, można tylko się domyślać. Jednak nietrudno jest wyobrazić sobie, jak wielki musiał być wtedy jej wysiłek, gdy wobec braku pożywienia, wody i skrajnego zagrożenia walczyła o przetrwanie własne, dzieci i swojej starej matki. Była tak wyczerpana, że gdy ogłoszono, jeszcze przed kapitulacją, iż cywile mogą opuścić miasto, zdecydowała się to zrobić, mimo strachu – wiedziano wszak o niemieckich mordach.

Wedle relacji Ewy, podczas przechodzenia przez linię walk Niemcy oddzielili Janinę od dzieci i matki. Uratowała ją znajomość niemieckiego i przekupienie żołnierzy złotem, które przechowywała w zawieszonym na szyi woreczku. Ewa niosła ze sobą pluszowego misia i płaszczyk, którego mama kazała jej pilnie strzec. – Płaszczyk zgubiłam, misia oczywiście doniosłam – opowiadała Ewa.

Osadzono ich w obozie w Pruszkowie, skąd po jakimś czasie zostali przetransportowani pociągiem pod Łowicz i wysadzeni nocą w szczerym polu. W Łowiczu pomocy udzieliła im nauczycielka, która zgodziła się, by u niej zamieszkali.

Janina nadal musiała wykazywać się zaradnością. Znosiła do domu pozyskane gdzieś części do baterii, które dzieci kleiły, a ona sprzedawała je na targu. Po upadku powstania wyprawiła się do Warszawy w nadziei, że uda się odzyskać cokolwiek z mieszkania. Zastała wypalone ruiny. – Bardzo nam się wtedy żyło biednie – wspominała Ewa.

Gdy serce odmawia

Z końca lipca 1945 r. pochodzi list Janiny do brata: „Już nie mogłam tkwić tak beznadziejnie. Pojutrze znowu wybieram się na Wybrzeże (okolice Gdańska) i tam chcę się na razie zatrzymać. Jadę sama (...). O dzieciach na razie tylko mogę marzyć, bo musimy rozejrzeć się, czy damy radę wyżyć. Wyżywienie jest bardzo trudne i drogie, a ja na razie mam posadę, która mi da bardzo mało, dzięki niej od razu mogłam o mieszkanie starać się i dostałam skromne 3-pokojowe z jednym pokojem zajętym przez sublokatora (...). W ogóle pojechałam tam za późno. Trzeba było już w kwietniu wędrować, a wtedy można było urządzić się możliwiej. Mam tu znowu propozycje inne – wyjazd do Zbąszynia, do Świebodzina, gdzie jest znajomy inspektor P.U.R [Powiatowy Urząd Repatriacyjny] i sama właściwie nie wiem i w rozterce jestem, bo ten Gdańsk przeraża mnie trochę, że jednak nie dam rady. (...) Tam za Zbąszyniem można by gospodarstwo wziąć czy jakiś interes większy”.

Najwcześniejszy list Pawła z tego czasu datowany jest na styczeń 1946 r.: „Po długim milczeniu znowu wiadomość od Was. Po wszystkich cierpieniach, jakie przeszłaś, piszesz spokojny list, że wszystko w porządku, że pracujesz, masz mieszkanie i dzieci uczą się. Kochanie moje najdroższe, przecież zdaję sobie sprawę, jakie piekło przeszłaś w Warszawie, a następnie sama jedna z trojgiem dzieci tułałaś się zanim osiadłaś w Nowym Porcie. (...) Nic dziwnego, że Twoje biedne serce odmawia Ci już czasami posłuszeństwa. Kochana, trzymaj się jeszcze, wierzę, że niedługo będziemy razem. Z różnych powodów nie mogę jeszcze być z Wami, ale gdybyś Janka uważała, że obecność moja jest tam konieczna, to natychmiast zacznę robić starania o wyjazd. (...) Ja ciągle jestem na tym samym miejscu. Pracuję w szpitalu i czuję się dobrze”.

Wzmianki o problemach Janiny z sercem powtarzają się odtąd w korespondencji.

Z listów można też wnosić, że jej pierwsze – wtedy tylko krótkie – spotkanie z mężem nastąpiło na przełomie lutego i marca 1946 r. On pływał jako lekarz na okrętach transportujących z Anglii do Nowego Portu zdemobilizowanych polskich żołnierzy, którzy zdecydowali się wracać do pojałtańskiej Polski. Żonie i dzieciom pozwolono odwiedzić Pawła na pokładzie.

Dzieci wspominały, że matka koniecznie chciała wyjechać z nimi z Polski opanowanej przez komunistów. Ślad tego znajduje się w liście Pawła: „Zdecydowany jestem przyjechać, bo boję się, że gdyby nawet obiecywali, że rodziny będą mogły tu przyjechać, to będzie to trwało bardzo długo”. Podobno Janina podjęła starania o opuszczenie kraju nielegalnie, ale nic z tego nie wyszło.

Do lichej urzędniczej pensji dorabiała, handlując samogonem.

W maju 1947 r. Paweł pisał: „Jestem już w obozie przejściowym i czekam na moją kolejkę do wyjazdu”. W tym czasie Janina od pół roku przebywała już w szpitalu. Serce odmawiało posłuszeństwa. Miała wówczas 42 lata.

Zawsze jest możliwość…

Dziennik, który prowadzi wtedy Janina, pulsuje niepokojem. Stara się zagłuszać teraźniejszość wspomnieniami szczęśliwych chwil sprzed wojny. Bywa autoironiczna: „Chcę dobrych owoców (winogron), dobrych słodkich rzeczy, wina. Jestem niepoprawna, nigdy zadość moim chęciom. Nie należę do tych kobiet, które »nie potrzebują«, »nie wymagają«. Chcę, chcę, pragnę! Mimo że taka chora ofiara!”.

Na ogół jest jednak źle. Ma kłopoty ze snem, doskwiera jej szpitalna jednostajność i poczucie, że zdrowie się nie poprawia. Z początku zżyma się na swą sytuację „samotnej kobiety” i przedłużające się wiadomości o repatriacji męża.

Gdy pod koniec stycznia 1947 r. otrzymuje wreszcie depeszę „Wracam”, zaczyna się dla niej czas zniecierpliwionego wyczekiwania. Robi optymistyczne plany na przyszłość.

Ale przepisuje także cytat z lektury: „Wszystko może się potęgować (...) i nigdy człowiek niezdolny jest rzec, że wyczerpał jakąś grozę do samego dna. Zawsze zostaje możliwość pogłębienia poprzedniej granicy, przekroczenia krańców własnej wytrzymałości, zdawałoby się ostatecznie naciągniętej”.

PAWEŁ WRÓCIŁ W CZERWCU 1947 R. Janina nadal przebywała w szpitalu. Zdążyli ze sobą tylko porozmawiać. Nikt nigdy nie dowiedział się, o czym była ta ich ostatnia rozmowa.

Janina zmarła tego samego dnia.

Dzieci wspominały, że ojciec całą noc przesiedział nieruchomo w fotelu. Rano jego włosy były całkiem siwe. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2020

W druku ukazał się pod tytułem: Nie grały jej surmy bojowe