„Mobilizacja”. Sam się dziwię, że w ostatnich latach to słowo tak często pojawia się na ustach kogoś takiego jak ja. „Takiego” – czyli zaangażowanego społecznie i wycofanego politycznie. Nie wycofanego zupełnie, nie odwróconego plecami czy ograniczającego się do roli obserwatora. Ale jednak wycofanego, mającego uraz na punkcie tego, jak dziś uprawiana jest polityka i jakim celom na ogół służy.
Jest nas takich całkiem sporo, może nawet większość. Niektórzy potrafią wznieść się ponad swoje urazy i zmobilizować przy kolejnych wyborach, inni konsekwentnie zostają w domach. Społeczeństwo moje jawi mi się przede wszystkim jako społeczeństwo ludzi zmęczonych, często nieuświadamiających sobie do końca przyczyn własnego zmęczenia.
Przyczyny są zarówno obiektywne, jak i subiektywne. Obiektywna jest wojna w Ukrainie oraz związane z nią wyzwania i lęki. Jest to zresztą wojna „na zmęczenie”, która w pierwszej kolejności ma zmęczyć napadniętych, ale w drugiej – także tych, którzy z nimi sympatyzują i im pomagają. Obiektywne są procesy zachodzące w świecie, w tym zmiany klimatyczne i ich konsekwencje, które także są źródłem coraz większego niepokoju.
Męczy nas przekonanie, że jako jednostki mamy na nie niewielki wpływ, choć podlegamy bolesnym skutkom tych zmian. Obiektywne jest wreszcie to, w jaki sposób prowadzona jest dzisiejsza polityka, nie tylko zresztą w Polsce. Bazuje ona również raczej na zmęczeniu niż na entuzjazmie. Chodzi o to, żeby wyborczynie i wyborcy raczej „nie chcieli”, niż „chcieli”, raczej „nie wierzyli”, niż „wierzyli”, słowem: raczej bali się, niż zaufali. Głosowanie w wyborach przede wszystkim „przeciw”, a nie „za”, jest smutną konsekwencją prowadzenia „polityki zmęczenia”.
Inną konsekwencją jest nieobecność. Przy urnach wyborczych nie zjawiają się nie tylko tacy, którym jest „wszystko jedno”, ale i tacy, którzy czują się zniechęceni teatrem, jaki oglądają. Nie ma w tym nic dziwnego – wysokie temperatury męczą. Polityka staje się coraz gorętsza, w każdym razie w warstwie werbalno-obrazowej. Teatr polityczny radykalizuje się i eliminuje wszystko, co „średnie”, choć dla życia właśnie średnie temperatury są najlepsze. W połączeniu ze wspomnianym negatywizmem taka radykalizacja jest dla wielu z nas trudna do zniesienia. Wiemy, że innych mobilizuje, ale na takich jak my działa odstręczająco. Nawet jeśli nas ekscytuje, to nie sprawi, że się zaangażujemy. „Nie chcę mieć z tym nic wspólnego”, mówimy. Choć oczywiście zostając w domu w dzień wyborów także mamy „coś z tym wspólnego”.
W poprzednich wyborach parlamentarnych nie wzięło udziału prawie czterdzieści procent uprawnionych. Frekwencja była i tak wysoka – na ogół trudno jest przekroczyć próg pięćdziesięcioprocentowy. Połączenie wyborów z referendum na pewno nie zachęci zniechęconych. Być może zresztą o to chodzi rządzącym; istnieje duże prawdopodobieństwo, że zniechęceni zagłosowaliby przeciwko tym, którzy są u władzy. W kampanii wyciszane są tematy z punktu widzenia codziennego życia najważniejsze, a dylematy moralne (jak problem aborcji czy kwestia pozostawiania bez pomocy ludzi na granicy) stają się przedmiotem „szantażu”. To również na zmęczonych i zniechęconych działa demobilizująco.
Antoni Dudek: Wybory nie będą uczciwe
A jednak – będę wzywał do mobilizacji. Przede wszystkim będę wzywał samego siebie. Ostatecznie na listach wyborczych znajdą się przecież ludzie, którym mogę zaufać. Nie wejdą do parlamentu, lecz „wepchną” do niego umieszczonych wyżej? Wszystko zależy od tego, ile głosów dostaną. Od lat zresztą apeluję, żeby nie patrzeć na góry list, tylko na doły. No, może w tych konkretnie wyborach: tak bardziej pośrodku. Na pewno znajdzie się tam ktoś, kto jest równie zmęczony jak my – a mimo to próbuje coś zmienić. Kto wierzy, że „polityka zmęczenia” to nie jedyny sposób uprawiania polityki. ©