Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie tylko ona, niestety, tak uważa. Kolejne rządy po 1989 r. nie zdołały rozwiązać problemów polskiej ochrony zdrowia. Teraz również zapewnieniom, że wszystko idzie ku lepszemu, towarzyszy utajnianie informacji o wysokości zadłużenia szpitali i zamykanych oddziałach. Media donoszą, że codziennie działalność zawiesza co najmniej jeden oddział, najczęściej internistyczny lub pediatryczny. Narodowy Fundusz Zdrowia dementuje informacje, według których w ciągu ostatnich 20 miesięcy zlikwidowano 357 oddziałów, a 308 zawiesiło działalność. Wiemy jednak, że sytuacja dobra nie jest.
Zdaniem wielu lekarzy jedną z przyczyn zadłużenia szpitali jest stary system szacowania kosztów leczenia, m.in. zabiegów. Postęp w dziedzinach aparatury medycznej i farmacji jest szybki. Rośnie skuteczność leczenia, ale i jego koszty. Trudno też w naglących przypadkach odmawiać ratowania chorego, powołując się na pieniądze… Szpital to jednak osobliwy „biznes”.
Minister zdrowia zapowiada poprawę sytuacji (skąd my to znamy?). Zapewnia, że jeszcze w tym roku wydatki na służbę zdrowia sięgną 100 mld zł, że wzrośnie liczba miejsc na studiach lekarskich, że pielęgniarki już nie odchodzą z zawodu. Że teraz to już będzie lepiej. Czy naprawdę? Czy „Titanic” już nie tonie? Obraz sytuacji pokazują zawarte w tym numerze „Tygodnika” materiały.
Przed wyborami wszystkie partie prezentowały programy poprawy finansowania ochrony zdrowia. Naprawa jednak nie sprowadza się do pieniędzy. Czy zatrzymałyby one stałą emigrację polskich lekarzy do innych krajów? Czy to takie dziwne, że możliwość pracy w lepszych warunkach i za większe pieniądze okazuje się propozycją nie do odrzucenia? Sytuację ratują emeryci. Podobno gdyby teraz wszyscy praktykujący dziś lekarze w wieku emerytalnym odeszli, gmach polskiej ochrony zdrowia by się zawalił.
CZYTAJ TAKŻE
MACIEJ PIRÓG, LEKARZ, BYŁY WICEMINISTER ZDROWIA: Rząd tłumaczy, że stopniowo podnosi nakłady, bo nagły wzrost środków spowodowałby marnotrawstwo. To bzdury.
Osoba dotknięta kilkoma trudnymi w leczeniu chorobami jest skazana na niekończące się pielgrzymki do specjalistów. Czas oczekiwania na przyjęcie bywa morderczo długi. Jeśli specjalista skierowuje do szpitala, pobyt tam w bardziej skomplikowanych przypadkach bywa krótki – bo skomplikowane przypadki komplikują szpitalom życie. Po badaniach pacjenta się wypisuje i kieruje do innego, specjalistycznego szpitala, lub na kolejne badania. Nikt nie proponuje kompleksowego leczenia wszystkich jego chorób. Wiem, o czym mówię.
Jest jeszcze problem tych dziedzin, które wobec rosnącego zapotrzebowania znalazły się w impasie. Pytani o to lekarze zgodnie wskazują psychiatrię, a zwłaszcza – psychiatrię dziecięcą.
Różne można przyjmować kryteria rozwoju danego społeczeństwa. Chrześcijańskie korzenie europejskiej kultury wpoiły w nas przekonanie, że miarą cywilizacji jest troska o najsłabszych, o chorych, niepełnosprawnych, starych i ubogich. Troska nie w deklaracjach, lecz w budowie struktur zapewniających im bezpieczeństwo. Ciekawe, gdzie – na skali 1–10 – umieścilibyście, drodzy Czytelnicy, cywilizację w Polsce? ©℗
CZYTAJ TAKŻE
WSPINACZKA NA PIRAMIDĘ: Że jest chora, to wiadomo. Ale co właściwie jej dolega i jak to leczyć? Oto diagnoza polskiej ochrony zdrowia.