Marcin Dymiter: jak punk pokochał ciszę

Dla Marcina Dymitera cisza staje się personalną decyzją, osobistą strategią budowania autonomii wobec świata. Świata, który pragnie ją skutecznie zagłuszyć lub utowarowić.

16.01.2024

Czyta się kilka minut

Marcin Dymiter na koncercie zespołu Ewa Braun w klubie LOCHA, Gdańsk, kwiecień 2001 r. // Fot. Łukasz Głowala / KFP
Marcin Dymiter na koncercie zespołu Ewa Braun w klubie Locha, Gdańsk, kwiecień 2001 r. // Fot. Łukasz Głowala / KFP

Na początku był hałas. A dokładniej: „Miłość, pokój i hałas”, bo tak w tłumaczeniu na język polski brzmiał tytuł pierwszego albumu Ewy Braun – jednego z najważniejszych polskich zespołów niezależnego rocka po 1989 r. To o słupskiej grupie powiedziałbym najprędzej, że osiągnęła kultowy status, bo nie bała się powagi, bo nie rozbrajała ciężaru swojej twórczości absurdalnym humorem, bo nie ciągnął jej w dół trudny charakter jej członków.

Działający do 2002 r. zespół zostawił po sobie cztery albumy studyjne i jeden koncertowy, które są świadectwem nie tylko talentu i wyjątkowej wrażliwości, ale także nieustającego rozwoju. Ewa Braun wychodziła od anarcho-punku i noise-rocka, by już na drugim albumie eksplorować rejony minimalistycznego post-rocka, hałas zapisując wspak. Trwające nawet po dziesięć minut hipnotyzujące utwory zachwycały budującą intymność produkcją, a w warstwie lirycznej – tajemnicą, niedopowiedzeniem. Szczególnie na ostatnich dwóch płytach, kiedy teksty zaczął pisać gitarzysta Marcin Dymiter.

– To było jak przejście od hałasu do ciszy ­– wspomina wokalista i basista Rafał Szymański. – Ja pisałem bardziej barokowo, a Marcin zwięźlej, krócej, ascetycznie – to było wtedy dla mnie takie haiku. Fajny, mocno dostrzegalny zwrot w kierunku precyzyjnego wyrażania myśli. I w stronę innych tematów: bardziej uniwersalnych, wręcz filozoficznych. Podobało mi się to, więc nie forsowałem swoich tekstów. Czułem, że aby iść dalej, musi dochodzić do pewnych przewartościowań. 

 

Sam Dymiter w wywiadach podkreśla, że Ewa Braun trafiła na trudny czas i ostatecznie grupę o hardkorowych korzeniach zmiótł hardkorowy kapitalizm. Więcej na ten temat opowiada zrealizowany w ubiegłym roku dokument „Love Peace Noise” w reżyserii Jarosława Kasperka. Odnoszę jednak wrażenie, że nie tylko kwestie medialne i rynkowe przyczyniły się do końca słupskiego zespołu. W końcu jeszcze w latach 90. Dymiter coraz mocniej angażował się w inicjatywy, które posługiwały się zupełnie innym muzycznym językiem.

W 1997 r. dołączył do trójmiejskiego zespołu Mordy, dla którego tradycja rockowa była równie ważna, co jazzowa czy dubowa, a rok później debiutował już z duetem Mapa, który tworzył z byłym perkusistą punkowego Karceru, Paulem Wirkusem. „Fudo” to płyta z ducha post-rockowa, ale zrealizowana za pomocą elektronicznych efektów. Pozytywne recenzje albumu (m.in. w brytyjskim magazynie „The Wire”) nie powstrzymały rychłego rozpadu zespołu, ale Dymiter nie zszedł już z obranej tu ścieżki. Od 2000 r. jako Emiter wydaje albumy eksplorujące jej możliwości. Od tego czasu jego dźwiękowym środowiskiem naturalnym stało się to drugie ekstremum. Aż chciałoby się napisać: „na końcu była cisza”. Ale to przecież był dopiero początek. 

Marcin Dymiter, lipiec 2023 r. // Fot. Paweł Jóźwiak / materiały prasowe

Kumaki i wiatraki

Dymiter przyznaje, że hałas ma szczególne znaczenie dla jego eseistycznej i edukacyjnej działalności, którym w ostatnich latach poświęca dużo uwagi: – Wydaje mi się, że cisza i hałas, czyli dwie najbardziej barwne i zarazem ekstremalne kategorie, pozycjonują to, co myślimy o szeroko pojętej przestrzeni dźwiękowej. Te dwie formy, dwie poetyki mogą nam bardzo dużo powiedzieć o nas i o świecie. Cisza i hałas mają wielką moc zarówno na poziomie wypowiedzi artystycznej, jak i w sensie społecznym, bo prowokują do myślenia.
Dla artysty punktem wyjścia dla takiego poglądu jest nie tylko muzyka, ale także realizacja nagrań terenowych, spacerów dźwiękowych i towarzyszących im warsztatów, którymi zajmuje się od niemal dwudziestu lat. Wszystko zaczęło się od podróży na Bałkany, gdzie zbierał dźwięki do słuchowiska „Tresymesy” skomponowanego wraz z Krzysztofem „Arszynem” Topolskim.

„Raptem usłyszałem, że to, po czym chodzę, ma znaczenie. Podobnie budynki: to, z jakich materiałów są wykonane, ich wysokość – to wszystko zapisuje się w nagraniu. Zrozumiałem, że świat nie jest jednak przezroczysty” – mówił mi później w wywiadzie dla „Przekroju”. Od tego momentu dyskografia Dymitera rozwija się dwutorowo: z jednej strony wydaje płyty z autonomiczną muzyką elektroniczną, eksperymentalną; z drugiej – nagrania terenowe ukazujące się w poświęconej im serii Field Notes.

Na ten cykl składa się już piętnaście płyt, na których artysta przysłuchuje się m.in. praskim insektom, farmie wiatrowej pod Darłowem i plaży w Jelitkowie tuż przed nadejściem orkanu. Ostatnie opublikowane nagrania terenowe autorstwa Dymitera pochodzą z Krakowa, dokładniej z kamieniołomu Liban na Podgórzu. Noszą tytuł „Kumaki w Libanie” i towarzyszy im notka, której fragment brzmi tak: „Wysokie ściany wycięte w otaczających wzniesieniach izolują przed dźwiękami miasta, wzmacniając skalno-zielony pejzaż. To, co dzieje się w maju, sprawia, że zapomina się o mieście i jego hałasach. Słychać tylko wielogłosowe misterium kumaków”.
 

Kiedy spojrzymy na nagrania Dymitera w ujęciu chronologicznym, okaże się, że towarzyszące im teksty stają się bardziej pogłębione i literackie. Dźwięk pozostaje w centrum, ale coraz większym stopniu staje się punktem wyjścia do rozważań na temat historii, kultury, ekologii czy urbanistyki. Rozwinięciem takiego sposobu myślenia i postrzegania świata jest zbiór esejów „Notatki z terenu” (Części Proste, 2021). W tej nominowanej do Nagrody Literackiej Gdynia książce Dymiter odwołuje się do swoich nagrań w terenie, ale też do samego procesu słuchania.

Wyprawy z mikrofonem są dla niego równie ważne, jak doświadczenie dźwiękowe i sposób, w jaki przetwarza je umysł: – Chodzi mi o to, by zwracać uwagę na to, że jest takie zjawisko jak dźwięk i ono ma liczne konotacje: estetyczne, etyczne, społeczne, zdrowotne. Że ono nas otacza. Że pejzaż dźwiękowy, w którym żyjemy, jest naszym habitatem i w związku z tym ma na nas ogromny wpływ.

Do jego najlepszych tekstów zaliczyłbym te, w których ogranicza poetyckie zabiegi, stawiając na precyzyjny język i oszczędny, niemal przezroczysty styl. Ten punkowy etos wyczuwam też w skłonności autora do podważania myślowych schematów, do przykładania większej wagi do pytań niż odpowiedzi. Idąc za dźwiękiem, Dymiter stara się lepiej zrozumieć otaczający go świat, co absolutnie nie oznacza, że chce go nam zaraz objaśniać.

Schowani w ciszy

Naszą rozmowę o dźwięku, o ciszy i hałasie prowadzimy 2 stycznia. Naturalnie więc szybko schodzimy na temat sylwestrowej nocy: – Ciekawe, że w tym kontekście w zasadzie nigdy nie słyszymy o tym, że ten hałas może być niebezpieczny dla osób szczególnie wrażliwych, np. mających problemy z sercem; że tym dyskursem zawładnęli nasi czworonożni przyjaciele. Z jakiegoś powodu nie myślimy tu w ogóle o drugim człowieku. Nie wiem, co z tym zrobić.

Ta wypowiedź jest charakterystyczna. Dymiter zwraca uwagę na niecodzienną zależność, czy pomijaną perspektywę nie dlatego, że uważa ją za tę najważniejszą, za tę właściwą. Jednocześnie stara się unikać kategorycznych sądów, skrajnych ocen, a nawet budowania hierarchii. Tak jak wtedy, gdy zauważa, że w naszych archiwach dominują obrazy i niewiele wiemy o tym, jak brzmiała przeszłość. Nie chodzi mu wówczas o to, by wywyższać drewno i bruk ponad szkło i stal. Nie, „Notatki z terenu” to nie są spacery nostalgika czy – o zgrozo! – utyskiwania audiofila. Celem takich obserwacji jest zaproszenie czytelnika do, nawet chwilowej, zmiany perspektywy. Być może następnym razem, gdy wyruszy przez centrum swojego miasta, pomyśli o tej dźwiękowej zmianie, spróbuje ją sobie wyobrazić, wysłyszeć.

W swoim drugim zbiorze esejów „Maszyny do ciszy” (Części Proste, 2023) dźwięk i jego brak mają bardziej osobisty wymiar. Dymiter ukazuje, jak artyści wizualni, kompozytorzy czy badacze eksplorowali kategorię ciszy. Kurt Schwitters, John Cage, Heinrich Böll, Henry David Thoreau – to tylko niektórzy z twórców, których dzieła postrzegane są tutaj jako tytułowe maszyny. Innymi słowy: jako przestrzenie, w których można się – realnie lub metaforycznie – schować, odgrodzić od świata. Właśnie w kontekście takich galenosfer Dymiter pisze zarówno o greckich Meteorach, kompozycjach Feldmana i Xenakisa, jak i o medialnym spektaklu wokół Maura Morandiego – jedynego mieszkańca włoskiej wyspy Budelli, który spędził na niej 32 lata.

Tym, co łączy eseje zebrane w „Maszynach do ciszy”, jest nie tylko cisza, ale też sam autor, który dyskretnie pojawia się na kartach tej książki. Trąca pierwszą kostkę domina, po czym ukrywa się gdzieś na marginesie. I znowu. W eseju zatytułowanym „Komora bezechowa” jego wizyta w tej przestrzeni staje się przyczynkiem do opowieści o Johnie Cage’u. To podczas wizyty w takiej właśnie komorze Cage usłyszał dźwięki wydawane przez jego organizm i w rezultacie ogłosił, że cisza nie istnieje.

W tekście zatytułowanym „Meteory” Dymiter wychodzi od opisu greckich monastyrów, by ostatecznie poruszyć temat turystyki, także tej zorganizowanej wokół wyciszenia i medytacji: – Cisza stała się towarem. Na rynku pojawia się sporo poradników i kursów, które oferują wyciszenie. Te ostatnie prowadzą zarówno zakony, jak i świeckie organizacje związane z ekologią. Treści takie jak: „zieleń”, „cisza”, „zakątek” stają się towarem ekskluzywnym. Co mogłoby oznaczać, że są to kategorie niedostępne lub przynajmniej trudno dostępne. Aby je mieć, trzeba zapłacić. Wtedy jednak masz je na wyłączność.

W ten sposób współcześnie dokonuje się kapitalizacja zasobów, które są przecież społeczne. Łatwiej to sobie wyobrazić, gdy – tak jak Dymiter – mieszka się w Gdańsku. Sprzedaż apartamentów z widokiem na morze jest przecież podobnym działaniem.

Zawsze z przymiotnikiem

Tym, co przebija z nowej książki Dymitera, jest silne odczucie niejednoznaczności ciszy. Wydaje się, że wszyscy intuicyjnie wiemy, czym ona jest, a jednak konteksty, w jakich się pojawia; role, jakie odgrywa; znaczenia, jakie się jej przypisuje są niezwykle bogate, różnorodne.

– Cisza sama w sobie jest nie tylko ciekawa, ale też niebezpieczna, bo nie wiadomo, co niesie ­­– twierdzi autor. – Jest jakby poza systemem. Demonstracja milczących ludzi jest potencjalnie bardziej niebezpieczna dla władzy niż demonstracja ludzi wykrzykujących jakieś hasła. Warto prześledzić, w jakie konotacje wchodzi w danym języku. Sporo jest wokół niej niepokoju, tajemnicy: „krępująca”, „niepokojąca”, „złowroga” – z jakiegoś powodu cisza zawsze występuje z przymiotnikiem.

Zdaniem Dymitera cisza może być postrzegana jako niebezpieczna, ponieważ stanowi oazę, służy myśleniu i budowaniu niezależności. Może dlatego za jedną z „Maszyn do ciszy” autor uznał Merzbau – niezwykły obiekt/rzeźbę/instalację, którą Kurt Schwitters rozbudowywał we własnym mieszkaniu, jakby tworząc sobie enklawę, alternatywny świat, kiedy za murami jego domu szalał nazizm.

– Cisza jest decyzją personalną, w tych tekstach, w przywoływanych przeze mnie utworach, w kontakcie z nimi tkwi być może klucz do budowania autonomii, która trwa bez względu na trendy, sytuację rynkową czy polityczną – jeśli Dymiter bezwzględnie opowiada się za ciszą, to tylko w takim jej właśnie rozumieniu. Bo przecież wcale nie pragnie, abyśmy wszyscy zamilkli, cywilizacja stanęła, a urzędnicy inicjowali dochodzenia w sprawie noworocznych fajerwerków. W tym zakresie opowiada się raczej za zbalansowanym środowiskiem dźwiękowym, to znaczy takim, w którym możemy usłyszeć różne głosy – także te bardziej subtelne, nienarzucające się. Myślę, że to niezła metafora jego światopoglądu.

Aby takie środowisko mogło jednak zaistnieć, jego zdaniem potrzebne są systemowe zmiany, bo brak definicji, norm i kryteriów dotyczących środowiska akustycznego co i rusz wystawia na próbę to, co można by nazwać umową społeczną. Przede wszystkim jednak konieczne jest rozwijanie świadomości i budowanie refleksji na temat dźwięku i jego realnego, wielowymiarowego wpływu na życie nas wszystkich. I na tym polu, zdaniem Dymitera, mamy powody do ostrożnego optymizmu.

– Nadzieją napawa mnie to, że do powszechnej świadomości trafiła informacja o znaczeniu jakości powietrza, bo nikogo już dzisiaj nie dziwią pomiary związane ze smogiem – tłumaczy. – Widzę tutaj pewną relację. Dane dotyczące pyłów zawieszonych PM to jest abstrakcja, nikt tego nie widzi, a jednak ta kwestia przeniknęła do debaty publicznej. Tak jak zrozumienie, że coś, co nam potencjalnie zagraża i wpływa na jakość naszego życia, nie musi być widoczne. Może następna po jakości powietrza będzie jakość audiosfery? Przecież w literaturze naukowej od dawna mówi się o „smogu akustycznym”.

Z tego powodu trudno oceniać Dymitera tylko przez pryzmat literackich walorów jego tekstów i zebranej w nich wiedzy. „Maszyny do ciszy” postrzegam także jako zaprogramowane na długie działanie narzędzie do społecznej zmiany. I może mam wypaczony ogląd, ale o swoich ulubionych punkowych płytach myślę przecież podobnie.

Marcin Dymiter Maszyny do ciszy

Marcin Dymiter „Maszyny do ciszy”, Części Proste, 2023.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Cisza jest poza systemem