Kto się boi pokonania kryzysu?

W przeciwieństwie do koronawirusa na nadchodzący kryzys ekonomiczny mamy szczepionkę. Problem w tym, że grupy interesu, które nie chcą byśmy po nią sięgnęli, są niezwykle potężne.
w cyklu Woś się jeży

09.04.2020

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Nie. Tytuły prasowe w stylu „Hiszpania wprowadza powszechny dochód podstawowy” nie są prawdziwe. A przynajmniej nie do końca. Rząd w Madrycie zapowiedział wprawdzie kilka dni temu, że „tak szybko, jak to będzie możliwe”, wprowadzi dochód podstawowy. Dodał też, że będzie to mechanizm permanentny. To znaczy sięgający dalej niż tylko na czas pandemii. Pod tym względem Hiszpanie przebijają Stany Zjednoczone oraz Koreę Południową, gdzie dochód podstawowy to rodzaj zapomogi, która zostanie najpewniej wycofana, gdy sytuacja się uspokoi. Podobnie jak w przypadku Trumpowskich „stimulus checks”, także w Hiszpanii pieniądze mają trafić do „najbardziej potrzebujących”. Tak przynajmniej zapowiedział jeden z hiszpańskich ministrów w wywiadzie prasowym. W tym sensie program nie będzie powszechny (czyli uniwersalny), co mocno osłabi jego polityczną trwałość i potencjał emancypacyjny.

Jeśli ktoś chce w związku z tym podobne projekty skreślać, to proszę bardzo. Niech się zamknie w wieży z kości słoniowej i stamtąd oczekuje na cud, który nie nastanie. W prawdziwym życiu nigdy nie ma przecież tak, że jakieś rozwiązanie polityczne jest realizowane w podręcznikowej wersji jeden do jednego. Z tego, co się na naszych oczach w minionych tygodniach wydarzyło, zaczyna się już coś wyłaniać. W większości krajów największe siły i środki na walkę z nadchodzącym kryzysem skierowane są – po staremu – na pomoc dla biznesu. Do przykładów takiego myślenia należy też polska tarcza antykryzysowa. Ale kilka dużych krajów (USA, Korea, a teraz Hiszpania) wyraźnie się jednak z tego frontu wyłamuje, sięgając nieśmiało po logikę dochodu podstawowego. Jakaś alternatywa się pojawia.

Jak powstaje recesja?

Mówię o alternatywie, bo oba podejścia są zasadniczo odmienne. Aby zrozumieć, na czym polega różnica, postawmy obok siebie oba te mechanizmy i porównajmy, jak działają. W obu przypadkach wyzwaniem do pokonania są skutki trwającego od marca lockdownu, czyli ograniczeń życia gospodarczego i społecznego spowodowanych epidemią COVID-19. Produkuje się mniej, a usługi stoją niemal całkowicie. Zakłóceniu uległy łańcuchy dostaw. Najmocniej cierpią ci, którzy nawet przed kryzysem operowali na niskich marżach zysku. A teraz, nie mogąc sprzedawać swoich produktów i usług, nie mają z czego pokryć kosztów bieżącego funkcjonowania.

Najbardziej dramatyczna jest sytuacja drobnych przedsiębiorców i żyjących od zlecenia do zlecenia samozatrudnionych. W następnej kolejności koszty postoju uderzają w pracowników. Firmy – z powodu spadku obrotów – już zaczynają ograniczać zatrudnienie. Pierwsi do odstrzału idą podwykonawcy i różnego rodzaju „śmieciówkowcy”, bo z nimi pożegnać się najłatwiej. Ci, których chroni prawo pracy, mają trochę lepiej. Ale w dłuższym okresie przyjdą i po nich.

Tak właśnie powstaje w gospodarce recesyjna spirala. To uniwersalna zasada – nieważne, czy mówimy o roku 1929, 2008 czy 2020. Zakłady zwalniają ludzi albo pogarszają im warunki świadczenia pracy. Ludzie się na to z konieczności godzą. Bo cóż mają innego zrobić, skoro są szachowani argumentem „i tak masz szczęście, wielu nie dostanie nawet takiej oferty”. W konsekwencji gospodarstwa domowe zaczynają oszczędzać, obcinając wydatki do egzystencjalnego minimum. Zmniejszony popyt sprawia, że końca kryzysu nie widać, a firmy zaczynają jeszcze bardziej redukować zatrudnienie. Depresja gospodarcza się nakręca.

Wieczna wiara w skapywanie

Zwolennicy dominujących rozwiązań (tych w stylu polskiej tarczy antykryzysowej) powiadają tak: gospodarce trzeba pomóc, działając „od góry”. To znaczy należy ochronić przedsiębiorców przed skutkami kryzysu. Wtedy – zgodnie z liberalną teorią skapywania – pomożemy także pracownikom. Zwolennicy tego podejścia powiadają wszak, że firma, która działa stabilnie, nie będzie zwalniać ludzi! A skoro tak, to w efekcie cała gospodarka nie wpadnie w recesję.

Taka kalkulacja może jednak nie zadziałać. Skąd to wiadomo? Historia poprzednich kryzysów uczy, że wcale nie mamy pewności, iż firmy po otrzymaniu pomocy od państwa faktycznie powstrzymają redukcje zatrudnienia albo pogarszanie warunków pracy. Mogą powstrzymać, ale wcale nie muszą. W wielu przypadkach dzieje się dokładnie odwrotnie. Cóż bowiem przeszkodzi biznesowi, by wykorzystać czas kryzysu do trwałego obniżenia siły przetargowej pracownika? Aby znowu było tak, jak było. Aby znów pracodawca był panem i władcą. By chodził w chwale „kreatora miejsc pracy”. By pracownik nie mógł mu się postawić, wiedząc, że na jego miejsce czeka pięciu ludzi gotowych do pracy na każdych warunkach. Tak to, niestety, działało w Polsce przez większą część okresu po roku 1989. A wielu naszych biznesowych liderów się do tamtego stanu rzeczy przyzwyczaiło.

Albo inny przykład. Pracodawca dostrzega, że dwa stanowiska pracy skomasowane tymczasowo (na czas kryzysu) w jedno mogą stać się permanentnym rozwiązaniem. Oczywiście, że stanie się to kosztem przeciążenia robiącego dwa razy tyle za te same pieniądze pracownika. Ale czy to musi być dla firmy przeszkodą? Znów: może, ale nie musi. Wiele tymczasowych rozwiązań (choćby „elastyczne formy zatrudnienia”), na które pracownicy zgodzili się w roku 2008 i 2009, by przeczekać poprzedni kryzys, pozostały w mocy nawet, gdy okazało się, że kryzys nas jednak nie dotknął aż tak bardzo. Kto może zagwarantować, że teraz się to nie powtórzy?

A może lepiej pomagać „od dołu”?

Teraz zobaczmy, co się stanie, jeśli zamiast pomagać „od góry” (via biznes), zadziałamy „od dołu”. Właśnie poprzez wprowadzenie dochodu podstawowego. Najlepiej bezwarunkowego. Na poziomie – powiedzmy – 2000 złotych miesięcznie. Efekty będą następujące: w pierwszej chwili te pieniądze zadziałają jak antykryzysowy bufor. Pomogą najbardziej tym, którzy już dziś nie mogą obsłużyć swoich kosztów stałych. Samozatrudnionym, drobnym przedsiębiorcom i zatrudnionym na śmieciowych warunkach umów cywilnoprawnych.

Ale kto wie, czy nie ważniejszy będzie etap drugi. Dochód podstawowy bardzo utrudniłby przecież kryzysowy wzrost pozycji pracodawcy względem pracownika. Zadziała to tak: załóżmy, że dochód gospodarstwa domowego wynosi 5 tys. zł. W obliczu kryzysu jedna z osób traci pracę, druga zaś dostaje ofertę „nie do odrzucenia”: więcej pracy za mniejsze pieniądze. Bez dochodu podstawowego jest oczywiste, że propozycja zostanie w warunkach recesji i rosnącego bezrobocia przyjęta. Z pocałowaniem ręki.

Sytuacja zmieni się jednak diametralnie, gdy w grze będzie dochód podstawowy. Wtedy to gospodarstwo nadal ma dochód na poziomie ok. 4 tys. Pozwala to przetrwać czas kryzysu i nie przyjąć nowych gorszych warunków. Albo przynajmniej wynegocjować inne, mniej złe. Powszechność dochodu podstawowego sprawi, że podobnemu wzmocnieniu ulegną wszystkie gospodarstwa domowe. Co oznacza, że pracodawcom dużo trudniej będzie znaleźć chętnych do pracy na gorszych warunkach. Recesyjna spirala nie zacznie się więc nakręcać. Albo ten proces zostanie opóźniony. A przecież właśnie o to chodzi. Wzmocnienie gospodarki „od dołu” zadziała.

Kto nie lubi dochodu podstawowego?

No dobrze. Skoro dochód podstawowy jest tak skutecznym antyrecesyjnym mechanizmem, to dlaczego jest tak rzadko stosowany? Dlaczego przed kryzysem żaden z dużych krajów kapitalistycznych nie zdecydował się na jego wprowadzenie w skali całego kraju? I dlaczego nawet w czasie obecnego kryzysu sięga po niego ledwie kilka rządów?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto odwołać się do prac słynnego polskiego ekonomisty Michała Kaleckiego. W 1943 r. napisał on swój najgłośniejszy tekst, „Polityczne aspekty pełnego zatrudnienia”. Pokazywał w nim, dlaczego po kryzysie 1929 r. tak wiele zachodnich demokracji tak długo opierało się przed zastosowaniem keynesowskich środków interwencji państwa w gospodarkę (chodziło głównie o użycie państwa jako „pracodawcy ostatniej instancji”). Jak pamiętamy, zgodziły się na to dopiero ze strachu przed skutkami sięgnięcia po „keynesizm” (choć nie pod tą nazwą) przez państwa autorytarne (Niemcy, Włochy), nie wspominając już o komunistycznym Związku Radzieckim. I wyszły na tym – co też pamiętamy – bardzo dobrze, bo nastały trzy złote dekady powojennego kapitalizmu.

Skąd się brały tamte opory? Czy były racjonalne? Zdaniem Kaleckiego absolutnie nie! Polityka pełnego zatrudnienia była traktowana z nieufnością wcale nie dlatego, że jest rzekomo niemożliwa do sfinansowania. Powód był inny. I nie miał z racjonalnością wiele wspólnego. Po prostu – powiadał Kalecki – rządy kapitalistyczne tego nie robiły, bo pełne zatrudnienie nie było na rękę biznesowi. Bo biznes bezrobocia potrzebował! Potrzebował konkurencji między pracownikami, by wywierać presję na płace i produkować tanio. Utrzymywanie przewagi nad pracownikiem odbywało się w sposób sztuczny. I nie służyło dobrze wspólnocie. Ale służyło dobrze biznesowi. I dlatego musiało być za wszelką cenę utrzymane.

Stare dzieje? Nic podobnego. Ten sam tok rozumowania zastosować można do dzisiejszej sytuacji. Jest bujdą twierdzenie, że dochodu podstawowego nie da się sfinansować. Pisałem o tym ze szczegółami w dwóch poprzednich odcinkach cyklu #WośSięJeży: https://www.tygodnikpowszechny.pl/pieniadze-na-wirusa-sa-w-banku-banku-centralnym-162822 i https://www.tygodnikpowszechny.pl/tysiac-euro-dla-kazdego-162910, więc nie ma sensu się powtarzać. Problem z jego wprowadzeniem nie jest ekonomiczny. On jest polityczny! Sęk w tym, że w praktyce realnie istniejącego kapitalizmu zawsze istnieją bardzo realne interesy partykularne, które oddalają demokratycznie wybrane instytucje od podejmowania skądinąd słusznych rozwiązań. Opór silnych grup interesu (w tym przypadku biznesu) jest najważniejszym z tych mechanizmów.

Na koniec prośba, która bardzo ułatwi dalszą rzeczową rozmowę na temat programów antykryzysowych. Nie popadajmy w histerię! Nikt nie mówi tu o tym, by biznes zniszczyć. Albo mu jakoś szczególnie przeszkadzać. Przeciwnie. Ma on w przezwyciężeniu tego kryzysu wielką rolę do odegrania. Chodzi raczej o to, by przedsiębiorcy i korporacje także wzięli na siebie część wysiłku i wyrzeczeń, które nas czekają. Bezwarunkowy dochód podstawowy nie rozwiąże wszystkich naszych problemów. Ale to przynajmniej jest mechanizm, który daje możliwość, by skutki walki z COVID-19 zostały rozłożone bardziej sprawiedliwie niż w przypadku poprzednich polskich kryzysów: tego z lat 1980-89 oraz tego ostatniego, 2008-09.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej