Kłopot z ciałem

Polskie spory o LGBT+ osiągnęły niebezpieczny poziom: od przemocy słownej coraz łatwiej przechodzimy do fizycznej. Najwyższy czas wrócić do rozumu.

19.08.2019

Czyta się kilka minut

W schronisku dla ofiar homofobii;  na stole figurka Matki Bożej,  na ścianie obrazek św. Józefiny Bakhity.  São Paulo, Brazylia, listopad 2016 r. / REUTERS / FORUM
W schronisku dla ofiar homofobii; na stole figurka Matki Bożej, na ścianie obrazek św. Józefiny Bakhity. São Paulo, Brazylia, listopad 2016 r. / REUTERS / FORUM

Zmarły w 1951 r. Ludwig Wittgenstein swoje ostatnie dzieło filozoficzne „O pewności” rozpoczyna spostrzeżeniem niemożliwości wątpienia we własne ciało. „Ta niewątpliwość ciała, jego pewność, jest dla ­Wittgensteina początkiem i podstawą wszelkiej wiedzy i pewności” – zauważa neurolog, psychiatra oraz pisarz Oliver Sacks w swojej bestsellerowej książce „Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem”, po czym opowiada kilka historii o pacjentach, którzy właśnie stracili kontakt ze swoim ciałem.

Ciało

Krystyna była dwudziestosiedmioletnią matką dwójki dzieci, która lubiła hokej i konną jazdę. Pracowała w domu jako programistka komputerowa. Pojawiła się w szpitalu z zaleceniem wycięcia woreczka żółciowego. Do operacji jednak nie doszło. W przeddzień zaczęła się dziwnie czuć. „Stało się coś okropnego – powiedziała upiornie bezbarwnym głosem. – Nie czuję mojego ciała” – cytuje ją Sacks. Początkowo sądzono, że jest to nerwica przedoperacyjna. Jednak po dokładniejszych badaniach okazało się, że Krystyna doznała rzadkiego rozległego zapalenia nerwów, wskutek którego utraciła czucie własnego ciała, czyli propriocepcję. Po żmudnych ćwiczeniach nauczyła się panować nad ciałem, kontrolując je „z zewnątrz” – dzięki wzrokowi. Gdy patrzyła na swoje ciało, potrafiła się poruszać, gdy odwracała wzrok, ciało stawało się na powrót bezwładne. „Jej życie jest czymś wyjątkowym. Jest ona, o ile wiem, jedynym w swoim rodzaju pierwszym »bezcielesnym« człowiekiem na Ziemi” – zdumiewał się Sacks.

W następnej opowieści opisuje pacjenta, któremu wydawało się, że jego noga jest obcym martwym ciałem. Nieustannie z obrzydzeniem próbował ją wyrzucić z łóżka, w związku z czym wielokrotnie lądował na szpitalnej podłodze.

Inny neuropsycholog z talentem pisarskim – Paul Broks – w książce „Niedostępny świat. Podróż w głąb umysłu” opisuje z kolei przypadek osoby dotkniętej zespołem Cotarda, której wydawało się, że jej ciało jest martwe. Taki zdumiewający stan psychiczny towarzyszy niekiedy ciężkim stanom depresyjnym. Nie znamy jego dokładnej etiologii.

Mózg

Te przypadki pokazują, że kontakt świadomości, czyli „ja” psychologicznego, z ciałem jest zapośredniczony w strukturach mózgu. Jeżeli mózg zaczyna szwankować, może dochodzić do sytuacji, która „nie śniła się filozofom”, a która jest w polu zainteresowań nauk empirycznych.

Zwykle stany te prowadzą do cierpienia, trudnego do wyobrażenia dla osób z normalnie funkcjonującymi móz­gami. Niektóre z nich zaś prowokują ważne etyczne pytania. Jeżeli np. osoba dotknięta taką chorobą będzie żądała od lekarzy usunięcia obcej (w jej postrzeganiu) kończyny, to czy powinni oni ją usłuchać – tym samym przecież kalecząc jej ciało?

Odpowiedź w dużej mierze będzie zależała od nieodwracalności uszkodzenia mózgu i od tego, czy nowy stan w żaden sposób nie da się psychologicznie „oswoić”. Jeżeli cierpienie danej osoby będzie rosło aż do prowokowania myśli samobójczych, trudno nie uznać, że ratowanie takiej osoby jest usprawiedliwione, nawet kosztem jej okaleczenia.

Takich pozbawionych nadziei przypadków znajdziemy wiele zwłaszcza wśród transseksualistów. Kazimierz Imieliński i Stanisław Dulko w monografii „Przekleństwo Androgyne” podają, że wskaźnik prób samobójczych wśród nich sięga od 70 do 90 procent. Transseksualizm jest niezgodnością płci ­psychologicznej z płcią morfologiczną. Osoba transseksualna czuje się zamknięta w ciele o przeciwnej płci. Poza tym wszystko inne funkcjonuje jak u zdrowego człowieka: brak chorób psychicznych, nieprawidłowości hormonalnych i genetycznych. Nauka nie zna dokładnej przyczyny transseksualizmu. Ale fakt, że nie ma innych skutków poza niezgodnością płci, świadczy o tym, że jakiś czynnik lub nieszczęśliwe zgranie kilku czynników (hormonalnych i/lub genetycznych?) spowodowało taką specyficzną zmianę rozwojową. Dopóki nauka nie rozpozna dokładnej genezy transseksualizmu i nie nauczy się bezpiecznie i skutecznie przywracać właściwą architekturę mózgu (czy to kiedykolwiek będzie możliwe?), lekarzom pozostawać będzie niedoskonała pomoc w postaci terapii hormonalnej i chirurgicznej korekty płci.

Natura

Transseksualizm w akronimie LGBT+ identyfikuje się z literką „T”. Co łączy ludzi identyfikujących się z pozostałymi literami – lesbijki, gejów, biseksualistów („+” oznacza otwarcie na inne grupy)? Wszyscy mają inaczej niż większość heteroseksualna ukonstytuowaną biologicznie seksualność – i co ważne: nie wybierają jej. Innymi słowy, łączy je zróżnicowanie natury ludzkiej, które wcale nie jest powszechnie uznawane. Nie uznaje go też Magisterium Kościoła.

Według nauczania Kościoła człowiek został stworzony tylko w dwóch wersjach: jako heteroseksualny mężczyzna i heteroseksualna kobieta – oboje zdolni do stworzenia płodnej rodziny. To jest etyczny wzorzec. Ponadto obowiązująca antropologia teologiczna ogranicza się do nauczania św. Tomasza o duchowej duszy, która formuje ludzkie ciało w nierozerwalną całość. Ona odpowiada za tożsamość człowieka i jako forma substancjalna jest też dla ciała jedynym źródłem dynamizmu.

Z tej antropologii wynikają konsekwencje etyczne, np. trudności z oceną korekcji płci u transseksualistów. Ponieważ ciało tworzy jedność z duszą, tak drastyczna ingerencja w ciało godzi w naturę człowieka. Poza tym koncepcja ta nie uznaje czegoś takiego jak płeć psychiczna. W ogóle nie ma miejsca w niej na świadomość, czyli „ja” psychologiczne. Wyższe władze duszy, czyli rozum, wola i po części pamięć, są natury czysto duchowej (dlatego dusza jest nieśmiertelna), nie są zależne od ciała.

Dogmatyk, ks. Grzegorz Strzelczyk, przypomniał niedawno, że teologowie mieli duże problemy z uznaniem „ja” psychologicznego w Jezusie. W tekście „Neuronauki a zagadnienie wiedzy Jezusa” pokazał, że nieuwzględnianie w antropologii teologicznej współczesnej wiedzy o ciele, w przypadku rozważań na temat ludzkiej wiedzy Jezusa, „może skutkować materialną herezją polegającą na przypisywaniu Chrystusowi własności, których nie sposób zaliczyć do ludzkiej natury” (wiedza Jezusa, jako niezależna od ciała, może się rozrastać w nieskończoność).

Niewątpliwie przyjmowana w Kościele koncepcja antropologii teologicznej jest do reformy.

Dusza

Z metodologicznej przewagi w badaniu empirycznej rzeczywistości nauk przyrodniczych nad filozofią i teologią wynikają dwie zasady, którym powinna podlegać spekulacja filozoficzna i teologiczna: po pierwsze, wszędzie tam, gdzie tylko to możliwe, filozofowie i teologowie powinni stosować wyniki nauk przyrodniczych; a – po drugie – tam, gdzie się bezpośrednio nie da zastosować wyników tych nauk, spekulacja filozoficzna i teologiczna powinna przynajmniej być z nimi niesprzeczna.

Koncepcja duszy duchowej abstrahująca od ciała obie te zasady łamie. Po pierwsze, nauka podaje bardziej spójne i empirycznie potwierdzalne wyjaśnienie dynamizmu życia. Metafizyka Arystotelesowska wskazuje na duszę jako na źródło dynamizmu – to zabieg czysto pojęciowy. Nauka zaś – np. z perspektywy termodynamicznej – ukazuje empiryczny, a więc sprawdzalny mechanizm powstawania względnie trwałych układów dyssypatywnych (rozpraszających energię) w stanach dalekich od równowagi, choć oczywiście nie wszystko jeszcze zostało wyjaśnione. Po drugie, wyższe władze duszy – rozum, wola i pamięć (czyli tzw. dusza duchowa), jakkolwiek je metafizycznie rozumieć – nie są niezależne od mózgu, a za takie uważał je św. Tomasz i cała tradycja katolicka. W tym sensie współczesna nauka falsyfikuje tezę metafizyczną. Arystotelesowsko-tomistyczne ujmowanie rzeczywistości człowieka domaga się dzisiaj wiary wbrew naukowym faktom.

Nie oznacza to, że antropologia uwzględniająca wyniki nauk przyrodniczych jest skazana na ignorowanie rzeczywistości duchowej. Zdolności duchowe wyłaniają się wraz z coraz większym komplikowaniem się ewolucyjnym cielesnej natury. Filozofowie mówią: wyłaniają się emergentnie, czyli nieredukowalnie do niższych poziomów rzeczywistości materialnej. One są czymś nowym i rzeczywistym. To jedna z koncepcji, która broni rzeczywistości duchowej.

Są już w Polsce teologowie, którzy próbują rozwijać w tym kierunku nauczanie o duszy. Zdaniem cystersa o. Jana P. Strumiłowskiego w teologii ostatecznie nie chodzi o to, by dusza była formą ciała i źródłem jego dynamizmu, tylko by jakiś pierwiastek duchowy gwarantował tożsamość człowieka i możliwość jego otwarcia na Boga. W artykule „Problem cielesności pamięci w perspektywie eschatologicznej” pokazuje, że istnieją nowe koncepcje antropologiczne, nieodwołujące się do kategorii duszy, które spełniają te warunki. Wtóruje mu krakowski dogmatyk, ks. Robert J. Woźniak, w artykule „Materialno-biologiczny wymiar obrazu Bożego w człowieku”. (Wszystkie trzy wymienione teksty ukazały się na łamach wydawanego przez Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu miesięcznika „Scientia et Fides” – to jedyne w Polsce czasopismo teologiczne, które programowo konfrontuje teologię z nauką).

Postulaty unowocześnienia antropologii teologicznej z największym oporem spotykają się jednak na terenie teologii moralnej. Istnieje obawa, że zreformowane fundamenty mogą doprowadzić do niekontrolowanych zmian w delikatnej moralnej materii.

Prawo naturalne

Kościół podpowiada, jak mamy rozpoznawać prawo moralne. Mamy wejrzeć głęboko w siebie i wrażliwym rozumem (czyli takim, którego metaforą jest bardziej serce niż głowa) rozeznać swoje szlachetne pragnienia wpisane w naszą naturę, i korzystając z ich energii, budować ścieżkę życia, tak by z czasem cierpliwie (można by dodać: po drodze zapewne upadając) doprowadzić do rozkwitu naszego człowieczeństwa.

Ktoś by mógł zapytać: po co tyle zachodu – przecież są przykazania? Owszem, jednak są one tylko drogowskazami. Prawdę moralną trzeba samemu w sumieniu rozeznać i świadomie oraz dobrowolnie włączyć w swoje życie. Nawet najszlachetniejsze czyny narzucone z zewnątrz – np. podejmowane z lęku – nie są w pełni moralne. Mało tego, należy postępować zgodnie z normami błędnie uznanymi za moralne, jeśli tylko w sumieniu jesteśmy przekonani, że dobrze czynimy.

Św. Tomasz podpowiadał, że są trzy główne „skłonności naturalne”: troska o zachowanie życia, prokreacja – obie pochodzące z naszej zwierzęcej natury (zaliczenie prokreacji do zwierzęcej natury zaważyło na tym, że Kościół przez długi czas deprecjonował seksualność i jej używanie usprawiedliwiał tylko prokreacją) oraz czysto ludzkie dążenie do prawdy i do życia w społeczeństwie.

Tak w skrócie wygląda koncepcja prawa naturalnego głoszona w Kościele. Choć ma ona swoje słabe strony (nieostrość pojęcia „natury ludzkiej” oraz możliwość moralnego interpretowania na różne sposoby skłonności naturalnych), Kościół w swoim nauczaniu dotychczas nigdy nie zrezygnował z odwoływania się do tej koncepcji. Mocny nacisk na prawo naturalne np. postawił Jan Paweł II w swojej encyklice „Veritatis splendor” z 1993 r., a w 2009 r. watykańska Komisja Teologiczna na zlecenie Benedykta XVI przyjrzała się możliwości odnowienia tej koncepcji. Wyniki badań opublikowane zostały w dokumencie „W poszukiwaniu etyki uniwersalnej: Nowe spojrzenie na prawo naturalne”.

Jak rozpoznaje w swoim sumieniu prawo moralne homoseksualista? Podobnie jak osoba heteroseksualna: odkrywa w sobie silne pragnienie i zdolność kochania drugiej osoby oraz stworzenia z nią trwałego intymnego związku. W tym dostrzega szansę na rozwinięcie pełni zdolności swojego człowieczeństwa. Nie rozumie, dlaczego w jego przypadku ta pełnia ma być złem moralnym i to wyjątkowo poważnym. Owszem, jest zdolny pokochać tylko osobę tej samej płci, w związku z czym ich intymna relacja nie może być biologicznie płodna, ale przecież seksualność przy orientacji homoseksualnej nie traci swojej podstawowej dla gatunku ludzkiego więziotwórczej funkcji. To nie jego wina przecież, taką ma naturę.

Prawo naturalne obejmuje także relacje społeczne. Tu refleksja nie może się ograniczać tylko do perspektywy indywidualnego sumienia. Argument, że małżeństwo oparte na heteroseksualnej parze powinno być społecznie uprzywilejowane ze względu na możliwość odnowy pokoleń, ma sens.

Sumienie

W świetle ogólnie rozumianej koncepcji prawa naturalnego moralny spór o homoseksualizm można zatem sprowadzić do dwóch stanowisk: (1) akty homoseksualne są sprzeczne z naturą człowieka stworzonego jako mężczyzna i kobieta, którzy są zdolni do zbudowania trwałego i płodnego związku małżeńskiego i to ta natura jest moralnym wzorcem i odniesieniem; (2) akty homoseksualne są zgodne z naturą homoseksualistów, natura ludzka – co pokazują współczesne nauki – nie występuje bowiem tylko w dwóch odmianach. Spór ten zatem jest ostatecznie sporem o naturę ludzką, o jej odmiany i moralną wagę, a ważnym arbitrem w coraz większym stopniu okazują się być współczesne nauki przyrodnicze.

Dla moralisty jest to jednak poważny problem. Jeżeli założymy, zgodnie z danymi współczesnej wiedzy, że natura ludzka nie jest doskonałą jednością cielesno-duchową, tylko jest zbudowana – upraszczając – z wielu „klocków”, które podczas ontogenezy mogą ulec poprzestawianiu, to otrzymujemy teoretycznie bardzo wiele różnych wersji ludzkiej natury. Przez to coraz bardziej rozmywa się możliwość formułowania konkretnych norm moralnych, np. w sferze seksualnej. I właściwie nie widać dobrego wyjścia z sytuacji…

Wiadomo jednak, że wzrasta wtedy znaczenie indywidualnego sumienia (ja, heteroseksualista, nie mogę wyznaczać najlepszego celu życiowego homoseksualiście, bo nie mam dostępu do jego pragnień, odczuć, doświadczeń i życiowej wiedzy). I taką tendencję już można w Kościele obserwować.

Drogi

W konsekwencji przed Kościołem, jak się wydaje, są trzy możliwe drogi. Pierwsza to defensywna obrona nauczania w dotychczasowej formie, a więc w oparciu o anachroniczną antropologię. Ta strategia prowadzić będzie do coraz większego oddalanie się teologii i Kościoła od nowoczesnej wiedzy oraz tracenia zdolności tworzenia nowych, przekonujących argumentów. Druga możliwość to rezygnacja – wbrew wielowiekowej tradycji – z odwoływania się do koncepcji prawa naturalnego i szukanie innych uzasadnień dotychczasowego nauczania moralnego, np. skupiając się na Biblii. Wówczas jednak Kościół będzie miał kłopot z uzasadnieniem uniwersalności propagowanej etyki. Koncepcja prawa naturalnego dlatego jest tak atrakcyjna, gdyż tę uniwersalność ma gwarantować. Trzecia polegałaby na ostrożnym otwarciu się na wiedzę naukową o człowieku i jednoczesnym dowartościowywaniu sumienia. Przy tej ostatniej strategii nie należy oczekiwać jakichś spektakularnych sukcesów. To w gruncie rzeczy najtrudniejsza droga. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2019