Kłamstwo w czasach cholery

Ponad 2100 ludzi zmarło w Zimbabwe w minionych tygodniach na cholerę. Światowa Organizacja Zdrowia ostrzega, że ofiar będzie jeszcze co najmniej drugie tyle. Winne są katastrofalne warunki higieniczne w tym niegdyś wzorcowym kraju Afryki.

20.01.2009

Czyta się kilka minut

Mieszkańcy zamożnych przedmieść stolicy Zimbabwe mają w tych dniach przynajmniej tę kolejną przewagę nad rodakami ze slumsów: jeśli ktoś posiada własny basen, może uważać się za szczęściarza. - Od tygodni wodę do picia czerpiemy tylko z basenu - mówi Florence Mbala z Harare (nazwisko zmienione). - Z kranu woda od dawna już nie leci.

Ale nawet gdyby leciała, na przedmieściach i tak mało kto by ją pił. - W dzielnicach biedoty, jak Mbare, ludzie mają nieporównanie gorzej - opowiada Mbala. - Muszą pić taką wodę, jaką uda im się dostać. Widziałam mężczyzn, którzy czerpali ją z bajorek na poboczach.

Tymczasem woda jest dziś w Zimbabwe najważniejsza. W tym 12-milionowym kraju, pogrążonym w chaosie, przestały funkcjonować oczyszczalnie, a ścieki z kanałów przelewają się ulicami. Cholera rozprzestrzenia się więc błyskawicznie - mimo międzynarodowej pomocy. Światowa Organizacja Zdrowia szacuje liczbę zmarłych w ciągu ostatnich kilku miesięcy na co najmniej 2100, a liczbę chorych na ponad 40 tys.

Ale to tylko przypadki oficjalnie zgłoszone i zarejestrowane. Itai Rusike sądzi, że faktyczna liczba zmarłych idzie w tysiące. - Nie da się ustalić, ilu ludzi naprawdę umiera - mówi Rusike, dyrektor miejscowej organizacji pozarządowej zajmującej się chorymi. Dotyczy to zwłaszcza terenów wiejskich: - Szpitale są tam zamknięte, nie ma lekarzy ani pielęgniarek. Wysiadły nawet telefony, tak że nie sposób się dowiedzieć, co tam się dzieje.

To wszystko, jak mówi Rusike, są symptomy rozkładu państwa. Zimbabwe to kolejne "państwo upadłe".

"Jesteśmy bezradni"

Dziś, na początkach XXI w., cholera nie jest już tak groźna jak sto lat temu, gdy na świecie umierały miliony ludzi - także w Europie. W dobie zaawansowanych leków i zorganizowanej opieki medycznej można by wręcz spojrzeć na nią jak na bardzo ciężkie, ale tylko przeczyszczenie. Ta zakaźna choroba jelit, wywoływana przez bakterie (przecinkowce), wyniszcza wprawdzie organizm szybko - wymioty i ostra biegunka mogą doprowadzić do utraty przez organizm połowy zmagazynowanych płynów w ciągu zaledwie jednego dnia. Ale odpowiednie leczenie, a zwłaszcza nawadnianie organizmu oraz dostarczanie mu elektrolitów i cukrów sprawiają, że umrze tylko jeden na stu chorych; w cięższych przypadkach może kilku.

Za to bez leczenia umiera nawet co drugi chory: odwodnienie organizmu prowadzi szybko do utraty świadomości, czasem śpiączki, wreszcie śmierci.

Ponieważ zakażenie następuje zwykle przez wypicie brudnej wody (zanieczyszczonej np. odchodami ludzkimi) - rzadziej natomiast przez spożycie zakażonej żywności bądź styczność z chorym - kluczowe znaczenie ma dostęp do czystej wody. A także podstawowa opieka nad chorymi, czyli po prostu podawanie im płynów i kroplówek.

Ale w Zimbabwe nie ma dziś nawet tak prostych, zdawałoby się, rzeczy jak czysta woda czy kroplówki. Niejaki David Parirenyatwa, tytułujący się ministrem zdrowia, przyznał otwarcie, że rząd Zimbabwe jest bezradny: "Nasze szpitale nie funkcjonują, potrzebujemy natychmiastowej pomocy z zagranicy, żeby zapewnić podstawową opiekę".

To i tak postęp: do niedawna rządzący krajem żelazną ręką Robert Mugabe, który w czerwcu 2008 r. rozpoczął szóstą już kadencję prezydencką, nie pozwalał swoim ministrom nawet na tak szczere wypowiedzi.

Idą deszcze, będzie gorzej

Przypominającą przecinek (stąd nazwa: przecinkowce), ruchliwą bakterię vibrio cholerae odkryto ponad 150 lat temu. Niemiecki lekarz Robert Koch pobrał materiał od zmarłego pacjenta w slumsach Kairu i po raz pierwszy wyizolował przecinkowca. W najbiedniejszych dzielnicach egipskiej stolicy panowały wówczas podobne warunki jak te, które dziś sprzyjają rozwojowi choroby w Zimbabwe: fatalny stan sanitarny w sytuacji zgęszczenia dużej liczby ludzi na niewielkim obszarze, w połączeniu z brakiem dostępu do czystej wody.

I tak jak kiedyś w Europie, również w Afryce choroba przekracza granice miast i państw - wraz z ludźmi uciekającymi przed zarazą. Czas inkubacji, od zarażenia do wystąpienia objawów, wynosi trzy dni. To dość czasu, aby zarażony dotarł z Zimbabwe do RPA, Malawi, Botswany czy Mozambiku. Wszystkie te kraje sąsiadujące z Zimbabwe ogłosiły już u siebie stan zagrożenia epidemią.

Na to, że sytuacja poprawi się sama z siebie nie ma co liczyć teraz, na początku pory deszczowej. Przeciwnie. - Przygotowujemy się na najgorsze - mówi Françoise Le Goff, która w Czerwonym Krzyżu odpowiada za kryzys w Zimbabwe. - Spływająca kanałami woda deszczowa zaleje pola i zanieczyści plony - ostrzega Le Goff. - A deszcze odetną wsie i uniemożliwią transport chorych.

Dlatego zespoły ludzi przybyłych z całego świata próbują w pośpiechu organizować na wsi np. cysterny z wodą i uświadomić ludności, jakie znaczenie ma higiena. - W Gweru, 3,5 godziny od Harare, budujemy cysterny o pojemności 90 tys. i dwa razy po 75 tys. litrów, w których woda będzie odkażana - mówi Svenja Koch z Niemieckiego Czerwonego Krzyża.

Jeszcze pilniejsze jest zbudowanie w całym kraju tak wielu punktów medycznych, jak to możliwe. - Jeśli chory na cholerę będzie musiał przebyć np. 50 km, aby znaleźć się pod opieką medyczną, to po drodze będzie musiał wiele razy się załatwiać, zostawiając wszędzie tam zarazki. Takie prozaiczne rzeczy sprawiają, że epidemia się rozszerza - mówi Le Goff.

Cholera? Jaka cholera?

Walkę z cholerą utrudnia kryzys polityczny. Nie ma takiej bredni, po którą rządząca klika by nie sięgnęła, byle odwrócić uwagę od epidemii. Prezydent Mugabe, trzymający się kurczowo władzy 84-latek, obwieścił w telewizji: "Jestem szczęśliwy, że mogę poinformować, iż nasi lekarze pokonali cholerę". Tego samego dnia tylko w mieście Masvingo, stolicy prowincji na południowym wschodzie kraju, zmarło co najmniej 30 osób. "Przychodzi do nas wielu chorych z okolicy, ale nie możemy im pomóc, nie mamy lekarstw" - mówiła przełożona pielęgniarek w największym szpitalu tej prowincji. Ale niezrażony Mugabe konfabulował: "Z powodu cholery pan Bush, pan Sarkozy i pan Brown chcą dokonać inwazji na Zimbabwe. Powiedzmy im więc: u nas nie ma już cholery".

Absurdalnemu przedstawieniu przed kamerami towarzyszyło napominanie mediów, tutaj w większości państwowych. Sikhanyiso Ndlovu, minister ds. informacji, instruował redakcje: "Należy umniejszać epidemię cholery, aby wrogom Zimbabwe nie dać szansy naciskania na prezydenta". Później Ndlovu podał kolejne wytyczne: "Pojawienie się cholery to wykalkulowany atak rasistowski i terrorystyczny ze strony Wielkiej Brytanii"; zdaniem ministra dawne imperium użyło przeciw Zimbabwe "broni biologiczno-chemicznej".

Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia ocenia, że w najbliższym czasie liczba zachorowań się podwoi. Jakby tego było mało, krajowi zagraża niedożywienie, a niedożywieni ludzie będą umierać także na takie choroby jak malaria czy grypa. - Ci, którzy nie umrą podczas epidemii, będą umierać z głodu - mówi Givemore Nyakudya z Harare, którego córka zmarła na cholerę. - W sklepach trudno coś kupić, a jeśli, to ceny są dla większości zawrotne.

Bo w Zimbabwe od kilku lat utrzymuje się zawrotna hiperinflacja; w 2008 r. wyniosła oficjalnie 300 milionów procent! Przeżycie staje się wyzwaniem nawet dla tych, którzy mają jakąś pracę, skoro w sklepach ceny podwajają się co kilkanaście godzin.

Przełożył WP

ZAPOMNIANE CMENTARZE

Kiedyś cholera należała w Europie do chorób najgroźniejszych - obok dżumy, ospy czy tyfusu. W XIX w. i na początku wieku XX to głównie cholera (i grypa) dała się Europie we znaki. Także ziemiom polskim, gdzie największa jej epidemia wybuchła w latach 1831-32. Cholera trafiła tu wraz z wojskami rosyjskimi tłumiącymi powstanie listopadowe; zmarło wtedy kilkaset tysięcy ludzi. Skalę epidemii pokazują straty armii rosyjskiej: o ile w bitwach zginęło 7 tys. rosyjskich żołnierzy, to na cholerę zmarło co najmniej 12 tys. (niektóre źródła mówią o 20 tys.). Ostatnie epidemie odnotowano w Polsce po I wojnie światowej. Wygasły one ostatecznie w 1922 r.

W Polsce zmarłych chowano zwykle na osobnych cmentarzach, zwanych cholerycznymi. W miastach i wsiach można spotkać jeszcze krzyże czy kapliczki - ostatnie pozostałości po takich cmentarzach, o których szybko zapominano.

Dziś cholera pojawia się w Ameryce Południowej, Indiach, Afryce. Na początku lat 90. epidemia wybuchła w Peru, w 1994 r. w Rwandzie. W 2001 r. WHO zanotowała na świecie 184 tys. zachorowań i 3 tys. zgonów. W Polsce w 1981 r. odnotowano przypadek chorego na cholerę w Warszawie, a w 1995 r. w Legnicy - byli to turyści wracający z zagranicy.

WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2009