Kilofem i piórem

Byliśmy źródłem siły roboczej - wspomina Marian Kotlarz. - Zostało mi z tamtych czasów świadectwo: "Przyczynił się do budowy Nowej Huty". Dziś wiele nie znaczy, nawet jubileuszu nikt świętować nie chce.

16.06.2009

Czyta się kilka minut

Budowa osiedla Stalowego. Nowa Huta, około 1955 r. /fot. Wiktor Pental / visavis.pl /
Budowa osiedla Stalowego. Nowa Huta, około 1955 r. /fot. Wiktor Pental / visavis.pl /

O budowie kombinatu hutniczego w Polsce zdecydował Stalin. W 1947 r. zaprosił Bolesława Bieruta, by zapytać, czy Polska poradzi sobie z takim wyzwaniem. Bierut miał wycedzić przez ściśnięte gardło: "Tak, towarzyszu". Stalin zaniósł się śmiechem, krzycząc do współpracowników: "On nie poniał!". Ale Bierut "poniał": zrozumiał, że ma zbudować zakład-kolos, a na jego potrzeby miasto, by zrealizować jeden z punktów tzw. planu sześcioletniego. Huta miała dostarczać 1,5 mln ton stali rocznie na potrzeby przemysłu zbrojeniowego. Oczekiwano przecież wybuchu III wojny światowej.

23 czerwca 1949 r. rozpoczyna się budowa Nowej Huty. Miasto wyrośnie obok inteligenckiego Krakowa i w założeniu ma zmienić jego charakter. Później pojawi się interpretacja, że Hutę wzniesiono pod Krakowem (rozpatrywano dwie inne lokalizacje), bo to miasto "niepoprawnie" głosowało w referendum 1946 r. Jednak historycy uznają tę tezę za mit.

Zaczęło się od skoszenia pierwszych łanów zboża, porozbiórkowa cegła ruszyła pociągami z Wrocławia, pieniądze szły z Moskwy. Nową Hutę budowano kilofem i piórem, bo wraz z ok. 12 tysiącami młodych ludzi, tzw. junaków wysłanych na plac budowy, ruszyła propagandowa machina. Nowa Huta miała stać się sukcesem Polski ludowej.

Ziemia się nie poddaje

Marian Kotlarz pochodził ze wsi nieopodal Buska Zdroju. Jako nastolatek był chudy, niewysoki. Przez Wojskową Komisję Uzupełnień został wcielony do młodzieżowej organizacji Służba Polsce. W 1950 r. brygadzista odpowiedzialny za ideologię zapakował Mariana do auta i powiózł przez rosnące pod Krakowem łany. Wokół były chaty, bielone wapnem i malowane na niebiesko. Toczyło się spokojne wiejskie życie. Nawet auto zdawało się z innego świata. "Tu zbudujemy miasto, będą w nim mieszkać dziesiątki tysięcy ludzi" - krzyczał brygadzista. Marian wystawiał głowę przez okno i czuł przypływ adrenaliny. Chciał pomóc w wyczarowaniu nowego miasta na tych polach. Usłyszał, że będzie to miasto nowoczesne, "bez Boga".

Tadeusz Binek był kędzierzawy, przyciągały uwagę. Pracoholik. Maturę zdawał we Wrocławiu, jako pierwszy rocznik podchodzący do niej na "ziemiach odzyskanych". Po maturze zaczepił się jako kreślarz w biurze projektów, współpracował z Tadeuszem Ptaszyckim, później głównym architektem Nowej Huty. Właśnie Ptaszycki poradził młodemu Binkowi, by wybrał studia na wydziale architektury.

Po nich Binek postanowił przyjechać do Huty i zatrudnić się u swego mistrza. W 1952 r. wysiadł więc z pociągu na stacji w Kocmyrzowie i polami (dziś Plac Centralny) przedzierał się do Dyrekcji Budowy Miasta Nowa Huta. Jego podanie o pracę rozpatrzono pozytywnie, dostał posadę nadzorcy budowy. - Na placu budowy znalazłem się na drugi dzień, w mojej części osiedla stały fragmenty bloków. Brygady pracowały bez przerw, nawet w nocy, choć światła było tyle, co dawały koksiaki - wspomina.

Kotlarz: - Rozpoczynając budowę, wchodziliśmy na czyjeś pole. Rosły ziemniaki, żyto. Zaczynaliśmy robić wykop pod fundamenty łopatami, koparek nie było. Cholernie ciężka robota.

Władza wywłaszczyła chłopów. Stracili domy i ziemię, otrzymali psie pieniądze: 5-10 proc. wartości majątku (dlatego na placach budowy przeprowadzali akcje sabotażowe). Kombinat i osiedla wzniesiono - wbrew temu, co głosiła propaganda - na żyznych glebach, czarnoziemach. Ziemia nie chciała się poddać: w czasie opadów wykopy zamieniały się w tłuste błota. Kotlarz: - Niejedne buty się w tej ziemi zgubiło.

Twierdza socjalizmu

W błotach tonął też sprzęt, ludzie tracili życie. Trudno ustalić, ile było ofiar: zadbano o ukrycie tych faktów. Do najcięższych robót wykorzystywano junaków, nikt nie liczył się z ich zdrowiem. Binek: - Warunki były prymitywne, nie mieliśmy praktycznie maszyn, musiało starczyć kilka betoniarek. Cegły ze stacji kolejowej dowoziły furmanki. Murarze pracowali w zespołach: jeden podawał cegły, drugi układał je na murze i wiązał zaprawą. Na wyższe piętra nosiło się cegły w tzw. kozach, drewnianych nosidełkach mocowanych skórzanym paskiem do pleców. Później pojawiły się gumowe taśmociągi. Kobiety wykonywały prostsze prace, jak obsługa budowlanej windy.

Bloki pięły się szybko, co tydzień przybywało piętro. Za to bywało, że junacy nie otrzymywali pensji. Niektórzy się buntowali, inni wierzyli, że w zamian za pracę otrzymają własne mieszkanie, i siedzieli cicho. Kotlarz: - Robiło się za miskę cienkiej zupy i kromkę chleba. Jak ktoś chciał zarobić, mógł po godzinach rozładowywać wagony, i za to też symbolicznie płacili.

Do budowanego miasta ściągali ludzie z całego kraju: dawni mieszkańcy Kresów, żołnierze niepodległościowego podziemia (angażując się na budowie, chcieli ukryć swoją tożsamość), przesiedleni Ukraińcy, którzy stracili domy w wyniku akcji "Wisła"... Miejsce znalazło tu nawet 150 Greków, którzy uciekli z ojczyzny przed wojną domową. Huta miała być trochę jak rosyjski Komsomolsk, stworzony z niczego i "przez młodzież dla młodzieży".

"Twierdzę socjalizmu" rozplanowano wzorując się na stolicach kapitalizmu: Nowym Jorku i Paryżu - szerokie arterie, wielokondygnacyjne budynki. Tadeusz Ptaszycki założył, że zamieszka tu 100 tys. ludzi. Nie chciał budować ciasnych podwórek i ciemnych oficyn. Mieszkania wyposażono w centralne ogrzewanie, instalację elektryczną i gazową oraz bieżącą wodę (wtedy bynajmniej nie oczywistość). Na podłogach kładziono dębowe parkiety. Na parterach przewidziano miejsce na sklepy, punkty usługowe, restauracje. Osiedla miały żłobki i przedszkola, a każda dzielnica własny dom towarowy, ośrodek kultury, boisko, szkołę. Z braku pieniędzy nie wybudowano ratusza i nie wykonano monumentalnych płaskorzeźb. Ale znalazły się quasi-barokowe ozdoby.

- To moja ręka skreśliła ratusz. Był piękny, ale niepotrzebny. Gdyby przyszło nam budować wszystko, co piękne i niefunkcjonalne, zbankrutowalibyśmy - opowiada Binek.

525 procent normy

Jako nadzorca budowlany Tadeusz Binek otrzymał pokój w hotelu robotniczym. Mariana Kotlarza razem z junakami ulokowano w namiotach pochodzących z amerykańskiego demobilu. Miejsce to, nazwane "Meksykiem", od razu zyskało złą sławę: rozboje, gwałty, zabójstwa. W młodych ludziach, często pochodzących ze wsi, kipiała energia. Średnia wieku 20 lat. Nic dziwnego, że "Meksyku" i w ogóle Huty szybko zaczęto się w Krakowie bać.

Dla Mariana zabrakło słomy do nabicia siennika, spał na gołych deskach, krzyże bolały. A dni były do znudzenia podobne: pobudka o szóstej, mycie (przy długim drewnianym korycie kilkanaście kranów, można ochlapać twarz i ręce, nie ma mowy o prysznicu, dlatego uskarżano się na wszy i brud), potem śniadanie (czarna kawa, zupa mleczna, czasem kawałek kiełbasy). Apel i wymarsz do pracy, obowiązkowo przy akompaniamencie orkiestry.

Budowy były strzeżone przez ubeków. Zespół Kotlarza był wyjątkowy: pracował on w 51. brygadzie Piotra Ożańskiego, przodownika pracy, który w lipcu 1950 r. wyrobił 525 proc. normy, układając rekordową liczbę 34 728 cegieł w ciągu ośmiu godzin (postać Ożańskiego posłuży Andrzejowi Wajdzie za prototyp bohatera "Człowieka z marmuru").

Kotlarz: - Z Ożańskim byłem najbliżej, on mnie uczył murarki, był doświadczony. Pogodny, dobry człowiek. Przy biciu rekordu byłem, przygotowywałem zaprawę. Przybyła Kronika Filmowa i dygnitarze.

Bicie rekordów nie było idyllą. Robotników zmuszano do pracy ponad siły, by w kraju, na modłę radziecką, narodzili się "przodownicy pracy". Sława przodownika trwała chwilę, potem władza przestawała się nim interesować. Można ich było spotkać w nowohuckich spelunach, za kieliszek wódki sprzedawali swoje historie. Ale zaraz po pobiciu rekordu brygada Kotlarza maszerowała do pracy z szarfami: "200 procent normy", "300 procent normy"... Jako pierwszy - Ożański: "525 procent normy".

Kotlarz nazywa Nową Hutę swoją pierwszą miłością: - Tu rozpocząłem dorosłe życie. To tak, jakbym dom sobie wybudował.

"Tak jakby", bo nigdy mieszkania w Hucie nie otrzymał. Mieszka w kamienicy w centrum Krakowa. Wolałby w Hucie: spokojniej, auta nie huczą tak za oknem i nie trzeba by wchodzić na wysokie piętra. Kotlarz często mówi: "tak jakby". Bo uczestniczył w historii, a ona jednak go omijała: - Jak Wajda kręcił "Człowieka z marmuru", dostałem zaproszenie na plan. Szliśmy jak wtedy, z orkiestrą i szarfami, śpiewaliśmy nasze piosenki. Tylko kamera mnie nie uchwyciła. Ale to nic, przecież Ożański to też nie prawdziwy Ożański, tylko aktor.

Soczewka historii

Maciej Miezian jest historykiem sztuki, muzealnikiem, autorem przewodnika po Nowej Hucie. Miejscem tym zafascynował się, gdy został kustoszem Dworku Matejki: położonego w tzw. pasie ochronnym między kombinatem a osiedlami. Dziś stara się oczyścić Hutę ze złej legendy, pokazać jej dobre strony.

Starszym mieszkańcom Krakowa Huta kojarzy się z junakami, którzy w gumofilcach przyjeżdżali na Rynek robić awantury, i z ludźmi, którzy nie mogli pogodzić się z przesiedleniem do miasta, więc rzekomo hodowali w wannach świnie. Na siłę chce się przerabiać historię Huty, np. zmieniając nazwę placu im. Ożańskiego. Często zapomina się o pięknej karcie: tutejsza Solidarność, walka o krzyż... Zdaniem Mieziana, Kraków ma szczęście, że ma Nową Hutę: miasto w całości zbudowane po wojnie, projektowane przez wybitnych architektów.

Jednak działalność Mieziana i kilku podobnych pasjonatów to kropla w morzu potrzeb. Jeszcze kilka lat temu jeden z krakowskich radnych postulował zrównanie Huty z ziemią, by pozbyć się problemu. Dziś Huta jest coraz popularniejsza wśród turystów z Zachodu. I szuka pomysłu na siebie. Chce wyzbyć się kompleksów. Bo nawet z obchodami rocznicy był problem, pojawiały się głosy, że nie ma czego świętować.

Kotlarz: - Rocznicę budowy Nowej Huty chciano przykleić do rocznicy upadku komunizmu. Nasza brygada jest już zupełnie zapomniana. Ludzie umierają, niedługo nie będzie już miał kto o tych czasach opowiedzieć. Szkoda. To jakiś kawałek historii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2009