Kapitalizm nasz realny

Jaki model gospodarczy zbudowano w Polsce w ciągu minionych 20 lat? I jakie miało to skutki nie tylko dla życia gospodarczego, ale dla rozwoju społecznego?

22.04.2009

Czyta się kilka minut

Kapitalizm rysowany przez propagandę PRL był groźnym żywiołem, niszczącym społeczeństwa Zachodu. Kapitalizm istniejący w doświadczeniu potocznym - zamożniejszym i lepszym światem, do którego dostęp zamknięto przed nami raz na zawsze. Światem pożądanych dóbr konsumpcyjnych, dobrze opłacanej pracy, większych możliwości życiowych. Jego witryny: sprzedające za dolary Peweksy, zachodnie filmy, kolorowe pisma - przeczyły propagandzie.

Kapitalizm harmonii

A jednak... Dziś może się to wydawać dziwne, ale w świecie opozycji lat 80. zwolennik gospodarki kapitalistycznej był zjawiskiem niezwykle rzadkim, izolowanym, mającym status osoby niepoważnej, czasami wręcz "dywersanta" w walce o sprawiedliwość społeczną. O ile świat pojęć potocznych identyfikował kapitalizm po prostu z zachodnim dobrobytem, o tyle elity opozycji długo zachowywały wobec wolnorynkowych rozwiązań w gospodarce daleką rezerwę, często niechęć. Propagowały wizję, w której chaosowi i niesprawiedliwości kapitalizmu można przeciwstawić gospodarkę "trzeciej drogi" - rozumną i tworzącą społeczną harmonię interesów.

Nic zatem dziwnego, że zdecydowanie mniejszościowa, spychana na opozycyjny margines grupa zwolenników kapitalizmu ­- ze Stefanem Kisielewskim, Januszem Korwin-

-Mikkem, Mirosławem Dzielskim - musiała przełamać przede wszystkim "czarną legendę" wolnego rynku. Harmonię wprowadzoną przez racjonalnego planistę zastępowała ładem samorzutnym, harmonią osiąganą przez uzgodnienie reguł gospodarowania z naturą ludzką, światem swobodnie kształtujących się potrzeb, swobodą kontraktu i odejściem od regulacji cen przez państwo.

Propagowany w latach 80. kapitalizm był zatem opisywany w pewnym oderwaniu od realiów Europy Zachodniej, raczej przez odniesienie do projektów Ronalda Reagana czy Margaret Thatcher. Wskazywano przy tym - jak w przypadku Dzielskiego - na jego zasadniczą, nie tylko formalną, ale i duchową zgodność z porządkiem chrześcijańskim, na jego efektywność w zaspokajaniu potrzeb i generowaniu wzrostu gospodarczego. Wreszcie - na znacznie większą sprawiedliwość w alokacji środków.

Nierówność uznawano za cechę wszystkich systemów ekonomicznych: w kapitalizmie jej wyznacznikiem były pieniądze, w socjalizmie - znajomości, dojścia, pozycja w aparacie władzy. Realne mechanizmy rządzące życiem gospodarczym PRL postrzegano jako regres - cofnięcie się do pierwotnych sposobów zdobywania środków do życia. Dzielski wychwytywał zabawne słownictwo tamtych czasów, wskazujące na "zbieracko-łowiecki" charakter społeczeństwa socjalistycznego: polującego na deficytowe produkty, gromadzącego zapasy, budującego indywidualne kanały zaopatrzenia (bezpośrednio u producentów).

Chaos sprymitywizowanej gospodarki socjalistycznej miała zastąpić harmonia popytu i podaży, przedsiębiorczości i jej materialnych nagród. Harmonia oparta na całkowitym wycofaniu się państwa z pozycji regulatora na pozycje sprawiedliwego strażnika reguł. Motywem, który miał zachęcić rządzących do realizowania tego scenariusza, miała być zamiana władzy na własność. Zamiana dokonywana w warunkach laboratoryjnie czystych, a zatem przez jednorazowe uwłaszczenie - bez długotrwałych przywilejów naruszających równość rynkowej rywalizacji.

Kapitalizm wstrzelony

Nowy ład ekonomiczny - rysowany przez liberałów i konserwatystów - miał powstawać w sposób ewolucyjny. Przede wszystkim przez deregulację gospodarki, prywatyzację i nierepresjonowanie przedsiębiorczości. Pewne elementy strategii rządu Mieczysława Rakowskiego z przełomu roku 1988 i 1989 wskazywały nawet na skłonność do realizowania takiego właśnie projektu. Jego alternatywą był zaproponowany przy Okrągłym Stole model ewoluujących paktów społecznych, gospodarki kontrolowanej już nie przez arbitralnego planistę, ale porozumienie między administracją gospodarczą a związkami zawodowymi.

Wygrał model trzeci - tylko z pozoru będący syntezą dwóch zarysowanych wyżej alternatyw. Można go określić - nawiązującym do obserwacji Jadwigi Staniszkis - mianem "kapitalizmu wstrzelonego". Kapitalizmu, który (inaczej niż na Zachodzie) nie powstał w wyniku ewolucji struktur gospodarczych, ale został wprowadzony w ramach zewnętrznej agendy, opracowanej przez instytucje finansowe. Określała ona pewne instytucjonalne minimum rozwiązań, które pozwalało na korzystanie ze wsparcia ekonomicznego Zachodu, a zarazem włączało polską gospodarkę w obieg międzynarodowy.

Owo "wstrzelenie" oznaczało zasadniczą zmianę logiki gospodarowania. Szokowy odwrót od gospodarki niedoboru (gdzie dobrem rzadkim był towar, a o dostępie do niego decydowały "znajomości") ku gospodarce, w której ważne było raczej, by mieć dobrą pracę, dającą zarobki - kluczowe na obficie zaopatrzonym rynku.

"Wstrzelenie" uderzyło najsilniej w tych, którzy byli w końcówce socjalizmu największymi beneficjentami sytuacji niedoboru: w producentów żywności, sektor usług, rzemiosło. Paradoksalnie zatem - w PRL-owskie rezerwaty wolnej przedsiębiorczości. Jednocześnie ustanowiło nowe reguły gry, w których największe szanse mieli ludzie z szerokim dostępem do zasobów: łatwych kredytów, zamówień publicznych (nieregulowanych wówczas przez żadne normy prawne), zwolnień podatkowych, dostępu do informacji na temat projektowanych zmian, wiedzy o przedsiębiorstwach i możliwości przejmowania ich aktywów itp.

"Kapitalizm wstrzelony" w warunkach szoku tworzył system, w którym bardziej niż innowacyjność, przedsiębiorczość czy pracowitość liczyły się zasoby wynoszone ze świata dawnej władzy.

Kapitalizm postkomunistyczny

Nic zatem dziwnego, że "renta" władzy PRL nie wyraziła się wyłącznie w zamianie władzy na własność, ale przede wszystkim we względnie trwale uprzywilejowanej sytuacji "segmentu postkomunistycznego" w pierwszej fazie kapitalistycznej rywalizacji i akumulacji.

"Segment komunistyczny" rozumieć należy tu raczej jako zdecentralizowaną sieć powiązań między ludźmi tworzącymi elitę PRL - na styku aparatu państwowego, partyjnego, służb specjalnych, nomenklatury gospodarczej. By wyobrazić sobie zasoby tego segmentu, starczy wskazać na przewagę konkurencyjną, jaką dla startującego przedsiębiorstwa mógł być tani lub wręcz nieegzekwowany kredyt, korzystne zamówienie publiczne, dostęp do wiedzy o przygotowywanym rozporządzeniu, udział w uprzywilejowanej prywatyzacji itd.

Oczywiście, system był na początku otwarty dla wszystkich. Ale przez ową nierówną konkurencję uprzywilejowywał tych, którzy korzystali z "kapitału społecznego" wyniesionego z poprzedniego ustroju. Zjawisko to delegitymizowało w znacznym stopniu nowe porządki. Okazywało się bowiem, że uczestnictwo w potępianym oficjalnie aparacie władzy, a niekiedy nawet aparacie przemocy - zostało w nowej Polsce nagrodzone przywilejami ekonomicznymi. Co więcej - owa nagroda nie miała jednorazowego charakteru.

Kapitalizm lat 90. stał się bowiem - odwołajmy się raz jeszcze do Staniszkis - "kapitalizmem politycznym". Systemem, w którym najwyższe nagrody zdobywają ci, którzy potrafią trwale wykorzystywać znajomości w urzędach, wymiarze sprawiedliwości, aparacie skarbowym, dziurawym i niekontrolowanym systemie bankowym. "Kapitalizm polityczny" przesuwał, zmieniając jedynie sposoby, środki publiczne do sfery prywatnej własności. Z czasem stało się jasne, że niemal wszystkie największe fortuny są - jak w PRL - pochodną "dojść" politycznych, a nie wynikiem genialnych projektów rynkowych.

Oczywiście, kapitalizm postkomunistyczny pozostawał nadal kapitalizmem - a zatem modelem względnie otwartym, promującym przedsiębiorczość, reagującym na potrzeby rynku. Tyle tylko że w poważny sposób naruszającym reguły równej konkurencji. Co więcej - reprodukował on z czasem owe reguły na poziom niższy. Choć w realiach gospodarczych społeczności lokalnych często trudno było je nazwać "kapitalizmem politycznym", to nieformalne relacje między przedsiębiorcami, aparatem skarbowym, bankami a lokalną administracją niskiego, apolitycznego szczebla stawały się regułą.

Apogeum tego kapitalizmu to okres rządów Leszka Millera. Jego załamanie się - to moment powołania komisji śledczych Sejmu IV kadencji.

Kapitalizm lokalny czy peryferyjny

Moment załamania się mechanizmów "kapitalizmu politycznego" (czy też postkomunistycznego) będzie z pewnością jeszcze długo dyskutowany. Wydaje się bowiem, że możliwość wyjścia poza jego logikę została podyktowana przez czynniki niekoniecznie uwarunkowane politycznie.

Po pierwsze - przez znaczny udział kapitału zagranicznego w sektorze finansowym, wysoki poziom inwestycji w sektor handlu detalicznego. Wymuszało to korektę reguł gry - na rzecz bardziej przejrzystych i eliminujących lub ograniczających dawne układy.

Po drugie - spora liczba miejsc pracy dla menedżerów oferowanych poza układem postkomunistycznym tworzyła poczucie znacznie większej niezależności, niż miało to miejsce w latach 90.

Wreszcie - perspektywa przystąpienia do Unii Europejskiej ułatwiała przeprowadzanie wielu regulacji, które w pierwszej fazie zmian prowokowały skuteczny opór grup interesu, zainteresowanych długim okresem braku formalizacji reguł.

Przełom, jaki miał miejsce w latach 2003--2004, ujawnił zatem z całą ostrością istotny dylemat polskiego kapitalizmu, jakże odmienny od podręcznikowych ujęć tej kwestii. Mieliśmy wybór: między przejrzystymi regułami gry, wprowadzanymi za cenę utraty kontroli kapitałowej i organizacyjnej, a szansą na większą samoistność za cenę akceptacji gospodarki opartej na układach i przemocy. Dylemat ze złego snu, w którym każdy wybór oznacza rezygnację z czegoś, co uznawaliśmy za ważne.

Wybór dokonywał się jednak w pewnym sensie podświadomie. Strategia obrony rodzimego kapitału skompromitowała się w dwóch istotnych sektorach: mediów i bankowości. W tym pierwszym, gazety przekazywane rodzimym spółkom lub kapitałowi "nie-niemieckiemu" ostatecznie trafiały w ręce koncernów zza zachodniej granicy. W tym drugim przypadku - strategie konsolidacji "rodzimego sektora" zwiększały jedynie rentę, jaką uwłaszczone ekipy zarządcze uzyskiwały przy sprzedaży zagranicznym kontrahentom.

Strategia ochrony "lokalności" oznaczała jedynie chwilowe preferencje dla tych, którzy umieli ją efektywnie zdyskontować. Krajowi przynosiła same szkody. W pewnym momencie stało się jasne, że istotne problemy nie dotyczą zachowania kontroli, ale jej zakresu i sposobu sprawowania. O ile bowiem kategoria peryferyjności oznacza całkowitą niesamodzielność (pełne uzależnienie od kształtowanych na zewnątrz reguł), o tyle lokalność zakłada pewną grę z dominującymi centrami gospodarczymi, określanie pewnych warunków brzegowych z pozycji silniejszych niż kontestacja.

Paradoksalnie - po wejściu Polski do Unii - strategie umiarkowanego wpływu, "bycia branym pod uwagę", stały się bardziej realne niż w warunkach pełnej suwerenności. Suwerenność przed rokiem 2004 generowała bowiem pewną rentę dla elit, obsługujących jej styk z globalną gospodarką, ale zarazem nie wymuszała żadnych reguł kontroli "globalizacji". Obecne reguły wiążą owe swobody, utrudniając np. korzystne dla konkretnego inwestora deformacje prawa lub pozaprawnych reguł konkurencji.

Niewinność i doświadczenie

Propagowany w końcówce lat 80. "kapitalizm harmonii" był możliwy tylko jako swego rodzaju antyteza "harmonii" socjalistycznej. Jako polemiczna wersja liberalnej ideologii, dostosowanej do realiów ówczesnych polemik. Z natury rzeczy akcentował "powszechność" i sprawiedliwość wolnego rynku. Powszechność, która w programach liberałów i konserwatystów lat 90. została jeszcze wpisana w projekt powszechnej prywatyzacji (KLD) i projekt "kapitalizmu ludowego" (konserwatyści). Z czasem jednak stało się jasne, że poza pewnymi segmentami handlu i usług, w których kapitalizm powszechny święcił triumfy, dominujące reguły gry odnoszą się do modelu całkiem innego.

W doświadczeniu przeciętnego właściciela sklepu nasz "realny kapitalizm" oznaczał bowiem nierówną konkurencję z reprezentującym "globalny kapitalizm" supermarketem lub z uprzywilejowanym dzięki znajomościom w aparacie władzy "kapitałem postkomunistycznym". Oznaczał konieczność radzenia sobie z nieufnym - a czasami wrogim - państwem, z jego biurokratycznymi apetytami, z podtrzymującą ducha dawnej epoki kulturą kontroli.

Wyzwaniem najpoważniejszym nie był ani wolny rynek, ani preferencje konsumenta, ale pokonywanie trudności wynikających ze specyfiki "polskiej drogi do kapitalizmu". Podręczniki przedsiębiorczości stawały się zatem równie życiowe, co wcześniejsza "ekonomia polityczna socjalizmu". Rozmowy z przedsiębiorcami pozwalały na rekonstruowanie zupełnie innego klucza rozwoju gospodarczego niż ten zakładany w pierwszym okresie.

Z drugiej jednak strony - system renty władzy (tej dawnej i tej obecnej) z czasem okazywał się nieefektywny. Więzy sprzed 1989 r. pękały, a interesy "segmentu postkomunistycznego" ulegały rozwarstwieniu. Kapitalizm początków XXI w. okazywał się bardziej skomplikowany, może nawet mniej obiecujący niż nadzieje sprzed transformacji, ale zarazem nadal "otwarty". Nie ciążyła nad nim - jak przez lata nad socjalizmem - żadna teza o "niereformowalności". Przeciwnie: zmienność, elastyczność, a także daleko idąca nieprzewidywalność czyniły zeń system godny podtrzymania - dość rzadko kwestionowany na poziomie założeń.

Legitymizowany przez obfitość i rosnącą dostępność dóbr konsumpcyjnych, przez nadzieje, jakie budzi, przez poczucie realnej ucieczki z "gorszego świata", w jaki zostaliśmy wepchnięci po roku 1945 - jest także modelem, którego kształt może być w istotnej mierze określany lokalnie. Określany nie tyle przez świadome działania władz państwowych, lecz głównie przez siłę postaw zakorzenionych w kulturze i przez tę kulturę - także w drodze refleksji - kształtowanych.

***

Aby ta gra w kapitalizm była dojrzalsza, warto wyjść poza żarliwą afirmację, bardziej wolnorynkową niż pisma Friedmana i antynowoczesne sentymenty. Aparatura wielkich systemów ideowych jest bowiem przydatna tylko do wielkich rozstrzygnięć "albo-albo". Tymczasem fascynujące zmiany i lokalne odmienności kształtują się poza tymi rozstrzygnięciami. Rozstrzygają się na poziomie postaw i decyzji przedsiębiorców, konsumentów, urzędników, finansistów. Postaw, których nie reguluje już odgórna instrukcja władz ani rzekoma logika wolnego rynku, lecz intelektualne i kulturowe "wyposażenie" - dostarczane przez rodziny, szkoły, media, wspólnoty religijne czy instytucje kultury.

I choć kształt kapitalizmu stanowi przedmiot nauk ekonomicznych, to czynniki go określające leżą poza polem ich percepcji.

RAFAŁ MATYJA jest politologiem i historykiem, wykładowcą Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu. W latach 80. w opozycji (m.in. w Ruchu Młodej Polski). Autor hasła "IV Rzeczpospolita" jako państwa zrywającego ciągłość z praktyką ustrojową PRL nie tylko w sferze symboliki, ale przede wszystkim instytucji i praktyki ustrojowej. Wraz z Rafałem Dutkiewiczem, Janem Rokitą i Kazimierzem M. Ujazdowskim jest twórcą portalu internetowego Polska XXI. Autor wielu publikacji, m.in. "Trzecia Rzeczpospolita - kłopoty z tożsamością", "Państwowość PRL w polskiej refleksji politycznej lat 1956-1980".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2009