Jemeńczycy pod bombami

W cieniu wojny syryjskiej na Bliskim Wschodzie rozgrywa się inny dramat. Po dwóch latach saudyjskich nalotów na krawędzi katastrofy znalazł się Jemen.

05.03.2017

Czyta się kilka minut

Mural w Sanie, stolicy Jemenu, przedstawiający amerykańskie drony, 7 lutego 2017 r. / Fot. Khaled Abdullah / REUTERS / FORUM
Mural w Sanie, stolicy Jemenu, przedstawiający amerykańskie drony, 7 lutego 2017 r. / Fot. Khaled Abdullah / REUTERS / FORUM

Wojna nie zapoczątkowała tutaj cierpień, lecz dodała nowe – i to nawet zanim jeszcze wybuchła.

Jemen był najbiedniejszym państwem Półwyspu Arabskiego. Dzisiaj – dokładnie dwa lata po tym, gdy do wewnętrznego konfliktu (aczkolwiek z udziałem zewnętrznych graczy) włączyło się lotnictwo sąsiedniego królestwa Saudów – jest krajem na granicy upadku. Pomocy potrzebuje tu ok. 19 mln ludzi. A zapasy żywności, którą Jemen niemal wyłącznie importuje, mogą się skończyć już za dwa miesiące.

Co gorsza, jemeńska wojna dopiero się rozkręca.

Inaczej niż w Tunezji

Tymczasem jeszcze przed kilkoma laty wydarzenia w Jemenie uznawano na Zachodzie za rzadki przykład sukcesu Arabskiej Wiosny.

W 2012 r. demonstracje doprowadziły tu do dymisji prezydenta Alego Abda Allaha Saliha, który podczas trzech dekad swoich rządów wykazywał się awersją do demokracji, gromadząc przy okazji na boku kilkadziesiąt miliardów dolarów prywatnego majątku. Jego następca, Abd Rabbuh Mansur Hadi, chciał powtórzyć w Jemenie scenariusz z Tunezji: sojusz najważniejszych stronnictw, zawiązany pod hasłem „narodowego dialogu”.

Nie udało się, ponieważ do akcji wkroczyli Huti – zamieszkująca północ kraju społeczność szyicka, a więc sympatyzująca z Iranem, w świecie islamu ideologicznym rywalem Arabii Saudyjskiej (i przez Teheran wspierana). Utrzymując, że nowa władza ich dyskryminuje i nie zgadzając się z federalistyczną koncepcją nowego państwa, Huti stawili zbrojny opór. Konflikt stopniowo eskalował. W połowie 2014 r. ich oddziały zajęły Sanę, stolicę kraju, zmuszając prezydenta Hadiego do ucieczki do Arabii Saudyjskiej. W tle były zaś wciąż nierozwiązane spory z okresu, gdy istniały dwa państwa jemeńskie (Północ oraz ludowe Południe, wspierane wtedy przez Związek Sowiecki) – w tym kwestia dostępu Huti do wybrzeży Morza Czerwonego.

Zdaniem Håvarda Mokleiva Nygårda, analityka Instytutu Badań nad Pokojem w Oslo (PRIO), te żądania mogłyby nawet zostać spełnione. Ale na przeszkodzie stoi pragnienie Huti zachowania własnej armii. „Wiele grup społecznych, na czele Huti, dysponuje siłą wojskową zdolną do rzucenia wyzwania całemu państwu. Państwo jest dziś w Jemenie czymś niewiele więcej niż tylko jedną z uzbrojonych wspólnot w społeczeństwie – pisał niedawno Nygård w dzienniku „Aftenposten”. – Tak długo, jak tak pozostanie, nie uda się w kraju zbudować trwałego pokoju”. Nygård uważa też, że konflikt w Jemenie nie jest wypadkową podziałów religijnych czy etnicznych, lecz że te podziały są jego produktem.

Wojna nie tylko domowa

Na konflikt w Jemenie świat zwrócił uwagę właśnie dwa lata temu, kiedy włączyła się do niego sąsiednia Arabia Saudyjska. 19 marca 2015 r. w zamachach samobójczych, których celem był meczet w Sanie, zginęło niemal 150 osób. Tydzień później królestwo Saudów – formalnie stojąc na czele koalicji 11 państw arabskich – rozpoczęło naloty przeciwko Huti, trwające z przerwami do dziś.

Według tygodnika „Economist” skala saudyjskiej kampanii w Jemenie przewyższa obecnie rosyjskie zaangażowanie w Syrii. Do tej pory saudyjskie bomby spowodowały straty materialne w wysokości ok. 19 mld dolarów. Ich celem jest m.in. – i bez tego licha – infrastruktura komunikacyjna na terenach kontrolowanych przez Huti: drogi, porty, mosty. W sierpniu 2015 r. naloty poważnie uszkodziły największy w kraju port w Al-Hudajda. Działacze humanitarni nazywają to miasto „kroplówką Jemenu”: przechodzi tędy większa część importowanej żywności, a także lekarstw.

W październiku lotnictwo atakuje w Sanie miejsce, w którym akurat odbywa się przyjęcie po pogrzebie, ginie ok. 140 osób. Jemeńskie ministerstwo zdrowia przez radio apeluje do lekarzy, którzy wrócili z dyżurów do szpitali. Rodziny rannych łapią na ulicy przychodniów, prosząc o oddawanie krwi.

Już jesienią, po kilku miesiącach saudyjskiej interwencji, organizacje Amnesty International i Human Rights Watch informowały, że cywilów w Jemenie dosięga także broń dostarczana Arabii Saudyjskiej przez państwa Zachodu. Wielka Brytania tylko do lata 2016 r. sprzedała Arabii Saudyjskiej sprzęt wojskowy o wartości ok. 3,3 mld euro (saudyjskie królestwo jest obecnie najważniejszym rynkiem zbytu dla brytyjskiej zbrojeniówki).

2017: widmo głodu

Sytuacja cywilów w Jemenie jest katastrofalna i w dalszym ciągu się pogarsza. Pomocy wymaga prawie 19 mln mieszkańców. Z tego 3,3 mln ludzi – w tym ponad 2 mln dzieci – jest dotkliwie niedożywionych. Średnio każdego dnia ginie tu 75 osób. Według danych Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców ONZ w styczniu 2017 r. w Jemenie znajdowało się ok. 2 mln tzw. uchodźców wewnętrznych.

Największe zagrożenie dotyczy sytuacji żywnościowej. Wcześniej kraj importował aż 90 proc. potrzebnego pożywienia. Teraz dostawy z zewnątrz są niemożliwe i Jemenowi zagraża głód. Największą cenę płacą za to najmłodsi. W reportażu z Jemenu telewizja BBC pokazała niedawno dzieci, które całymi dniami przyjmują wyłącznie wodę, oraz ich matki, które są tak słabe, że stają się niezdolne do produkowania mleka, by karmić niemowlęta. Pokazano także półtorarocznego chłopca, który waży tyle, ile zwykł ważyć sześciomiesięczny niemowlak. Dzieci są zresztą ofiarami także na froncie. W miniony wtorek ONZ informowało, że co najmniej 1476 uczestników walk to dzieci, w większości rekrutowane przez rebeliantów.

Kraj ma rezerwy żywności na dwa do czterech miesięcy. Jeśli walki będą nadal trwały, może dojść do klęski głodowej – ostrzegł przed kilkoma dniami Robert Mardini, regionalny dyrektor Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża. Wezwał do zniesienia restrykcji importowych i odblokowania portu w Al-Hudajda.

Nic nie wskazuje na to, aby jemeńska wojna miała się szybko skończyć. Håvard Mokleiv Nygård z PRIO proponuje, aby do Jemenu skierować oddziały pokojowe błękitnych hełmów ONZ. „Media mówią o operacjach pokojowych zwykle wtedy, kiedy dochodzi do spektakularnej klęski, jednak działania ONZ-u nie tylko wpływają na zmniejszenie natężenia walk, ale również polepszają sytuację ludności cywilnej. Zmniejszają prawdopodobieństwo, że wojna przeleje się na sąsiednie kraje, a jeśli udaje się ją zakończyć, znacząco wpływają na stabilizację w czasie pokoju” – pisze Nygård w „Aftenposten”. To jednak tylko głos eksperta – nic nie zapowiada, aby wojska ONZ miały wkroczyć do Jemenu.

Na domiar złego w październiku 2016 r. jemeńskie ministerstwo zdrowia ogłosiło wybuch epidemii cholery – do 11 stycznia zanotowano ponad 15 tys. przypadków tej choroby.

Jeszcze więcej ofiar

Niedawno Jemen ponownie przykuł na krótko uwagę światowych mediów. 29 stycznia podczas akcji amerykańskich komandosów, której celem byli bojownicy Al-Kaidy, zginął jeden z żołnierzy USA, a sześciu innych odniosło rany. Komandosi zostali zmuszeni do zniszczenia uszkodzonego podczas akcji helikoptera. Była to – jak się okazało – pierwsza amerykańska operacja specjalna, zatwierdzona przez nowego już prezydenta Donalda Trumpa.

Według Amerykanów w wyniku akcji śmierć poniosło kilkunastu domniemanych członków Al-Kaidy. Jednak świadkowie twierdzą, że zginęło co najmniej 25 osób – w tym dziesięcioro dzieci oraz dziewięć kobiet. Rząd w Sanie oraz organizacja Human Rights Watch wezwały Waszyngton do wyjaśnienia okoliczności tej akcji. Tymczasem kolejne właśnie wznowiono: w miniony czwartek amerykańskie drony i myśliwce przeprowadziły 23 naloty na cele w górach na południu kraju, gdzie swoje bazy mają członkowie jemeńskiej Al-Kaidy.

Według danych ogłoszonych przed tygodniem przez ONZ podczas wojny w Jemenie zginęło dotąd 4667 cywilów. To oficjalna liczba – organizacje humanitarne szacują, że w kraju, w którym działa zaledwie połowa szpitali i ośrodków zdrowia, prawdziwy bilans konfliktu może być co najmniej dwukrotnie większy. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2017