Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Cała operacja zmian w gabinecie Mateusza Morawieckiego nie wygląda na merytoryczną, a bardziej propagandową i porządkującą wewnętrzne układy w środowisku władzy. Dowiedzieliśmy się, że gabinet premiera może bez trudu obejść się bez czterech dotychczas niezbędnych wicepremierów. Mariusz Błaszczak, Piotr Gliński i Jacek Sasin będą już tylko odpowiadali za kierowane przez siebie resorty obrony, kultury i aktywów państwowych, a Henryk Kowalczyk jako minister bez teki dostanie nowe zadania. Wszystkie ich kompetencje jako zastępców Mateusza Morawieckiego ma wziąć na siebie 74-letni Jarosław Kaczyński. Tak naprawdę jednak powrót lidera PiS do rządu, i to dokładnie w rocznicę rezygnacji z teki wicepremiera odpowiedzialnego za sprawy bezpieczeństwa państwa, wygląda tak, jakby zirytowany Kaczyński mówił: „Idźcie z tej ławki, bo nie dajecie sobie rady, teraz ja tu rządzę”.
KACZYŃSKI ZARZĄDZIŁ RESET W ULU. CZY BRUDZIŃSKI POMOŻE MU WYGRAĆ WYBORY?
Można współczuć premierowi, że teraz Kaczyński będzie stale siedział na tylnym siedzeniu i dyrygował. Na osłodę pozostaje Morawieckiemu świadomość, że prezes pozwolił mu wprowadzić do sztabu wyborczego swoich ludzi. Nie będzie to miało jednak większego znaczenia wobec faktu, że znany z ciętego języka i obcesowego traktowania współpracowników Joachim Brudziński to wierny człowiek prezesa, i w tym kontekście zmiany w sztabie, mające rzekomo uwzględniać potrzeby różnych frakcji (KPRM, Suwerennej Polski, Partii Republikańskiej i Kancelarii Prezydenta), to tylko zasłona dymna. Tak naprawdę reforma gabinetu to raczej pociągnięcie za smycz ze strony Kaczyńskiego, który uznał, że bez jego bezpośredniego nadzoru towarzystwo nie potrafi sprawnie współdziałać, tylko wychodzą z niego różne kompleksy i własne małe interesy nie do pogodzenia.
Władza potrzebuje impulsu
Podczas uroczystości wręczenia nominacji Andrzej Duda podziękował Kaczyńskiemu za wkład w bezpieczeństwo Polski i autorstwo ustawy o obronie RP. Prezydent długo też opowiadał o wyzwaniach dla Polski, starając się przy okazji uzasadnić potrzebę zmian w gabinecie Morawieckiego. Było to dość nużące i niespójne, bo trudno uzasadniać z przekonaniem coś, co ma wymiar wewnętrznych przetasowań w środowisku władzy, a nie wynika z konkretnego problemu w zarządzaniu państwem. Jako główny usłyszeliśmy argument zagrożenia bezpieczeństwa wewnętrznego kraju z wiadomego kierunku, co może owocować próbami zniekształcenia procesu wyborczego w Polsce i wpłynięcia na polskie wybory parlamentarne jesienią. Nie padły żadne konkrety, dlaczego obecność Kaczyńskiego w rządzie miałaby stanowić jakiś przełom, ale tym już zajmie się sam prezes, który przy pomocy lex Tusk i komisji zdecyduje, czy zagrożeniem jest tylko sama Rosja czy też jej domniemani agenci wpływu w łonie opozycji, na czele z Donaldem Tuskiem.
PO MARSZU, PRZED WYBORAMI: POLITYCZNA MAPA POLSKI
MAREK KĘSKRAWIEC: Spodziewajmy się nie tylko protestów kwestionujących wyniki jesiennych wyborów. Nawet uczciwe mogą nie wyłonić zwycięzcy i rozpocząć erę politycznego chaosu.
Środowisku władzy potrzebny jest impuls po defensywie, w jakiej PiS znalazł się po marszu opozycji 4 czerwca, który przyciągnął na ulice Warszawy setki tysięcy demonstrantów i na powrót uczynił z Donalda Tuska niekwestionowanego lidera opozycji. Tlen partii władzy podała już tydzień temu Unia Europejska, planująca nałożyć na kraje członkowskie obowiązek przyjmowania imigrantów z krajów Unii najbardziej zagrożonych tym problemem; PiS próbuje też wyciągnąć polityczną korzyść z tragicznej śmierci Polki, brutalnie zamordowanej w Grecji przez (najprawdopodobniej) obywatela Bangladeszu. Badania przeprowadzone dla Wirtualnej Polski przez United Surveys pokazały, że 50,8 proc. ankietowanych Polek i Polaków jest za przeprowadzeniem w sprawie relokacji uchodźców referendum, które Kaczyński planuje dokładnie w dniu jesiennych wyborów. Przeciwnego zdania jest tylko 38,6 proc. badanych, co może stanowić dla proeuropejskiej opozycji trudny orzech do zgryzienia. Z jednej strony będzie się ona musiała zderzyć z pragnieniami UE, z którą po ewentualnym przejęciu władzy chce naprawić stosunki. Z drugiej trzeba będzie uwzględnić niechęć naszych obywateli do migrantów ze Wschodu, zwłaszcza w kontekście zdarzeń na granicy z Białorusią dwa lata temu, ale także – uzasadnioną niezgodę Polaków na sztywne mechanizmy, które przynajmniej na razie nie uwzględniają wyjątkowego zaangażowania zarówno obywateli, jak i władz w pomoc uchodźcom wojennym z Ukrainy.