Jak pogodzić wiarę z życiem emocjonalnym

Irmina Wolniak, pastorowa od emocji: Religijny system kar i nagród okrada z głębi duchowej i utrudnia zbudowanie żywej więzi z Bogiem. Tymczasem łaska Boga jest skandaliczna, burzy schematy religijne.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Irmina Wolniak podczas modlitwy w kościele Radość Północ, Gdańsk, kwiecień 2024 r. // Kamil Jasiński dla "TP"
Irmina Wolniak podczas modlitwy w kościele Radość Północ, Gdańsk, kwiecień 2024 r. // Kamil Jasiński dla „TP”

Maciej Müller: Mówisz, że emocje są ważne w przeżywaniu wiary. A ja znam ludzi, którzy spowiadają się z uczuć – złości, gniewu.

Irmina Wolniak: Emocje Bóg nam dał, stwarzając nas na swój obraz. W Księdze Rodzaju czytamy aż pięć razy, że wszystko, co On stworzył, było dobre – i to dotyczy też człowieka. W Kościołach pokutuje jednak przekonanie, że emocje od Boga oddzielają. Mówi się: „nie pozwól, żeby emocje nad tobą zapanowały”, albo że przez kogoś „przemawiają emocje”. Tak, jakby to było coś złego. W modlitwie zdarza się nam zapłakać, zaśmiać się, odczuć ulgę, nadzieję – to wszystko jest w porządku. Uczucia nam pomagają w przeżywaniu więzi z Bogiem. 

We wszystkich księgach Starego Testamentu spotykamy ludzi, którzy się gniewali, cieszyli, świętowali... Dawid tak się cieszył przed Bogiem, że aż się rozebrał i zatańczył. Prorok Jonasz powiedział, że gniewa się na Boga „słusznie” i „na śmierć”. W żadnej z tych sytuacji Bóg nie negował tego, co czuje człowiek.

Kiedy Chrystus mówił „nie lękajcie się”, np. podczas burzy na jeziorze  – to jednak polemizował z uczuciami, i to adekwatnymi do sytuacji.

Nie, bo przecież w tych sytuacjach dodawał słowa: „Bo ja jestem z wami”. Bóg chce, żebyśmy dostrzegli nadzieję i czuli się bezpiecznie. Kiedy sługa Elizeusza był przerażony liczebnością wojsk Aramejczyków oblegających miasto, prorok pomodlił się: „Panie! Racz otworzyć oczy jego, aby widział”, i sługa wtedy zobaczył, że „góra pełna była ognistych rumaków i rydwanów otaczających Elizeusza”. W Biblii wielokrotnie też czytamy o emocjach samego Boga. O tym, że kocha, ale też że jest zazdrosny o człowieka.

Jezus, kiedy demolował stragany w świątyni, musiał być wściekły.

Tak, a wiemy, że przeżywał też smutek – po śmierci Łazarza albo w Ogrójcu, czując się opuszczony przez uczniów. Ale bywało i tak, że chciał być sam i prosił, by wszyscy sobie poszli. Emocje to informacje, dzięki którym rozumiemy własne potrzeby i czujemy, kiedy ktoś przekracza granice. Są potrzebne także do przeżywania wiary. Niestety wielu ludzi ma wyniesiony z rodziny czy ze szkoły odruch tłumienia uczuć.

Na czym on polega?

Ktoś np. bardzo się boi, ale wmawia sobie, że to nieprawda. Czasem dochodzi do tego komponent religijny: nie przyzna sam przed sobą, że się boi, bo jest przekonany, że człowiek wierzący nie powinien odczuwać strachu. Że to coś złego, grzesznego. Przy takim podejściu lęk będzie się kumulował i zapanuje nad człowiekiem. Jeśli coś odpychasz, wypierasz, to nie masz nad tym żadnej kontroli. Traktowanie integralnej części naszego życia, jaką są emocje, jako wrogiej, ma dewastujący wpływ na życie i wiarę.

Jaki na przykład?

Przejawem tego będzie „przeduchawianie”, czyli dostrzeganie we wszystkim walki duchowej między dobrem a złem, widzenie w każdej przeżywanej trudności działania diabła. To wypychanie na zewnątrz odpowiedzialności za to, co się ze mną dzieje, za to, co przeżywam. Albo niemożność podjęcia decyzji: spotkałam człowieka, który nawet zanim usiadł na krześle, czuł, że musi spytać Boga o pozwolenie.

Irmina Wolniak z wiernymi Kościoła Radość, Gdańsk, kwiecień 2024 r. // Kamil Jasiński dla „TP”

Rozmawiałem kiedyś z osobą, która należała do katolickiego Ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Na wszystko szukała odpowiedzi w Biblii. Kiedyś musiała wybrać między jedno i dwupokojowym mieszkaniem na wynajem. Otwarła Biblię na chybił trafił, przeczytała „pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam” – i wybrała dwupokojowe.

Nie chcę oceniać duchowych doświadczeń ludzi. Jeśli jej to pomogło, to wszystko okej. Problem pojawia się wtedy, kiedy takie podejście zaczyna być uciążliwe, paraliżujące. Znam osoby, które ewidentnie cierpiały na zaburzenia psychiczne, ale jedynym lekarstwem, na jakie sobie pozwalały, była zwielokrotniona modlitwa. Chciały zasłużyć na to, żeby Pan Bóg się nad nimi zlitował. 

Niestety taką postawę wzmacniają czasem duszpasterze – zamiast poradzić takiej osobie, by skontaktowała się ze specjalistą. Nigdy za mało przypominania, że to nie jest wyraz braku wiary – przecież Bóg działa poprzez nowoczesną medycynę i psychoterapię, poprzez ludzkie talenty.

Od takiej historii zaczęła się moja działalność edukacyjna na Instagramie. Napisała do mnie dziewczyna z niewielkiej miejscowości. Miała przemocowego męża, który zaniedbywał ją i dwójkę małych dzieci. Pisała, że chyba ma depresję i traci wolę życia. W odruchu ratunkowym poszła do spowiedzi – a tam usłyszała, że ma się więcej modlić i częściej chodzić do kościoła. I że to na niej spoczywa obowiązek dbania o „ognisko domowe”.

Udało Ci się jej pomóc?

Pocieszałam ją, przekonywałam, że nie jest w tym sama, doradziłam rozmowę z terapeutą. Tłumaczyłam, że to, co przeżywa, nie jest wynikiem jej zaniedbania czy grzechu. Bo często szukamy w sobie winy za przeżywane trudności. To poczucie oddziela od Boga.

Tamten ksiądz wykazał się empatyczną ignorancją. Chciał tej przytłoczonej życiem kobiecie jeszcze przymnożyć obowiązków. Duchowni, jeśli nie mają odpowiedniego wykształcenia, nie mogą rościć sobie prawa do doradzania w tematach związanych bezpośrednio ze zdrowiem psychicznym. To nie jest bynajmniej problem wyłącznie katolicki: wiele środowisk chrześcijańskich silnie łączy kwestie zdrowia psychicznego i duchowości. I dopatruje się np. w depresji przyczyn duchowych, podczas gdy może chodzić o toksyczne otoczenie, brak wsparcia, wahania hormonalne czy niezdrowy tryb życia.

Wróćmy do przeżywania emocji w życiu duchowym. Weźmy taką sytuację: nudzę się w kościele. Ale mam przekonanie, że muszę wysiedzieć swoje do końca, więc staram się wytłumić to, co czuję.

A zadaj sobie raczej pytanie, co ci mówi ta nuda. Co takiego się dzieje w tym kościele, że nie możesz w nim wytrzymać? Czy otrzymujesz tam dobrą strawę duchową, czy może słyszysz rzeczy, od których cię odrzuca? Trzeba naprawdę wiele zaniedbania, bylejakości ze strony duchownych, żeby znudzić człowieka, który wierzy w Pana Boga i przychodzi do kościoła. To w nich jest problem. Frazesy nikogo nie nakarmią.

A może w ogóle nie chodzi o nudę, tylko o zmęczenie? Może nie dospałeś i musisz zmienić tryb dnia, bo się zajeżdżasz pracą i trudno ci przeżyć dobry czas w kościele? Mądre patrzenie na własne emocje poprowadzi cię do Boga. Może wybierz nabożeństwo wieczorne, skoro przysypiasz na porannym. Bóg kocha cię tak samo rano i wieczorem. Będzie cię też kochał, jeśli nie przyjdziesz do kościoła.

No a to nie grzech?

Włączyliśmy życie duchowe w system kar i nagród. To wychowanie, w którym funkcjonuje groźba albo nagroda za spełnianie, lub nie, czyichś oczekiwań. Nie ma natomiast wsparcia w przeżywaniu trudnych chwil. System kar i nagród nie kształtuje motywacji wewnętrznej, okrada z głębi duchowej, utrudnia zbudowanie żywej więzi z Bogiem. Fascynuje mnie historia łotra, który wisiał na krzyżu obok Jezusa. Ona zupełnie rozwala system, w którym na pierwszym planie są uczynki i przekonanie, że musimy zasłużyć na zbawienie. Ten człowiek nie miał cienia szansy, żeby już cokolwiek zrobić, na wszystko było za późno. Nie wiemy, dlaczego skazano go na krzyż, niewykluczone, że miał na sumieniu bardzo ciężkie przestępstwo. Ale uwierzył w Jezusa, a On go zapewnił, że dziś będzie z Nim w raju. Łaska Boga jest skandaliczna, burzy schematy religijne.

Słyszałaś kiedyś hasło, że jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko będzie na swoim miejscu? Mnie ono irytuje.

Może irytować, jeśli ktoś za jego pomocą ocenia i poucza innych. Ale samo w sobie nie jest głupie. Ważne, co właściwie rozumiemy przez to, że Bóg jest na pierwszym miejscu. Paweł pisze w Liście do Rzymian, że jesteśmy współdziedzicami Jezusa. Dla mnie to oznacza, że łączy mnie z Bogiem więź. Chcę, żeby był obecny w każdym wydarzeniu mojego życia, chcę czuć Jego bliskość. Kiedy przeżywam problem moralny, kłopoty w przyjaźni czy w małżeństwie, staram się szukać odpowiedzi w relacji z Bogiem.

W jaki sposób można doświadczyć bliskości Boga?

Każdy z nas może przeżywać ją inaczej, bo Pan Bóg jest nieograniczony i może dotykać nas na różne sposoby. Ja mogę tylko powiedzieć o moim własnym doświadczeniu. Jako trzynastolatka podczas modlitwy przeżyłam fizyczne dotknięcie przez Boga. Byłam obciążona wieloma traumami, w rodzinie doświadczałam przemocy fizycznej i psychicznej. To się zdarzyło podczas modlitwy na wakacyjnym obozie ekumenicznym. Ludzie, którzy się nade mną modlili, mówili coś w rodzaju: „Duchu Święty, zdejmij z niej ten cały ciężar, wlej w nią miłość”. Poczułam, jakby ktoś oblał mnie ciepłą wodą i nałożył mi na plecy płaszcz.

Czyli to było doświadczenie zmysłowe?

Tak. A po nim przyszły uczucia – radość i pokój. Pan Bóg działa przez emocje. Wiele wspólnego z nimi mają owoce Ducha Świętego, które wymienia Paweł: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie... W Kościele niestety mówimy czasem o nich tak wzniosłym językiem, że miłość przestaje być uczuciem i staje się czymś, przed czym można co najwyżej nabożnie przyklęknąć.

Wspomnienie o tamtym dotyku i uczuciach utrzymywały mnie w pewności, że Jezus jest przy mnie. Tamte traumy wyniesione z domu przepracowywałam przez lata. W tym, że z nich ostatecznie po wielu latach terapii wyszłam, widzę rękę Bożą. Niedawno przyjaciółka mi powiedziała: „Irmina, to naprawdę cud, że ty jesteś normalna”.

Przyznam, że mam uczulenie na tzw. świadectwa: kiedy ktoś podchodzi do mikrofonu i zaczyna na wysokim „C” opowiadać, że coś strasznego się zdarzyło, ale Pan Jezus go ocalił.

Jestem ostatnią osobą, która chciałaby przekonywać kogoś do Jezusa na podstawie własnych doświadczeń. Nie zagłębiam się w swoją historię, bo ona może paradoksalnie osłabić moją wiarygodność. Ważne jest jedno: żeby wierzyć, trzeba mieć osobiste doświadczenie Jezusa. Czasem ktoś przychodzi do mnie na rozmowę i martwi się np. o swoje dzieci, które odwracają się od Boga. Albo obserwuję, jak ludzie znikają z nabożeństw, bo wiara traci w ich życiu znaczenie. Pytam wtedy: czy przeżyli osobiste spotkanie z Jezusem? Czy jako Kościół pomagaliśmy im w tym? Nie mam pretensji do ludzi, którzy odchodzą, i nie mamy prawa jako wspólnota ich oceniać. Każdy z nas musi jednak zastanowić się, czy dołożył kiedyś cegiełkę do tego, żeby ta osoba spotkała Boga.

A czy takie doświadczenie nie wynika z inicjatywy Jezusa?

Tak, ale dostaliśmy przecież wskazówkę: „Szukajcie, a znajdziecie”. Dlatego szanuję ludzi prowadzących misje, opowiadających o wierze na ulicach, na festiwalach muzycznych. Wychodzą ze swojej strefy komfortu i starają się działać wśród ludzi na sposób Jezusa – wspierająco, nienachalnie.

W głoszeniu wiary nieraz pojawia się straszenie potępieniem.

A nie powinno. Nie o to chodzi. W doskonałej miłości nie ma strachu. Głosząc, mamy prowadzić ludzi do spotkania z Jezusem, bez żadnych oczekiwań co do ich życia –  że oni się staną „jacyś” w Kościele, że włączą się w nasz typ pobożności, nasze rytuały. Zupełnie inaczej pracuje się z ludźmi, którzy są zmotywowani pozytywnie, a nie gnani do kościołów poczuciem winy.

No dobrze, ale Jezus też straszy. Mówi: „jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie”.

Zawsze zwróć uwagę, do kogo On mówi i w jakich okolicznościach. Inaczej zwraca się do poszukujących, a inaczej do tych, którzy uważają się za najpobożniejszych i najlepiej rozumiejących Boga i Jego wolę. W działalności Jezusa zawsze najpierw idzie łaska, a potem prawda. Kiedy już doświadczymy tego, że Jezus nas zbawia, jesteśmy gotowi usłyszeć przestrogi – takie jak ta, że jeśli się nie nawrócimy, marny będzie nasz los. Tu nie chodzi o wiarę pod groźbą. Są ludzie, którzy używają tylko prawdy i okładają innych Ewangelią po głowach. Są też tacy, którzy powiedzą, że wszystko jedno, w co wierzysz i jak postępujesz, bo Bóg jest miłością i zawsze każdego przyjmie. Żadne z tych podejść nie jest Jezusowe.

Po tym wydarzeniu w wieku 13 lat wyszłaś na prostą, jeśli chodzi o wiarę?

Nie, to nie jest tak, że silne doświadczenie Boga sprawia, że lądujesz na autostradzie do nieba. Pokonywałam wiele zakrętów, przeżyłam po drodze totalne rozczarowanie Kościołem, a nawet już jako duchowna mierzyłam się z wątpliwościami, czy to, co robię, ma sens. Przez wiele lat szukałam wspólnoty dla siebie. Pomagało poczucie, że Bóg mi w tym wszystkim towarzyszy. Wszystko mogło się rozsypać, wybuchnąć, ale Jego obecność była niezmienna.

Miałam w sobie dużo gniewu na Niego, bo osobom, które mnie krzywdziły, w moim mniemaniu powodziło się świetnie. Ale po tamtej modlitwie nade mną zaczął się we mnie jakiś proces. Przyszło zrozumienie, że potrzebuję Boga do życia. Kiedyś Mu powiedziałam: Boże, oddaję Ci wszystko, co mam. Wtedy już nie miałam siły dźwigać swojego życia. Czułam się zmaltretowana, zagubiona, śmiertelnie zmęczona, bez wsparcia ze strony otoczenia. Przemówiły do mnie czyjeś słowa, że Bóg nigdzie nie zapewniał, że mnie na świecie nie spotkają trudności. Powiedział natomiast, że mnie nie opuści. Apostołowie byli blisko Boga, a przecież cierpieli. No i wyobrażasz sobie mieć tak silną wiarę i nadzieję, żeby oddać za nią życie? Modlę się, żebym nigdy nie musiała być w takiej sytuacji.

Czy takie tłumaczenie nie jest próbą usprawiedliwiania bezczynności Boga wobec zła? Pewna dziewczyna opowiedziała mi o takiej wymyślonej sytuacji: jest na podwórku przed domem, podchodzi do niej grupa chuliganów i zaczyna jej grozić. Widzi to z okna jej ojciec, ale nic nie robi. Według niej taki właśnie jest Bóg. Słyszała w kościele, że On szanuje wolność człowieka – i że w związku z tym jej nie uratuje. Co najwyżej będzie „cierpiał z cierpiącymi”.

Nie jesteśmy w stanie znaleźć satysfakcjonujących odpowiedzi na takie pytania. Myślę, że Bóg nie ingeruje w wolną wolę człowieka, bo bez niej nie mogłaby zaistnieć miłość. Nie byłoby możliwości wybrania Jego. Ale to brzmi teoretycznie, sucho, nie odpowiada na wątpliwości tej dziewczyny. Chciałabym się z nią spotkać, porozmawiać i zobaczyć, w jaki sposób ona patrzy na świat i życie. Jakie obawy, rozczarowania stoją za jej pytaniami. W tej opisanej sytuacji widzę wiele nieoczywistych elementów. Kim są ci chuligani, dlaczego oni tam przyszli? Może ten ojciec w oknie jest ojcem także tych chłopaków? Jeśli dla tego ojca wszyscy na podwórku są dziećmi – co powinien zrobić? Chcielibyśmy, żeby zbiegł na dół i rozwiązał tę sytuację, bo patrzymy bardzo po ludzku. Przykładamy ludzką miarę do duchowych spraw. Chcielibyśmy, żeby Bóg wyciągał rękę z chmury i rozdzielał ludzi.

Chyba wszyscy mamy takie marzenia w kontekście Ukrainy czy Gazy.

Chcemy, żeby nie było na świecie cierpienia, ale ono jest. Mamy dwie ścieżki do wyboru. Albo się poddamy i powiemy, że to wszystko nie ma sensu, że Bóg jest zły albo obojętny, albo zastanowimy się – do czego powołał mnie czy ciebie? W mojej relacji z Bogiem czuję, że on mi mówi: „Irmina, zrób to, co możesz, gdzie możesz, w swojej mikroskali”. Może się zdarzyć, że opowiesz komuś o Jezusie, ten ktoś przyjmie ideę miłości, pokoju. Potem spotka jakiegoś celebrytę, który pod jego wpływem się nawróci. A on już ma szerokie zasięgi. Usłyszy go jakiś polityk, w którego gestii będą starania o pokój... Jeśli masz wpływ lokalny, będziesz mieć globalny. Efekt motyla. Gdyby każdy z nas, chrześcijan, przyjmował swój kawałek odpowiedzialności, to ta dziewczyna by nie spotkała na podwórku żadnych prześladowców.

Irmina Wolniak, Gdańsk, kwiecień 2024 r. // Kamil Jasiński dla „TP”

Irmina Wolniak (ur. 1988), znana jako „pastorowa od emocji”, jest duchowną Kościoła Zielonoświątkowego, misjonarką, autorką książek (m.in. „Żyj świadomie, wierz świadomie”, „Zdrowy emocjonalnie plan czytania Biblii”; można je znaleźć w internetowej księgarni autorki) i podkastu „Porozmawiajmy”. Absolwentka międzynarodowej szkoły biblijnej Christ for The Nations Poland, studentka mediacji sądowych i pozasądowych. Razem z mężem prowadzi w Gdańsku kościół Radość Północ. Od trzech lat na instagramowym profilu @irmi.wol szerzy wiedzę na temat zdrowia psychicznego i emocjonalnego wśród osób wierzących, prowadzi też warsztaty o duchowości zdrowej emocjonalnie. Pasjonatka Porozumienia bez Przemocy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Autostrada do nieba