Heretyk i panny

Na rysunku Brunona Schulza siwobrody Jakub klęczy u stóp dwu młodziutkich, zajętych robotą szwaczek. Umizgom patronuje krawiecki golem - płócienny manekin z politurowaną gałką miast głowy. Demoniczna służąca Adela, która właśnie wkroczyła z podwieczorkiem, spala wzrokiem tę haniebną scenę.

09.03.2010

Czyta się kilka minut

Nie ma takiego rysunku. Kto chce, może sporządzić go w photoshopie. Wśród szkiców Schulza znajdzie klęczącego przed klientką krawca, siedzące ramię w ramię panny o niemądrych buziach, dostojne wizerunki Jakuba, srogą Adelę, a nawet manekina. Lecz wydaje się pewne, że rysunek ten musiał istnieć. Jak późniejsze "Sanatorium pod Klepsydrą", także "Sklepy cynamonowe" autor zaopatrzył w ilustracje, ale szef "Roju", Marian Kister, utrącił ekstrawagancję nieznanego debiutanta. A we Wrześniu "Pegazy z Kredytowej" spłonęły.

Przed literaturą

Obcując z dziełem Schulza, miewa się pokusę rekonstrukcji tego, co w nim potencjalne, rozproszone, a nieraz przemyślnie ukryte, takich właśnie zaginionych obrazów. Schulz to bowiem narrator perfidny, a przy tym na wzór biblijny buduje swe historie z ruin i szczątków własnych wcześniejszych historii. Jak w przypadku Wittgensteina, u którego rozróżnia się filozofię "pierwszą", "drugą", a bodaj i "trzecią", u Schulza mówić można o pierwszej, drugiej i trzeciej mitologii. Druga - powszechnie znana - to demiurgiczne uroszczenia Ojca i dzieje jego metamorfoz. Trzecia - to mit Księgi, poszukiwań Autentyku i podziemnego królestwa opowieści z "Wiosny", wiodące ku mesjańskiej idei odnowienia świata.

Mnie jednak nade wszystko ciekawi mitologia pierwsza. Lecz ten z nią kłopot, że była przed literaturą, wyrażona w twórczości plastycznej, dziś - poza "Xięgą bałwochwalczą" - niemal unicestwionej. Kto chce dociec, skąd się to wszystko wzięło, musi sięgnąć do analizy wstecznej, traktującej rysunki jako szczątki rozbitej fabuły. "Xięga" z samej swej nazwy przeznaczona jest do lektury, nieprawdaż? W tekstach trzeba zaś szukać (zamierzonych zapewne) niekonsekwencji, które w świetle mitu założycielskiego być nimi przestają.

Ów mit założycielski to odpowiedź na pytanie, czym trudniła się drohobycka grupa artystyczna "Kalleia", założona przez Schulza i rówieśników na rok czy dwa przed pierwszą wojną światową, a czynna mniej więcej dekadę. Teza brzmi, że młodzi ludzie płci obojga, których nazwiska zdołał zebrać Jerzy Ficowski, a twarze utrwalił Schulz, wspólnym wysiłkiem wspomaganej lekturami wyobraźni odtworzyli - na wpół serio - pogański kult bogini płodności, a mówiąc wprost, erotyzmu: idolatria umowna, niedosyty realne. Jest to pierwsza Schulzowska "mityzacja rzeczywistości". "Sakralne" ryciny "Xięgi bałwochwalczej" kryją wizje obrzędów tego kultu, przeniesionego w realia galicyjskiego miasteczka. Znamienne są zwłaszcza nocne teofanie kapłanek lunarnej bogini, wprowadzające mieszkańców w stan ekstazy. W późniejszych narracjach Schulza powraca motyw niezwykłych zaburzeń mechaniki niebieskiej i kaprysów klimatu - oznak rychłego nadejścia czasu występnych spełnień. Miasto, w dni letnie podległe okrutnej dyscyplinie solarnej, zmienia się w takie noce w fantasmagoryczną Sodomę.

Ostatnia zima Ojca

Czy coś z tej pierwszej mitologii przetrwało w drugiej, w relacji o kacerstwach, klęskach i odejściu Ojca? Na trop naprowadza myśl, że zastanawiająco wiele fabuł tomu "Sklepy cynamonowe" toczy się zimą. A przecież stanowi ona rewers żarliwych pór słonecznych. Nic dziwnego, że ascetyczny negocjant Jakub, strateg handlu bławatnego, patriarcha, demiurg i mistyk, słowem - arcykapłan solarny, traci siły, gdy słońce zbyt krótko przemierza firmament, a zewsząd naciera noc - domena kobiet. Żądzę eksperymentów budzić w nim może zagrożenie upadkiem, przeczucie detronizacji. Bowiem już od początku tej długiej zimy rzeczy miały się źle - tak w sklepie, jak w domu i - kto wie? - w strefach transcendentalnych. Słabość tę pogłębiło fiasko podjętego tejże zimy eksperymentu hodowli ptaków.

Ową przygodę Ojca zapowiadał zresztą dłuższy okres ptasienia z preferencją dla drabin i wyższych rejonów pokoi. Lecz opowiedziana w "Ptakach" próba "suwerennej magii" spełzła na niczym: Adela wygnała ptactwo, nim jego barwny fajerwerk rozproszył "bezbrzeżny żywioł nudy, drętwiącej miasto". Nawiasem mówiąc, wzmianka o nadesłanych z zagranicy skrzyniach egzotycznych jaj, z których wylęgają się pisklęta-potworki, pozwala datować opowieść, gdyż "Fatalne jaja" Bułhakowa z analogicznym epizodem wyszły po polsku jesienią 1928 roku.

Opisana w "Nawiedzeniu" choroba Ojca przypada na "późną zimę", czas jakiś po epizodzie ptasim, bo pozostała po nim pamiątka - wypchany i dobrze już nadżarty przez mole sęp czy kondor, z którym Ojciec, jak wiemy, zwykł dzielić nocne naczynie. W sępie tym młody Józef dopatrywać się będzie później - "w okresie szarych dni, które nastąpiły po świetnej kolorowości genialnej epoki mojego ojca", a więc wciąż tejże zimy - jednej z ostatnich jego inkarnacji ("Karakony"). "Ojca już wówczas nie było", a indagowana o niego Matka zaczyna kokietować nastoletniego syna jak mężczyznę.

Co znaczy, że "ojca już wówczas nie było"? Zdaniem Matki podróżuje jako komiwojażer po kraju i z rzadka tylko odwiedza dom - zwykły los bankrutów, który przypadł w udziale choćby ojcom Rimbauda i Jarry’ego. Alternatywę podsuwają "Manekiny": pokonany Ojciec, "dobrowolny banita, usunął się do pustego pokoju na końcu sieni i oszańcował się tam samotnością. Zapomnieliśmy o nim". To zalążek nowej opowieści: przerywnikiem zimowego marazmu okazują się "wieczorne seanse" krawieckie, i oto na którymś z nich w progu staje, z lampą w ręku, Ojciec. Jednym rzutem oka ocenia sytuację. Barwne strzępki tkanin, zaścielające podłogę, przywodzą mu na myśl dno klatki, a same krawczynie, paplające i dzwoniące nożycami w obłoku "pudru, kolorowej bibułki i atropiny", uznaje za papugi: "Genus avium... jeśli się nie mylę, scansores albo pistacci" [tu w pierwodruku błąd: winno być psittaci]. Pod wpływem tego skojarzenia podejmuje powtórny eksperyment. Znamy go jako cykl zawrotnych prelekcji o manekinach.

Także tę drugą próbę sił zakończy katastrofa. Pod wpływem nieprzepartej kobiecości słuchaczek Ojciec z wieczoru na wieczór popada w niezdrowe podniecenie, traci wątek, zbacza w dygresje i w ostatnim fragmencie ostatniego wykładu wspomina brata, który uległ przemianie w zwój gumowych "kiszek hegarowych". Nie wie, nieszczęsny, że i jego, jeszcze tejże zimy, czeka przymus "łączenia się długą kiszką gumową z wielką fiolą szklaną, napełnioną ciemnym fluidem".

Owa niepokojąca ciecz zapowiada niestety kolejny epizod tej zimy, jak kiszki gumowe pojemnej i rozciągliwej w czasie. Zaprzestawszy wykładów - mówi opowieść "Sklepy cynamonowe" - Ojciec zdziczał, pokrył się niechlujnym zarostem, a co najgorsze, "w okresie najkrótszych, sennych dni zimowych" - czyli wciąż przed Nowym Rokiem - "był już zatracony, zaprzedany, zaprzysiężony tamtej sferze". Jakiej? Ano tej, która rozciąga się pod tynkiem ścian, w mysich dziurach i szparach podłogi. Ogarnięty manią nasłuchiwania dochodzących stamtąd chrobotów, Ojciec popadł w wielką karakonią psychozę. I choć sceny panicznych łowów znamy głównie z relacji Adeli, fakt ohydnej inwazji i co najmniej mentalnej przemiany Ojca w karakona potwierdza balon czarnego karakoniego soku, którym podtrzymuje gasnące siły. Gdy znika w ludzkiej postaci, by na krótko pojawić się jako dziwny owad, wciąż nie nadeszła wiosna, bo poruszane jego oddechem futro nie trafiło jeszcze do naftaliny ("Ostatnia ucieczka ojca"). Lecz wkrótce znaleźć go będzie można tylko w "Sanatorium pod Klepsydrą"...

Dwuznaczna edukacja

"Czy czytelnik słyszał coś o równoległych pasmach czasu w czasie dwutorowym?" ("Genialna epoka"). Właśnie niezwykła ta zima składa się z równoległych pasm czasu - fenomen nieobcy wspomnieniom z wczesnych lat życia. Etapy wyliczonych zdarzeń - z "Wichurą" na dodatek - zachodzą na siebie wzajem, podkreślając uporczywość prób Ojca i ciążącą nad nimi fatalność.

Ich związek anonsuje wprost zdanie z "Ptaków": "Dopiero w późniejszej fazie wzięła sprawa ten niesamowity, zaplątany, głęboko grzeszny i przeciwny naturze obrót, którego lepiej nie wywlekać na światło dzienne". I nie chodzi tu o ptaszarstwo, acz cokolwiek przeciwne naturze. To zapowiedź późniejszej, lecz bliźniaczej sprawy manekinów, w istocie opowiedzianej półgębkiem, z mnóstwem luk w co ważniejszych miejscach. A przecież to w niej kulminuje biografia magiczna Ojca i druga mitologia Schulza.

Toteż jako jedyny epizod tej zimy działalność pedagogiczna Jakuba zostaje umiejscowiona w czasie. Tuż bowiem przed jej początkiem, na pozór wspominając przebieg typowego dnia, młody Józef wzmiankuje: "Ale gdy pojawiał się na stole półmisek z rybą w szklistej galarecie, dwie duże ryby leżące bok przy boku, głową do ogona jak figura zodiakalna, odpoznawaliśmy w nich herb owego dnia, emblemat kalendarzowy bezimiennego wtorku". Rok zodiakalny wchodził więc oto w znak Ryb: 21 lutego przypadł we wtorek w roku 1905! Przyjąć można, że Józef liczył wówczas, jak Bruno, niespełna trzynaście lat.

Nie jest to data obojętna. Nieoceniony Władysław Kopaliński podaje: "Ostatni, piekielny znak Zodiaku symbolizuje świat wewnętrzny, mroczny, który łączyć nas może z Bogiem albo z Szatanem; upodobanie w naukach hermetycznych; wyobraźnię i intuicję, odkrycia powstałe w zbiorowej podświadomości". Czyli ściśle to, z czym już za kilka godzin ujawni się Ojciec: "Tymczasem w jadalni przygotowywano już scenerię wieczoru" - opowiada przecież Józef. Niestety, Ryby znamionują także "natury chwiejne", co zaciąży nad losem Ojca. A więc i Józef też waha się, ostrzega, skrywa wśród niedomówień sens dwuznacznej edukacji szwaczek.

Słowo "dwuznaczna" jest nader na miejscu. Tu zaczynają się bowiem narracyjne szachrajstwa Józefa. Świadom dalszych wypadków, przebieg prelekcji Ojca włącza on w epos jego klęsk, przemilczając sens ojcowskich poczynań. A wszak Jakub do czegoś zmierzał - mag tej klasy nie sądził chyba, że pojmą go prostoduszne dziewczęta? Wypada sądzić, że przyświecała mu myśl powtórzenia swej ptasiej sztuczki. Jeśli z niepozornych jaj zdołał wykreować oszałamiająco kolorowe stado, może chciał stworzyć coś i ze szwaczek? Zawierzane im idee są tak rewoltujące, że traci się z oczu, jak traktował słuchaczki. Lecz z napomknień Józefa wynika, że był to stosunek szczególny.

Ostatnio zwrócono uwagę, iż wzloty Ojcowskiej teurgii podważa ich erotyczna podszewka. "Odpłacając się za pełną galanterii i dowcipu konwersację, którą zapełniał im pustkę wieczorów - dziewczęta pozwalały zapalonemu badaczowi studiować strukturę swych szczupłych i tandetnych ciałek". Istotnie, Jakub demonstruje zgodność swych teorii z praktyką na przykładzie łydki panny Pauliny, sprawnie "wyłuskiwanej z pończoszki". "Nie widzieć w tym fragmencie ironii to nie rozumieć tego tekstu - konkluduje Michał Paweł Markowski. - A nie rozumieć tego tekstu to brać poważnie wykład doktryny, którą ojciec nie w innym celu wykłada, jak po to, by »dobrać się« do panien". Lecz "Traktat o Manekinach" to nie "Lekcja" Ionesco. Jakub jest mędrcem naprawdę. Erotyczny podtekst nie unieważnia jego zadziwiających nauk, jak ironia nie kwestionuje ich mistycznego sedna. Koncept Ojca ma wszak za podstawę zmysłową podatność materii na siły formotwórcze, więc nóżka Pauliny, bezsprzecznie materialna, stanowić może przykład, jak wykwintne formy przybrać potrafi trafnie ukształtowana materia. A że utajona w materii boska wszechmożliwość przybrała akurat formę czyjejś nogi, to owszem, absurdalne, lecz z tejże racji godne filozoficznej refleksji. Może nie?

Lecz to także niecała prawda. Tylko w oczach profanów Jakub uwodzi swą elokwencją panny. Tylko pozornie kompromituje się, przechodząc od ożywienia wykładem do śmielszych męsko-damskich awansów. W aluzjach Józefa dziewczęta to nawet nie durne papugi. Są to kukły. Pod wpływem "milczącego idola" - krawieckiego manekina - wirują jak szpulki, lakierowaną, tanią nóżką depcą pedał maszyny i - pełne sieczki kiepskich romansów - marzą o wypchanym trocinami pierrocie. Ojcu "dają się oglądać, kręcąc się w biodrach, polśniewając emalią oczu, lakiem skrzypiących pantofelków, sprzączkami podwiązek". To, słowem, nakręcane figurki z Prateru czy witryny sklepu z zabawkami. Słuchając wykładów, "siedzą nieruchomo z szklanymi oczyma". Lalczyna bierność szwaczek skłania prelegenta do uznania ich za "modele do eksperymentów". Toteż gdy Ojciec "odsuwa pończoszkę z kolana Pauliny i studiuje rozmiłowanymi oczyma zwięzłą i szlachetną konstrukcję przegubu" - pada to właśnie słowo, stosowniejsze wobec marionetki niż żywej istoty.

Mechaniczne, cudownie tandetne, niezrównanie bezmyślne panny istotnie bliższe się zdają "drugiej generacji stworzenia", którą tak wielbił Jakub. Jako bez reszty sztuczne, stanowią przykład takiej właśnie, jakiej pragnie, sztuki. Urzeczone i urzeczowione dziewczęta budzą w nim raczej entuzjazm niż pożądanie. "Cofnęły się do korzenia swego bytu", co oznacza, że są niczym więcej jak formą, gotową na przyjęcie dowolnej - byle prostej - treści. W tym stadium - podszeptuje Józef - można je było "przechylić w te wątpliwe, ryzykowne i dwuznaczne regiony, które nazwiemy tu krótko regionami wielkiej herezji". Inaczej mówiąc, Jakub pragnął ich użyć do spłatania metafizycznego figla. Tym razem grubszego kalibru.

Chybiona magia

Narzędziem tej przemiany drugiego stopnia wydaje się spektakl, który odgrywa przed słuchaczkami Ojciec - namiętny i nadmiarowy składnik jego wykładów. Po co mu ta płomienna gestykulacja, zapalczywa mimika, wnikliwe szepty i świdrowanie wzrokiem? "Wwiercał się tą chytrością w swe interlokutorki - zaznacza z niepokojem Józef - gwałcił cynizmem tego spojrzenia najwstydliwsze, najintymniejsze w nich rezerwy (...) póki nie dołaskotał się błysku zrozumienia". Zapewne, Drugiej Księgi Rodzaju nie godzi się wykładać z akademickim spokojem. Ale też Józef znów coś przed nami ukrywa. Owo podejrzane theatrum prelekcji to gesty magiczne, których obiektem - a raczej ofiarami - są szwaczki.

Tu trzeba uciec się do analizy wstecznej. Późniejsza proza Schulza zawiera precyzyjny opis programowania manekinów. Dzieje się to w epizodzie "Wiosny", gdy Józef - z użyciem pełnego repertuaru zabiegów magicznych Ojca - ożywia figury z panoptikum w zamiarze uczynienia z nich swej przybocznej gwardii. "Wszczepia im elementy miłości i nienawiści", "uspokaja hipnozą", szepce i wykrzykuje hasła, aż woskowe kukły, niebędące przecież tymi wielkimi personami, które imitują, zaczną mimo wszystko reagować na rozkaz. "Jak łatwo jest sfałszować w tym momencie to słowo, podsunąć im pierwszą lepszą ideę - gdy są tak bezkrytyczni i bezbronni!". Takiego właśnie nadużycia dopuszcza się Jakub na szwaczkach. W kiczowatych ich ciałach chce zaszczepić, czy też wzmóc, jarmarczny erotyzm. I - jak syn swoje woskowe wojsko - wypuścić na ulice miasta dwie fałszywe boginie miłości. W gruncie rzeczy - cóż innego robią wszyscy fabrykanci idoli?

Ojciec u Schulza to, jak wiemy, inkarnacja męskości, pryncypialnie dystansującej się od spraw ciała, i cała jego nauka ma na celu odcieleśnienie materii, uczynienie z niej bytu umownego, czyli znaku. Nawet z użyciem przemocy, co sprawia materii cierpienie, a tym samym ją uduchawia. W jego teorii boska materia zyskuje ludzki sens dopiero w formie imitacji, jako parodia. W "Traktacie o manekinach" Jakub nie tylko wykłada tę "herezję", lecz ją też praktykuje. Zamierza sfabrykować parodię boskości, tej dlań obmierzłej, żeńskiej. Gdyby tak w środku zimy przeszły się rynkiem dwie nakręcane seksualne golemice - jakiż to byłby afront dla rozpustnej Bogini Księżyca i konfuzja jej wszetecznych wyznawców!

Aliści... "W chwili, gdy mój ojciec wymawiał słowo »manekin«, Adela spojrzała na zegarek na bransoletce, po czym porozumiała się spojrzeniem z Poldą. Teraz wysunęła się wraz z krzesłem o piędź naprzód, podniosła brzeg sukni, wystawiła powoli stopę, opiętą w czarny jedwab, i wyprężyła ją, jak pyszczek węża". Wszyscy wiemy, co było potem, choć Józef tuszuje te sceny. Dość rzec, iż Jakub zachowuje się w nich "jak automat", który "drżąc od wewnętrznego wzburzenia zaciął się i zatrzymał na martwym punkcie". Nieszczęsny, sam podzielił los erotycznego manekina w aurze drwin, szykowanych dla wrogów. Widać zapomniał swych nauk, iż "materia nie zna żartów". "Kto ośmiela się myśleć, że można igrać z materią, że kształtować ją można dla żartu" - co właśnie czynił - zasmakuje własnej cielesności i wynikłych z niej upokorzeń. Pozna, że i mag jest człowiekiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 1-2 (11/2010)