Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Starcie Mateusza Morawieckiego z europosłami w Strasburgu i potem z przywódcami unijnych państw w Brukseli nie przyniosło przełomu w kwestii, która w uproszczeniu jest nazywana „pieniądze za praworządność”. Ale miniony tydzień warto zapamiętać z innych powodów, które symbolicznie spina pożegnanie Angeli Merkel.
Podczas szczytu Rady Europejskiej w Brukseli przeważyła chęć dalszego przeciągania liny i to pomimo faktu, że dwa dni wcześniej europarlament – im bardziej bezradny, tym głośniejszy – eskalował żądania represji wobec Polski. W Radzie zaś, choć padały żądania szybkich i radykalnych kroków (np. ze strony premiera Holandii), znów przeważyło ugodowe nastawienie. Uosabiała je najlepiej obecna po raz sto siódmy i ostatni na takim szczycie kanclerz Merkel: mówiła, iż należy próbować zrozumieć „tych, którzy dołączyli później i są w sytuacji, gdy muszą zaakceptować coś, co było już w mocy, gdy dołączyli, i nie wolno im tego kwestionować”.
Prof. Andrzej Chwalba, historyk: Do dziś obserwujemy zwalczające się idee: fascynacji Zachodem i obawy przed Zachodem. Ta druga podbita jest polskim lękiem przed utratą suwerenności.
Choć w Polsce „reformę” firmuje Zbigniew Ziobro, to na unijnych forach bronił jej w ostrych słowach premier, dotąd przedstawiany jako umiarkowana i realistyczna przeciwwaga dla ministra sprawiedliwości. Być może ten świeży radykalizm Morawieckiego wynika nie tylko z coraz węższego pola manewru, jakie ma wobec ziobrystów, niezbędnych dla podparcia większości sejmowej. Możliwe, że Morawiecki wyczuł, iż narasta kryzys w unijnych instytucjach, które mają problemy ze sprawczością z powodów zupełnie niezwiązanych z Polską, lecz np. z rynkiem energii albo zmianami geopolitycznymi. W kilku ważnych krajach odgłosy niezadowolenia z tempa federalizacji Unii wychodzą dziś bowiem z opłotków politycznego folkloru. Panuje duża obawa przed istotnymi przesunięciami punktów równowagi – także dlatego szef Rady Europejskiej Charles Michel żegnał Merkel, mówiąc, że Unia bez niej będzie jak Paryż bez wieży Eiffla.
Otwiera się zatem pole do gry o stopień integracji i jej tempo. Szkoda tylko, że Polska próbuje kontrować niekorzystne tendencje (niewymyślone wszak przy Nowogrodzkiej), broniąc fatalnych zmian w sądownictwie, które naruszają nie wydumane „federalistyczne” wymysły eurokratów, lecz podważają fundament tak wychwalanego przez premiera wspólnego rynku. Szkoda też, że swoją retoryką „tu jest Polska, a tu Bruksela” premier przyspiesza – może nieuchronny – pogrzeb filozofii szukania konsensusu aż do bólu i brzydkich, ale trwałych kompromisów. Marna pociecha, że sekundują mu w tym politycy z tzw. grupy skąpców, jak Mark Rutte, którzy też chcą zaostrzać podziały my–oni, w imię tęsknoty za Unią jako niewielkim klubem bogatych państw. Szkoda im w tym pomagać.
W wywiadzie dla „Financial Times” premier zarzucił Komisji, że chce rozpętać „trzecią wojnę światową”. Tymczasem sam się do tego dokłada, na nieszczęście swojego kraju. Bo istnienie nawet jeśli nie całkiem spójnej, ale stabilnej i premiującej ugodowość ramy prawnej dla Europy jest na rękę krajom, które kiedyś w prawdziwych wojnach płaciły wysoką cenę. ©