Francuski black metal: ofiary Borisa Viana

Choć wszystkie zespoły działają od lat 90., konsekwentnie nie grają koncertów, nie publikują swoich zdjęć, nie rozmawiają z prasą. Dlaczego usunęły się w cień?

06.12.2023

Czyta się kilka minut

Boris Vian / fot. PHILIPPE BATAILLON / AFP / EAST NEWS
Boris Vian / fot. PHILIPPE BATAILLON / AFP / EAST NEWS

Jak wiadomo, Boris Vian wysoko cenił sobie absurd i czarny humor. Mam więc nadzieję, że doceniłby okładkę „Piany dni”, jaką zgotował mu wydawca polskiego tłumaczenia powieści. Zdaję sobie sprawę, że trafił na nią plakat jej filmowej adaptacji, ale marne to pocieszenie, kiedy swój egzemplarz wyciągam późną nocą, by uniknąć kąśliwych uwag ze strony domowników. 

Choć lektura Viana wiąże się więc z chronicznym niewyspaniem, uczy mnie, że mogłem skończyć gorzej. Kiedy ukradkiem zaglądam do tej przebranej za harlequin powieści, od razu trafiam na przejmujące wyznanie: „Moja siostra się stoczyła, proszę Pana – westchnął Mikołaj. – Ukończyła filozofię. Nikt nie lubi się chwalić takimi rzeczami w rodzinie dumnej ze swych tradycji”.  

Może coś jest na rzeczy? Bo czy francuscy filozofowie nie zamienili czasem swych katedr na katakumby? Czy pod osłoną nocy nie spakowali niedokończonych traktatów, by zaszyć się na głębokiej prowincji, gdzie nie dosięgał ich oceniający wzrok zdrowej części społeczeństwa? A jeśli wcale tak się nie dzieje, jeśli nie mam racji, to proszę mi wytłumaczyć przypadek Hasjarla. Albo chociaż wytłumaczyć, co kierowało Vindsvalem, gdy chował się za swoim pseudonimem. Któż to jest? Ha, no właśnie! Najprościej mówiąc: „ofiara Viana”.

Choć to przecież niesprawiedliwe, jak obarczanie lekarza winą za fatalną diagnozę. Dlaczego więc Hasjarl i Vindsval usunęli się w cień? Dlaczego zeszli do podziemi i to tych najgłębszych, bo mowa przecież o bohaterach blackmetalowej sceny. Reprezentantach muzycznej ekstremy, którą cechuje chałupnicza produkcja, skrzekliwy wokal i nieczytelne okładki. Głosach sceny, która przez lata musiała funkcjonować w cieniu spalonych kościołów i pewnego głośnego zabójstwa. A przecież to właśnie tutaj, na francuskim odcinku tego plugawego uniwersum, Deathspell Omega i Blut Aus Nord wykrzykują swoje filozoficzne traktaty. I nie chodzi tu wcale o popowe wyimki z Nietzschego, o jakiegoś Schopenhauera dla ubogich. Nic z tych rzeczy, Hasjarl i Vindsval filozofują na całego. Sięgają po pradawne święte księgi, po średniowiecznych mistyków, wreszcie, po XX-wiecznych francuskich myślicieli z półki profesora Kolankiewicza. A im bardziej filozofują, tym bardziej się skrywają.  

Choć oba zespoły działają od lat 90., konsekwentnie nie grają koncertów, nie publikują swoich zdjęć, nie rozmawiają z prasą. Przez ćwierć wieku Deathspell Omega udzieliła dwóch wywiadów (ostatniego 19 lat temu), które zresztą stoją ze sobą w zupełnej sprzeczności. Do tego stopnia, że jeden z nich wydaje się nieautentyczny. Tylko który? Jako że Hasjarlowi i Vindsvalowi nie sposób przekazać krytycznych uwag, nasi filozofowie śmiało poczynają sobie z black metalem. Deathspell Omega ciągnie go w stronę rytmicznych, awangardowych łamigłówek, podczas gdy Blut Aus Nord bada, czy można na poważnie grzebać w jego kłopotliwym symfonicznym dziedzictwie. 

Oba zespoły rzeźbią w tym tworzywie na tyle sprawnie, na tyle zajmująco, że przyciągają uwagę fanów metalu z całego świata. Naiwnych słuchaczy, którym się jeszcze wydaje, że wystarczy kilka kliknięć, by dowiedzieć się czegoś o liderze ich nowego ulubionego zespołu. Po dwóch godzinach poszukiwań ich wiedza na temat Francuzów nie ulega zmianie, natomiast wiedzą już, kim jest Georges Bataille i Alexandre Kojève. I bardzo boli ich głowa. 

Czytam właśnie kolejny internetowy wątek o „metafizycznym satanizmie” Deathspell Omega. Mogę wyczuć entuzjazm, ekscytację jego autora, który zanurza się właśnie po raz pierwszy w świecie pojęć Hasjarla. Jeszcze wyraźniej odczuwam jednak jego rezygnację, gdy kilka postów niżej dochodzi do wniosku, że musi najpierw przejść przez Hegla. Uśmiecham się pod nosem, bo sam już nie mam złudzeń: jestem za głupi na francuski black metal.  

Dlatego, gdy lata temu rodzice zadzwonili do mnie z Paryża, pytając, jaką płytę mogliby mi przywieźć z wakacji, poprosiłem o album „Leviathan” Mastodona. Też na bazie wielkiej literatury (Melville), ale jednak znacznie mniej wymagający – zamiast Hegla wystarczy pokonać wieloryba. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Francuski black metal: ofiary Borisa Viana