Dwie bajeczki

Podobno byłam zmorą rodziny, bo niektóre rozdziały Konopnickiej kazałam sobie czytać w kółko. Dopadałam rodziców, ciotki, nawet gości ciągnęłam za rękawy.

27.05.2008

Czyta się kilka minut

Miałam szczęście w życiu: moi ro­dzice rozmawiali ze mną i czy­tali mi bajki. Dzisiaj sadza się małego analfabetę przed telewizorem i ma się spokój. Telewizja to wspaniała zabawka, ale czy zauważyli Państwo, że w najpopularniejszych kreskówkach dla malutkich dzieci nie pada ani jedno słowo? Taki "Bolek i Lolek", "Reksio", a także wiele sprowadzanych z zagranicy filmików to produkcja dla głuchoniemych. Tymczasem trzy-cztero-pięcioletnie dzieci, dla których te migające obrazki są przeznaczone, mają przecudowną łatwość przyswajania sobie słów, zwrotów i wszelakich odcieni mowy. Potem ta łatwość stopniowo maleje, znana to rzecz... Kiedy później dziecko zaczyna samo czytać, kupuje się mu komiksy, gdzie tekst ograniczany jest do minimum. Rzadko w "dym­ku" pojawia się pełne zdanie, a stany ducha bohaterów i różne sytuacje określane są najchętniej przez Aaaa! Eeee! Ufff! Bęc! Bing! Bang! Brrr i Wrrr! Poniewczasie widać, co z tego wynika, szkoła narzeka, że uczeń nie potrafi skupić się nad książką i ma kłopoty z wyartykułowaniem zdania nieco zło­żonego. Coś tam tylko bąka. I często się zdarza, że z tym bąkaniem wkra­cza w świat dorosłych.

Ale do tematu. Najukochańszą książką mojego wczesnego dzieciństwa była bajka Konopnickiej "O krasnoludkach i sierotce Marysi". Wczoraj przeczytałam ją sobie po raz pierwszy. No tak, tak, bo wcześniej znałam ją tylko ze słuchania. Stwierdzam z ulgą, że jest to bajka miła i mądra. Dziś to i owo mnie w niej razi: niedbała kompozycja, ckliwość, dłużyzny, mało atrakcyjne wierszyki... Ale jakie to ma znaczenie, jeśli niegdyś pewne fragmenty zapierały mi dech, inne zasmucały głęboko, a jeszcze inne pobudzały do śmiechu? Podobno byłam zmorą rodziny, bo niektóre ulubione rozdziały kazałam sobie czytać wiele razy w kółko. Dopadałam rodziców, ciotki, a nawet gości ciągnęłam za rękawy. Ojciec próbował czasem iść na skróty i opuszczał jakieś zdania. Natychmiast je dopowiadałam, bo już i tak umiałam je na pamięć. Domyślam się, że rodzice z wyjątkową niecierpliwością oczekiwali chwili, kiedy ta terrorystka opanuje sztukę czytania.

Co się w końcu stało, a wtedy pierwszą książką, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie, była "Hi­storia dziadka do orzechów" Aleksandra Dumasa i E. T. A. Hoffmanna. Tak na­prawdę autorem jest tylko Hoffmann - jego był pomysł, jego finezyjnie za­platane wątki, jego XVIII-wieczny wdzięk. Dumas dopisał tu tylko zupeł­nie niepotrzebny prolog i przełożył baj­kę z niemieckiego na francuski. Tę właśnie wersję zamieścił wydawca, dodając obok przekład polski, niestety koślawy. Teksty biegły w dwóch szpal­tach. No nie, przepraszam, dlaczego piszę "biegły"? Biegną. Książka jest, mam ją w tej chwili przy sobie. Cieszę się nią. Oglądam jej ryciny. Jest ich 138 i nadal wydają mi się rozkoszne. Bajka została wydana w Lipsku w 1846 r. przez pana J. N. Bobrowicza, o którym nic ponadto nie wiem. Może to on był również autorem prze­kładu? Wolę o tym nie myśleć, bo ja­ko wydawca godzien jest wdzięcznoś­ci, a jako tłumacz byłby godzien politowania. Ale takie rozterki nie psuły mi wówczas humoru - tak byłam po­chłonięta tokiem bogatej i z lekka nie­samowitej akcji.

Pamiętam tylko, że z zakończeniem pewnego wątku nie umiałam się pogodzić. Muszę tu pokrótce naświetlić sprawę. Otóż królewna Pirlipata (ach, cóż za imię - jakby już z Witkacego, który wymyślił Prepudrecha i Rozhulantynę), otóż królewna Pirlipata została jeszcze w kołysce, wskutek niecnych czarów, przeobrażona w szkaradnego potworka. Potworek rósł zdrowo i z biegiem lat stawał się coraz szkaradniejszy. Gorączkowo szuka­no sposobu na odczarowanie królewny, a temu, kto by tego dokonał, obiecywano jej rękę i królestwo w posagu. Naturalnie, po żmudnych poszukiwaniach, dalekich podróżach i próbach znalazł się dzielny młodzieniec, które­mu się to powiodło. Pirlipata w oka­mgnieniu zamieniła się w śliczną panienkę. I ...stop. Co się dzieje dalej? Z miejsca się okazało, że uroda, ale charakter wredny. Żadnych po­dziękowań, żadnego królestwa, żadnego ślubu, żadnego bodaj orderu zasługi, przeciwnie, nieszczęsny wybawiciel został wyrzucony za drzwi. I na tym wątek Pirlipaty się urywa.

Uważałam, że to niedopuszczalne, że coś jeszcze mu­si się stać, że może na którejś kolejnej stronie ekspokraka pożałuje swojego uczynku, zawstydzi się, przeprosi, zaleje się łzami. Jednym słowem spodziewałam się budującego morału. A tu nic. Chociaż, czy ja wiem, może i tutaj dałoby się wyłuskać morał, tyle że dla dzieci jeszcze nieczytelny? Wyglądałby on mniej więcej tak: pomagaj każdemu, komu możesz pomóc, mój dobry człowieku. Tylko bardzo cię proszę, nie zakładaj z góry, że pomagasz aniołowi.

Artykuł powyższy został po raz pierwszy opublikowany w "Dekadzie Literackiej", nr 9 (45) z 1-15 maja 1992 roku. Za łaskawą zgodę na jego przedruk podziękowania zechce przyjąć Autorka oraz redakcja "Dekady".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2008