Doigrali się

Jesienią 1939 r. sowieccy filmowcy objeżdżali okupowane ziemie II Rzeczypospolitej. Później kręcili filmy, których antybohaterami byli Polacy. Niektóre są do dziś wyświetlane, nie tylko w Rosji.

25.11.2019

Czyta się kilka minut

Sowiecki plakat propagandowy z września 1939 r. (fragment) / REPR. KRZYSZTOF CHOJNACKI / EAST NEWS
Sowiecki plakat propagandowy z września 1939 r. (fragment) / REPR. KRZYSZTOF CHOJNACKI / EAST NEWS

Choć wojna polsko-bolszewicka zakończyła się w 1921 r. traktatem pokojowym, przez cały okres międzywojenny II Rzeczypospolita była dla przywódców Związku Sowieckiego jednym z głównych wrogów. Dla Stalina to Polacy byli winnymi porażki eksportu rewolucji bolszewickiej na Zachód. Niezależna od Moskwy Polska mogła być też atrakcyjnym wzorcem dla narodów ujarzmionych przez bolszewików. Przeciwdziałać temu miała również propaganda, wykorzystująca najnowocześniejsze wtedy narzędzie rozrywki i informacji: film.

Licząc ostrożnie, do końca 1941 r. w Związku Sowieckim wyprodukowano nie mniej niż 35 fabularnych filmów odnoszących się do Polaków. Z ekranów kin straszyli bezwzględni wąsaci panowie, okrutni żołnierze i nieludzcy policjanci. Współczucie mieli budzić uciskani Ukraińcy, Białorusini, Żydzi i (nieliczni) polscy robotnicy. Najwięcej takich filmów powstało na początku lat 20. oraz w latach 1939-41.

Suworow i Pierwsza Konna

Wybuch II wojny światowej i zwycięski marsz Armii Czerwonej przez ziemie wschodnie II RP były wymarzonym tematem dla propagandy – dokumentować miały go utworzone specjalnie grupy filmowe. Znaleźli się w nich znani reżyserzy Michaił Romm i Aleksandr Dowżenko. Pierwszy był w Białymstoku, Grodnie, Brześciu i Wilnie, drugi na południu – w Tarnopolu, Lwowie, Przemyślu, Haliczu, Stanisławowie, Kołomyi i Kosowie. Również poszczególne jednostki wojskowe rejestrowały swoje działania na filmowej taśmie.

Zanim jednak powstały filmy o kampanii roku 1939, finalizowano wcześniejsze projekty. W 1939 r. do kin weszła superprodukcja „Minin i Pożarski”: epickie dzieło o ludowym powstaniu Rosjan przeciw Polakom na początku XVII w. W 1941 r. pojawił się historyczny film „Bohdan Chmielnicki” o kozackim powstaniu z 1648 r. Rozgrywają się w nim sceny niemal identyczne z tymi, które propaganda pokazywała w 1939 r.: Moskwa obejmuje opieką Ukraińców, zagrożonych polskim bestialstwem. Także w 1941 r. do kin trafił „Suworow”: jego początkowe sceny to zwycięstwa tytułowego carskiego marszałka podczas powstania kościuszkowskiego w 1794 r.

Eksploatowano też wątek narodzin bolszewickiego państwa. W poświęconym wojnie domowej filmie „Szczors” reżysera Dowżenki polscy żołnierze to wrogowie – obok Ukraińców Petlury, rosyjskich „białych” i Niemców. Podobny wydźwięk miały „Ogniowe lata”: na ekranie widzimy, jak kler katolicki wraz z polskim wojskiem i panami usiłują nie dopuścić w 1920 r. do zjednoczenia Białorusinów w jednym państwie. Z kolei „Pierwsza Konna” z 1941 r., opowiadająca o armii kawaleryjskiej Siemiona Budionnego, także zawierała sceny z polskim wojskiem (Konarmia walczyła z nim w 1920 r.). „Wiwat Polska!” – krzyczą polscy żołnierze, a cywile pierzchają w przerażeniu.

O kraju przeklęty!

Z czasem zaczęły pojawiać się filmy o wrześniu 1939 r. – jak obraz „Rodzina Janusz”, zrealizowany w 1941 r. Akcja rozgrywa się w szczęśliwym białoruskim kołchozie tuż przy granicy z Rzeczpospolitą. Po 17 września kołchoźnicy świętują oswobodzenie braci spod władzy „pańskiej Polski”; pewien młodzieniec nawet przywozi do wsi wyrwany polski słup graniczny. Kołchoz wysyła ziarno do zasiania na byłych polskich ziemiach, gdzie panują głód i nędza... Trudno powiedzieć, dlaczego cenzura zatrzymała ten film i nie trafił do kin.

Najbardziej znanym filmem propagandowym o jesieni 1939 r. jest dokumentalny obraz Aleksandra Dowżenki „Wyzwolenie”. Pełen tytuł precyzuje temat: „Wyzwolenie ziem ukraińskich i białoruskich od ucisku polskich panów i zjednoczenie bratnich narodów w jedną rodzinę. Kronika historyczna”.

Dowżenko to jeden z najbardziej znanych sowieckich filmowców pierwszej połowy XX w. Zasłużony w twórczości socrealistycznej, dwukrotnie otrzymał Nagrodę Stalinowską (w latach 1940-54 była to najważniejsza państwowa nagroda przyznawana naukowcom, artystom i inżynierom). Zdjęcia do „Wyzwolenia” kręcił, gdy jesienią 1939 r. wraz z ekipą przemierzał Galicję śladem Armii Czerwonej; część otrzymał też od wojskowych operatorów. Z materiału tego zmontował (nie bez kłopotów z cenzurą) dokument, który w 1940 r. trafił na ekrany w dwóch wersjach językowych: rosyjskiej i ukraińskiej.

Film składa się z trzech części. Pierwsza, najkrótsza, to opowieść o II Rzeczypospolitej. Narrator mówi o terenach Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi – takich nazw używała sowiecka propaganda w dwudziestoleciu. W pierwszych scenach powielane są chyba wszystkie propagandowe stereotypy. Narrator kpi z polskiego państwa, wyśmiewa jego armię i przemysł oraz panów. Na ekranie kilkukrotnie pojawiają się łacińskie krzyże. „O kraju przeklęty! Gdzie spojrzysz, Chrystus na krzyżu rozpięty!” – słyszymy z ekranu.


Czytaj także: Anna Łabuszewska: Okupacja na własne życzenie


Druga część to wrzesień 1939 r. Narrator informuje, że nieodpowiedzialni polscy przywódcy wciągnęli naród w zgubną wojnę. Choć państwo w ciągu kilku dni przestało istnieć, panowie „rzucili się z ogniem i mieczem” na ukraińskie i białoruskie wsie. Ale nadchodzi ratunek: „Rząd sowiecki uważa za swój święty obowiązek podać pomocną dłoń swym braciom Ukraińcom i braciom Białorusinom zamieszkującym Polskę” – słyszymy komunikat komisarza (ministra) spraw zagranicznych Wiaczesława Mołotowa. Towarzyszą temu sceny witania czerwonoarmistów przez radosne tłumy i widok jeńców. „Skończyło się. Doigrali się!” – pada komentarz. Na ulice miast i wiejskie pola wraca życie, znika wszelki ucisk. „Oczyszczane są zamki dawnej pańskiej Polski. Teraz będą tu szkoły, szpitale, domy chłopskie” – słowom tym towarzyszy ujęcie wyciągania z pałacu wózka inwalidzkiego z otyłą ziemianką, która sprawia wrażenie chorej psychicznie.

Najdłuższa, trzecia część filmu to opowieść o „wyborach” do zgromadzeń ludowych Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy. Widzimy radośnie zmierzających na wiec Hucułów i prawosławnych zakonników z Ławry Poczajowskiej koło Krzemieńca, zgodnie głosujących za władzą sowiecką. Z woli ludu ziemie wschodnie II RP stają się częścią Związku Sowieckiego.

Wieje wiatr historii

To, co można było zobaczyć w dokumencie Dowżenki, na język fabuły ­przełożył w filmie „Wiatr ze wschodu” reżyser Abram Room. Jego scenariusz konsultowała Wanda Wasilewska – zaufana Stalina, w 1943 r. liderka zalążka komunistycznej władzy Polski.

Film wszedł na ekrany w lutym 1941 r. Jego bohaterowie to ukraiński chłop Choma Gabryś i właścicielka ziemska grafini Janina Przeżyńska (niewykluczone, że jej nazwisko utworzono celowo od rosyjskiego słowa „pszek”, pogardliwego określenia Polaka). Znaczną część zdjęć kręcono w zamku w Krasiczynie, który był wtedy pod sowiecką okupacją.

Spór między Chomą i Przeżyńską dotyczy ziemi, którą grafini odebrała chłopu. Akcja zaczyna się uroczystością poświęcenia figury Matki Boskiej: widzimy katolickiego księdza, policjanta i ziemian, z których inicjatywy stanęła figura. Jest też lud, uciemiężony i zmuszany do praktyk religijnych. W drugiej scenie Gabryś jest sądzony w imieniu Rzeczypospolitej. W efekcie już w pierwszych kilku minutach widzowi serwowane są wszystkie kody stereotypu Polski, sączone przez sowiecką propagandę w ciągu wcześniejszych lat. Na tym podglebiu opowiadana jest historia nierównej walki ukraińskiego chłopa i okrutnej polskiej pani. Za to zdewociała Polka, wiejska nauczycielka, przechodzi przemianę i przekonuje się do komunizmu (i przy okazji do przystojnego komunisty).

Konstrukcja „Wiatru ze wschodu” przypomina film Dowżenki. Pierwsza część to opowieść o nędznym życiu Ukraińców, bezwzględnie uciskanych przez Polaków. Druga to czas wojny: zagrożenia ze strony szalejących polskich panów. Część trzecia to sprawiedliwość dziejowa – nadejście władzy sowieckiej. Także tu łaciński krzyż jest wszechobecny, odgrywa jeszcze większą rolę niż w dokumencie Dowżenki. Eksponowany na zamku, w sądzie, w szkole, w domu nauczycielki. Nawet licytacje ukraińskich dłużników odbywają się w centrum wsi pod wielkim przydrożnym krzyżem.

W filmie tym Polacy są wprost przedstawiani jako winni wybuchowi wojny. Słyszymy, jak w sierpniu 1939 r. Polskie Radio nadaje audycje, w których zapowiada atak na Królewiec, Wrocław i Berlin. Słyszymy też audycję radia niemieckiego, które informuje o polskich mordach na niemieckiej ludności Górnego Śląska (to powielenie propagandy III Rzeszy, uzasadniającej atak na Polskę). Wreszcie na ekranie pojawia się tekst: „Polskie władze wciągnęły naród w zgubną wojnę. Zaczęła się ona o świcie 1 września 1939 r.”. Polska armia jest w rozsypce, unika walki, oficerowie uciekają ze zrabowanym mieniem. Nagle przez radio przemawia Mołotow i informuje o przekroczeniu granicy przez Armię Czerwoną. Grafini ucieka, ale wcześniej każe spalić buntowniczą wieś. Jednak, jak w westernie, na czas nadciągnie kawaleria: Ukraińców od zagłady uratują czerwonoarmiści.

Coś dla dzieci i dla świata

Zwycięstwem nad Polską zajęli się też twórcy filmów rysunkowych.

Kreskówka „Jasiek” to krótkometrażowy film w reżyserii Iwana Iwanowa-Wano. To jeden z najbardziej znanych autorów filmów rysunkowych w Związku Sowieckim, zwany tam „sowieckim Disneyem”. Spod jego ręki wyszła najsłynniejsza tam kreskówka „Konik Garbusek”. Jego twórczość charakteryzowało częste nawiązywanie do rosyjskich motywów ludowych.

Nie inaczej jest w „Jaśku”. Bohater to młody białoruski chłop. Żyje w sielskiej atmosferze, zaprzyjaźniony z dzikimi zwierzętami. Beztroska trwa, dopóki Jasiek nie zostaje siłą wcielony do polskiego wojska. Jest tam prześladowany i upokarzany. Wywiązuje się jednak z obowiązków, np. udaje mu się obronić pułkową kasę przed oficerami, którzy nocą chcą ją rozkraść. Ściąga to na niego kłopoty: zostaje skazany na wybatożenie, a jego wieś na spalenie. Gdy zdaje się, że Jaśka nic już nie uratuje, nadchodzi Armia Czerwona – w rytm sowieckiego przeboju wojskowego „Poluszko pole” (Pieśń pól) z 1933 r., do dziś wykonywanego przez znany Chór Aleksandrowa. I znowu, jak w poprzednich filmach, białoruską wieś przed polską pożogą bronią Sowieci. Polskich oficerów roztrąca i porywa wiatr historii.

Prawda ekranu

Symboliczną rekapitulacją propagandowej antypolskiej fali był film Michaiła Romma „Marzenie” z 1941 r. Reżyser uważany jest za jednego z najwybitniejszych twórców wczesnego sowieckiego kina. Pięciokrotny laureat Nagrody Stalinowskiej, był też nagradzany na festiwalach w Wenecji i Cannes. Do „Marzenia” zaangażował plejadę ówczesnych aktorów, a autorem muzyki do filmu był znany polski twórca międzywojenny Henryk Wars, który miał wtedy moment kolaboracji z władzą okupacyjną (w 1942 r. Wars wstąpi do armii polskiej i wraz z nią opuści Związek Sowiecki; w 1946 r. we Włoszech zrealizuje film „Wielka droga” o losach żołnierzy Andersa).

Pomysł na „Marzenie” miał narodzić się podczas wspomnianej jesiennej podróży Romma po okupowanych Kresach. To opowieść o Annie, Ukraince i zwolennicze komunizmu. Jej narzeczonego skazano na śmierć, ją torturowali polscy policjanci. Anna ucieka do Związku Sowieckiego przed polskimi represjami i polskim marazmem, skąd wraca razem z Armią Czerwoną w 1939 r. Sprawiedliwość sowiecka zwycięża – nadchodzi wyzwolenie.

Reżyser skończył montować „Marzenie” rankiem 22 czerwca 1941 r. – w dniu, gdy III Rzesza zaatakowała swego niedawnego sojusznika. Od tego czasu po świecie krąży obraz opowiadający o bezwzględnych funkcjonariuszach II Rzeczypospolitej, prześladujących i torturujących ludzi tęskniących za wolnością. Pokazywano go nawet w Białym Domu.

Dziś „Marzenie” jest jednym ze stu filmów oficjalnie uznanych za klasykę kina sowieckiego i rosyjskiego, które Ministerstwo Kultury Federacji Rosyjskiej bezpłatnie udostępnia uczniom. Także inne z filmów sprzed 80 lat, w których to Polska ponosi winę za wybuch II wojny światowej, wciąż goszczą na ekranach telewizorów – nie tylko rosyjskich. ©

 

DR HAB. ANDRZEJ ZAWISTOWSKI jest historykiem, profesorem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Kieruje Działem Historycznym Muzeum Powstania ­Warszawskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2019