Czy katolicyzm można robić „nieco po swojemu”?

Czy od rzeczywistości silniejszy jest starożytny imperialny mit i złudzenie, że miliard osób zjednoczonych w Kościele doświadcza Boga tak samo?

02.04.2024

Czyta się kilka minut

Zuzanna Radzik / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Zuzanna Radzik // Fot. Grażyna Makara

Szukali słów, by opowiedzieć nam swoje doświadczenie. Z trudnością. Szukali też znaczeń w tym, co już się wydarzyło w historii zbawienia i w ich życiu z Jezusem, w tym, co im mówił. Wszystko po to, by zrozumieć, co im się przydarza. W opisach spotkań ze Zmartwychwstałym we wszystkich czterech ewangeliach i w 1 Liście do Koryntian apostoła Pawła uderza, jak ulotne jest to fundamentalne wydarzenie. Zmartwychwstanie, bez którego „próżna jest nasza wiara”, ujęte w paru anegdotach: pustym grobie, do którego spieszą kobiety, spotkaniu w drodze, przyjściu do uczniów schowanych w wieczerniku czy – u Jana – śniadaniu z uczniami na brzegu jeziora. A oni, gdy ich odwiedza Zmartwychwstały, znów po prostu łowią ryby w swojej Galilei. Autorzy ewangelii nie dopowiadają, co się stało, nie zgadzają się w szczegółach, jakby zupełnie nie o spójność chodziło. Nie ma jednej wykładni, tylko zarysowanie kierunku. Intuicja i interpretacja, zbudowane na wcześniejszych doświadczeniach ludu z Bogiem.

Trudność opowiedzenia spotkania z Bogiem żywym to żaden wstyd. Niech nas nie zmyli pewność i łatwość ewangelizatorów, ich zaczepne „Czy spotkałeś Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela?” wypowiadane tonem nieznoszącym wahania. Trudno im odpowiedzieć: „Ostatnio nie pamiętam”, „Może wtedy, w liceum, ale życie chłoszcze”, „Chyba, ale brak mi słów, by to nazwać, dziś wszystkie nie wydają mi się właściwe”, „W drugiej połowie życia, niezupełnie rozumiem, co to dla mnie znaczy”. Wątpliwość, ułomność języka, szukanie słów świeżych i adekwatnych naraża nas na odpytywanie przy tablicy, reedukację, ustawianie w szeregu. Tak się dzieje, jeśli traktujemy Biblię i Tradycję jak zapakowane plecaki, które trzeba nieść w przyszłość bez pytania. Tymczasem i Biblia, i Tradycja to poszukiwanie języka opisu tego, co robi z nami Bóg, co z tego wynika dla nas i dla wiedzy o świecie, czego z Nim doświadczamy. Depozyt wiary zawiera efekty poszukiwania języka na czasy przeszłe, a teraz my, z pamięcią dawnych interpretacji, pytań i prób chwycenia prawdy możemy poszukać języka wiary na swoje czasy. Pytać, eksperymentować. Jak ewangeliści piszący obrazki o Emaus czy o kobietach przy grobie – każdy nieco po swojemu.

Czy katolicyzm można robić „nieco po swojemu”, to ostatnio jeden z gorętszych tematów życia Kościoła. Czy Niemcy mogą robić katolicyzm „nieco po swojemu”, wchodząc w drogę synodalną inną metodą niż ta, którą po nich zainicjował Watykan dla całego Kościoła? Czy Afrykańczycy mogą szukać terminów teologicznych właściwszych ich językom i kulturom, choćby i niezrozumiałych dla nas oraz dla „Centrali”? Czy Polacy mogą odmówić sobie stawiania pytań o wiarę, które dziś stawiają Holendrzy czy Belgowie? Czy „dziś” zsekularyzowanych społeczeństw i tych na progu szybkiej sekularyzacji jest tym samym czasem? Jesteśmy różni, mamy różne kultury, języki, doświadczenia Kościołów i doświadczenia spotkania z Bogiem, które wyrazić możemy tylko w naszych zróżnicowanych i czasem nieprzetłumaczalnych pojęciach. Jesteśmy różni, ale czy w katolicyzmie pozwalamy sobie na tę różnorodność na legalu? Czy od rzeczywistości silniejszy jest starożytny imperialny mit i złudzenie, że miliard osób zjednoczonych w Kościele doświadcza Boga tak samo? Być może temperatura sporu wynika właśnie z odrealnionej opowieści o Biblii i Tradycji jako depozycie prawd, których trzeba strzec, a nie jako zapisie poszukiwań, w które jesteśmy włączeni i które mamy prawo kontynuować.

W wielkanocnym tygodniu cieszymy się pustym grobem, powtarzamy za kobietami „Nie ma go tu!”. Sięgamy po język z opowieści spisanych około 1970 lat temu, by jakoś przekazać, że Jezus żyje, a Bóg pokonał śmierć. Jak opowiemy to dzisiaj, by znaczyło tak wiele, że chce się całą piersią wykrzyknąć: „Zmartwychwstał” i „Alleluja”?

Co „zmartwychwstał” znaczy dziś i tutaj? W Polsce podzielonej politycznie i straumatyzowanej historią, z lękowym i nieufnym społeczeństwem (książka „Traumaland” Michała Bilewicza pomaga zrozumieć również lękliwość polskiego katolicyzmu)? Co znaczy zmartwychwstanie w Europie, zarówno zjednoczonej politycznie, jak i doświadczającej ostateczności wojny, uchodźstwa i migracji? A w świecie drżącym przed katastrofą klimatyczną lub ją ignorującym? Dla ludzkości, z której historii wiemy, że jest zdolna i do ekstremalnego zła, i do ekstremalnego intelektualnego wysiłku i pięknego poświęcenia?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Mit o depozycie