Wojska Obrony Terytorialnej: a mogliby leżeć na kanapie

Terytorialsi zyskali sympatię Polaków pomagając przy wschodniej granicy, przy szczepieniach, powodziach, odśnieżaniu i pożarach. Czy takie doświadczenie wystarczy, żeby nas obronić w czasie wojny?

22.08.2022

Czyta się kilka minut

Ćwiczenie postaw strzeleckich w ośrodku szkoleniowym w Jeżewie koło Łodzi, 26 czerwca 2022 r. / KASIA STRĘK
Ćwiczenie postaw strzeleckich w ośrodku szkoleniowym w Jeżewie koło Łodzi, 26 czerwca 2022 r. / KASIA STRĘK

Niedzielne popołudnie. Trzydziestostopniowy upał. W lasach Jeżewa niedaleko Łodzi rozpoczyna się szkolenie rekrutów Wojsk Obrony Terytorialnej. 20-letni Marcel mógłby w tym czasie – tak jak wielu jego rówieśników – oglądać filmy albo patrzeć w smartfon. Zamiast tego ten świeżo upieczony absolwent technikum informatycznego z Radomska pod Częstochową biega w ukropie w hełmie i oliwkowym mundurze z ważącym prawie cztery kilogramy karabinem na ramieniu.

Z pozostałymi 46 osobami przez 16 dni będzie się uczył dopasowania indywidualnego sprzętu żołnierza, podstaw taktyki, postaw strzeleckich, no i – crème de la crème – obsługiwania karabinka szturmowego grot. Na końcu złoży przysięgę.

– Rok temu byłem nieśmiały i cichy – przyznaje Marcel. – Dziś bardziej zdecydowany jestem. Wojsko mnie otworzyło.

Decyzję o wstąpieniu do obrony terytorialnej podjął w listopadzie, trzy miesiące przed inwazją Rosji na Ukrainę. Rolę w tym wyborze odegrały uczucia patriotyczne, wszak – jak mówi – „ojczyzna jest najważniejsza zaraz po rodzinie”. Ale najbardziej skusił go reżim życia wojskowego i możliwość rozwoju osobistego. – W wojsku podoba mi się to, że oferuje jasne zasady, stabilność, poczucie hierarchii – wylicza i dodaje, że złożył papiery na warszawską Wojskową Akademię Techniczną. – Nie muszę sam o wszystkim myśleć, niektórzy wiedzą lepiej.

Duma Macierewicza

Marcel jest za młody, by pamiętać, że kiedy prezydent podpisywał w grudniu 2016 r. ustawę powołującą WOT jako piąty rodzaj Sił Zbrojnych RP, krytycy ostrzegali, iż ówczesny minister obrony Antoni Macierewicz buduje swoją prywatną armię. – Sam należałem do tej grupy – mówi Paweł Krutul, poseł Lewicy z sejmowej komisji obrony narodowej.

Bo terytorialsi składają się w 90 proc. z ochotników, nie zawodowych żołnierzy. Bo podlegają bezpośrednio ministrowi, nie szefowi sztabu generalnego, jak pozostałe siły zbrojne. Bo ich twórca traktował ich z wyjątkową czułością, chociażby wskazując WOT jako kontynuatora dziedzictwa i tradycji Armii Krajowej. Wszystko to skłaniało oponentów do nieufności wobec nowych formacji.

Zwolennikiem ich powstania był za to generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych i wiceminister obrony (2012-13). – Macierewicz wykorzystał to, co było zaniedbaniem poprzedników – twierdzi. – Można go nie lubić, ale za to, że podjął decyzję o utworzeniu WOT, trzeba docenić. Z punktu widzenia wojskowego była uzasadniona.

Dziś przyznaje to także Krutul: – Okazało się, że wojsko nie da się sprowadzić do partyjnej roli. Tym bardziej że terytorialsami dowodzą byli komandosi i gromowcy, czyli „śmietana śmietany”.

Macierewicz obiecał WOT nowoczesny sprzęt, w tym drony bojowe, i przekonywał, że do końca 2019 r. w szeregach formacji będzie służyć 53 tys. żołnierzy. Dronów nie ma do dziś, a zapowiadany pułap obrona terytorialna ma osiągnąć dopiero za cztery lata; obecnie liczy 32 tys. żołnierzy. – WOT jest, jaki jest. Trzeba go doskonalić – uważa Skrzypczak. – Ale szukanie powodów, by go deprecjonować, nie ma uzasadnienia, szczególnie w obecnej sytuacji na wschodzie.

Właśnie kryzysy na granicach z Białorusią i Ukrainą przekonały sceptyków, że formacje z lekkim uzbrojeniem, wywodzące się z lokalnej społeczności, służące w miejscach zamieszkania i znające ukształtowanie terenu, są dobrym uzupełnieniem wojsk operacyjnych. Poseł Krutul zabiega teraz o otwarcie jednostki WOT w Bielsku Podlaskim. – Graniczymy z niestabilną Białorusią i każde wzmocnienie militarne dla nas, Podlasian, jest ważne. To też szansa na zatrzymanie odpływu młodych z regionu – tłumaczy.

Podczas obrad komisji obrony poseł Krutul przyznał, że pomylił się w ocenie WOT, i przeprosił ich dowódcę, generała Wiesława Kukułę.

Społeczeństwo w soczewce

Żeby zostać żołnierzem WOT, trzeba skończyć 18 lat, mieć czystą kartotekę karną i podejść do testu sprawności fizycznej. – Mój wynik nie był zachwycający – mówi Marcel, szkolący się w ośrodku 9. Łódzkiej Brygady Obrony Terytorialnej.

Dobra wiadomość dla niego jest taka, że nikogo nie można oblać. Rekrut dostaje wytyczne, co musi poprawić, i ponownie podchodzi do testu po roku.

Profil rekrutów jest zróżnicowany. To nie tylko młodzi ludzie zniechęceni chaosem współczesnego świata, jak Marcel. – Tu jest przekrój całego społeczeństwa – wyjaśnia Małgorzata Glińska, rzeczniczka prasowa 9. Łódzkiej Brygady OT, która przysłuchuje się naszej rozmowie. – Mamy PESEL-e od 1968 do 2004 roku. Jest prawnik, radny, nauczyciel historii, dyrektor szkoły… To są zazwyczaj ludzie, którzy mają swoje życie zawodowe. Odsetek bezrobotnych jest niewielki.

Według dowództwa WOT blisko połowa żołnierzy ma wykształcenie średnie (46 proc.), a jedna trzecia – wyższe (32 proc.). Większość pracuje na umowie o pracę (56 proc). Dużo jest studentów (18 proc.), niemal tyle samo osób bez stałej pracy, przy czym w tej grupie są pracujący na umowy-zlecenia. Kobiety stanowią blisko 20 proc. Średni wiek żołnierza WOT to 33 lata. – To nie jest tak, że na wcielenie przychodzą ludzie, którzy nie wiedzą, co ze sobą zrobić – uśmiecha się Glińska.

Blisko ludzi, daleko od wojska?

Wydarzeniem, które sprawiło, że poseł Krutul zmienił zdanie o WOT, był pożar Biebrzańskiego Parku Narodowego w kwietniu 2020 r. To właśnie żołnierze WOT ruszyli na pomoc strażakom i leśnikom. Wyróżnili się też przy usuwaniu skutków powodzi, zamieciach śnieżnych, pobieraniu wymazów na COVID-19. Takimi działaniami blisko ludzi zyskali sympatię i szacunek wielu Polaków.

Tyle że WOT to przecież siły wojskowe. – Terytorialsów wykorzystuje się do wszystkiego i przerzuca w różne miejsca, co jest sprzeczne z ideą terytorialności – mówi Tomasz Siemoniak, były minister obrony (2011-15) w rządzie PO-PSL. – Tymczasem powinni być elementem lokalnej obrony przed wrogiem. W skrajnych przypadkach mogą pracować przy pożarach czy powodziach, ale co do ­zasady powinni stanowić stricte wojskową część systemu państwa.

Jest szansa, że zadania niemilitarne przejmie obrona cywilna, która w tej chwili istnieje tylko na papierze. O ile wejdzie w życie ustawa o ochronie ludności, zapowiedziana przez Jarosława Kaczyńskiego w połowie czerwca.

Obecnie rekruci zaczynają przygodę z WOT od 16-dniowego treningu podstawowego, takiego jak w Jeżewie. Potem przez 11 miesięcy spotykają się w jeden weekend każdego miesiąca, a rok kończą dwutygodniowym kursem podsumowującym. W pierwszym roku zatem żołnierz w sumie może uzbierać ok. dwóch i pół miesiąca faktycznego szkolenia, a w kolejnych (służba trwa maksymalnie sześć lat) – po 36 dni. – Ja jestem stary szkoleniowiec – komentuje generał Skrzypczak. – Szkolenie to lata ciężkiej orki polowej. Jeśli ktoś mówi, że w takim czasie wyuczy żołnierza, mówi nieprawdę.

Z tych niedoskonałości zdaje sobie sprawę Bartosz Kownacki, współpracownik Antoniego Macierewicza i były wiceminister obrony (2015-18) z PiS. – WOT jest formacją stale uczącą się. Na początku zawsze możliwe są błędy – przyznaje i przypomina, że proces formowania jednostek zakończy się dopiero, kiedy przekroczą one 50 tys. żołnierzy. – Terytorialsi to osoby, które na co dzień pracują albo się uczą – tłumaczy. – Mogą szkolić się dłużej, o ile pozwoli na to ich sytuacja zawodowa czy rodzinna. Życzyłbym sobie, aby każdy z krytyków WOT choć na dwa dni ubrał oliwkowy beret i mundur. Wtedy zauważy, jak wielkim poświęceniem jest służba w formacji. Ci ludzie czas wolny przeznaczają na kształcenie dla Polski. A mogliby leżeć na kanapie i oglądać telewizję.

Polka-patriotka

Czas wolny na kształcenie dla Polski przeznacza Małgorzata, 33-letnia dyrektorka banku z Tomaszowa Mazowieckiego; jedna z sześciu kobiet, które trafiły na szkolenie w Jeżewie.

Stoimy w pełnym słońcu, a ta drobna dziewczyna dźwiga na sobie ponad trzydziestokilogramowy ciężar, na który składają się kamizelka kuloodporna, hełm, plecak i karabin. Także z tego powodu szkolenie uważa za „sprawdzian”. – Czy podołam, czy dam radę… Również w sensie psychicznym, bo to normalne, że każdy jest fizycznie zmęczony. Ale czy wytrwam, czy się nie załamię – opowiada i dodaje z uśmiechem: – Nie ma taryfy ulgowej dla kobiet.

Chociaż na szkolenie zapisała się z potrzeby przetestowania własnej wytrzymałości, nie wyklucza, że po odbyciu trzyletniej służby w WOT wywróci swoje stabilne życia do góry nogami i będzie się ubiegać o przyjęcie do zawodowej służby wojskowej. – Jak zaczynałam pracę w banku, też byłam na najniższym stanowisku, potem ileś lat musiało minąć, żeby zapracować na sukces. Dla mnie to normalna ścieżka kariery – wyjaśnia.

Pytam, co znaczą dla niej ojczyzna i patriotyzm. – Wiadomo, w dzisiejszych czasach każdy inaczej pojmuje patriotyzm – odpowiada. – Są tacy, co wyjeżdżają i deklarują, że do Polski nie wrócą, bo im się nie podoba z różnych powodów. Ja nigdy nie wyrzekłabym się swojego kraju. Czuję się Polką-patriotką.

Walczyć za kraj? – No też, wiadomo, że to się z tym wiąże.

Umrzeć za kraj? – Jeśli będzie trzeba – mówi po chwili zastanowienia.

WOT widzę ogromny

Ryszard Jakubczak obroną terytorialną zajmuje się od blisko 30 lat. Poświęcił jej sześć książek i setki artykułów. Jego wnioski: WOT powinien zostać odciążony od zadań typu pomoc przy szczepieniach i odśnieżaniu. No i musi mieć charakter masowy. Tak było w czasach, które Jakubczak uznaje za szczytowy okres polskiej wojskowości, czyli panowanie Kazimierza Wielkiego w XIV wieku.

– Na wezwanie króla dorośli mężczyźni z klasy szlacheckiej tworzyli drużyny i ruszali do boju – tłumaczy Jakubczak, 71-letni emerytowany pułkownik Wojska Polskiego i wykładowca Wyższej Szkoły Policyjnej w Szczytnie. – A ci z klas uboższych byli przysposabiani do walki w miejscu zamieszkania. Kiedy widzieli, że przeciwnik się zbliża, szli za stodołę i uruchamiali środki, jakimi dysponowali. Czyli widły, kosy, grabie, byle trzymać wroga z dala od miast. To właśnie ówcześni terytorialsi.

Obrona powszechna w połączeniu z rozbudowywaniem twierdz i umocnień sprawiła, że – jak mówi Jakubczak – Kazimierz stał się europejskim mocarzem, a Polska była nie do ugryzienia. Dzisiejsza Polska jest do ugryzienia mimo obecności w NATO, rekordowego bud­żetu MON-u, zakupów nowoczesnego sprzętu i planów zwiększenia liczebności sił zbrojnych z obecnych 143,5 tys. żołnierzy do 300 tys. A WOT ze swoimi 32 tys. nie obroniłby nawet Warszawy.

– Potrzeba do tego 50-60 tys. uzbrojonych ludzi plus kolejnych 10 tys., którzy przy jej obrzeżach nie dadzą się rozwinąć artylerii i czołgom – wyjaśnia Jakubczak, wyraźnie przejęty. – My nie mamy obrony terytorialnej. Bo prawdziwi terytorialsi siedzą w gminie, maksymalnie w powiecie. Mają lekkie nowoczesne uzbrojenie typu drony, środki przeciwpancerne i przeciwlotnicze, a nie resztki spadające ze stołu wojsk operacyjnych. I jest ich tak dużo, że są wszędzie. Nikt bez walki nie może zająć ich rejonu.

Współczesną inspiracją dla Jakubczaka jest obrona terytorialna Ukrainy. Ludzie różnych zawodów zorganizowali się i bronili północy kraju w pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji. – Jak Rosjanie szli na Kijów, nie mogli rozwinąć artylerii i zająć stanowisk ogniowych, bo była obrona terytorialna – mówi Jakubczak. – Musimy kupować sprzęt, tak jak kupujemy, ale też przyuczać na masową skalę młodzież do obrony miejscowej. Tak to działa na Ukrainie.

Właśnie zabiłeś człowieka

Po rosyjskiej inwazji zainteresowanie służbą w formacji wzrosło siedmiokrotnie. Od stycznia do końca czerwca powołano 4799 osób, z czego 3604 – od marca.

– Chcą bronić siebie i ojczyzny. Sytuacja pokazała, że lepiej umieć obsługiwać broń, bo nigdy nie wiadomo, co się wydarzy – tłumaczy porucznik Paweł Pińkowski, 40-letni dowódca kompanii szkolnej 9. Łódzkiej Brygady Obrony Terytorialnej. – Szkolenie bywa ciężkie, dlatego staramy się dużo z nimi rozmawiać: co ich motywuje, jaką mają sytuację rodzinną, co się dzieje na wschodzie. Jesteśmy kolektywem, wspieramy się. Jak rodzina.

Przechadzamy się między rekrutami podzielonymi na grupy. Co jakiś czas Pińkowski dwa razy dmucha w gwizdek i mocnym donośnym głosem zarządza przejście do kolejnych zadań. – Mam troszeczkę doświadczenia i chciałbym je przekazać innym – mówi. W służbie zawodowej od 18 lat, ma za sobą udział w misjach w Iraku i Afganistanie. – Jedni uczą się szybciej, inni wolniej. Ale każdego jesteśmy w stanie nauczyć wojskowego rzemiosła. Na szczęście pracujemy z ludźmi, którzy chcą to robić i nie są przymuszani do służby.

W pewnym momencie niesie się – okraszany ostrym słownictwem – krzyk instruktora: „Właśnie zabiłeś człowieka!”. Jeden z rekrutów bez komendy strzelił z karabinu do tarczy.

Pińkowski zerka na strzelnicę. – Lepiej, że dostaje burę tutaj, niż żeby miał popełnić taki błąd na polu walki – mówi.

Jeden czołg i nic więcej

Kazus ukraiński nie dla wszystkich jest przykładem do naśladowania. Zdaniem generała brygady pilota Jana Rajchela tak duży udział wojsk terytorialnych w walce z rosyjskim agresorem wynikał z desperacji, nie strategii wojskowej. – To jest ostateczność, kiedy nie ma wyszkolonych na czas i odpowiednio wyposażonych wojsk operacyjnych – mówi mi Rajchel.

– Pomijając celowo dokonywane rosyjskie zbrodnie wojenne, większość strat wśród cywilów to właśnie wynik stosowanej przez Ukraińców obrony powszechnej – zaznacza. – Jeżeli do przeciwnika strzela się z każdego obiektu, to każdy taki obiekt i każdy człowiek stanowi potencjalne zagrożenie. To powoduje ogromne straty ludzkie i materialne.

Rajchel jest jednym z pięciu autorów raportu o WOT, który w 2018 r. przygotowała Fundacja Bezpieczeństwa i Rozwoju Stratpoints dla Biura Analiz Sejmowych. Chwalono w nim samo powołanie WOT. System obrony terytorialnej istniał bowiem już od 1959 do 1989 r., ale w wolnej Polsce mimo kilku prób nie udało się go odtworzyć. Raport krytycznie oceniał natomiast niskie wskaźniki skompletowania jednostek, niewystarczające szkolenie oraz podporządkowanie WOT ministrowi obrony, a nie szefowi sztabu generalnego. To ostatnie – efekt nieufności zespołu Macierewicza do ówczesnego kierownictwa armii – zrodziło obawy, że WOT jest formowany jako wojsko równoległe kosztem pozostałych sił zbrojnych.

Rajchel zwraca uwagę na coś jeszcze. – W przypadku konfliktu na naszym terytorium będziemy działać w układzie sojuszniczym. Kto zapewni sprawne współdziałanie przy takiej strukturze podporządkowania WOT? Kto im dostarczy kody identyfikacyjne? Precyzyjne rozkazy? Albo oni będą strzelać do wojsk własnych, albo sojusznicy do nich.

W jego koncepcji WOT ogranicza się do wspierania i uzupełniania rezerwami osobowymi wojsk operacyjnych. – Kiedy pierwszy czołg agresora przejedzie most na Bugu, zostanie zniszczony przez jednostki WOT. Kolejnymi czołgami zajmą się już wojska operacyjne, najlepiej na terenie przeciwnika. Rozpoznanie, system dowodzenia, broń precyzyjna i dalekiego zasięgu, obrona powietrzna – to są priorytety. Nie WOT.

Ojciec założyciel

Dotychczas w artykule nie pojawiło się ważne nazwisko: Grzegorz Kwaśniak. Ów emerytowany oficer Wojska Polskiego i doktor nauk wojskowych od lat związany z byłym ministrem obrony to twórca koncepcji terytorialsów. Obecnie nic go już nie łączy z resortem, tak samo jak Kownackiego i innych z ekipy Macierewicza. Na stanowisku pełnomocnika ds. WOT i tak wytrzymał długo: zrezygnował w lutym 2020 r., dwa lata po dymisji pryncypała.

– Biuro, którym kierował, zrealizowało cel i wyczerpało możliwości wpływania na WOT – wyjaśnia Michał Jach, szef sejmowej komisji obrony narodowej z PiS. – Chociaż może należałoby pułkownika Kwaśniaka… To znaczy każdy specjalista tej klasy powinien być zagospodarowany przez państwo.

Kwaśniaka odnajduję w Nysie w południowo-zachodniej Polsce. Prowadzi zajęcia z bezpieczeństwa w miejscowej Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej. Zapytany, czy nie czuje żalu, że Mariusz Błaszczak, następca Macierewicza, nie korzysta z jego umiejętności, głośno się śmieje. – Nie chodzi o żal, tylko moją wiedzę i doświadczenie. One się trochę marnują.

Powody odejścia tłumaczy dyplomatycznie: – Inne pomysły, inne koncepcje…

Chociaż Błaszczak nie znalazł czasu, żeby się z nim pożegnać, Kwaśniak nie ma pretensji. Jest też zadowolony z kierunku, w jakim zmierza WOT pod wodzą generała Kukuły. Jednak największą satysfakcję sprawia mu zmiana postawy dawnych krytyków. – Nie będę ukrywał, że cieszy mnie, iż przyjęli mój punkt widzenia – mówi. – Służy to Polsce i naszemu bezpieczeństwu.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2022

W druku ukazał się pod tytułem: A mogliby leżeć na kanapie