Coraz więcej ukraińskich dzieci czuje się w Polsce obco

Sasza mało jadł, w niedzielę wieczorem przed pójściem do szkoły bolał go brzuch, w końcu zaczął moczyć się w nocy. W maju wrócił do domu zapłakany, w poszarpanej koszulce.

22.09.2023

Czyta się kilka minut

Otwarcie Pierwszej Ukraińskiej Szkoły. Częstochowa, 11 stycznia 2023 r. / GRZEGORZ SKOWRONEK / AGENCJA WYBORCZA.PL

Ola naciąga kaptur na oczy, nie chce rozmawiać. W większej grupie znika, zapada się w sobie. Ma jedenaście lat, przyjechała do Wrocławia z Ukrainy razem z mamą zastępczą i sześciorgiem rodzeństwa.

– Prawie każde dziecko z rodziny zastępczej doświadczyło przemocy ze strony biologicznych rodziców. Kiedy znalazły poczucie bezpieczeństwa w nowych warunkach, wybuchła wojna. Musiały zostawić przyjaciół, szkołę, pożegnać się ze zwierzętami. Przyjechały do Polski i kolejny raz muszą zaczynać od nowa – opowiada Marianna Tyo-Zapal, psychoterapeutka.

Marianna od czterech lat mieszka we Wrocławiu. Po inwazji 24 lutego 2022 r. zaczęła współpracę z tutejszą fundacją „Przystanek Rodzina”. Marianna dobrze mówi po polsku, zna ukraiński i rosyjski, rozumie realia życia w Ukrainie, dzięki temu łatwiej jej nawiązać dobry kontakt z uchodźcami.

– Ola była nieufna, dużo czasu minęło, zanim zrozumiała, że nic jej nie grozi. Terapia jest jej nadal niezbędna, ale przede wszystkim przydałaby się matce zastępczej, która wpadła w depresję po doświadczeniach ostatnich miesięcy i miała trudności w relacjach z dziećmi – wyjaśnia psychoterapeutka.

Ola po kilku miesiącach pracy z psychologiem zaczęła komunikować się z rówieśnikami – wychodzi na rower, jeździ na rolkach, o traumatycznych doświadczeniach opowiada poprzez rysunki. Dolnośląska Fundacja na rzecz Pieczy Zastępczej „Przystanek Rodzina” działa we Wrocławiu od 2014 r., a kiedy za wschodnią granicą wybuchł pełnoskalowy konflikt, objęła pomocą także rodziny zastępcze z Ukrainy. Od wiosny 2022 r. w domach i ośrodkach wspieranych przez fundację znalazło schronienie jedenaście rodzin.

– Początkowo w naszym społeczeństwie panował wielki entuzjazm, 151 miejsc dla uchodźców przygotowaliśmy dzięki darczyńcom. Teraz Polacy już nie chcą tak pomagać uchodźcom, otrzymujemy na ten cel wsparcie z Niemiec i Holandii – opisuje prezeska fundacji Małgorzata Sawicka. – Zdarza się, że polskie rodziny zastępcze mają pretensje o dary, które otrzymują Ukraińcy. Tak było ostatnio, kiedy za fundusze zagraniczne kupiliśmy dla uchodźców trampolinę.

Ochłodzenie relacji polsko-ukraińskich widać już na poziomie szkoły podstawowej. Zdarzają się zdania w rodzaju: „Rosja was i tak podbije”, pretensje, że uczniowie ukraińscy „za byle co mają piątki”. – Widać, że polskie dzieci powtarzają słowa zasłyszane w domu i czasem nie zdają sobie sprawy, jak bardzo ranią tym ukraińskich kolegów. Zdarzyło mi się interweniować w Starym Wołowie, gdzie dzieci ukraińskie posądzono o zapchanie toalety, a analiza nagrania z kamer pokazała, że zrobili to polscy uczniowie. Hasło „to nie my, to oni” często pada w szkołach, gdzie jest większa grupa uchodźców. Mądra postawa dyrekcji i grona pedagogicznego minimalizuje skutki konfliktów – uważa Joanna Komorowska, wolontariuszka fundacji „Przystanek Rodzina”.

Zapłacił za Wołyń

To, co udaje się w mniejszych placówkach, nie zawsze zdaje egzamin w dużych – tam nauczyciele przeładowani obowiązkami nie zawsze mają energię, by zająć się kolejnym problemem zrzuconym na ich barki. Doświadczył tego Sasza w szkole podstawowej w Lublinie. Dwunastolatek trafił do klasy rok niżej, bo nie radził sobie z polskim. Zaczęło się od tego, że koledzy przedrzeźniali jego sposób mówienia. Sasza przestał odpowiadać na pytania nauczycieli lub robił to tak cicho, że z trudem można było go zrozumieć. Na przerwach unikał kolegów, ale i tak nie omijały go pytania o to, czy nosi buty z darów i dresy z ciucholandu. Wiosną dostał ksywę „Bandera”, a potem chłopcy z klasy kazali mu odpowiadać za Wołyń. Tetiana, mama Saszy, chodziła w tej sprawie do wychowawczyni, ale nie mówiła dobrze po polsku i nie umiała opisać sytuacji syna. Nauczycielka obiecała zająć się sprawą, w klasie odbyły się warsztaty z psychologiem, ale relacje między dziećmi się nie poprawiły.

– W Charkowie chłopcy często leją się w szkole i nikt nie robi problemu. Myślałam, że sprawa sama się rozwiąże, jak to między dziećmi, ale Sasza mało jadł, w niedzielę wieczorem przed pójściem do szkoły bolał go brzuch, a w końcu zaczął moczyć się w nocy. W maju wrócił do domu zapłakany, w poszarpanej koszulce, zamknął się w pokoju i z nikim nie rozmawiał – opowiada Tetiana, która mieszka w Polsce od czerwca 2022 r. z dwójką dzieci i pracuje jako pomoc kuchenna w restauracji.

Sasza dopiero miesiąc po tym wydarzeniu, kiedy mama przestała naciskać na naukę w polskiej szkole, opowiedział, co tam się wydarzyło: koledzy włożyli jego głowę do muszli klozetowej i wołali: „Tak samo śmierdzisz jak to gówno. To za Wołyń”. Tetiana wciąż myśli o powrocie na Ukrainę, ale nie ma już bloku, w którym mieszkali. Mąż został ranny. W walkach pod Lisiczańskiem stracił nogę i słuch, mieszka u rodziców. Tetiana nie chce przenosić się z dziećmi do teściów pod Charków, bo na wsi nie będzie miała szansy na pracę. W Polsce zarabia najniższą krajową, ale czasem dostaje też nadgodziny. To wystarcza na mieszkanie wynajmowane wspólnie z koleżanką.

– Wojna nie będzie trwać wiecznie, w końcu wrócimy, a rząd zajmie się rodzinami żołnierzy, którzy walczyli za ojczyznę – mówi Tetiana z nadzieją w głosie. – Córka idzie w Polsce od września do technikum, dobrze mówi w waszym języku, ma tu koleżanki i nie chce wracać na Ukrainę. Sasza nie ma żadnych znajomych, czasem wyjdzie na osiedle z dziećmi koleżanki, ale głównie siedzi przy komputerze.

W nowym roku szkolnym nie wróci do polskiej szkoły – będzie uczył się zdalnie według ukraińskiego programu. W naszym systemie jest wiele takich dzieci: „niewidzialnych”. Nikt nie sprawdza, czy chodzą do szkoły i jak ich edukacja wygląda w praktyce. Piętnastoletni Maksym z rodziny zastępczej w Starym Wołowie przesiedział w domu pół roku, bo procedury uniemożliwiały umieszczenie chłopca w odpowiedniej szkole. Maksym był skrajnie zaniedbany przez rodziców biologicznych, z trudem czytał i pisał po ukraińsku. Do Polski przyjechał bez dokumentacji – nasz system nie był przygotowany na taką sytuację.

Lęk przed pomocą

W lipcu MSWiA podało, że w Polsce przebywa około 1,2 mln uchodźców. Z kolei według badań zespołu Selectiv, prowadzonych pół roku wcześniej w oparciu o dane geolokalizacyjne telefonów komórkowych, a także język urządzeń mobilnych i wykorzystywanie kart SIM – w Polsce przebywały wtedy aż 3 miliony Ukraińców, co stanowiło 8 proc. wszystkich mieszkańców kraju. Z tego niemal połowa, bo aż 1,4 mln, to osoby poniżej 18. roku życia.

Tymczasem tylko 187,9 tys. młodych uchodźców uczy się w naszych szkołach i przedszkolach. Coraz częściej zdarza się, że rodzice w obawie przed utratą ukraińskiej tożsamości nie chcą posyłać dzieci do polskiej placówki i decydują się na naukę zdalną. Tak jest np. w przypadku Ludmiły, ukraińskiej matki zastępczej, o której opowiada mi Joanna Komorowska. Ludmiła boi się, że dzieci ulegną wynarodowieniu.

Komorowska ma w fundacji pod opieką sześć rodzin. Dostają świadczenia takie jak polskie rodziny zastępcze – oprócz 500 plus także tysiąc złotych na dziecko co miesiąc. Niestety, ten przywilej objął tylko część ukraińskich rodzin, które opiekują się dziećmi w ramach pieczy zastępczej. Zmieniła się w tej sprawie interpretacja przepisów i od niedawna rodziny ukraińskie nie mogą być już ustanawiane przez sąd jako polskie rodziny zastępcze. Nie mają więc dostępu do środków finansowych wypłacanych przez państwo – są skazane na pomoc fundacji.

– Byłam z tymi rodzinami od początku, towarzyszyłam im przy zakładaniu konta w banku, na rozprawach w sądzie i przy załatwianiu dokumentów. Część osób zaczyna dobrze funkcjonować w Polsce, dwie rodziny się usamodzielniły. Jest w nich jednak duża nieufność wobec państwa. W Ukrainie urzędy działają inaczej, ludzie mają inny stosunek do prawa, jest w nich więcej lęku – uważa Joanna Komorowska.

Pracownicy i współpracownicy „Przystanku Rodzina” dużo czasu potrzebowali na zbliżenie się do uchodźców. Wiele matek zastępczych obawiało się przyjacielskich gestów czy bezinteresownych prezentów – widziały w tym podstęp, który doprowadzi do zabrania im dzieci. Matki nie zgadzały się na indywidualną terapię i brały udział we wszystkich zajęciach razem z podopiecznymi.

– W społeczeństwie ukraińskim wciąż panuje przekonanie, że chodzenie do psychologa jest powodem do wstydu, dlatego tak trudno kobiety nakłonić do współpracy. Matki nie zgadzały się też na badania w celu uzyskania specjalistycznej opinii, która pomogłaby ich dziecku. Wolą, by mimo dysfunkcji uchodziło za tzw. normalne – opisuje problem Dmytro ­Borshchor, psycholog, który sześć lat temu wyjechał z Charkowa i pracuje we Wrocławiu, gdzie prowadzi terapię dla ukraińskiej młodzieży z rodzin zastępczych.

Smok wawelski w dwóch językach

Roman Skorovskiy – aktor i reżyser – przyjechał do Warszawy w 2019 r. ze Lwowa w poszukiwaniu lepszego życia. Zanim jednak zdecydował się na opuszczenie rodzimych teatrów, zagrał w dwóch filmach Wojciecha Smarzowskiego, a rola Stiepana Szuma w „Wołyniu” przyniosła mu nagrodę za najlepszą drugoplanową kreację aktorską. Skorovskiy współpracuje z Domem Kultury Śródmieście w Warszawie, gdzie założył Teatr Międzynarodowy, ale także z Fundacją Centrum Wsparcia Koordynacji Sienna. Postanowił pomóc rodakom, którzy uciekli z kraju, i w październiku 2022 r. rozpoczął zajęcia teatralne z młodzieżą polską i ukraińską.

– Wystawiliśmy „Smoka wawelskiego” w dwóch językach, dzięki temu polskie dzieci poznawały ukraiński, a ukraińskie chętnie uczyły się polskiego – opowiada Skorovskiy. – Warsztaty wpłynęły na zawiązanie się przyjaźni i pomogły młodzieży doświadczonej przez wojnę radzić sobie z emocjami. Na początku dzieciaki ukraińskie nie wiedziały, co ze sobą zrobić. Jeden chłopiec krzyczał, nie umiał mówić spokojnie, rozwalał zajęcia. To nie wynikało ze złej woli: od 2014 r. przeprowadzał się trzy razy, zmieniał miasta, stracił dom. Ma osiemnaście lat i kilka razy otarł się o śmierć, raz żołnierze strzelali do niego, a on gnał przez pole. Teatr w tej sytuacji pomaga zapomnieć o przeszłości albo przynajmniej zdystansować się do niej.

We wrześniu grupa teatralna prowadzona przez Skorovskiego rozpoczęła próby do spektaklu o problemach nastolatków. Aktor ma nadzieję, że uda się zainteresować nią dzieci, które przyjechały do Polski i zatrzasnęły się w świecie zdalnych lekcji, internetowych kontaktów i rodziny. Najczęściej nie chodzą do polskiej szkoły, nie chcą nawiązywać relacji, nie wychodzą poza krąg ukraińskich znajomych.

– Wiele zależy od rodziców, którzy mówią wprost: „Wrócimy do domu, nie ma sensu uczyć się polskiego”. Żyją marzeniem o powrocie, choć nie ma już miejsc, w których mieszkali. Swoje lęki przenoszą na dzieci, które trwają w poczuciu tymczasowości i źle się czują w Polsce – opisuje Skorovskyi.

Mija drugi rok wojny, więc pomoc uchodźcom ze strony państwa polskiego powinna się zmienić – uważają moi rozmówcy. Trzeba znaleźć sposób, by trafić do młodzieży i rodzin zamkniętych na integrację, bo za kilka lat wyrośnie spora grupa obywateli wykluczona z życia społecznego. Ukończona zdalna szkoła w Ukrainie nie pomoże w znalezieniu dobrej pracy w Polsce, a deficyty w relacjach i niedostatki w komunikacji językowej pogłębią frustrację uchodźców, którzy na skutek przedłużającego się konfliktu nie będą mogli wrócić do swojego kraju.

– Pomoc finansowa i rozdawanie produktów sprawdzają się na początku, później utrzymują ludzi w bezradności – uważa Skorovskyi. – Teraz potrzebne są inne rozwiązania, ale i one nie przyniosą rezultatów, jeśli Ukraińcy nie zechcą zmienić swojego nastawienia. Dlatego myślę, że psycholog częściej potrzebny jest dorosłym. Nie raz w rozmowie ze znajomymi uchodźcami mówię: „Halo! Trzeba żyć, nie można wciąż wracać do przeszłości. Wasze dzieci mogą skończyć szkołę w Polsce. Będą dobrymi fachowcami, co przyda się i na Ukrainie”.

Brakuje strategii

Ania pochodzi ze Słowiańska, na początku marca 2022 r. przyjechała do Wrocławia razem z rodziną zastępczą. Ma 14 lat, więc wojna to prawie całe jej życie, bo mieszkańcy obwodu donieckiego doświadczali jej skutków od 2014 r. Ania wciąż żyła na walizkach, ale podczas kilku przeprowadzek były punkty stałe, które pozwalały jej zachować równowagę – miała kota Milusia i spotykała się z biologiczną mamą. Do Polski nie pozwolono jej zabrać kota, a z mamą rozmawia tylko przez internet. Mimo że Ania dostała od amerykańskiego darczyńcy nowoczesnego smartfona, a dzięki fundacji „Przystanek Rodzina” ma wyleczone wszystkie zęby, wciąż powtarza, że jest u nas „na zsyłce”. I że nie chce chodzić do polskiej szkoły.

– Wiele rodzin nie zabrało zdjęć, pamiątek, przytulanek dla dzieci. Uciekli z jednym plecakiem. Terapia, której potrzebują, to długotrwały proces, wymaga cierpliwości zarówno od dzieci, jak i od dorosłych. A my jako społeczeństwo powinniśmy się wykazać większym zrozumieniem, bez tego trudno będzie budować trwałe relacje, bo przecież wiele rodzin zostanie u nas na zawsze – uważa Małgorzata Sawicka.

Zarówno młodzież, z którą podczas warsztatów teatralnych pracował Roman Skorovskyi, jak i podopieczni „Przystanku Rodzina” długo adaptowali się do polskiej szkoły. Barierą był nie tylko język, ale też inny system edukacyjny. Jednak wszędzie tam, gdzie podjęto wspólne, polsko-ukraińskie działania – można było liczyć na sukces.

– Trafiła do nas rodzina, która dwa miesiące mieszkała w piwnicy, dzieci były świadkami drastycznych scen. Przez pierwszy okres w ogóle nie mówiły, potrzebowały kilku miesięcy, by oswoić się z nową sytuacją. Przyjeżdżałam do nich z własnymi dziećmi, przywoziłam zabawki. Potem, podczas terapii grupowych, uczyliśmy je, jak radzić sobie z trudnymi sytuacjami w polskiej szkole, jak reagować na wyzwiska – opisuje Joanna Komorowska z „Przystanku Rodzina”.

Jednak tylko nieliczne dzieci z Ukrainy mają szansę na psychologiczne wsparcie. Nie tylko dlatego, że w polskich szkołach brakuje psychologów, a wizyty prywatne przekraczają możliwości wielu rodzin. Spora grupa młodych uchodźców nie chodzi w ogóle do szkoły – znajdują się poza polskim systemem edukacyjnym. A nasze władze nie mają ani długofalowej strategii, ani nawet tymczasowego planu na poradzenie sobie z trudnościami, jakie niesie migracja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i polonistka. Absolwentka teatrologii UJ i podyplomowych studiów humanistycznych PAN. Z „Tygodnikiem Powszechnym” współpracuje od 2013 roku, autorka reportaży i wywiadów o tematyce społecznej, historycznej i kulturalnej. Laureatka m.in. I nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Halo, trzeba żyć!