Chybione zaklęcia. Anita Piotrowska o filmie „Imperium światła”

Po co właściwie ciągle jeszcze chodzimy do kina, mając gigantyczną ofertę filmową dosłownie na wyciągnięcie ręki? Czy nadal kieruje nami pragnienie fizyczno-duchowej wspólnoty i tęsknota za zbiorowym rytuałem?

27.03.2023

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Imperium światła”  / PARISA TAGHIZADEH
Kadr z filmu „Imperium światła” / PARISA TAGHIZADEH

Już czołówka informuje, że główną bohaterką nie będzie zagrana przez Olivię Colman pracownica kina, ale jego instytucja czy wręcz sam budynek. Z popcornem rozsypanym na czerwonej wykładzinie, terkoczącą kabiną projekcyjną i farelką w zimnym kantorku dla personelu. A kino to wcale nie byle jakie, wręcz ikoniczne. Stoi na nabrzeżu angielskiego wczasowiska, pyszni się stylem art deco, nosi nazwę Imperial i już za chwilę ma się tu odbyć lokalna premiera „Rydwanów ognia” Hugh Hudsona.

Mamy bowiem rok 1981 i nim na widowni zacznie rozbrzmiewać uskrzydlająca muzyka Vangelisa, jesteśmy świadkami co najmniej trzech różnych kryzysów: załamania nerwowego bohaterki, narastających zamieszek na tle rasowym i częściowego upadku kina. W jego opustoszałych górnych salach zdążyły się nawet zagnieździć gołębie. Szkoda, że reżyser „Imperium światła” najżarliwiej celebruje ten ostatni problem.


Jaki związek może mieć sposób oświetlania aktorów z przemocą seksualną i nierównościami na rynku pracy? Okazuje się, że całkiem spory >>>>


Przecież czasy i wydarzenia, które ukazuje, raczej nie sprzyjają poczciwej nostalgii. Hilary, samotną kobietę w średnim wieku, poznajemy wkrótce po tym, jak wyszła ze szpitala psychiatrycznego. Właśnie zbliża się sylwester, ona zaś ma za sobą kolejny kiepski rok. Obserwujemy jej bezgłośną samotność, codzienną rutynę w pracy, drobne dziwactwa i słabości. Do tych ostatnich trzeba by zaliczyć dosyć żałosny romans z żonatym kierownikiem kina, zagranym przez Colina Firtha.

Kiedy jednak na stanowisko biletera zostaje zatrudniony młody, wrażliwy Stephen (w tej roli Michael Ward), bohaterka odstawia przepisany jej lit, odzyskuje błysk w oku i przestaje działać na autopilocie. Tyle że okoliczności od początku nie sprzyjają cudownym przemianom: nowy przyjaciel i wkrótce też kochanek mógłby, z racji wieku, być równie dobrze jej synem, a w dodatku jest czarny. Tymczasem pod rządami Margaret Thatcher, w dobie narastającej recesji, bezrobocia i zbiorowej frustracji, atmosfera w kraju coraz bardziej brunatnieje.

Można sobie wyobrazić, w jaki sposób ów splot melodramatycznych komplikacji o twardym podłożu społecznym wykorzystałby taki np. Mike Leigh czy Ken Loach. Pierwszy skupiłby się raczej na pogłębieniu osobliwego przypadku Hilary, kobiety nie tylko zaburzonej, ale i pod presją – obyczaju, poprawności, systemu opieki zdrowotnej, rozpaczliwie próbującej zawalczyć o własne szczęście i własny głos. Aktorstwo Colman, jej rozgorączkowany wzrok, w którym widać równocześnie panikę i nadzieję, daje wyobrażenie, czym mógłby być ten film, gdyby na takim oświetleniu postaci skupił się Mendes. Albo gdyby opowiedział nam historię bohaterki, która pod wpływem wewnętrznych i zewnętrznych turbulencji zaczyna dostrzegać, w jakim kierunku zmierza dookolny świat i jak istotny ma on wpływ także na jej życie (czyli opcja zaangażowana, sygnalizowana i zaprzepaszczona w kulminacyjnej scenie premiery).

Tymczasem reżyser szuka dla Hilary pocieszenia i ostatecznie znajduje je… w kinie. Oraz w scenariuszowej dezynwolturze, próbującej łączyć nieco pluszowy dramat miłosny ze społeczną diagnozą na temat różnej maści prześladowań i wykluczeń. Do tego z nostalgiczną aurą. Może więc lepiej czytać ten film jako rzecz o pułapkach nostalgii? Byłoby to zapewne wbrew intencjom twórcy, lecz zdecydowanie na korzyść dzieła, które okazało się pomysłem mocno przestrzelonym, i nic dziwnego, że nie udało mu się odnieść sukcesu na miarę brytyjskich „Rydwanów” sprzed czterdziestu lat.

A przecież jest u Mendesa wiele momentów ujmujących. Głównie dzięki Colman, która portretuje osobę nigdzie niepasującą i zarazem wygłodniałą bliskiego kontaktu, zatrzaśniętą w swoich traumach i jednocześnie głęboko empatyczną, zesztywniałą pod wpływem zażywanych lekarstw i za chwilę rozwibrowaną do granic samozniszczenia. Jej intymne rozmowy ze Stephenem, z jego przenikliwą matką (Tanya Moodie) czy z kinooperatorem po przejściach (Toby Jones) wznoszą film na wyższy poziom, zbudowany po prostu z emocji, nieprzekalkulowanych i wolnych od autorskich deklaracji. Wtedy ów mityczny srebrny ekran zdaje się żyć naprawdę i chce się go dzielić z innymi.


Tegoroczne Oscary nieznacznie poprzesuwały akcenty na kulturowej mapie świata. Podczas święta amerykańskiego przemysłu filmowego zobaczyliśmy jego offowe, autorskie czy zagraniczne przyległości >>>>


Bo po co właściwie – ciągle jeszcze – chodzimy do kina, mając gigantyczną ofertę filmową dosłownie na wyciągnięcie ręki? Czy nadal kieruje nami pragnienie fizyczno-duchowej wspólnoty i tęsknota za zbiorowym rytuałem? A może to już bardziej potrzeba chwilowego wyizolowania się z codzienności, ucieczka od domowych rozpraszaczy i kompulsywnych powiadomień ze świata do bezpiecznej ciemnej pieczary, porównywanej ongiś z łonem matki albo, jeszcze bardziej górnolotnie, z platońską jaskinią?

Na tych sentymentach bazują dziś podupadły hollywoodzki biznes i dawni mistrzowie, szukający dla siebie miejsca w czasach streamingu (pisał o tym Michał Walkiewicz w „TP” 11/2023). Mendes nie jest jedynym, który w czasie pandemicznego lockdownu sal kinowych nakręcił film będący osobistym wyznaniem wiary i miłości do X muzy, fragmentem autobiografii tudzież magicznym zaklęciem mającym odczarować złą passę w branży.

Tym razem, mimo usilnych starań w postaci zakurzonych fetyszów, kinofilskich klimatów i natchnionych bon motów, zabrzmiało to bardziej jak podzwonne dla tej instytucji niż nadzieja na nowe otwarcie. Może dlatego, że „Imperium światła”, marząc o niegdysiejszym imperialnym blichtrze, trochę kino upupia, sprowadzając jego rozliczne funkcje, również terapeutyczne (w potocznym, rzecz jasna, tego słowa znaczeniu), do czystego eskapizmu. Stąd padający na ekran sentymentalny promień nie przeszywa na wskroś, a wręcz odbiera poruszanym tematom – chorobie psychicznej, rasizmowi, stereotypom związanym z wiekiem i płcią czy nawet poezji, której tu całkiem sporo – ich właściwy ciężar.

To, czego do końca nie udało się wyrzeźbić w słowach, rekompensują z nawiązką zdjęcia Rogera Deakinsa. Za pomocą światła, koloru, detalu, dyskretnych ruchów kamery odnajdują tę mniej dosłowną poezję – w podupadłym splendorze kina, w melancholii kurortu po sezonie, w depresyjnych, skąpanych w mroku wnętrzach mieszkania Hilary. To one tworzą tragizm romansu niemożliwego i wielopiętrową metaforę odklejenia od rzeczywistości, ażeby wrócić do niej bardziej okrężną drogą. Dla takich obrazów warto było obejrzeć ten niespełniony i patchworkowy film w prawdziwym kinie.©

 

IMPERIUM ŚWIATŁA (Empire of Light) – reż. Sam Mendes. Prod. Wielka Brytania / USA 2022. Dystryb. Disney. W kinach.

Sam Mendes to brytyjski reżyser teatralny, który karierę filmową zrobił w USA. Zapoczątkowało ją „American Beauty” (1999), satyra nagrodzona pięcioma Oscarami. Potem realizował tak różne tytuły, jak „Drogę do zatracenia” (2002), dwa filmy o Bondzie: „Skyfall” (2012) i „Spectre” (2015) czy „1917” (2019). Scenariusz „Imperium światła” napisał pod wpływem osobistych przeżyć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Chybione zaklęcia