Brytyjska Atlantyda

Europa epoki kamienia była większa od dzisiejszej o duży kraj – Doggerland. To, co się stało, powinno być dla nas ważną lekcją.

09.05.2016

Czyta się kilka minut

Broomway – Droga Mioteł, hrabstwo Essex, Wielka Brytania  / Fot. John Walton
Broomway – Droga Mioteł, hrabstwo Essex, Wielka Brytania / Fot. John Walton

Najlepiej na wyobraźnię działają mapy. Rzut oka na tę pierwszą budzi trwogę. Europa jest na niej o wiele mniejsza. Brakuje Danii, północnych Niemiec, ktoś wykroił też z Polski całe Wybrzeże i Żuławy. Nie ma Londynu, Berlina i Brukseli, Hanower stał się kurortem nadmorskim, zaś marzenia Elbląga o dostępie do Bałtyku ziściły się aż nadto – miasto znajduje się na jego dnie. A to wszystko tylko nasze najbliższe sąsiedztwo, bo przecież ani południowe, ani wschodnie Stany Zjednoczone wcale nie mają lepiej. Tak samo Chiny.

Ta mapa to nie science fiction. Raczej future fact. Tak wyglądać będzie nasz świat, gdy stopi się cały ziemski lód – 21 mln km sześciennych. Według szacunków klimatologów ma to nastąpić za 5 tys. lat. Oczywiście pod warunkiem, że efekt cieplarniany nie wyhamuje. A więc około roku 7016 poziom wody w oceanach może wzrosnąć o 66 metrów. O tyle samo metrów skurczy się wtedy Mount Everest (nowy pomiar wyniesie więc 8782 m n.p.m.) i każda inna ziemska góra. Znikną lądy, powstaną nowe archipelagi i śródlądowe jeziora giganty. To wszystko skutki tylko topograficzne. Tych społecznych nikt nie jest w stanie przewidzieć. Bo co zrobić z milionami ludzi, którym ktoś zabrał ląd spod nóg?

Druga mapa to też Europa, ale sprzed 18 tys. lat. Lodowce skradły wodę morzom, jej poziom jest o ok. 122 metry niższy niż obecnie (a Mount Everest to prawie dziewięciotysięcznik). Północno-zachodnia Europa nijak nie przypomina obecnej. Wielka Brytania nie jest wyspą, lecz bezludnym fragmentem kontynentu zrośniętym również z Irlandią. Dostępu do niej broni zamarznięta tundra, szeroki pas lądu tam, gdzie dziś znajduje się Morze Północne. Wygląda to wszystko tak, jakby kontynent był większy o dodatkowy kraj wielkości Niemiec czy Polski i jeszcze spuchł na wybrzeżach.

Ale epoka lodowcowa się kończy. Mijają stulecia, podczas których klimat stopniowo się ociepla. Bezleśną równiną zaczynają płynąć rzeki, nawadniają i użyźniają gleby. Tundra zarasta, szumi dębami i jesionami. Pojawiają się dziki i jelenie, w rzekach kotłują się pstrągi. Za zwierzyną z południa idą mezolityczni myśliwi (mniej więcej w tym samym czasie na drugim krańcu globu podobni im ludzie stawiają pierwsze kroki przez zamarzniętą cieśninę Beringa w drodze do Ameryk).

Bezludna dotychczas równina okazuje się dla łowców-zbieraczy rajem. Osiedlają się na niej na kilka tysięcy lat. Polują, rozmnażają się, śnią.

Rybołówstwo w służbie archeologii

„W Europie istniał jeszcze jeden kraj, o którym wszyscy zapomnieliśmy” – mówił geolog Martin Warren po tym, jak w 2015 r. 200 metrów od brzegu nieopodal Norwich płetwonurkowie natrafili na dębowy las sprzed 10 tys. lat. Podobne znaleziska notowano od dawna. Zdarzało się i w średniowieczu, że odpływ odsłonił zakonserwowany pień wiele metrów od lądu. Jeszcze do XIX wieku brano je często za dowód na biblijny potop. Dopiero gdy w 1931 r. u wybrzeży hrabstwa Suffolk rybacy w wyłowionym z dna mule znaleźli coś ostrego, za sprawę wzięto się na poważnie.

Przedmiot okazał się mezolitycznym harpunem z rogu jelenia. I pierwszą wskazówką, że Doggerland (dogger to nazwa znanego już w średniowieczu typu jedno- lub dwumasztowej łodzi rybackiej) był zamieszkany. Z czasem podobne ślady zaczęto odnajdywać bliżej Danii, Niemiec i Holandii: dłubanki, części wioseł, wiązowy łuk.

Dekady badań naukowców z kilku dziedzin, przy dużym udziale rybaków, pozwoliły odtworzyć ogólny kształt Doggerlandu. Był płaską jak blat stołu krainą rzeźbioną przez potężne rzeki. Jedna z nich płynęła dzisiejszym kanałem La Manche, a jej dopływami były Tamiza i Ren. Dzisiejsze Irlandia i Walia leżały w dorzeczu innej ogromnej prarzeki. Podobne cieki płynęły też z północy w kierunku Szkocji. W sercu Doggerlandu leżało jezioro szerokie na 170 km. W 2007 r. opublikowano jeszcze dokładniejszą mapę. Opierając się na pomiarach sejsmicznych dokonywanych podczas poszukiwania ropy pod dnem morza, archeolodzy krajobrazu z Uniwersytetu w Bradford wyrysowali trójwymiarowe mapy 47 tys. km kwadratowych lądu (to mniej więcej tyle, co powierzchnia Estonii). W 2015 r. ruszył pięcioletni projekt, na który 2,5 mln euro dała Europejska Rada ds. Badań Naukowych, a w imieniu USA dorzuciła się do nich rządowa agencja ds. pogody NOAA.

Naukowcy z kilku brytyjskich uniwersytetów wwiercają się w dno morza i wydobywają z niego muł. Próbki trafiają potem do Bradford, Warwick, Lampeter, St. Andrews i Birmingham, gdzie pod mikroskopami szuka się nasion, pyłku kwiatowego, potencjalnych źródeł materiału genetycznego czy krzemiennych drobin, które mogłyby wskazywać na produkcję narzędzi.

„W warunkach dna morskiego prehistoryczne DNA doskonale się konserwuje, co pozwala nam rekonstruować paleośrodowiska o tysiące lat starsze, niż byłoby to możliwe na lądzie na tej samej szerokości geograficznej” – tłumaczył dziennikowi „Financial Times” Robin Allaby z Uniwersytetu Warwick.

Dalsze badania sonarowe mają dać dokładniejszy obraz topografii Doggerlandu i być może wskazać również miejsca, w których istniały ludzkie osady. Być może dowiemy się też czegoś konkretnego o mieszkańcach brytyjskiej Atlantydy. Roślinne DNA wyłowione niedawno nieopodal wyspy Wight sugeruje, że mogli uprawiać pszenicę samopszę.

To wywróciłoby do góry nogami naszą wiedzę o historii rolnictwa w tej części świata. Lub handlu. Bo albo uprawiano tu zboże dwa tysiące lat wcześniej, niż do tej pory sądziliśmy, albo importowano je z miejsc oddalonych o co najmniej tysiąc kilometrów na południe. I to, i to wprawiłoby naukowców w osłupienie.

Wyjście z Doggerlandu

Ale historia Doggerlandu ma też drugie dno. Mijały kolejne wieki, potem tysiąclecia, a klimat wciąż się ocieplał. Równocześnie rósł poziom wody w morzach. O metr, dwa na stulecie. Rzeki coraz częściej występowały z brzegów, sztormy kradły połacie lądu. Z uwagi na różne ukształtowanie terenu te powodzie nie były równomierne. Bywało, że woda cofała się, innym razem potop był trwały. To nie były gwałtowne zmiany. Odczuwano je raczej z pokolenia na pokolenie. Gdy morze samo do nich przychodziło, Doggerlandczycy z łowców-zbieraczy stawali się rybakami. Siłą rzeczy musieli żyć na walizkach. Ścieśniać się na coraz mniejszym skrawku ziemi.

Osiem tysięcy lat temu ich kraina była już dwa razy mniejsza niż w czasach, gdy po raz pierwszy ją zasiedlili. Mogli wracać na południe lub iść dalej na północny zachód, do dzisiejszej Wielkiej Brytanii. Ale i tu, i tu żyli już inni ludzie. Przywiązani do swoich łowisk, pastwisk, zasobów. Niechętnie dzielący się swoim terytorium. Konflikty były nieuniknione, wrogość coraz częstsza. W pochówkach z tamtych czasów odnajdywanych choćby we francuskiej Bretanii mnóstwo jest śladów przemocy fizycznej. To „wyjście z Doggerlandu” możemy nazwać pierwszą znaną nam trwałą reakcją człowieka na zmiany klimatyczne.

Około 5600 r. p.n.e. Brytania ostatecznie straciła łączność z kontynentem. Doggerland stał się wyspą. Kilkaset lat później i ona zatonęła. Wyrok wykonało potężne tsunami spowodowane osunięciem się dna morskiego u wybrzeży Norwegii. Jego skutki odczuła cała północna Europa.

Dziś w miejscu tego ostańca Morze Północne gwałtownie się wypłyca. Dno jest tu na kilkunastu, czasem 30 metrach. To zawsze było bardzo dorszowe łowisko. Teraz stawiane będą farmy wiatrowe.

Chichot historii – zatopiona przez zmiany klimatyczne kraina pomoże w walce z globalnym ociepleniem.

Ten proces trwa

Doggerland istniał przez ponad 10 tys. lat – o wiele dłużej niż nasza cywilizacja. Nie był efemerydą. Raczej etapem w historii kontynentu, tak samo istotnym, jak ten trwający obecnie. Łatwo zresztą o pewne analogie. Najłatwiej – na drugim końcu globu. Wystarczy, że poziom oceanów podniesie się o metr, by co dziesiąta wyspa na Pacyfiku zniknęła pod wodą. Jednym z pierwszych w kolejce jest Vanuatu zamieszkane przez ćwierć miliona ludzi. Jego władze już dziś negocjują m.in. z Australią zbiorowy wniosek o azyl.

Wpływ klimatu na migracje nie musi być zresztą aż tak bezpośredni. Coraz częściej z coraz ważniejszych ust padają słowa, że syryjską wojnę, a więc i falę migracji z Bliskiego Wschodu do Europy wywołała trwająca od kilku lat susza w regionie.

Podobne klęski, głód, bieda, epidemie i związane z nimi przemieszczanie się ludzi będą w najbliższych dekadach potęgować wszystkie inne problemy, z którymi zmaga się świat. Coraz kapryśniejsze będą monsuny, coraz silniejsze cyklony, coraz dłuższe fale upałów.

W Azji, Afryce, ale i Europie. Mieszkańcy wschodnich hrabstw Wielkiej Brytanii mają dziś podobne problemy, co Doggerlandczycy. Kiedy sztorm zgra się w czasie z wysokim przypływem, fale potrafią wchodzić w głąb lądu, siejąc spustoszenie w nadmorskich miasteczkach. Morze odgryza kawałek po kawałku fragmenty lądu. Brzmi znajomo? Ktoś mógłby powiedzieć, że Doggerland wcale jeszcze do końca nie zatonął, że ten proces trwa.

Coś w tym jest. Na wschodnim krańcu hrabstwa Essex, rzut beretem od Southend-on-Sea, w morze schodzi kilka betonowych płyt. To początek drogi, która znajduje się tam od czasów rzymskich. Jeszcze do niedawna jej krańce wyznaczały kije z wierzbowymi witkami wbite co 30 metrów w dno. Stąd zresztą nazwa Broomway, Droga Mioteł. Ma 10 km długości i wiedzie na niewielką rolniczą wyspę Foulness. Do niedawna stanowiła jedyne połączenie ze stałym lądem, czynne wyłącznie w czasie odpływów. Szło się lub jechało około kilometra od plaży przez niemal księżycowy, jednolity krajobraz piaszczystego dna. A więc wycieczka przez Doggerland.

Przejść Drogę Mioteł może każdy, byleby tylko zdążył uciec na stały ląd przed przypływem. Z morzem nie da się negocjować. Holendrzy, w większości żyjący poniżej jego poziomu, jeszcze próbują to robić. Budują sztuczne półwyspy mające bronić ląd przez sztormami, stawiają pływające osiedla mieszkaniowe. To jednak rozwiązania na krótką metę. Gdy oceany podniosą się o więcej niż pięć metrów, ich próby stracą sens. Będą musieli się poddać. Spakować chodaki i uciekać.
Ale dokąd? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2016