Afgańska kapitulacja

Międzynarodowy Trybunał Karny się przestraszył i zrezygnował z podjęcia śledztwa w sprawie ewentualnych zbrodni wojennych popełnionych przez amerykańskich żołnierzy w Afganistanie.
w cyklu STRONA ŚWIATA

16.04.2019

Czyta się kilka minut

Fatou Mensouda, oskarżycielka z Międzynarodowego Trybunału Karnego, Haga, 2018 r. / Fot. Peter Dejong / AP Photo / East News /
Fatou Mensouda, oskarżycielka z Międzynarodowego Trybunału Karnego, Haga, 2018 r. / Fot. Peter Dejong / AP Photo / East News /

W zeszły piątek, po półtorarocznym namyśle, sędziowie Trybunału odmówili prośbie prokurator Fatou Bensoudy, która zwróciła się do nich z wnioskiem o rozpoczęcie oficjalnego śledztwa w sprawie zbrodni wojennych amerykańskich i afgańskich żołnierzy oraz afgańskich partyzantów. Prokuratorzy Trybunału zbierali informacje o zabójstwach, porwaniach, torturach i gwałtach od ponad 10 lat, aż jesienią 2017 r. ich przełożona, Fatou Bensouda, uznała, że materiału dowodowego ma aż nadto.

Nie dla Ameryki

I w taki oto sposób pochodząca z Gambii prawniczka została wpisana w Waszyngtonie na czarną listę najgorszych wrogów. Owszem: amerykański prezydent Bill Clinton był gorącym zwolennikiem utworzenia Międzynarodowego Trybunału, pierwszego, stałego i niezależnego sądu do rozliczania zbrodni ludobójstwa, zbrodni wojennych i przeciwko ludzkości, i nawet podpisał w 2002 r. jego akt założycielski. Kongres USA nigdy jednak dokumentu nie ratyfikował, a i sam Clinton, gdyby doszło co do czego, też nie pozwoliłby, aby amerykańskich obywateli sądził jakikolwiek zagraniczny trybunał. Stany Zjednoczone od zawsze uważały bowiem, że Amerykanie mogą stawać wyłącznie przed amerykańskimi sądami. Ten międzynarodowy – uważali – miał się przydać mieszkańcom krajów, w których sądy nie działają jak należy i w których nie ma szans, żeby dochodzić sprawiedliwości.

Podobnie do działalności MTK odnosili się następcy Clintona, George W. Bush i Barack Obama – zachęcali sędziów i prokuratorów, żeby zajmowali się Afryką (Obama wysłał do Afryki nawet kilkuset żołnierzy, żeby pomogli wytropić i ująć ściganych przez Trybunał ugandyjskich watażków; trzy wydane w ciągu prawie 20 lat działalności wyroki skazujące zapadły w procesach watażków z Konga i Mali) – ale obecny prezydent Donald Trump traktuje Trybunał z nieskrywaną odrazą. Podobnie zresztą jak inne międzynarodowe dwustronne, a zwłaszcza wielostronne umowy, które według niego ograniczają amerykańskiego Suwerena.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Wojna Ameryki z trybunałem


Jesienią zeszłego roku John Bolton, doradzający Trumpowi w sprawach bezpieczeństwa narodowego, zagroził sędziom i prokuratorom MTK, że trafią do więzień, jeśli ośmielą się oskarżyć amerykańskich obywateli o zbrodnie wojenne. W kwietniu amerykański rząd odebrał wizę wjazdową prokurator Bensoudzie, a szef amerykańskiej dyplomacji Mike Pompeo zapowiedział, że taki sam los czeka wszystkich sędziów, prokuratorów i urzędników Trybunału, jeśli nie przestaną zajmować się amerykańskimi żołnierzami na toczącej się osiemnasty rok afgańskiej wojnie – najdłuższej wojnie Ameryki. „Jeszcze nie jest za późno, żebyście się z tego wycofali” – złożył propozycję nie do odrzucenia.

Wystarczy nie współpracować

Sędziowie ją przyjęli. Odrzucili prośbę prokurator o śledztwo. Oznajmili jej, że choć może i ma powody, by podejrzewać, iż Amerykanie, żołnierze afgańskiej armii, talibowie i wszyscy inni afgańscy partyzanci dopuścili się zbrodni, to wątpią, by prokurator była w stanie tego dowieść i doprowadzić winnych na ławę oskarżonych, oni sami zaś – osądzić ich i sprawiedliwie ukarać (bądź uniewinnić). „Ani Amerykanie, ani talibowie nie będą z nami współpracować – orzekli sędziowie. – A w takiej sytuacji śledztwo w sprawie popełnionych w Afganistanie zbrodni nie przysłuży się w żaden sposób sprawiedliwości”.

Tego samego zdania był Pompeo, a Bolton dodał, że jedynie słuszna decyzja haskich sędziów oznacza triumf pryncypialnej postawy Ameryki. Podkreślił, że chociaż Amerykanie uważają prezydenta Wenezueli Nicolása Maduro za wroga i zbrodniarza, to uważają, że sądzić powinni go Wenezuelczycy, a nie cudzoziemcy. I Sudańczycy, a nie cudzoziemcy powinni sądzić obalonego przed kilkoma dniami prezydenta Omara al-Baszira. W tej ostatniej sprawie Bolton może być akurat spokojny, bo generałowie z junty, która odsunęła Baszira od władzy, zapowiedzieli, że nie wydadzą go Hadze (ścigają go rozesłane przez Trybunał listy gończe), ale osądzą go sami.

Trump uznał kapitulację sędziów z Hagi za swoje osobiste „wielkie, międzynarodowe zwycięstwo”, ale przestrzegł ich raz jeszcze, że jeśli tylko spróbują zadrzeć z Amerykanami, Izraelem albo innymi sojusznikami USA, spotkają się z „natychmiastową i zdecydowaną odpowiedzią”.

Obrońcy praw człowieka z kolei załamali ręce, uznając decyzję sędziów z Hagi za kapitulację i symboliczny przejaw nowych czasów, w których prywata przeważa nad dobrem wspólnym, silniejsi dyktują wolę słabszym i nie muszą się niczego obawiać. „Wystarczy nie współpracować” – powiedział z przekąsem Param-Preet Singh z Amnesty International, która uznała, że sędziowie dali się zastraszyć Amerykanom, wystawiając na szwank i tak już wątpliwą reputację samego trybunału. „Międzynarodowy Trybunał Karny został stworzony właśnie po to, żeby wkraczać do akcji w sytuacjach takich jak ta, gdy ofiara w żaden inny sposób nie jest w stanie dochodzić sprawiedliwości – dodała Karine Bonneau z Międzynarodowej Federacji na Rzecz Praw Człowieka (FIDH) – Trump triumfuje, ale ta jego wygrana ma krótkie nogi i Ameryka gorzko jej jeszcze pożałuje”.

Kryptonim „zwycięstwo”

Kiedy w piątek w Hadze sędziowie Trybunału postanawiali nie wszczynać śledztwa w sprawie wojennych zbrodni w Afganistanie, tamtejsi talibowie ogłosili początek kolejnej, wiosennej ofensywy, której w tym roku nadali kryptonim „Al-Fath – Zwycięstwo”. Wraz ze sprzymierzonymi z nimi partyzantami panują już nad ponad połową terytorium Afganistanu i coraz odważniej przenoszą walki tam, gdzie do niedawna ich w ogóle nie widywano – na północ, północny wschód i północny zachód, w rejon granic z Tadżykistanem, Uzbekistanem i Turkmenistanem. Kontrola pogranicza ułatwiłaby im odcięcie Kabulu od dostaw drogą lądową od sąsiadów z północy – południowe i wschodnie pogranicze z Pakistanem od zawsze jest twierdzą talibów.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Odejść, by zostać


Choć rozszerzają swoje panowanie w Afganistanie, talibowie zdają sobie jednak sprawę, że nie wygrają wojny, dopóki pod Hindukuszem stacjonować będą amerykańskie wojska, prowadzą więc z Amerykanami polityczne targi. Podczas kilkunastu tegorocznych spotkań w katarskiej Dausze obiecali, że nie pozwolą, aby Afganistan znów stał się kryjówką dla dżihadystów z Al-Kaidy i Państwa Islamskiego, a Amerykanie zadeklarowali, że wycofają z Afganistanu wojska. Trump o niczym innym nie marzy. Przed kolejną rundą rozmów Amerykanie przekonali ONZ do wykreślenia tych przywódców talibów, którzy prowadzą z nimi negocjacje, z czarnej listy międzynarodowych banitów, co umożliwi im swobodne podróżowanie.

Przeciwko ugodzie Amerykanów z talibami protestuje jednak ustanowiony przez Amerykanów afgański rząd w Kabulu. Talibowie nie chcą z nim rozmawiać, uważając, że to strata czasu. Po co mamy rozmawiać z marionetkami Ameryki? Prościej negocjować z samą Ameryką – mówią talibowie. Ulegli jednak Amerykanom i zgodzili się spotkać w przyszłym tygodniu z wysłannikami afgańskiego rządu, choć zastrzegli, że do spotkania ma dojść w ich oficjalnym przedstawicielstwie w Dausze i że będą uznawać Afgańczyków z Kabulu nie za emisariuszy afgańskiego rządu, ale rodaków, którzy przyjechali porozmawiać „jak Afgańczyk z Afgańczykiem”. Do katarskiej stolicy ma przybyć z Kabulu niedawny sojusznik talibów Gulbuddin Hekmatjar, weteran wojny z armią radziecką, który w 2016 r. niespodziewanie dobił targu z rządem i przeszedł na kabulską stronę, a w przełożonych już po raz trzeci, tym razem na koniec września, wyborach prezydenckich (wcześniej planowano je na marzec, a potem na lipiec) zamierza ubiegać się o stanowisko przywódcy Afganistanu.

Znacznie wcześniej, pod koniec kwietnia, w Kabulu ma się zebrać Loja Dżirga, wielka rada przywódców plemiennych, politycznych, religijnych i wojskowych, by rozmówić się w sprawie rokowań pokojowych z talibami i ewentualnych warunkach, na jakich można się byłoby z nimi porozumieć, ustalić, jaką cenę warto zapłacić za pokój i przerwanie ostatniej z odsłon wojny, toczącej się w Afganistanie nieustannie już od prawie pół wieku.

POLECAMY: "Strona świata" - specjalny serwis "TP" z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej