322 dni

Skazując dwa miliony ludzi na głód, Stalin chciał zmusić aliantów do oddania mu całej stolicy Niemiec. USA odpowiedziały stanowczo. Było to pierwsze starcie "zimnej wojny".

08.07.2008

Czyta się kilka minut

"Dakota" podchodzi do lądowania na lotnisku Tempelhof w Berlinie Zachodnim /fot. DHM /
"Dakota" podchodzi do lądowania na lotnisku Tempelhof w Berlinie Zachodnim /fot. DHM /

W Berlinie zostały ich jeszcze trzy. Jeden stoi przed alianckim muzeum w dzielnicy Dahlem, drugi wisi na rusztowaniu przed muzeum techniki. A trzeci lata, choć liczy ponad pół wieku. To one, amerykańskie samoloty transportowe Douglas C-47 "Dakota", przez 322 dni zaopatrywały Berlin we wszystko, co trzeba do przeżycia. Ta trzecia maszyna jest dziś atrakcją turystyczną. Gdy jest dobra pogoda, zabiera kilkunastu chętnych i lata nad miastem. Jedyny szkopuł: przyjemność oglądania miasta z pokładu "Dakoty" sporo kosztuje.

W tych dniach berlińczycy wspominają 60-lecie sowieckiej blokady - blokady totalnej, bo polegającej nie tylko na zablokowaniu połączeń lądowych między alianckimi strefami Berlina (to późniejszy Berlin Zachodni) a zachodnimi strefami okupacyjnymi, ale także na odcięciu w obrębie samego miasta połączeń i dostaw - żywności, nawet prądu.

Dlatego ciągle zakrawa na cud, że Berlin Zachodni udało się uratować. To prawda, w historii zdarzały się długotrwałe oblężenia miast. Ale tu chodziło o ponad połowę metropolii i o ponad 2 mln ludzi, którzy na prawie rok stali się zakładnikami, i musieli być zaopatrywani z powietrza we wszystko. Lotnictwo alianckie - głównie amerykańskie, także brytyjskie - przetransportowało nawet elektrownię, rozłożoną na tak drobne elementy, by mogły zmieścić się w "Dakotach". A świat stał wtedy przez 322 dni u progu III wojny globalnej.

Gorące lato 1948

Lato było gorące tamtego roku - nie tylko z powodu temperatur. W trzecim roku po wojnie zrujnowany Berlin był podzielony na cztery sektory: sowiecki, amerykański, brytyjski i francuski. Choć stolicą Niemiec zarządzać miały wspólnie trzy zwycięskie mocarstwa (plus Francja, która dzięki polityce de Gaulle’a wkręciła się do tego grona), ustalenie to od początku stało pod znakiem zapytania. A geografia sprzyjała Stalinowi, który szybko uznał, że oddanie części Berlina niedawnym sojusznikom było błędem.

Otoczone przez sowiecką strefę okupacyjną, trzy alianckie sektory - szybko określone mianem "Berlina Zachodniego" - stały się "wolną wyspą w czerwonym morzu". Dla Sowietów były też cierniem i problemem. Także dlatego, że z pomocą amerykańską Berlin Zachodni szybko stawał się "oknem wystawowym" Zachodu, zachodniego stylu życia i demokracji. Punktem odniesień i porównań zwłaszcza dla Niemców ze strefy sowieckiej (późniejszej komunistycznej NRD).

Stalin postanowił zająć "wyspę wolności". Nie mógł ryzykować wojny, ale mógł stosować taktykę kroków mniejszych i większych. Pierwsze szykany zaczęły się w styczniu 1948 r. Sowieci zaczęli utrudniać komunikację między Berlinem Zachodnim a alianckimi strefami okupacyjnymi (późniejszą Republiką Federalną). Zaostrzyli kontrole na granicy sektorów i stref, opóźniali transport poczty, a w połowie czerwca 1948 r. zapowiedzieli, że przestają uczestniczyć w pracach tzw. komendantury - wspólnego gremium administracyjnego, które miało zarządzać stolicą Niemiec. W tym momencie Berlin faktycznie został podzielony.

Ale to był dopiero początek. Gdy alianci, aby ratować gospodarkę niemiecką, przeprowadzili w swoich strefach wymianę walutową - wprowadzając nowy pieniądz, markę niemiecką (D-Mark), która obowiązywać miała także w zachodnich sektorach Berlina - Sowieci wykorzystali to jako ostateczny pretekst.

Tysiące lotów, tysiące ton

Nocą z 23 na 24 czerwca w Berlinie Zachodnim zgasły światła: Sowieci odcięli dostawy prądu. Rankiem na drogach pojawiły się szlabany i posterunki. Pociągi nie jeździły, zamarła wszelka komunikacja. Kontrolowana przez komunistów wschodnioniemiecka agencja prasowa ADN puściła w świat depeszę, że przyczyną tych działań są "kłopoty techniczne".

Dla zachodnich berlińczyków nastał czas próby: skąpe racje żywnościowe, zimne mieszkania i wyniszczająca psychicznie niepewność. Wielu pytało: czy alianci oddadzą miasto Rosjanom? Czy wytrzymają? Zanim poznali odpowiedź, sami zaczęli działać. Przede wszystkim jeden człowiek mobilizował masy: Ernst Reuter, kiedyś przeciwnik Hitlera i emigrant, teraz legalnie wybrany burmistrz, choć nieuznawany przez Sowietów. Na wiecu z udziałem 300 tys. ludzi przed zniszczonym Reichstagiem wołał o pomoc: "Wy, narody świata, narody Ameryki, Anglii, Francji, Włoch, patrzcie na to miasto i zrozumcie, że nie możecie oddać tego miasta i tego narodu!".

Pomoc nie kazała na siebie czekać. Wkrótce na niebie nad Berlinem pojawiły się pierwsze samoloty, startujące z alianckich lotnisk w Niemczech Zachodnich. "Dakoty", "Skymastery", "Globemastery": wszystko, co latało i mogło zabrać na pokład cenny ładunek. Zaczął się legendarny "most powietrzny".

Najpierw latali Amerykanie, potem dołączyli Brytyjczycy, na koniec pomagali nawet Francuzi. USA i ich sojusznicy zdecydowali, że będą zaopatrywać z powietrza nie tylko swoje oddziały w mieście, ale także ludność. To oznaczało, że na zachodnioberlińskich lotniskach codziennie należało wyładować tysiąc ton żywności, a także zapasy węgla czy gazu: gigantyczne przedsięwzięcie logistyczne - i sygnał polityczny.

Oraz pokaz siły. W ciągu 322 dni alianci wykonali 280 tys. lotów, transportując 2 mln ton ładunku. Była to największa humanitarna akcja w historii, której ciężar ponosili głównie Amerykanie. Jak pisał "New York Times": "Most powietrzny to kosztowna droga zaopatrzenia Berlina. Ale w sytuacji kryzysowej w Ameryce, która uchodzi za kraj chciwców, nie pytamy o koszty. Pytamy: co jest potrzebne? A gdy słyszymy odpowiedź, mówimy: okay, to do roboty!".

Początek "zimnej wojny"

Ale alianci dali miastu nie tylko żywność i opał. Dali także zaufanie: że berlińczycy mogą na nich polegać. Zaledwie kilka lat wcześniej alianckie bombowce niosły Berlinowi zniszczenie. Teraz ci sami piloci, tym razem w samolotach transportowych, byli wybawcami. Berlińczycy nazwali je szybko "Rosinenbomber", "bombowcami z rodzynkami" - bo niektórzy piloci, podchodząc do lądowania, rzucali czekającym w dole dzieciom paczki z czekoladą i innymi słodyczami. W ten sposób dla Niemców alianci, niedawni wrogowie, przestawali być okupantami. Stawali się opiekunami, chroniącymi przed komunizmem - i ryzykującymi życie: podczas kraks lotniczych zginęło 39 Brytyjczyków i 31 Amerykanów.

Po 11 miesiącach Sowieci ustąpili i 12 maja 1949 r. zakończyli blokadę. Czemu Stalin tolerował "most powietrzny"? Odpowiedź jest chyba jedna: z obawy, że zestrzelenie choćby jednego alianckiego samolotu będzie oznaczać wojnę. Na to pozwolić sobie nie mógł: Amerykanie mieli już bombę atomową, Sowieci mieli ją dopiero testować. Trwająca 322 dni "bitwa o Berlin" stała się pierwszym poważnym starciem "zimnej wojny" - choć nie zaczęła się ona latem 1948 r.

A kiedy? O to do dziś spierają się historycy. Czy zerwanie sojuszu przeciw Hitlerowi zaczęło się już latem 1944 r., gdy Sowieci patrzyli bezczynnie na agonię Powstania Warszawskiego, nie godząc się równocześnie, aby alianckie maszyny zrzucające pomoc dla powstańców lądowały na ich lotniskach, co mogło uczynić pomoc bardziej efektywną i zmniejszyć straty aliantów? Czy może w chwili, gdy Churchill zaczął ostrzegać nowego prezydenta USA Trumana przed sowiecką polityką? A może podczas konferencji poczdamskiej w sierpniu 1945 r.? Czy też dopiero za sprawą ekspansywnej polityki sowieckiej po 1945 r. w Grecji i Turcji, gdzie ZSRR liczył na prokomunistyczne przewroty?

***

Tak czy inaczej, skutkiem miała stać się nowa polityka zagraniczna USA: tzw. doktryna Trumana. Przemawiając w marcu 1947 r. przed obiema izbami Kongresu oświadczył on, że USA będą nadal zwalczać w Europie totalitaryzm - tyle że już nie Hitlera, ale Stalina.

W tej "zimnej wojnie", która miała trwać do roku 1989 i toczyć się na różnych arenach świata, były dla Zachodu momenty lepsze i gorsze. Ale pierwszą jej "bitwę", o Berlin, Kreml przegrał z kretesem.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2008