Życie warte rozmowy

DR HALSZKA WITKOWSKA, suicydolog: Samobójstwo nie jest postrzegane jako coś przyziemnego, co może przytrafić się ojcu czy babci. Filmy i książki utrzymują nas w przekonaniu, że samobójca jest kimś niezwykłym. To nieprawda.

22.03.2021

Czyta się kilka minut

 / GRZEGORZ KRZYŻEWSKI / REPORTER
/ GRZEGORZ KRZYŻEWSKI / REPORTER

ANNA KIEDRZYNEK: „Dzieje samobójstwa w chrześcijańskiej Europie to dzieje oficjalnego oburzenia i nieoficjalnego nieszczęścia” – pisze Al Alvarez w „Bogu Bestii”. Podmieńmy „oburzenie” na „przerażenie” i mamy jak ulał opis tego, co wokół tematu samobójczej śmierci dzieje się dzisiaj.

HALSZKA WITKOWSKA: To prawda. W nagłówkach mamy „przerażające statystyki”, „plagę” lub „epidemię” samobójstw. Teraz w przestrzeni publicznej mówi się o samobójstwach bardzo dużo i jednocześnie bardzo mało. To nadal jest tabu.

Tabu? Przecież widzimy liczby. 15 śmierci samobójczych dziennie. Setki prób. Pięć tysięcy ofiar rocznie w Polsce. To musi działać na wyobraźnię.

Wielkie liczby raczej odczłowieczają tych, którzy kryją się za statystykami. Są potrzebne, aby zwrócić uwagę opinii publicznej na problem, ale na pewno nie mówią wszystkiego.

Samobójstwo od wieków stanowiło temat tabu niemal na każdym gruncie: religijnym, prawnym, społecznym, kulturowym. W dziewiętnastowiecznej Rosji próby samobójcze były karane i dochodziło do kuriozalnych sytuacji, w których osoba poraniona po takiej próbie była potem wieszana przez kata. W Europie zwłoki samobójców zakopywano pod rozstajami dróg. Czasami w ich serca wbijano kołki, aby po śmierci samobójca nie przemienił się w wampira. Niekiedy odcinano rękę, którą człowiek dokonał takiego czynu. Kary, także te pośmiertne, miały odstraszyć ludzi od podejmowania prób zamachu na własne życie. Na to nakładało się podejście religii chrześcijańskiej, w myśl której samobójstwo to największy grzech. Ludzie bali się zbłąkanej duszy takiego nieszczęśnika, więc jego zwłoki wynosili np. przez okno, by duch nie odnalazł powrotnej drogi do domu.

W czasach współczesnych dużo niedomówień zaistniało za sprawą literatury i filmu, które skutecznie zakłamały obraz samobójcy w zbiorowej świadomości zachodnich społeczeństw.

Zaczęło się od „Cierpień młodego Wertera”.

I toczyło się dalej w tym kierunku, a czyn samobójczy obudowany został masą mitów i romantyzujących stereotypów. W miejsce zbłąkanej duszy pojawia się dusza wrażliwa, twórcza i udręczona rzeczywistością. Dusza poety, pisarza, muzyka, ewentualnie altruisty, który poświęca swoje życie w imię wyższych celów albo ratowania innych. W latach 70. pojawia się dodatkowo narracja o straceńcach z „Klubu 27”, czyli muzykach, którzy żyli szybko i umierali młodo. W dziełach filmowych i literaturze samobójcy pozostawiają po sobie długie, pięknie napisane i pełne pasji listy. Giną w romantycznych okolicznościach. Są niezrozumiani, ale fascynują. Niewiele ma to wspólnego z prawdziwym obrazem samobójstwa, które jest przepełnione cierpieniem, samotne, wstydliwie poukrywane na strychach, w piwnicach i lasach. Prawdziwego obrazu boimy się nadal.

Potężny lęk przed czymś nieznanym, brutalnym, a do tego niezrozumiałym, nigdy do końca nie zniknie. Ale też jeszcze nigdy w historii nie mieliśmy tylu narzędzi, aby skutecznie przeciwdziałać samobójstwom.

Gdyby to było tak proste, statystyki wyglądałyby inaczej.

Nie twierdzę, że to jest proste. Proszę dla porównania wyobrazić sobie proces tworzenia kampanii przeciwdziałającej prowadzeniu pojazdów pod wpływem alkoholu. Wiemy, kto powinien być grupą docelową takiego przekazu, do kogo trzeba skierować propozycje szkoleń i kto ma za to zapłacić. Prewencja samobójstw jest znacznie bardziej skomplikowana. Kogo powinna objąć? Podam przykład: operatorzy numerów alarmowych. Ostatnio skończyły się fundusze na infolinię dla osób w kryzysie psychicznym, którą prowadziła Fundacja Itaka. Teraz ludzie z myślami samobójczymi dzwonią najczęściej na 112. My jako Polskie Towarzystwo Suicydologiczne dostajemy coraz więcej sygnałów od operatorów, że nie wiedzą, jak z takimi osobami rozmawiać. Potrzebują przeszkolenia i narzędzi. Kolejne grupy: psychologowie, psychiatrzy.

Przecież to oni są specjalistami.

Na pewno jest wielu psychologów w Polsce, którzy doskonale wiedzą, jak postępować z osobami w kryzysie albo rodzinami w żałobie suicydalnej. Jednak nie wszyscy. Ostatnio zgłosiła się do mnie kobieta, która po samobójczej śmierci siostry usłyszała od terapeutki, że ma się nie przejmować, bo jej siostra to „głupia egoistka”. Takie słowa, nie dość że fałszywe, są po prostu w tego typu sytuacjach niedopuszczalne. One tylko pogłębiają traumę.

Kto poza psychologami potrzebuje przeszkolenia?

Strażacy. Zdarza się, że ściągają kogoś z przysłowiowego mostu albo dachu, rozmawiają z tą osobą, negocjują. Lekarze pierwszego kontaktu, którzy znają swoich pacjentów i mogą wyłapać niepokojące zmiany w ich zachowaniu. Policjanci, którzy interweniują po próbach samobójczych albo odnajdują zwłoki i muszą powiadomić bliskich zmarłego. Funkcjonariusze powinni wiedzieć, jak się w takiej sytuacji zachować, co powiedzieć, jak zaopiekować się rodziną, która doświadczyła takiej traumy. Dalej: pracownicy oddziałów toksykologicznych – bo tam często trafiają pacjenci po próbach. Pracownicy działów obsługi klienta w bankach – bo człowiek, który chce się zabić, często bywa zagoniony w kąt przez problemy finansowe. Jeżeli ktoś nie płaci, a podczas rozmów z bankiem jest przygaszony, milczący, źle wygląda, warto zainteresować się jego samopoczuciem i w razie potrzeby poinformować, gdzie możliwe jest uzyskanie pomocy. Dalej: nauczyciele i pedagodzy. Tu chyba nie trzeba wyjaśniać, dlaczego.

Dziennikarze, którzy powinni zdać sobie sprawę, że to, w jaki sposób piszą o tym zjawisku, realnie przekłada się na statystyki. Niedopuszczalne jest publikowanie szczegółowych okoliczności zdarzenia, zdjęć zmarłego lub zmarłej oraz fragmentów listów pożegnalnych, nawet jeśli taka osoba umieściła je na powszechnie dostępnym portalu społecznościowym.

Dlaczego jest to tak istotne?

Z powodu ryzyka wystąpienia tzw. efektu Wertera. Wszystko, co może pomóc osobie w kryzysie suicydalnym identyfikować się z samobójcą opisanym w artykule, jest potencjalnie niebezpieczne. Może pchnąć ją do zrobienia sobie krzywdy lub, co gorsza, podsunąć pomysł, w jaki sposób to zrobić. Na szczęście badacze udowodnili, że istnieje także zjawisko odwrotne, czyli efekt Papagena. Dzięki odpowiednio wyważonym informacjom i podaniu np. numeru infolinii kryzysowej dziennikarz może komuś realnie uratować życie.

Każdy z nas może zrobić wiele w temacie prewencji samobójstw. Dlatego warto mówić głośno o demedykalizacji kryzysu suicydalnego.

To znaczy?

Wróćmy na chwilę do statystyk. Na 15 samobójstw dziennie w Polsce 12 popełniają mężczyźni. Większość z nich ma od 40 do 60 lat. Mieszkają na wsiach lub w małych miasteczkach. Często są bezrobotni, wielu cierpi dodatkowo na uzależnienie od alkoholu. Ten statystyczny obraz polskiego samobójcy nie zmienia się od lat.

Nietrudno zgadnąć, że w tej grupie dostęp do specjalisty zdrowia psychicznego jest poważnie utrudniony. Człowiek w kryzysie nie ma do kogo się udać, bo najbliższy psychiatra urzęduje w mieście powiatowym, albo po prostu nie chce do niego iść, bo obawia się etykietki „wariata”. Na wsi temat zdrowia psychicznego to przecież kolejne tabu. Z kim taki człowiek ma porozmawiać? Zwłaszcza jeżeli jest rozwodnikiem albo wdowcem? Do terapeuty też nie pójdzie, bo nie ma pieniędzy albo się wstydzi. Ale może pójdzie do księdza. Niestety, w temacie samobójstw panuje wśród duchownych spychologia. Z ankiety przeprowadzonej w poznańskich parafiach wynika, że większość księży uważa, iż samobójstwa to nie ich sprawa. „Od tego są specjaliści. Poza tym w mojej parafii nie ma takich problemów” – napisał w ankiecie jeden z księży. Tak, czasem interwencja lekarska jest konieczna, ale nie oszukujmy się: nie każdy w porę uzyska pomoc.

Co w takim razie może zrobić ksiądz?

Między człowiekiem w kryzysie samobójczym a psychiatrą potrzebny jest bufor – i ksiądz, podobnie zresztą jak nauczyciel, nadaje się do takiej roli idealnie. Nie musi robić wiele, wystarczy że tego człowieka wysłucha, podpyta o jego sytuację, poda numer infolinii pomocowej. Prewencja samobójstw nie polega na wielkich gestach. Często wystarczy bardzo niewiele, żeby wyrwać człowieka ze stanu, w którym rozważa odebranie sobie życia. Jednak do tego potrzebne są narzędzia, podstawowa wiedza z zakresu suicydologii.

Jak ją zdobyć?

Np. w internecie, choćby na stronie życiewartejestrozmowy.com lub stronie ­facebookowej kampanii, można też skontaktować się z Polskim Stowarzyszeniem Suicydologicznym i poprosić o szkolenia dla większej grupy. Niedługo w Wyższej Szkole Menadżerskiej w Warszawie ruszają pierwsze w Polsce podyplomowe studia z zakresu suicydologii. Osoby, które je ukończą, poniosą tę wiedzę dalej, wyszkolą innych, a ci będą szkolić kolejnych chętnych. Ta wiedza się rozleje, a prawdziwa dyskusja o samobójstwie, nieobciążona fałszywymi mitami, wreszcie będzie możliwa na szeroką skalę. Taką mamy nadzieję.

Dlaczego tak wiele osób odbiera sobie życie na wsi i w małych miastach?

Poza oczywistymi przyczynami – gorszą sytuacją materialną, utrudnionym dostępem do psychiatry, społecznym tabu – są jeszcze inne. W Polsce mało mówi się o tym, że czynnikiem wpływającym na ryzyko samobójstwa jest niższe wykształcenie. Osoby gorzej wykształcone mają bardziej ograniczone możliwości szukania pomocy, bo nie wiedzą gdzie i jak się po nią zwrócić. Często też mają zawężone perspektywy w kwestii rozwiązywania swoich problemów. Kolejny problem to tzw. deprywacja potrzeb. Z badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii i Australii wynika, że w miejscach, w których panuje duża bieda, jest mniej samobójstw niż tam, gdzie na jednej przestrzeni mieszkają zarówno ludzie bardzo biedni, jak i bardzo bogaci. Jeżeli na wsi jedna rodzina ma kilka samochodów, a drugiej nie stać na podręczniki i buty zimowe dla dzieci, to ryzyko zachowań autodestrukcyjnych u tych drugich wzrasta. Bo patrzą na zamożnego sąsiada i wiedzą, że nigdy nie przeskoczą tej poprzeczki, nawet jeśli będą ciężko pracować. Programy telewizyjne o życiu bogaczy i filmiki jutuberów, którzy chwalą się nowymi gadżetami i wycieczkami, pogłębiają mechanizm deprywacji potrzeb, zwłaszcza u ludzi młodych.

Kolejna kwestia to wiek i płeć. O mężczyznach już mówiłam, ale warto też zwrócić uwagę na inne niepokojące zjawisko: coraz częstsze samobójstwa ludzi starszych. Takie osoby są szczególnie osamotnione i często pozbawione możliwości uzyskania pomocy psychologicznej. O tym nie mówi się prawie w ogóle. Bo samobójstwo nadal nie jest postrzegane jako coś przyziemnego, co może przytrafić się czyjemuś ojcu, wujkowi, babci.

W swojej książce „List samobójcy” odkłamuje Pani romantyczny mit, o którym rozmawiałyśmy wcześniej.

Ponieważ jest on szkodliwy. Filmy i książki utrzymują nas w przekonaniu, że samobójca jest kimś niezwykłym, niepodobnym do zwykłych śmiertelników. To nieprawda. Gdy w ramach pracy doktorskiej badałam autentyczne listy pozostawione przez samobójców, uderzyło mnie to, jak dużo jest w nich wstydu. To nie są poetyckie wypracowania.

Czasami ktoś zostawia po sobie trzy zdania, a czasami trzy słowa. Kreśli je na tym, co ma pod ręką: paragonie, świstku papieru, ulotce. Zostawia numer i hasło do konta bankowego, przeprasza rodzinę, prosi o wybaczenie. To nie są starannie przemyślane komunikaty, bo człowiek w takiej sytuacji nie znajduje w sobie siły, żeby zadbać o formę. Brak sił, zmęczenie, wyczerpanie – taki temat też pojawia się w listach. Są one świadectwem ogromnego cierpienia, które nie ma nic wspólnego ze wzniosłością znaną z literatury i filmów. Samo napisanie takiego listu to wyjątek, bo tylko od 12 do 30 proc. osób odbierających sobie życie pozostawia jakąkolwiek notkę. Dla większości spisanie ostatnich słów jest zadaniem ponad siły.

Musimy zrozumieć, że samobójca to człowiek taki jak my, który doznał ogromnego cierpienia. Z tych listów wyłaniali się ludzie zwyczajni, w pewnym sensie bliscy także i mnie. W ostatnim momencie ważne dla nich okazały się rzeczy prozaiczne: oddanie długów, uporządkowanie spraw, organizacja pogrzebu. To były osoby, które każdy z nas mógł mijać na ulicy. Dlatego moim zdaniem tak istotne jest, aby zacząć myśleć o samobójcy jako o kimś żywym, kogo możemy jeszcze uratować.

Czyli każdy z nas może być takim „buforem”?

Zdecydowanie. Drugi człowiek, który empatycznie wysłucha i nie wyśmieje osoby w kryzysie samobójczym, działa jak pierwsza pomoc w ratownictwie: może i nikogo nie wyleczy, ale może kogoś odciągnąć od przepaści. Suicydolog profesor Brunon Hołyst lubi mawiać, że zwykła uprzejmość potrafi uratować ludzkie życie.

Ze stanu presuicydalnego można człowieka wyrwać, dając mu przestrzeń na wygadanie się. Trzeba zrozumieć, że taka osoba patrzy na świat w sposób zawężony. Wydaje się jej, że jest beznadziejna, wszystkim przeszkadza i że powinna uwolnić świat od swojego ciężaru.

Trudno jest jej pomóc w takim sensie, że niemożliwe byłoby stworzenie kampanii społecznej, która przemówi do każdego potencjalnego samobójcy. Przyczyny zachowań suicydalnych są w końcu bardzo różne. Czasami towarzyszy im choroba psychiczna, np. depresja, ale nie zawsze. Dlatego tak kluczowe jest uwrażliwianie na te kwestie otoczenia, czyli nas wszystkich. Potencjalnie każdy z nas może kiedyś mieć do czynienia z osobą w stanie presuicydalnym. Dlatego bądźmy na siebie uważni. Rozejrzymy się wokół. Znajomy z pracy izoluje się od ludzi, kiepsko wygląda, chudnie w oczach? Zaprośmy go na kawę, zapytajmy, co się dzieje. Nasza sąsiadka straciła pracę i zachorowało jej dziecko? Zaprośmy ją na spacer. Poświęćmy jej pół godziny, wysłuchajmy. Nie pytajmy: „Co słychać?”, tylko: „Jak sobie radzisz?”. A gdy powie: „Wiesz, czasem myślę, żeby z tym wszystkim skończyć”, nie zbywajmy tego machnięciem ręki. Nie mówmy: „Daj spokój, nie gadaj głupot, popatrz na Halinę, ona ma jeszcze gorzej”. Nie obracajmy tego w żart. 80 proc. samobójców wspomina wcześniej o swoim zamiarze znajomym lub rodzinie. Nie bagatelizujmy takich słów. To normalne, że się ich boimy, i że czujemy się niezręcznie, słysząc je. Nikt nas nie nauczył, jak o tym rozmawiać. Dlatego, gdy je kiedyś usłyszymy, miejmy z tyłu głowy taką myśl: moja reakcja może tej osobie uratować życie. ©

DR HALSZKA WITKOWSKA jest członkinią Zarządu Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego. Jedna z inicjatorek ogólnopolskiej kampanii społecznej „Życie warte jest rozmowy”, mającej na celu propagowanie prewencji samobójstw.


JESTEŚ W KRYZYSIE?

Pamiętaj! W sytuacji zagrożenia życia zawsze dzwoń na numer alarmowy 112!

116 123 – bezpłatny Kryzysowy Telefon Zaufania dla dorosłych, dostępny codziennie w godzinach 14.00–22.00

116 111 – całodobowa i bezpłatna pomoc telefoniczna dla dzieci i nastolatków

800 080 222 – całodobowa i bezpłatna infolinia dla dzieci i młodzieży, rodziców oraz nauczycieli

22 594 91 00 – Antydepresyjny Telefon Zaufania Forum Przeciw Depresji

800 012 005 – Telefon Pogadania (wsparcie dla samotnych osób starszych, czynny codziennie w godzinach 15.00–20.00)

12 333 70 88 – „Dobre Słowa – telefon dla seniorów”, dostępny codziennie w godzinach 10.00–12.00 oraz 17.00–19.00

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2021