Wszędzie ściana

Jeśli samobójstwo jest krzykiem, to w Polsce zbyt często staje się wołaniem na puszczy. Do rodziny, znajomych, a nawet – do państwa, które woli udawać, że nikt nie woła.

04.12.2017

Czyta się kilka minut

 / WIESŁAW ROSOCHA
/ WIESŁAW ROSOCHA

I Opowieść Elżbiety:

Marysia już jako dziecko była wrażliwcem. Pamiętam, że gdy w liceum ojciec jej kolegi z klasy zginął w wypadku, Marynia bała się chodzić do szkoły. Dziś wiem, że powinnam była uodpornić ją bardziej na świat.

Mimo wszystko nie rozumiem, co się jej stało. Była wesoła, miała znajomych, po studiach z iberystyki dostała od razu etat pilota wycieczek zagranicznych. Jeździła do ukochanej Hiszpanii, w Krakowie zaczęła nawet udzielać się w parafialnym wolontariacie.

W niedzielę 4 sierpnia 2002 r. córka kupiła na Dworcu Głównym w Krakowie bilet na pociąg do Katowic i wysiadła na stacji w Krzeszowicach. Przed szesnastą maszynista pociągu jadącego z Katowic zobaczył, jak wzdłuż torów idzie młoda dziewczyna. To była Marynia. Zaczął trąbić, na wszelki wypadek rozpoczął hamowanie. Nie zdążył. Na tory weszła kilkanaście metrów przed lokomotywą, uklękła pomiędzy szynami. Więcej nie chciałam wiedzieć.

Dwa dni później pojechaliśmy z najstarszym synem Jureczkiem do jej mieszkania. Wchodzimy, a na stole w kuchni leżą ułożone: jej portfel z dowodem osobistym i kartą do konta, akt zakupu mieszkania, testament, kluczyki do auta i klucze do mieszkania. Wychodząc po raz ostatni, Marynia zatrzasnęła drzwi. Pamiętała, że zapasowe klucze są u mnie. Myśleliśmy, że będzie tam też list, ale go nie zostawiła.

„Samobójstwo doskonałe” – wyrwało się Jureczkowi.

TYM ZGONOM NIEMAL ZAWSZE towarzyszą znaki zapytania. Kryminolodzy szacują, że najwyżej połowa samobójstw nie rodzi wątpliwości co do przebiegu i przyczyn. Naoczny świadek trafia się rzadko, bo sceną jest zwykle dom samobójcy. Częściej zostaje pożegnalny list, nie zawsze z odpowiedzią – dlaczego. Jedni gorączkowo kreślą na kartce kilka zdań z prośbą o wybaczenie. Inni celebrują słowa, świadomi bliskości zaplanowanego już Przejścia, i popadają w patos. Wspólny mianownik? Co drugi samobójca w ostatnim miesiącu życia odwiedza lekarza, tak jakby jeszcze raz chciał poprosić o pomoc.

Prof. Brunon Hołyst, kryminolog: – Ludzie nie chcą umierać. Czasem po prostu nie są w stanie kontynuować życia.

W ubiegłym roku Komenda Główna Policji odnotowała 9861 prób samobójczych, z czego 5405 zakończyło się zgonem. Mężczyźni popełnili 4638 samobójstw, kobiety – 767. Częściej w miastach (56 proc.) niż na wsi (44 proc.), co w znacznej mierze pokrywa się z demograficznym podziałem współczesnej Polski na mieszkańców miast i wsi. Sęk w tym, że od kilku lat policja nie może porozumieć się z Głównym Urzędem Statystycznym, który zliczając samobójstwa stosuje inną metodologię i w efekcie wychodzi mu, że liczba tych zdarzeń w ostatnich latach właściwie nie ulega zmianie. Obydwie instytucje zgadzają się tylko co do tego, że problem jest w Polsce wysoce niedoszacowany.

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podaje, że na jedno samobójstwo przypada około dziesięciu prób: od tych, które bardziej mają zwrócić uwagę, po te zakończone na oddziale intensywnej terapii. – A to by oznaczało, że co roku podnosi na siebie rękę jakieś 50–60 tys. Polaków – ocenia prof. Hołyst. – Te szacunki nie wydają mi się przesadzone.

Prof. Piotr Gałecki, krajowy konsultant w dziedzinie psychiatrii, dodaje, że brak w Polsce systemowych rozwiązań, które nakazywałyby rejestrację wszystkich prób samobójczych. – Internista musi zgłosić każdy przypadek zachorowania na odrę – wyjaśnia. – Ale gdy na pogotowie rodzina przywiezie kogoś, kto podciął sobie żyły, lekarz może, ale nie musi zarejestrować przypadku jako próby samobójczej. Wystarczy, że na prośbę rodziny wpisze do karty ranę ciętą nadgarstka.

W mniejszych miejscowościach nadanie sprawie innego kontekstu staje się czasem ważniejsze niż zdrowie poszkodowanego. Rodziny niedoszłych samobójców gotowe są nie wzywać nawet pogotowia w obawie przed stygmatyzacją w lokalnym środowisku. W Niemczech i Holandii kryminolodzy zaobserwowali, że tam, gdzie dominują katolicy, liczba samobójców na stu mieszkańców jest zazwyczaj niższa. Jednocześnie rośnie jednak liczba przypadków śmierci niewyjaśnionych, ostatnio głównie na drodze.

Kryminolodzy w Polsce podejrzewają dziś to samo. W zeszłym roku policji nie udało się ustalić przyczyny 869 wypadków drogowych. Zginęły w nich 253 osoby – ok. 3 proc. wszystkich zabitych na polskich drogach. Liczb tych nie można oczywiście utożsamić z próbami samobójczymi, badacze nie mają jednak wątpliwości, że jakaś ich część skrywa decyzję o rozstaniu się z życiem, jedynie upozorowaną na wypadek.

II Opowieść Weroniki:

Tego wieczora, kiedy odszedł Grzesiek, siedziałam sama w pustym szpitalnym korytarzu. W głowie huczały mi słowa operującego lekarza, że nie udało się zatamować krwawienia wewnętrznego i jakoś mi to jego „tamowanie” nie pasowało. Grześ powiedziałby „zatrzymać”.

No, siedziałam na tym cholernym korytarzu, podłoga w kolorze oliwkowym śmierdziała, pamiętam, środkami czystości, a ja w szoku zaczęłam szukać w smartfonie synonimów słowa „tamować”. Aż, nie wiem kiedy, wylądowałam na Grześkowym Facebooku.

„Na szczęście wziąłem podwójną porcję ;-)” – napisał pod zdjęciem ze służbowej kolacji, na którym widać talerz z nowocześnie podanym deserem, tych wielkości naparstka. Jakieś trzy godziny później zadzwonił telefon. Ktoś przedstawił się jako sierżant z policji i spod nawału słów „Janki”, „wypadek” i „stan krytyczny” z trudem wydobyłam adres szpitala, do którego przewieźli mojego męża. Aż w końcu, już na tym korytarzu, zrozumiałam, że po Grzegorzu Słotce, cenionym inżynierze i ojcu naszej sześcioletniej córki, pozostał tylko skrzep błahej myśli o torciku czekoladowym.

Na komisariacie puszczono mi potem film z ulicznego monitoringu. Widać na nim, jak nasza biała mazda mknie pustą o tej porze wylotówką gdzieś na wysokości Okęcia. Zatrzymuje się na którymś z czerwonych świateł, rusza z kopyta przy zmianie na zielony i ciągle przyspieszając wbija się w filar wiaduktu.

„Nie wiem” – odpowiedziałam na pytanie policjanta, co Grzesiek mógł robić w Jankach, bo mieszkamy na Pradze. I dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie, że jeśli wracał z tej kolacji, nie powinien być po drugiej stronie miasta.

„Czy mąż na coś chorował? Miał problemy?” – opryskliwie dopytywał śledczy. – Pani myśli, że to mogło być samobójstwo?

PROF. HOŁYST: – Czym dla jednego jest piąte przykazanie, dla innego będzie paragraf w polisie na życie, który pozbawia odszkodowania spadkobierców samobójcy.

Choćby dlatego mechaniki samobójstwa nie da się objaśnić samą psychologią lub odwrotnie – tylko na gruncie nauk społecznych czy ekonomii. Bezpośrednim sprawcą jest oczywiście depresja. W Polsce choruje na nią ok. 1,5 mln osób. Łącznie na rozmaite zaburzenia psychiczne cierpi aż 12 mln – to gorzki owoc zaniedbań w opiece nad zdrowiem psychicznym, które od dekad koncentruje się w Polsce na leczeniu szpitalnym, czyli na najcięższych przypadkach. Opiekę nad chorymi we wcześniejszych stadiach właściwie oddano prywatnym gabinetom. W małych miastach poradnie zdrowia psychicznego mają zakontraktowane w NFZ tyle konsultacji, że już w styczniu lub lutym wyczerpują roczny limit przyjęć. Profilaktyka praktycznie nie istnieje.

Tymczasem ryzyko zaburzeń psychicznych rośnie proporcjonalnie do tempa zmian cywilizacyjnych, które wymuszają coraz szybszą adaptację. Rynek pracy i cykle koniunktury gospodarczej, w których kryzys jest tylko kwestią czasu. Nowe technologie komunikacji zmieniające charakter kontaktów międzyludzkich. Przemiany demograficzne, które unicestwiły model rodziny wielopokoleniowej. Wreszcie – zmiana postrzegania ról kobiety i mężczyzny. Współczynnik samobójstw mężczyzn dla wszystkich 28 krajów Unii Europejskiej sięgnął w ubiegłym roku 16 na 100 tys. osób. W Polsce przekroczył 25 – i nigdzie w UE nie był wyższy. No, ale przecież „chłopaki nie płaczą”. Zwłaszcza na kozetce u psychoterapeuty.


Czytaj także: ks. Jacek Prusak: "W poświęconej ziemi"


– Dla osób z mniejszymi zdolnościami adaptacyjnymi życie w świecie, w którym jedyną stałą jest zmiana, to pasmo stresów – wyjaśnia prof. Piotr Gałecki. – Gdy brakuje kogoś, kto pomoże przepracować narastające poczucie niedostosowania, wspierającego małżonka lub partnera, czujnych rodziców czy nauczycieli, w ostateczności terapeuty, prędzej czy później do gry wkracza depresja.

W 2016 r. życie odebrało sobie 476 osób poniżej 18. roku życia, a grupa wiekowa 15–24 jako jedyna doświadcza od lat wzrostu liczby samobójstw. Psychiatrzy wskazują na szkołę, która przygotowuje do egzaminów, ale nie do samodzielności, kładzie nacisk na sukces, ale nie uczy, jak sobie radzić z porażkami. W efekcie młodzi wchodzą w dorosłość ukształtowani podług schematu zadanie-nagroda, niczym psy z eksperymentu Pawłowa. – A potem zaczyna się szare życie z ośmioma godzinami w biurze, sprzątaniem i innymi składnikami codzienności, która tylko piętrzy trudności – zauważa prof. Gałecki.

 

Od 2008 r. liczba opakowań leków przeciwdepresyjnych wypisanych na receptę wzrosła nad Wisłą z 13,9 do 19 mln. Anty­depresanty stosuje się także przy terapii innych zaburzeń, np. pokarmowych, psychiatrzy nie mają jednak wątpliwości, że w cień depresji wchodzić będzie coraz więcej Polaków; WHO przewiduje, że do 2030 r. stanie się ona w krajach rozwiniętych najczęstszą przyczyną niezdolności do pracy.

Przygotować Polskę na to wyzwanie, głównie przesuwając akcent z opieki szpitalnej na profilaktykę, miał w latach 2011-15 Narodowy Program Ochrony Zdrowia Psychicznego. Kilka miesięcy temu jego wykonanie oceniła Najwyższa Izba Kontroli w raporcie, który można podsumować jednym słowem: klapa. Dlatego rząd kreśli dziś kolejny, który pilotażowo zakłada m.in. powstanie 50 regionalnych centrów zdrowia psychicznego, gdzie całodobowe dyżury mają pełnić psychiatrzy, a rodziny chorych będą mogły uzyskać merytoryczne wsparcie. – No i wreszcie scali się dokumentację medyczną, dzięki czemu lekarz w poradni zdrowia psychicznego będzie wiedzieć, czy chory kontynuuje leczenie w innym miejscu – podkreśla prof. Gałecki. – Tylko tak można pomóc pacjentom powstrzymać proces, jakim jest dochodzenie do samobójstwa.

BO SAMOBÓJCA DOJRZEWA. Terapeuci twierdzą, że rzadko tylko jeden – choćby i silny impuls – jest w stanie popchnąć człowieka w śmierć. Zanim poczucie beznadziei osiągnie punkt krytyczny, na głowę spada zwykle więcej ciosów, które stopniowo niszczą samoocenę i pozbawiają zdolności trzeźwego odbioru sytuacji. Staruszka usypia nieuleczalnie chorego kota, a kilka dni później odkręca gaz. Sąsiedzi powiedzą, że nie potrafiła żyć bez ukochanego zwierzęcia, ale nie dostrzegają lat upokarzającej emeryckiej biedy i poczucia braku sensu istnienia. Biznesmen w sile wieku, który pewnego dnia zażywa śmiertelną dawkę leków nasennych. Znajomi dojdą do wniosku, że zabiły go problemy w interesach, ale tylko żona wie, że odkąd syn zachorował im na raka, małżonkowie odsunęli się praktycznie od siebie. Maturzysta z małego miasta, nieprzyjęty do wymarzonej szkoły teatralnej i znaleziony wkrótce potem przez rodziców na strychu ze stryczkiem na szyi. Koledzy z liceum, którzy przez trzy lata szydzili z jego aspiracji, też mogliby wiele powiedzieć o źródłach zaburzonej samooceny nastolatka.

Biochemicy i neurolodzy coraz częściej porównują stan umysłu potencjalnego samobójcy do zatrucia. Długotrwała ekspozycja na stres zalewa układ nerwowy dawkami kortyzolu, który w mniejszych porcjach pomógłby m.in. zachować zimną krew w obliczu trudności. Niska samoocena, częsty kompan życia w nieustannym napięciu, zakłóca z kolei produkcję serotoniny, której niedobór zaczyna skutkować bezsennością, spadkiem libido, brakiem apetytu lub kompulsywnym obżarstwem. Odtąd problemy czają się już nie tylko na zewnątrz. Staje się nim sam chory na depresję – przynajmniej we własnych oczach.

„Bo nie pracuję i nie zarabiam tyle, co wcześniej”. „Bo nie umiem poświęcić bliskim tyle uwagi, ile potrzebują”. Aż w końcu: „bo jestem dla nich tylko balastem”.

Na tym etapie wiele zależy od reakcji otoczenia. Jeśli bliscy dostrzegą problem, kołowrót autodestrukcji można jeszcze cofnąć, w najgorszym razie – spowolnić obroty. Gorzej, gdy trafią się znajomi z porcją dobrych rad sprowadzających się do protekcjonalnego „weź się w garść”.

III Pierwsza opowieść Karoliny:

Tata wychował się na wsi. Kochał pracę na roli, chciał być nowoczesnym rolnikiem. Wydaje mi się, że zachorował wtedy, kiedy dotarło do niego, że tak małe gospodarstwo jak jego skazane jest na porażkę bez względu na to, co zrobi.

Rodzice sprzedali część ziemi, żeby kupić maszyny rolnicze. Mieli kłopoty finansowe, ale nie z tych, z których nie ma wyjścia. Ojciec zaczął się leczyć, dostał antydepresanty – i szybko okazało się, że na małej wsi można być alkoholikiem, można znęcać się nad rodziną, ale nie można się przyznać do problemów psychicznych.

Na imprezach rodzinnych krewni doradzali: „Walnij kielicha, to ci się humor poprawi”. Tematu choroby unikali lub go obśmiewali. Kilku bliskich znajomych nagle przestało go odwiedzać, nawet dzwonić. Ojciec niechętnie wychodził z domu. Sąsiedzi upewniali się nawzajem w przekonaniu, że pewnie nie chce mu się pracować, dlatego zmyślił sobie chorobę .

Powiesił się na przednówku. Wydawało nam się, że już jest lepiej – zaczął wstawać z łóżka, planował prace w polu. Nasza ostatnia rozmowa była zwyczajna. Nie zostawił żadnego listu.

DR ANNA BARAN, psychiatra z Polskiego Stowarzyszenia Suicydologicznego: – Tuż przed śmiercią większość samobójców, o ile wierzyć tym, którym się ta podróż nie udała, zaznaje swoistej ulgi, jaką daje samo podjęcie decyzji, ruch, który wreszcie wyprowadza z inercji cierpienia.

Tylko że odtąd cierpieć będzie rodzina. Będzie się zadręczać pytaniami. Czy mogłem pomóc? Co przeoczyłem? A czasem, niestety, także – co powiedzieć sąsiadom?

Druga opowieść Karoliny:

Po śmierci taty mamę stresowało wyjście z domu. Jedni sąsiedzi udawali, że jej nie widzą. Inni wpatrywali się w nią z niezdrową ciekawością, jakby próbowali odgadnąć, co naprawdę się nam przytrafiło. Potem jeszcze długo plotkowano. Niewielu przyszło zapytać, czy i jak mogą pomóc, ale ich pomoc była bezcenna.

Dopiero rok po śmierci ojca przyjechał do mamy z przeprosinami jeden z jego dobrych znajomych. Ten, który z dnia na dzień przestał do niego dzwonić.

„ŚMIERĆ NIE DOTYKA NAS WCALE, bowiem póki jesteśmy, nie ma śmierci, a odkąd jest śmierć, nie ma nas” – pisał Epikur, najwyraźniej nie dostrzegając tych, którzy po tak dramatycznym odejściu bliskiego zwykle resztę życia spędzają w cieniu jego śmierci. To chyba największy paradoks samobójstwa, które wcale nie uwalnia od cierpień.

Przenosi je tylko na najbliższych.©℗

Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2017