Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To odpowiedź na pytanie uczniów: „Nauczycielu, kiedy to [koniec świata] nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to zacznie dziać?”.
Jezus wymienia wiele znaków, a my, czytając, z niepokojem rozglądamy się, by ich nie przegapić, gdyby nadeszły. Tymczasem owe znaki, stanowiące dla Apostołów przyszłość – gdy Jezus je zapowiadał – dla nas stanowią przeszłość. Problemem nie jest to, czy ich wyczekujemy. Problemem jest to, że je oswoiliśmy. Dokonały się, lecz przestały do nas mówić. A jeśli już w ogóle na nie spoglądamy, to nie po to, by wyczytać z nich Jezusowe przesłanie nadziei.
Weźmy choćby pierwszy: zburzenie Świątyni. Jezus zapowiadał je jakieś 40 lat naprzód. Dla nas jednak to odległa historia: uczynił to Tytus w roku 70, niedługo minie 20 wieków. Kto jeszcze dzisiaj czyta ten znak? Owszem, czasami jeździmy do Jerozolimy; idziemy pod Mur Zachodni. Stajemy w podziwie (jak Apostołowie!), zdumieni wielkością użytych bloków kamiennych, a więc i umiejętnościami kamieniarzy z czasów Salomona i Heroda Wielkiego: „co za kamienie i jakie budowle!” (Mk 13, 1). Czasami nawet idziemy oprzeć się w modlitwie o ów Mur, i wetknąć w szczelinę karteczkę z modlitwą. Czy myślimy o wieczności? O nadejściu Dnia Pana?
A przecież zawsze znak zburzonej Świątyni – najpierw w zapowiedziach, potem w wydarzeniu – był wstrząsający, niewyobrażalny. Tak jak niewyobrażalne wydaje się fizyczne naruszenie kamieni Zachodniego Muru. Jeszcze bardziej niewyobrażalny wydaje się duchowy wymiar takiej ruiny: czy Bóg może dopuścić do zburzenia tego miejsca? Czy wiara w Niego może przetrwać bez tego miejsca?
Więc dalej: czy przekazane nam w długim łańcuchu tradycji formy, miejsca i czasy kultu mogą się okazać przemijające? Czy – idąc za całym biblijnym przekazem – nie zredukowaliśmy ich do złudnego poczucia bezpieczeństwa? Czy to, w jaki sposób przeżywamy dziś swoją wiarę, jest w pełni satysfakcjonujące? Czy nasz kult, skoro nie idą za nim czyny miłości, jest prawdziwą czcią oddawaną Bogu, czy raczej bałwochwalstwem, które Go obraża? Czy zarówno nasz grzech, jak i inne, wpisane w naszą naturę ograniczenia nie budzą w nas nadziei i oczekiwania na doskonałe spotkanie z Panem, bez pośrednictwa i zasłon?
Następny znak: prześladowania. Czy potrzebujemy ich wyglądać? Nie dość mamy męczenników, którzy złożyli Panu radykalne świadectwo (Łk 21, 13)? Trwając w miłości w samym środku nienawiści, nawet ze strony swoich najbliższych krewnych (w. 16)? W pełnej wolności i dyspozycyjności okazując, że „posiedli samych siebie”? Znakiem eschatologicznym jest też dla nas przeszły i dzisiejszy los Izraela (w. 20-23) oraz misyjna aktywność Kościoła wśród wszystkich narodów (w. 24).
Wszystko to znaki przeszłe lub obecne. Nie chodzi o to, że ich nie dostaliśmy. Oswoiliśmy je. Dlatego jesteśmy uwięzieni w „tu i teraz”. Dlatego potrzebujemy kolejnego Adwentu. ©