Zgwałcona śmierć

System, w którym polityk robi coś może i zgodnego z prawem, ale sprzecznego z moralnością, raniąc przy tym i powiększając rozpacz choćby jednego człowieka, to moralny totalitaryzm.

07.11.2016

Czyta się kilka minut

Szymon Hołownia

To określenie padało już wiele razy. Naiwnie wierzę jednak, że stałe powtarzanie go w przestrzeni publicznej w końcu sprawi, że ktoś się zawaha, że komuś zadrży sumienie, że nad troskę o zachowanie stołka przedłoży zwykłe człowieczeństwo i przyzwoitość (jeśli nie bezinteresowną, to choć opartą na refleksji, że coś takiego mogłoby przecież kiedyś spotkać nas samych). Decyzja o ekshumacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej nawet bez zgody ich rodzin to barbarzyństwo.

Trudno mi uwierzyć, że są jeszcze ludzie mogący mieć w tej sprawie inne zdanie, po tym jak media obiegło emocjonalne wystąpienie wdowy po jednym z oficerów BOR, którzy byli tego strasznego dnia na pokładzie prezydenckiego samolotu. Po raz kolejny okazało się, iż jedne z rodzin przy tej okazji wzięły wszystkie możliwe odszkodowania i renty, a inne zostały w tym procesie pominięte. Poprzednia władza będzie za to długo pokutować w czyśćcu. Podobnie zresztą jak obecna, u której nienawiść (przebrana, jak to często bywa z zemstą, za celebrowanie pamięci) przesłoniła nie tylko logikę, ale i takie pojęcia jak miłosierdzie, współczucie, troska.

W wypowiedzi pani Krystyny Surówki najbardziej wstrząsnęło mną jednak słowo „bezradność”. To wyznanie, że była bezradna wobec śmierci, która zabrała jej męża, i że teraz jest równie bezradna wobec tych grabarzy, którzy pod koniec roku, gdy ruszy ekshumacyjny sezon, stawią się przed szóstą rano przy grobie jej ukochanego, by naruszyć jego spokój, w majestacie prawa zbezcześcić majestat ludzkiej śmierci. A wszystko po to, by ktoś wreszcie mógł znaleźć w tych grobach coś, czym zagrać będzie można w kampanii uniemożliwiającej Tuskowi ubieganie się o reelekcję na stanowiska „prezydenta Europy” albo zagrożenie obecnej władzy podczas kolejnych elekcji w Polsce.

Że zupełnie nie o to chodzi, że to publicystyczne nadużycie? Udowodnijcie to. Jasne, dziś funkcjonariusze państwa powtarzać będą, że chodzi im o „ustalenie prawdy materialnej”. Powtórzę: dajcie gwarancję, że za dwa, trzy lata nikt tymi umęczonymi szczątkami nie będzie brudno grał w jakimś telewizyjnym studiu czy na wiecu. Nie jesteście w stanie? Więc odpowiadam: takiej ceny, jaką jest dzisiejszy gwałt na decyzji rodzin chcących pozostawienia swoich bliskich w spokoju, uchronienia ich przed przymusem pośmiertnych występów w tragicznym polskim cyrku, nie macie moralnego prawa płacić. I kropka.

Boję się takiego modelu relacji społecznych, w których „prawda materialna” jest ważniejsza od dobra jednostki. Który – w imię pojęć takich jak „naród” czy „interes społeczny” jest w stanie podeptać dobro pojedynczego, choćby najmniej znaczącego w państwie człowieka. Zatkało mnie, gdy jeden z arcybiskupów mówił ostatnio, że „ogólnonarodowy interes jest wyższy aniżeli ten prywatny”. Takie rozumowanie ma może zastosowanie, gdy trzeba wywłaszczyć działkę pod drogę, ale gdy chodzi o godność człowieka? A co gdy państwo, w jakimś kolejnym ideologicznym rozdaniu dojdzie do wniosku, że należy, dajmy na to, z jakichś eugenicznych powodów odbierać niepełnosprawne dzieci rodzicom, a mężów żonom, i piewca tej tezy zacytuje wiernie argument księdza arcybiskupa?

Biskupi zawsze nam przecież powtarzają, że postępowanie państwa winno być dopasowane do praw Bożych. Naukę o godności ludzkiego ciała po śmierci znakomicie przypomniała opublikowana ostatnio instrukcja Kongregacji Nauki Wiary, w której w co drugim zdaniu przestrzega się przed wykorzystywaniem ciał zmarłych jako narzędzia w procesie praktykowania przez żywych swoich ideologicznych wyborów albo uzasadniania swych emocjonalnych wizji. Być może mam w tej sprawie zdanie inne od niektórych hierarchów mojego Kościoła, ale moralność mi podpowiada, że zwłoki obywatela nie są własnością państwa, a władza organów wybieralnych nie sięga poza granicę śmierci. Są tylko dwa momenty, w których z etycznego punktu widzenia uprawnione jest naruszenie pochowanych już ludzkich zwłok. Pierwszy to placet rodziny, która zgadza się, by potraktowano je jako materiał dowodowy (albo – i tak bywa – relikwie), lub np. przeprowadza się i chce zabrać ze sobą również szczątki swych bliskich, by były otoczone troską. Drugi: gdy zwłokom w danym miejscu grozi profanacja i trzeba natychmiast „ewakuować” ciało przez szacunek dla niego.

Święty Jan Paweł II powtarzał, że dla mojego Kościoła nie ma ważniejszego punktu odniesienia niż człowiek. Miejsce pasterzy owego Kościoła, w tym księży biskupów, nie jest więc w tej sytuacji w telewizyjnych studiach przy konstruowaniu „teologii narodu” lub dzieleniu się amatorskimi refleksjami z zakresu mechaniki statków powietrznych, a na owym cmentarzu, przy płaczącej wdowie, gdy prokuratorzy stawią się, by rozkopywać rany jej ledwo co zabliźnionej pamięci. Bo miejsce Kościoła jest zawsze – o czym bezkompromisowo przypomina Franciszek – przy tych, którzy płaczą. Przy pokrzywdzonych, przerażonych, bezbronnych. Pasterz, który staje po stronie władzy (narodu, idei), a przeciw człowiekowi, nie jest pasterzem, jest publicystą, może politykiem. Nie warto, by ryzykował gorszenie swych maluczkich braci i jasno deklarował, w jakim charakterze aktualnie występuje: czy mówi w imieniu Chrystusa, czy wyłącznie swoim własnym.

Podsumowując: tu naprawdę nie chodzi o żadną pisożerność, o szukanie kija, którym można by walnąć w rząd. Ma on dane przez ludzi prawo wprowadzać w kraju zmiany i zarządzać nim, każdy z nas ma z kolei prawo mieć o tym swoje zdanie i wyrazi je w kolejnych wyborach. Państwo może rozdawać pieniądze, kupować śmigłowce i prowadzić taką politykę zagraniczną, jaką chce, ale jeśli staje przeciwko bezradnemu człowiekowi, trzeba powiedzieć: „No pasaran”. Jeśli są takie rodziny smoleńskich ofiar, które widzą sens w ekshumacyjnych działaniach prokuratury – to ich prawo, należy je uszanować. Są jednak i takie, które mają w tej sprawie zupełnie odmienne zdanie i (bardzo) głośno o tym mówią.

Dopóki państwo nie zrozumie, że to nie ono jest decydentem w tej sytuacji, że może prowadzić śledztwo, gdzie chce, ale na teren cmentarza wstęp może dać im wyłącznie rodzina, będzie trzeba mówić jasno: system, w którym polityk (prokuratura to dziś również polityka) robi coś może i zgodnego z prawem, ale sprzecznego z elementarną moralnością, raniąc przy tym i powiększając rozpacz choćby jednego człowieka, to moralny totalitaryzm. Brak zasad. Barbarzyństwo. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2016